Niewiadoma
Na trybunach przeważały czerwono-żółte barwy. Transparent z napisem "Do przodu Tygrysy!", wyginał się pod wpływem rześkiego, wiosennego wiatru. Na boisku trwała zaciekła walka o piłkę. Tłum na trybunach szalał, kiedy komentator zaczął odliczać sekundy do zakończenia meczu. Jedno przyłożenie dzieliło drużynę od pokonania gości.
- Watson przejmuję piłkę! Mija dwóch obrońców. Brown jest na czystej pozycji. Rzut przez środek boiska... Tak! Tak!! Nikt go już nie dogoni. Przyłożenie. Mamy toooo!
Widownia poderwała się z miejsc, czekając na zakończenie meczu. Po ostatecznym sygnale, kibice zaczęli jeszcze głośniej skandować zwycięskie hasła. Fanki zwisające przez barierki, próbowały dosięgnąć swoich bohaterów. Co rusz obdarzając, któregoś uściskami i całusami.
Po podziękowaniu wiernym fanom i oderwaniu się od rozemocjonowanych dziewczyn, Watson wraz z resztą drużyny udali się do szatni.
- No stary! To było zajebiste! – Bill poklepał Johna po plecach, szczerząc się z radości.
- A tam, to Tom zrobił przyłożenie.
- Taa, ale nie miałbym czym, gdybyś tak dobrze mi nie podał – odparł, przechodzący obok Brown.
- Panowie, jesteśmy w ćwierćfinałach. Trzeba to oblać! – rzucił entuzjastycznie Frank.
- No ba! Sukces nie oblany to sukces przechu...
- Pete, nie kończ – wtrącił z rozbawieniem John.
- No to gdzie balujemy? – zapytał Bill, zamykając swoją szafkę.
- Ja mam wolną chatę. Chris kupi co trzeba i możemy świętować – zaoferował Henry.
- Super! To pod prysznic i na imprę! – krzyknął Frank, poganiając stojących obok chłopaków ręcznikiem.
John zerknął na zegar wiszący nad drzwiami wejściowymi. Było piętnaście po szesnastej.
- Na co czekasz, Johnny? – zapytał Frank, zatrzymując się w progu. Ciekawskie, zielone oczy wpatrywały się w blondyna.
- Ja chyba nie mogę. Umówiłem się.
- Chłopaki, Watson ma dziewczynę! - wydarł się Frank, żeby wszyscy z drużyny usłyszeli nowinę.
- Nie, nie mam. To nie to.
- Jak to nie? Jeżeli zostawiasz drużynę, to musi być randka - stwierdził Frank z przekonaniem w głosie.
- No gadaj. - Bill wychylił się zza szafki, lustrując Johna podejrzliwym wzrokiem.
- To tylko korki z chemii.
- No bez jaj. Olewasz kumpli i imprezę miesiąca, żeby się uczyć? - Henry również dołączył do rozmowy, mimo skapującego z włosów szamponu.
- To chociaż powiedz, że uczy cię jakaś fajna studentka - rzucił Bill, szturchając Johna łokciem w bok.
- Niezupełnie - zaśmiał się nerwowo Watson. "Czemu się denerwuję?" - To chłopak z naszej szkoły.
- Johnny, zaczynam się o ciebie martwić - odparł Bill, udając powagę w głosie. John klepnął go w tył głowy i obaj zaczęli się śmiać.
- Uwaga! Watson woli kujona niż imprezkę z kumplami! - wydarł się Frank, machając przy tym ręcznikiem. John rzucił w niego trampkiem, leżącym obok. Rudzielec odskoczył w porę i przeskakując ławeczkę, stojącą po środku szatni, pobiegł do łazienki.
- Przystojny ten twój nauczyciel? - rzucił z rozbawieniem Henry.
- Jesteście nienormalni! - zawołał za kolegami, którzy udali się pod prysznice, po czym sięgnął po ręcznik i wszedł pod wolny natrysk.
- A wiesz, że będzie Sara? - rzucił Henry, wycierając włosy ręcznikiem.
- Słyszałem, że pytała o ciebie dzisiaj przed meczem - oznajmił Tom, jako jedyny gotowy już do wyjścia.
- Serio? I co mówiła? - zapytał z zaskoczeniem w głosie John.
- Nie wiem dokładnie, ale z tego co mi Ann powiedziała, to chyba na ciebie leci - odpowiedział brunet, opierając się o ścianę przy wejściu do szatni.
Watson uśmiechnął się pod nosem, nadstawiając głowę pod lecącą wodę. „Może tym razem się uda. Tylko te korki, cholera. Może je przełożyć? Nie no, umówiłem się, głupio tak przy pierwszym razie już kręcić... Czemu wszystko musi dziać się naraz?" - przemknęło mu w myślach.
