Nie taki straszny...

John zerknął na zegarek. Piętnaście po dwudziestej. Wyrobił się. Co prawda, nie skończył dwudziestu trzech zadań, ale próbował. Wyciągnął się na krześle, rozprostowując zasiedziałe kończyny i sięgnął po karteczkę z numerem Holmesa. – No dobra – westchnął pod nosem. Zszedł na dół, do przedpokoju, gdzie znajdował się telefon. Wykręcił numer i odczekał moment, aż rytmiczny dźwięk nieodbieranego połączenia zmienił się w miły, kobiecy głos.

- Halo?

- Dzień dobry, to znaczy dobry wieczór. Czy dodzwoniłem się do państwa Holmesów?

- Tak. W czym mogę pomóc?

John odetchnął z ulgą, w pierwszym odruchu obawiając się, że Holmes dał mu fałszywy numer.

- Nazywam się John Watson. Jestem eemm... kolegą Sherlocka. Czy mógłbym z nim rozmawiać?

- Och, kolegą? Tak, tak, oczywiście, już go wołam.

Watson słyszał w tle jak kobieta krzyczy imię Holmesa, po czym dostaje w odpowiedzi stanowcze: Zajęty!

- Chwileczkę, słońce – rzuciła do słuchawki. John nie zdążył odpowiedzieć, słysząc tylko jak coś chrupie w słuchawce.

Pani Hudson weszła na górę i otworzyła drzwi do pokoju Sherlocka.

- Masz telefon – odparła, krzyżując ręce na piersi.

- Nie widzi pani, że nie mogę – odparł, odmierzając różowatą ciesz do szalki.

- Dzwoni twój kolega. – Brunet łypnął na nią ze zdziwieniem. – John Watson – dokończyła.

- To chyba może poczekać – dodała, wskazując palcem podejrzanie wyglądające menzurki.

Sherlock odstawił próbówkę na miejsce i zdjął ochronne okulary. Bez słowa przeszedł obok gospodyni i szybko zbiegł po schodach do salonu. Podniósł słuchawkę i po wzięciu głębszego oddechu, odezwał się:

- Witaj, John. – W słuchawce rozbrzmiał charakterystyczny, głęboki głos. Watson o mały włos nie przewrócił wazonu, stojącego na stoliku obok telefonu, kiedy usłyszał powitanie.

- Niech cię szlag – wymamrotał, łapiąc naczynie w ostatniej chwili. Nigdy nie lubił pstrokatego prezentu od ciotki Clary. Niestety, w przeciwieństwie do swojego ojca.

- Słucham? – odezwał się Sherlock z lekkim zdziwieniem.

- Co? Nie, to nie było do ciebie. Ja musiałem, wazon, nieważne. Słuchaj miałem zadzwonić, gdy skończę. Zrobiłem zadania, więc możemy się umówić na lekcje.

- Zadania? Ach, tak. Prawie zapomniałem – powiedział z nonszalancją.

- Myślałeś, że ich nie zrobię, prawda? Jestem bardziej zdeterminowany niż ci się wydaje.

- W to nie wątpię. Skoro poprosiłeś mnie o pomoc. Nikt normalny by się nie odważył – odparł bez emocji.

- Taa, widać jestem nienormalny... No to kiedy możemy się spotkać?

Sherlock mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.

- Pasuje ci jutro, o trzeciej?

- Ale jutro jest sobota.

- No i co z tego? – zapytał brunet.

- Biblioteka jest zamknięta.

- Możemy pójść do biblioteki publicznej... – zaczął.

- ... ale ja mam mecz.

- Mecz? – Holmes zmarszczył brwi w wyrazie skupienia. – Rugby. No tak, grasz w ten plebejski sport. Trudno. Jeśli nie chcesz...

- Nie, nie. Czekaj. Może być siedemnasta? – wypalił szybko, nie chcąc zrazić Holmesa. „Kto wie kiedy znowu zechce się ze mną spotkać?" – pomyślał.

- Nie będziemy mieć za dużo czasu. Bibliotekę zamykają o osiemnastej.

- To może... - John potarł ręką po karku, starając się wymyślić coś naprędce.

- Możesz przyjść do mnie. – Usłyszał zanim wpadł na jakieś rozwiązanie.

- Serio? Nie będę przeszkadzał?

