Laboratorium
Molly nerwowo spoglądała na szpitalny korytarz przez szparę w drzwiach, obserwując, czy nikt nie nadchodzi.
– Podaj mi szalkę numer dwa, John – odezwał się Holmes, nie odrywając wzroku od mikroskopu.
Watson wręczył naczynko korepetytorowi, przyglądając się jego skupionej twarzy.
– Czemu się z nią nie umówisz?
– Z kim? – mruknął, ustawiając odpowiednie parametry urządzenia.
– Z Molly – odparł ściszonym tonem, przybliżając się do bruneta.
– Po co? – rzucił, wciąż nie racząc go spojrzeniem. Przysunął się tylko do stołu, pochłonięty badaniem próbki. John oparł się o blat, zerkając na Hooper, która w zdenerwowaniu zaciskała dłonie na klapach błękitnego płaszcza, który miała na sobie.
– No wiesz, ona cię lubi i to co dla ciebie zrobiła... – urwał, gdy w końcu wzrok Sherlocka napotkał jego spojrzenie.
– Nie jestem zainteresowany – odrzekł stanowczo, wracając do analizy substancji pobranej z obuwia Powersa.
– Ale nie jesteś zainteresowany nią, czy chodzi ogólnie o dziewczyny...?
– Nie jestem zainteresowany związkami. A teraz próbuję pracować, John, więc darujmy sobie tę rozmowę.
– Jasne – westchnął speszony, siadając obok na okrągłym krzesełku. – To tak jak ja – mruknął, przesuwając szklane zlewki, żeby zająć czymś ręce.
– Doprawdy? – Koncentracja Sherlocka ewidentnie przeniosła się z badanego obiektu na Johna.
– Ciężko w to uwierzyć, co? – prychnął z rozbawieniem blondyn. – Mam już dość tych przelotnych relacji. Zresztą, muszę skupić się na nauce.
– Tak, ewidentnie zaniedbałeś nasze lekcje – przyznał, mierząc go badawczym spojrzeniem.
– Ciekawe dlaczego? – fuknął, na powrót odzyskując pewny siebie ton.
Holmes uśmiechnął się półgębkiem, spoglądając w okular.
– Błagam, pośpieszcie się – jęknęła Molly, z trwogą wypatrując obsługi laboratorium.
– Lepiej jej posłuchaj, bo inaczej zejdzie nam na zawał – szepnął blondyn.
– Próbuję, ale mi tego nie ułatwiacie – burknął, biorąc kolejną próbkę.
– O Boże, chyba ktoś idzie – pisnęła w przerażeniu, odskakując od drzwi. John podszedł do niej szybko i zerknął ukradkiem na korytarz, ale nikogo tam nie było.
– Spokojnie, Molly – odezwał się łagodnie, kładąc rękę na jej drżącym ramieniu. – Fałszywy alarm, ale naprawdę się pośpiesz – dodał, zwracając się do Holmesa.
Młodszy chłopak westchnął z irytacją, wpatrzony w zebrane na szkiełku dowody.
– Gdyby ona tak nie histeryzowała, a ty byś mnie nie rozpraszał, już bym skończył – odfuknął.
– Serio? Naprawdę czasem zachowujesz się jak dupek – odgryzł się Watson, podchodząc do korepetytora.
– Tylko czasem? – zapytał, spoglądając wymownie na kapitana znad mikroskopu.
John przymarszczył zadziornie brwi, a na jego ustach pojawił się figlarny uśmieszek.
– Skończyłeś? – zapytał z przekąsem, stając tuż obok.
Młodszy chłopak nieśpiesznie obrócił się na krzesełku w stronę przyjaciela. Świdrujące spojrzenie szaroniebieskich oczu przejechało po obliczu kapitana, zatrzymując się odrobinę dłużej na ustach wciąż wygiętych na kształt łobuzerskiego uśmiechu.
– Tak.
– Naprawdę? – zapytał wyraźnie zaskoczony i jednocześnie zaciekawiony John.
– Miałem rację. Śmierć Carla to nie było samobójstwo ani wypadek. Ktoś go otruł. Spójrz – oznajmił, odsuwając się od mikroskopu, aby zrobić Watsonowi miejsce.