***
Pomachał ekipie idącej do Henry'ego, a sam ruszył w przeciwną stronę. W oddali dostrzegł zbliżający się do przystanku autobus. Jego linia. Pędem rzucił się do biegu, żeby zdążyć przed pojazdem. Dzieliło go jeszcze kilka metrów od postoju, gdy autobus zatrzymał się, wypuszczając pasażerów. Torba obijała mu się nieprzyjemnie o biodro, mimo tego przyspieszył, chcąc dopaść czerwonego piętrusa. Nie zauważył kałuży, która nie wyparowała jeszcze po wczorajszej ulewie, chlapiąc sobie spodnie.
- Niech to szlag – jęknął, kiedy drzwi zamknęły mu się przed nosem, a kierowca nic sobie z tego nie robiąc, odjechał. Zdenerwowany kopnął, leżącą obok kosza na śmieci puszkę po napoju. Spojrzał na zegarek. Za trzydzieści pięć minut siedemnasta. Gdyby wsiadł do tego przeklętego autobusu, to na pewno by zdążył. „Teraz muszę poczekać na kolejny jakieś piętnaście minut" – stwierdził w myślach, studiując rozkład jazdy. Usiadł zrezygnowany na ławeczce, czekając na środek transportu. Ten pojawił się z lekkim opóźnieniem. „Trzy minuty w plecy." Zajął miejsce przy oknie, kładąc torbę na siedzeniu obok. Szczerze powiedziawszy, to nie czuł się na siłach, żeby głowić się nad zadaniami z chemii, ale słowo się rzekło. Miał tylko nadzieję, że Holmes nie będzie upierdliwym nauczycielem i nauka upłynie w przyjemnej atmosferze.
„Czego ja oczekuję, przecież na pewno będzie się czepiał i zrobi ze mnie idiotę. Miał to wypisane na twarzy – wszyscy ludzie to imbecyle, łącznie ze mną."
Po fali pesymistycznych myśli John, skupił się na obserwowaniu zmieniającego się krajobrazu za oknem. Ładny dzień powoli przechodził w pochmurny wieczór. Watson oderwał wzrok od szyby, kiedy pojazd zatrzymał się na przystanku. „To chyba tutaj." Wysiadł i rozejrzał się po okolicy. Wkoło znajdowały się same zadbane kamienice. Były przystrojone gdzieniegdzie kwiatkami w doniczkach, które ożywiały dość monotonne barwy ich fasad. John poprawił torbę na ramieniu i skierował się w kierunku skrzyżowania. Rozglądał się po numerach, szukając liczby 27. Kiedy już znalazł 25 i 26 wydawało mu się, że numer 27 zaraz mu się objawi. Niestety, następnym co zobaczył był czarna tabliczka z liczbą 28.
- Nie no, nie wierzę – jęknął pod nosem. Zegarek pokazywał dziesięć po siedemnastej, a Watson wciąż błądził z jednej strony ulicy na drugą. Wreszcie przystanął przy małej uliczce między dwiema kamienicami. „Może to tam?" – przemknęło mu w myślach. Z determinacją ruszył w głąb uliczki. Po przejściu paru metrów zza kamienicy wyłoniła się kolejna. Od uliczki oddzielał ją mały ogródek z dużym bukiem i kilkoma przystrzyżonymi krzakami. Niebieskie kwiatki witały gości, zwisając z parapetów na parterze. Numer 27 na drzwiach od razu poprawił Watsonowi humor. Czym prędzej podszedł do nich i wcisnął guzik. Rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Blondyn nerwowo stukał butem o betonowy schodek. Po chwili usłyszał chrobot przekręcanego zamka i wlepił wzrok w poruszającą się klamkę. Pochyliła się lekko ku dołowi, a potem wróciła szybko do pozycji wyjściowej. John zacisnął dłoń na pasku od torby i zapukał delikatnie w drzwi. Zdawało mu się, że słyszy głosy tuż zza drzwiami. Kiedy już miał ponowić czynność, aby przypomnieć, że wciąż tam stoi, klamka drgnęła gwałtownie i drzwi szybko się otworzyły. W progu John zdążył zauważyć, stojącą kobietę w fioletowej bluzce i spódnicy, która uważnie mu się przyglądała, obdarzając go przy tym bardzo miłym uśmiechem. Po czym został wciągnięty do środka przez chłopaka ubranego w czarną koszulę i ciemne jeansy. Nim się odezwał, długie palce owinęły mu się wokół nadgarstka i został pociągnięty w głąb mieszkania. Zdezorientowany, zerknął do tyłu na wciąż uśmiechającą się kobietę, która wreszcie przemówiła.
- Miło mi cię poznać, John. – Po czym dodała, kierując słowa bardziej do Holmesa. – Przyniosę wam coś do picia i jedzenia.