- Rodziców nie będzie, jeżeli o to ci chodzi. Co do brata, to mam gdzieś czy będzie mu to przeszkadzało – odrzekł, nie zdążywszy w porę ugryźć się w język. Nigdy z nikim nie rozmawiał o swojej rodzinie, nie zapraszał do domu, więc czemu teraz tak łatwo mu to przyszło, pomyślał. „Muszę się bardziej kontrolować" – stwierdził w myślach.

- Ok – powiedział blondyn, za bardzo nie wiedząc jak zareagować na odpowiedź Sherlocka. – Rodzeństwo może być bardzo denerwujące. Wiem coś o tym – dodał, samemu nie będąc pewnym dokąd zmierza ta rozmowa.

- 27 Montague Street – rzucił Holmes, chcąc uciąć temat. Nie słysząc odpowiedzi Watsona, dodał szybko: - Mój adres. 27 Montague Street.

- No tak, przecież nie wiem gdzie mieszkasz – zaśmiał się blondyn. - 27 Montague Street. Dobra, zapamiętałem – dodał.

- W takim razie, do zobaczenia, John.

- Do zobaczenia... Sherlock.

Holmes rozłączył się, po czym błyskawicznie wrócił do swojego pokoju, chcąc uniknąć pytań ze strony pani Hudson.

Usiadł na łóżku i rozejrzał się po wnętrzu.

- Chyba powinienem posprzątać – mruknął do siebie, spoglądając na walające się obok biurka książki i parapet zastawiony naczyniami laboratoryjnymi. Położył się, zamykając oczy. Coś ukuło go w plecy. Podniósł się na łokciu, spoglądając na leżący na kołdrze palnik. - Więc tutaj go zostawiłem.

Wepchnął przedmiot pod łóżko i ponownie się położył. „John Watson. Intrygujący." Zamknął oczy wyobrażając sobie postać blondyna.

***

John odłożył słuchawkę i odetchnął z ulgą. „Dobra. Załatwione." Uśmiechnął się na myśl, że poszło całkiem gładko. „Nie był taki straszny, jak poprzednio" – pomyślał, idąc do pokoju.

- Z czego się tak cieszysz? – Harriet stała na środku korytarza, obrzucając brata pytającym spojrzeniem.

- A co cię to? – burknął z kwaśną miną.

- Nowa dziewczyna? – Harry uporczywie drążyła temat.

- Gdyby to była nowa dziewczyna, to na pewno bym ci nie powiedział. – John chciał już wejść do swojego pokoju, ale siostra zagrodziła mu drogę.

- Nadal się gniewasz za tamto?

- A nie widać? – rzucił, spoglądając na nią spod przymarszczonych brwi.

- Sama chciała. To nawet lepiej. Po co ci taka szmata.

- Jezu, Harry. Nie wyrażaj się tak. Mama by...

- Mama nie żyje. Mogę mówić co mi się chce – warknęła.

Watson popatrzył na blondynkę łagodniejszym wzrokiem, po czym westchnął i poczochrał siostrę po głowie. Smutny uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy pomyślał o ostatnich wydarzeniach. „Harry przeżywa to na swój sposób i bunt przeciw wszystkiemu jest jednym z objawów" – pomyślał.

- To był kumpel. Będę się z nim uczył chemii. Muszę poprawić oceny – odezwał się łagodnym tonem. Harriet przewróciła oczami i wydała z siebie umęczony odgłos.

- Nauuuka, blee.

- Ty też powinnaś się za siebie wziąć – stwierdził, posyłając jej wymowne spojrzenie.

- O nie, po moim trupie – rzuciła, wznosząc ręce w obronnym geście. – Jeden kujon w rodzinie wystarczy.

- Nie jestem kujonem.

- Taa, niech ci będzie – odparła, odwracając się na pięcie do swojego pokoju. – Idź zakuwać, kujonie – powiedziała z szerokim uśmiechem, zanim zamknęła drzwi.

- Nieuk! – krzyknął w odpowiedzi, a mały uśmiech zagościł na jego twarzy.

~~~~~~

Miał być później, ale jakoś tak wyszło, że wena mnie nawiedziła i nowy rozdział powstał nadspodziewanie szybko. ^^

Mam nadzieję, że jest ok. Komentujcie śmiało, kochani! ;) Dziękuję za Waszą aktywność. :3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top