– Mógłbyś wyjaśnić? Nie jestem pewien, na co patrzę – odrzekł, odrywając wzrok od próbki.
– Powers miał egzemę, to choroba...
– Skóry, tak wiem co to – wtrącił, chcąc pokazać, że też posiada jakąś wiedzę.
– Do kremu, którego używał, dodano neurotoksynę wytworzoną przez Clostridium botulinum.
– Toksyna botulinowa? Czyli nastąpiło porażenie skurczu mięśni, co wyjaśniałoby...
–... czemu najlepszy członek szkolnej drużyny pływackiej się utopił – dokończył zdanie za Johna z minimalnym uśmiechem.
– Niesamowite. – Blondyn, autentycznie zachwycony odkryciem Holmesa, nie krył podziwu. – Jesteś genialny.
Młodszy chłopak próbował zachować profesjonalny wyraz twarzy, ale nie potrafił powstrzymać minimalnego uśmiechu. Odwrócił się w stronę mikroskopu, starając się nie okazywać zbytnio, jak wielką przyjemność sprawiają mu pochwały przyjaciela.
– Czyli morderca musiał wiedzieć o chorobie Powersa – kontynuował John, widocznie nakręcony nowymi dowodami. – Znał go.
– Niepostrzeżenie dostał się do jego szafki, żeby móc podłożyć truciznę, a potem ukraść buty – uzupełnił Sherlock zadowolony z obrotu sprawy. – Co wskazuje na to, że mordercą był ktoś ze szkoły.
– Myślisz, że mógł to zrobić jakiś nauczyciel?
– Raczej uczeń.
– Jezu, przecież musiałby mieć wtedy nie więcej niż szesnaście lat – stwierdził, wzdrygnąwszy się z odrazą.
– Dzieci również są w stanie popełniać przerażające zbrodnie, John – wyjaśnił ze stoickim spokojem.
Blondyn skrzywił się tylko w odpowiedzi na to stwierdzenie.
– Taa... A pytałeś jego znajomych czy komuś podpadł? - zapytał, nie chcąc wizualizować sobie okropnych możliwości łamania prawa przez młodocianych przestępców.
– Oczywiście, że próbowałem – westchnął, skrzywiwszy się na wspomnienie owych dni. – Ale nie byli zbyt chętni do współpracy – dokończył ponuro.
– To kiepsko – westchnął, przejeżdżając palcami po blond czuprynie. – Najlepszym źródłem informacji powinni być jego kumple z drużyny pływackiej – wymamrotał pod nosem. – Ale jeśli nic nie widzieli, to może szukamy nie tu gdzie trzeba? – rzucił, próbując znaleźć jakiś punkt zaczepienia.
Holmes zapatrzył się w jasny blat stołu laboratoryjnego, milcząc niepokojąco długo.
– Sherlocku?
Kapitan przysunął się odrobinę, widząc nieobecny wzrok przyjaciela. Odruchowo położył dłoń na barku przyszłego detektywa-konsultanta. Pod palcami poczuł napięte mięśnie. Brunet odwrócił się nagle w jego stronę, jakby wybudzony z hipnozy. Blondyn przymarszczył z powagą brwi, wpatrując się w przygaszone spojrzenie szaroniebieskich oczu.
– Wszystko w porządku? – zapytał, przyglądając się z uwagą zafrasowanej minie przyjaciela.
– Tak – mruknął pod nosem. Jego wzrok powędrował na chwilę na swoje ręce spoczywające na kolanach. Rozluźnił zaciśnięte pięści, powracając spojrzeniem na przejętą twarz Watsona.
– Jest ktoś, kogo nie przepytałem – odezwał się pewniejszym tonem. – Chodził z Carlem na zajęcia pływackie.
– Super. Może będzie, coś wiedział – powiedział, pełen zaangażowania w sprawę. – Pamiętasz jak się nazywa?
„Chciałbym zapomnieć" – pomyślał, wpatrując się w energetyczne spojrzenie błękitnych oczu.
– Sebastian Wilkes.
~~~~~~
Pamiętacie kto to taki ten Sebastian? Jak nie, to warto przypomnieć sobie rozdział: "Razem naprzeciw światu". ;)
Dziękuję wszystkim za wytrwałość. :) Jesteście wspaniali. <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top