Na rozluźnienie

Zabawa trwała w najlepsze. Rozluźniony dwoma piwami John ochoczo dołączył do grupki kolegów, walczących dzielnie z piosenką MC Hammera. Holmes stanął z boku, opierając się o ścianę. W skupieniu śledził wzrokiem wygłupiającego się w najlepsze blondyna.

– Sherlock! Chodź! – zawołał w pewnym momencie John.

Brunet pokręcił tylko głową na znak, że nie zamierza przyłączyć się do śpiewania.

– No chodź – powtórzył, przybierając proszącą minę, która miała skruszyć opór korepetytora.

– Nie ma mowy – mruknął, krzyżując ręce na piersi i odwracając wzrok od błagalnie wpatrzonego w niego kapitana.

– Johnny, teraz ty! – wydarł się Pete, zataczając się lekko z mikrofonem. Odciągnął tym samym uwagę Watsona i przerwał usilne próby przekonania Holmesa do podjęcia się wokalnego wyzwania.

Młodszy chłopak odetchnął z ulgą, nie czując się komfortowo w tłumie rozbawionych uczniów. Płynąca z głośników muzyka, wszechobecny hałas i zgiełk, sprawiły, że miał ochotę wymknąć się niepostrzeżenie. Jednocześnie, chciał zostać z Johnem, a to niestety wiązało się z koniecznością przezwyciężenia awersji do spędzania w ten sposób wolnego czasu i pokonania swoistego lęku przed tłumem. Nie pozostało mu więc nic innego, jak przeczekać do końca. Przywarł bardziej do ściany, schowawszy się częściowo za ceglanym kominkiem. Starał się skoncentrować na jednym obiekcie. Z oczywistych powodów jego spojrzenie spoczęło na Watsonie.

Niespodziewanie podszedł do niego Bill, który przyglądał mu się od paru chwil.

– Trzymaj – odezwał się szatyn, kierując w jego stronę plastikowy kubek z napojem.

Holmes zmierzył jego zawartość podejrzliwym spojrzeniem.

– Dzięki, ale nie mam ochoty – mruknął, z powrotem zerkając na Watsona.

– Przyda ci się. Uwierz mi – uparcie kontynuował Murray. – Wyglądasz, jakbyś szedł na ścięcie albo miał pisać egzamin na koniec szkoły. Musisz się rozluźnić, stary – stwierdził, wciskając mu kubek do ręki. – Kilka łyków i będziesz się znacznie lepiej bawił. Nikt przecież nie lubi sztywniaków. – Klepnął go w ramię i pociągnął spory haust ze swojego kubka. – A tak w ogóle, to coś tak wypruł z pokoju po całusku Johna?

– Nie jestem przyzwyczajony do takich rzeczy – burknął.

– No, ja też nie – roześmiał się, spoglądając na bruneta. – Johnny za to miał szczęście doświadczyć tego kilkukrotnie. Chłopak ma pecha do losowań – dodał, popijając w międzyczasie swój napój.

– Całował się już wcześniej z chłopakami? – zapytał zaciekawiony.

– Tiaa – rzucił bez przejęcia, dolewając sobie alkoholu z butelki, pozostawionej na komodzie.

– Ile razy? – drążył brunet, nie potrafiąc wyobrazić sobie Watsona w takiej sytuacji.

– A bo ja wiem? – wzruszył ramionami. – Trochę zakrapianych imprez się przeżyło. – Zerknął z zastanowieniem na rozmówcę, uśmiechając się podstępnie. – Choć muszę przyznać, że nikt nie zareagował w ten sposób, jak ty. Chyba nie jesteś gejem, co nie?

Młodszy chłopak odwrócił wzrok w kierunku bawiącego się kapitana. Ścisnął mocniej trzymany w dłoni kubek, ledwie usłyszawszy w ogólnym hałasie skrzypnięcie plastiku.

– Nie – odpowiedział prawie bezgłośnie.

Bill zaśmiał się głośno, wznosząc swój kubek do góry.

– Do dna! – zawołał, po czym wypił swoją porcję procentów. Sherlock wpatrywał się przez moment we wręczony mu trunek, kalkulując plusy i minusy opróżnienia naczynia. Rozbawiona mina Johna, który zachowywał się, jakby kompletnie o nim zapomniał, przekonała go do podjęcia decyzji. Wychylił całą zawartość duszkiem. Skrzywił się odrobinę, odstawiając pusty kubek na gzyms kominka.

– No, i to rozumiem – rzucił z usatysfakcjonowanym uśmiechem Bill. Sherlock wziął głębszy wdech, czując wciąż na języku gorzkawy posmak. Kumpel Johna zmierzył go krytycznym spojrzeniem. – Jeden stanowczo nie wystarczy – zawyrokował.

Cztery kubki później Holmes miał wrażenie, że podłoga ugina się pod jego nogami. Nie mógł skupić myśli na żadnej konkretnej rzeczy, czując się, jakby kręcił się na zbyt szybkiej karuzeli.

– Dobrze się czujesz? – zapytała Molly z troską w głosie. Nawet nie zauważył, kiedy zjawiła się obok.

– Pff... – Skrzyżował ręce na piersi, próbując zachować stabilną, pionową postawę. – Znakomicie.