- Nie trzeba – zawołał brunet, nie odwracając się do niej i nie przerywając prowadzenia Johna do swojego pokoju. Blondyn powrócił wzrokiem na chłopaka. Burza ciemnych loków uroczo podskakiwała, gdy szybkimi susami pokonywał schody. John chcąc nie chcąc też musiał przyspieszyć, wciąż czując stanowczy uchwyt Holmesa na swojej ręce. „Co się dzieje? O co tu chodzi? Dlaczego on mnie ciągnie za rękę?" – pomyślał, patrząc z konsternacją na dłoń Sherlocka.
- Nie chcę, żeby zamęczyła cię pytaniami. Co i tak na pewno będzie usiłowała zrobić – odezwał się niespodziewanie brunet, gdy stanęli przed drzwiami do jego pokoju.
Zaskoczony John mruknął, jakby na potwierdzenie wiadomości, nie będąc w stanie wyartykułować jakiegokolwiek zdania. „On czyta w myślach czy co?"
Sherlock otworzył drzwi i zrobił Johnowi miejsce w progu. Watson wszedł do środka, czując pewną ulgę, że dłoń bruneta zniknęła z jego nadgarstka. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale Holmes dziwnie na niego działał. Był bezpośredni, ale jednocześnie wydawał się strasznie skryty. John rozejrzał się po pokoju. „Całkiem przestronny, nie to co mój" – przemknęło mu w myślach. Duże okno, drzwi balkonowe i mnóstwo laboratoryjnych przedmiotów ustawionych na półkach i biurku. Przy wejściu regał cały wypełniony książkami. Dosyć duże łóżko, ustawione pod ścianą i plakat czaszki, wiszący obok tablicy Mendelejewa, tuż nad biurkiem. Musiał przyznać, że to dość oryginalny wystrój, ale całkiem przyjemny. Oderwał wzrok od plakatu, czując na sobie spojrzenie szaro-niebieskich oczu.
- Ładnie tu – rzucił John, widząc poważny wyraz twarzy bruneta.
- Kwestia indywidualnego postrzegania estetyki – odparł chłodno i przeniósł wzrok z Watsona na jego torbę.
- Jeżeli mamy zacząć, to muszę najpierw przejrzeć zadania, które zrobiłeś – dodał, podchodząc do biurka i siadając na obrotowym krześle.
- Jasne. Już. – Blondyn wyciągnął z torby plik zapisanych kartek i położył na blacie dębowego biurka. Holmes od razu zabrał się za analizowanie zadań. W milczeniu przerzucał kartkę za kartką, od czasu do czasu marszcząc delikatnie brwi. John nie za bardzo wiedząc, co ma ze sobą zrobić, zaczął przechadzać się po pokoju i zatrzymał się przed regałem z książkami. Przejechał wzrokiem po tytułach wytłoczonych na brzegach równo ułożonych książek. Literatura naukowa, głownie o tematyce chemicznej i kryminalistyce. Kilka słowników: francuski, niemiecki, grecki, rosyjski. Parę kryminałów i książek przygodowych, upchniętych na samą górę regału. Dojrzał też atlas medyczny i książkę o mikrobiologii. „Niech to, jeżeli to wszystko przeczytał, to musi być geniuszem albo totalnym świrem" – stwierdził w myślach.
Blondyn zerknął kątem oka na pogrążonego w skupieniu Holmesa, uważnie czytającego efekty jego ciężkiej pracy. „Oby było ok." Zainteresowany książką z wyblakłą okładką, umiejscowioną na samej górze, wspiął się na palcach i koniuszkami palców ściągnął ją z półki. Zanim zdążył ją jednak dobrze pochwycić, wyślizgnęła mu się z rąk i spadła na ziemię z głośny plaskiem. Sherlock odwrócił się w stronę hałasu. John szybko schylił się po książkę, która wylądowała okładką na zewnątrz, otwierając się mniej więcej po środku.
- Przepraszam. Już odkładam – rzucił szybko blondyn, podnosząc ją z podłogi. W miejscu, w którym upadła leżała fotografia. „Musiała wypaść spomiędzy stron" – stwierdził w myślach Watson. Odwrócił ją. Nim uważnie się jej przyjrzał, Sherlock momentalnie doskoczył do niego i wyrwał mu ją z ręki. Watson zdziwiony nagłą reakcją gospodarza, cofnął się o krok.
- Kto to? – wymsknęło mu się z ciekawości. Fotografia przedstawiała dwóch małych chłopców. Jeden trzymał drewniany miecz, na głowie miał czarny, piracki kapelusz z białą czaszką po środku. Ciemne loczki opadały mu na czoło. Drugi chłopiec w czerwonej chustce, która częściowo przykrywała jego rude, krótkie włosy, dzierżył w ręku piracką flagę. Obaj szeroko uśmiechnięci, pozowali dumnie do zdjęcia.
