Komplementy
John zerkał co chwilę na towarzysza, kiedy szli na przystanek.
- O co chodzi? – odezwał się w końcu Holmes, nie mogąc wytrzymać już rzucanych ukradkiem spojrzeń.
- A nic. Tak tylko, podziwiam – zachichotał John, odwracając wzrok.
Sherlock zmarszczył brwi i z malującym się na twarzy niezrozumieniem, dodał:
- Że co, proszę?
Watson spojrzał na niego z zadziornym uśmiechem. Brunet wyglądał na jeszcze bardziej skonfundowanego, a jego mina sprawiła, że John parsknął śmiechem.
- Nie sądziłem, że zobaczę cię w skórzanej kurtce. Wyglądasz...
Brunet zacisnął usta w wąską linię i spiął się, jakby szykując się do odparcia ataku.
- Śmiesznie? – wtrącił, zanim John zdążył skończyć zdanie.
Blondyn uniósł lekko brwi w wyrazie zdziwienia, po czym pokręcił szybko głową, potęgując efekt wypowiedzi.
- Nie, nie. Oczywiście, że nie. Dlaczego miałbyś wyglądać śmiesznie?
- Śmiałeś się ze mnie – stwierdził chłodno.
- Nie z ciebie, tylko z sytuacji. Po prostu nie spodziewałem się, że schludny pan Holmes ma w swojej szafie takie rockowe wdzianko.
- Dostałem ją na zeszłe urodziny. Rzadko ją zakładam. Pomyślałem, że na imprezę może być – odparł lekko ściszonym głosem.
- No pewnie, że może. Będziesz śmiało wyrywał laski – rzucił z uśmiechem.
- Dlaczego bym miał?
Zatrzymali się na przystanku. Autobus miał być za parę minut.
- Jak to? Wyglądasz dobrze – przejechał wzrokiem po sylwetce Holmesa i zatrzymał się na szaro-niebieskich oczach, które uważnie się mu przyglądały – bardzo dobrze, więc to oczywiste, że będziesz miał powodzenie. Szkoda nie skorzystać.
- Uważasz, że wyglądam bardzo dobrze?
- Ummm, no tak. – John potarł nerwowo kark, czując na sobie intensywne spojrzenie bruneta.
- Nigdy nie... to znaczy... Dziękuję – odpowiedział, uciekając wzrokiem na rozkład jazdy, wiszący tuż obok.
- Spoko. Nie ma za co – rzucił blondyn, spoglądając na drogę i udając, że usilnie próbuje wypatrzeć autobus.
Po chwili milczenia, na przystanek zajechał upragniony środek komunikacji i obaj wsiedli do środka, zajmując miejsca. Kierowca ruszył niespiesznie, a Holmes zatopił wzrok w widoku za oknem. Po kilku minutach, John nie wytrzymał i przerwał panującą między nimi ciszę.
- Nie masz się co przejmować. Będzie fajnie.
- Wcale się nie przejmuję – burknął brunet, nie odrywając wzroku od przesuwających się za oknem widoków.
- Jasne. Pan „nie jestem zbyt społeczny" wcale a wcale się nie martwi.
Holmes spojrzał groźnie na rozmówcę, ale widząc uśmiechniętą minę Johna, ugryzł się w język.
- Nie martwię się – mruknął, wracając do podziwiania miejskich krajobrazów.
- Moi kumple są nienormalni, więc się nimi nie przejmuj. Jakby gadali jakieś głupoty, to olej to. Czasem im odwala.
Holmes przełknął ślinę, czując że zaschło mu w gardle. Ostatnia przygoda z imprezowaniem, nie była nad wyraz udaną. Zrobienie z siebie, a raczej przy pomocy uczynnych kolegów, totalnej kompromitacji i pośmiewiska przed połową szkoły, to na pewno imprezowa klęska. I życiowa także. Wolał nie wspominać tamtego zdarzenia, ale lęk przed powtórką nie dawał o sobie zapomnieć. Poczuł, że pocą mu się ręce, a tętno przyśpieszyło. „Wcale się nie przejmuję" – powtarzał w myślach.
Z wygłaszania mantry wyrwał go głos Johna.
- No, wstawaj. Wysiadamy. – Blondyn pociągnął go za rękaw i ruszył do wyjścia.
~~~~~~
Naskrobałam tylko tyle. Wybaczcie. Wahałam się czy wrzucić teraz czy poczekać i dopisać trochę więcej, ale kolejna część będzie już chyba stricte imprezowa, więc...
Mam nadzieję, że się podobało. ;3 Komentujcie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top