– Może będzie lepiej, jak wrócisz już do domu? – zasugerowała niepewnym tonem.

– Do domu? Nieee – wymamrotał, machnąwszy w proteście ręką. – Będę się dobrze bawił... z Johnem – dokończył, szukając wśród grupy młodzieży zgromadzonej w salonie kapitana szkolnej drużyny.

Blond czupryna wyłoniła się w końcu w gęstwinie postaci. Holmes ruszył w obranym kierunku, lecz chodzenie prosto stało się nagle straszliwie ciężką czynnością. Zachwiał się w prawo, a potem w lewo, próbując przedrzeć się do kapitana.

– Jaawn! – zawołał, starając się przekrzyczeć głośną muzykę. Kilka kroków po względnej prostej i prawie był na miejscu, lecz w pewnym momencie nogi odmówiły mu posłuszeństwa i potknął się, poleciawszy do przodu. Na jego szczęście, Watson usłyszawszy jego wołanie, odwrócił się w samą porę, aby go złapać. Starszy chłopak przejechał uważnym spojrzeniem po chwiejącej się sylwetce.

– Jezu! Kiedy tyś się tak spił?! – odezwał się, podtrzymując przyjaciela, który wylądował w jego objęciach. Holmes starał się dumnie wyprostować, ale nie za bardzo mu to wychodziło. Czuł, jak silne ramiona blondyna wzmacniają chwyt w pasie, aby go ustabilizować. Milczał niepokojąco, utkwiwszy intensywny wzrok szaro-niebieskich oczu w twarzy przyjaciela, który wyglądał na odrobinę zmieszanego.

– Chcę tańczyć! – wyznał brunet, owijając ręce wokół szyi kapitana.

– Super, ale nie sądzę, żebyś był w stanie – stwierdził John, zerkając na przypatrujących się im kolegów, którzy chichrali się w najlepsze.

– Ma słabą głowę – rzucił Bill.

– Dam radę – mruknął butnie, próbując skupić się na ciemnoniebieskich tęczówkach Watsona. Stali bardzo blisko siebie, więc mógłby dokładnie się im przyjrzeć, gdyby nie fakt, że obraz zaczął mu lekko wirować.

– Coś ty mu dał? – warknął John, piorunując wzrokiem rozbawionego Murray'a.

– Cztery podwójne shoty – odrzekł z niewinną miną.

Kapitan przewrócił oczami, nie komentując zachowania kolegi.

– Chodź – zwrócił się do Sherlocka zawieszonego na jego szyi.

– Potańczyć? – wymamrotał korepetytor, przybliżając twarz do twarzy Watsona.

– Nie, usiąść – skwitował, łapiąc go mocniej w pasie.

– Ale Jaawn – jęknął smutno, starając się zaprotestować. Kapitan nie dał się jednak przekonać, uparcie ciągnąc go w stronę kanapy.

– Siadaj – nakazał, popychając go na miękkie poduszki. Sherlock opadł na siedzisko z niezadowolonym mruknięciem. Kapitan dołączył do niego z westchnięciem ulgi. – Czy ty zawsze musisz coś odwalić, kiedy nie patrzę? – odezwał się, spoglądając na bruneta.

Chłopak przymarszczył gniewnie brwi.

– Zostawiłeś mnie – fuknął.

– Racja. Mój błąd. – Przejechał ręką po włosach, zdając sobie sprawę, że ponownie zawalił sprawę. Holmes był niczym pięciolatek, którego non stop trzeba było pilnować.

– Nie chcę być sztywniakiem – wybełkotał pod nosem, wlepiwszy wzrok w tańczących kolegów Johna.

– Co? – Przysunął się bliżej bruneta, nie będąc pewnym co przed chwilą wymamrotał.

W odpowiedzi usłyszał tylko zrezygnowane westchnięcie.

– Posiedzisz sobie, aż ci trochę przejdzie, a potem pojedziemy do domu – stwierdził John, przyglądając się przyjacielowi, który osunął się na kanapie, przyjmując półleżącą pozycję.

– Johnny! Rusz tyłek! – wydarł się Pete, podrygując w takt kończacej się już piosenki Whitney Houston – I wanna dance with somebody, którą śpiewały dwie dziewczyny z równoległej klasy.

– Taa, zaraz! – Ponownie spojrzał na przyjaciela, który przymknął oczy. – Przynieść ci wody? – zapytał, ale nie otrzymał odpowiedzi. Wyglądało na to, że Holmes przysnął.

– Molly! – Podniósł się, dostrzegając szatynkę.

– Co z nim? – zapytała, zerkając z niepokojem na Sherlocka.

– Wypił za dużo, ale prześpi się i dojdzie do siebie – stwierdził, obrzucając go szybkim spojrzeniem. – Mogłabyś przez trochę przy nim posiedzieć?

– Tak, jasne – odrzekła bez zawahania.

– Świetnie. – Uśmiechnął się, po czym zniknął szybko w tłumie nastolatków, nim zdołała ponownie się odezwać.

~~~~~~

Czemu John zostawił Sherlocka? - Tego dowiecie się już w kolejnej części. ;)

Rozdział miał być dłuższy i opublikowany w tamtym tygodniu, ale wena to kapryśne stworzenie. Postanowiła sobie zrobić przedświąteczny urlop. Mam nadzieję, że się Wam podobało.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top