Sherlock spojrzał najpierw na fotografię, a potem na Watsona. John nie był pewny czy jest zły czy smutny. Nie potrafił odczytać nieznacznych zmian w układzie brwi czy kącikach ust chłopaka. Jego chłodne spojrzenie wciąż było dla niego zagadką. Wywnioskował jednak, że to zdjęcie musiało być ważne dla Holmesa. Brunet bez odpowiedzi, chwycił książkę z rąk Johna i wsadził zdjęcie z powrotem. „Wyspa skarbów" została odstawiona na miejsce.
- Przepraszam – odezwał się John, żeby przerwać niezręczną ciszę.
Sherlock zerknął na Watsona i przyciągnął do biurka samotne krzesło, stojące pod ścianą, obok dużej szafy.
- Skończyłem, możemy zacząć od chemii nieorganicznej. Masz z nią większe problemy – odezwał się w końcu, siadając na swoim krześle. Szaro-niebieskie oczy przejechały po sylwetce Johna, kiedy usiadł na dostawionym krześle.
- Umm, ok. – Blondyn zerknął na zegarek. Za dziesięć szósta. „Impreza na pewno się już rozkręciła" – westchnął w myślach.
Po jakiejś półgodzinie tłumaczenia jak obliczyć masę atomową, Sherlock odłożył ze zrezygnowaniem długopis i spojrzał na nachylonego nad zadaniem Johna.
- To nie ma sensu.
- Co? – Watson spojrzał na niego ze zdziwieniem, jakby ktoś obudził go z letargu.
- Pomyliłeś protony z nukleonami. Widać, że nie jesteś skupiony. Zapewne myślisz o tej imprezie, która właśnie cię omija.
- Skąd wiesz o imprezie? – wypalił, spoglądając z zaciekawieniem na bruneta.
- Och, proszę. To przecież oczywiste. Wygraliście mecz. Ważny, sądząc po ilości plakatów porozklejanych na korytarzach szkoły. Półfinały czy ćwierćfinały?
- Ćwierćfinały - odparł zaskoczony. - Ale skąd wiesz, że wygraliśmy? Byłeś na meczu?
- Ja, na meczu? – Uniósł brwi w demonstracyjnym zdziwieniu. - Nie, nie chodzę na takie widowiska.
- Więc skąd wiesz?
- Plamy na spodniach, na wysokości łydki. Wdepnąłeś w kałuże przy dużej prędkości, czyli biegłeś. Rozmasowujesz też lewe biodro, co świadczy o tym, że obijała się o nie torba, kiedy śpieszyłeś się prawdopodobnie do autobusu, który ci uciekł. Mecz musiał się przeciągnąć, podziękowania dla fanów i odbieranie uścisków oraz całusów od wiernych fanek, zajęło kilka minut.
John z rosnącym szokiem słuchał wypowiedzi Sherlocka.
- Widzę, że dopadły cię także po wyjściu z szatni. – Ciągnął dalej, wskazując palcem na bluzę Johna. – Nie sądzę, żebyś używał kwiatowo-orientalnych perfum, a ten lekki ślad po różowym błyszczyku na twoim policzku, potwierdza mój wniosek. Inaczej zmyłbyś go pod prysznicem. – Mówiąc to, przesunął palcem po policzku Johna, który znieruchomiał zaskoczony dotykiem. Holmes roztarł pozostałości błyszczyka między palcami, nie odrywając wzroku od blondyna.
– Wniosek, wygraliście mecz i przez to się spóźniłeś. Nie licząc tego, że nie mogłeś znaleźć numeru.
John wpatrywał się w Holmesa, powstrzymując się przed głupkowatym otwarciem ust ze zdziwienia.
- To... To było... Niesamowite! – odezwał się szczerząc się z zachwytu.
Sherlock popatrzył na niego, marszcząc w niezrozumieniu brwi.
- Wiesz, że powiedziałeś „niesamowite"?
- Taaa, no przecież to było fantastyczne. Wszystko się zgadza! – Z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Fantastyczne? To nie są słowa, których normalnie ludzie używają, kiedy ich dedukuję.
Watson uśmiechnął się, spoglądając na szaro-niebieskie tęczówki, które zdawały się pociemnieć odrobinę.
- To co mówią zazwyczaj?
- Spieprzaj.
Blondyn parsknął śmiechem, a Holmes uśmiechnął się odrobinę, zawieszając wzrok na radosnym obliczu Johna i jego roześmianych ustach.
~~~~~~
Udało się. Mimo traumy po 4 sezonie i zniszczonej psychiki napisałam wreszcie ten rozdział. ^^
Mam nadzieję, że się podoba. Jeśli tak to skomentujcie (to dla mnie miód na oczy) i zagłosujcie.
Co by się nie działo, The game is never over!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top