Inny
Sherlock podszedł do okna i wyjrzał zza na wpół zaciągniętej zasłony. Zobaczył, jak John przechodzi właśnie szybkim krokiem przez ulicę. Wziął głębszy wdech, z posępną miną odsuwając się od okna. W momencie, w którym usiadł w fotelu, który traktował jak swój, do salonu weszła właścicielka owego mebla.
– Stało się coś? – zapytała, widząc zamyśloną minę chłopaka i czające się w oczach rozżalenie.
– Nie – burknął, nie spoglądając na nią i podciągając nogi do klatki piersiowej, czym spowodował jeszcze większe zaniepokojenie niani.
– Przecież nie jestem ślepa – rzuciła, stając naprzeciwko z rękami skrzyżowanymi na piersi, co świadczyło, że nie odpuści. – Pokłóciliście się, tak? Widziałam, jak John wybiega stąd jak oparzony – dodała, przy braku odpowiedzi ze strony bruneta.
Holmes w końcu na nią spojrzał, widocznie starając się nie zdradzać niczego w wyrazie twarzy.
– Nie rozumiem. Nic nie rozumiem – westchnął cicho, spuszczając wzrok.
Pani Hudson podeszła bliżej i z troską w oczach położyła rękę na ramieniu chłopaka.
– Czego, kochanie?
– Myślałem, że John jest inny, że to mu nie przeszkadza. Że nie będzie się zachowywać jak większość, kiedy powiem mu prawdę. Przecież nie powinien się obrażać o coś, co jest faktem.
– Czasem prawda jest bardzo trudna do zaakceptowania i może być bolesna, mimo swojej niepodważalności. Ludziom ciężko się z nią pogodzić, chociaż są jej świadomi.
Sherlock przejechał ręką po lokach, mierzwiąc fryzurę.
– Chciałem dobrze... Pomóc – odparł, zerkając na kobietę, która uśmiechnęła się pocieszająco. – Czemu John się zdenerwował?
– Emocje to podstępne bestie – zaśmiała się, ściskając dla otuchy ramię chłopaka. – Niekiedy nie jesteśmy w stanie ich zrozumieć i to właśnie jest ich magia.
– Nie lubię jak coś jest nieprzewidywalne – mruknął, czym wywołał uśmiech rozbawienia na twarzy niani.
– O co się pokłóciliście? – zapytała.
– Nie mogę powiedzieć. To sprawa prywatna – odrzekł poważnie.
Kobieta przymarszczyła lekko brwi z wyrazem zastanowienia.
– Chyba to zostawił? – dodała, wskazując na koszulę, wiszącą na kuchennym krześle.
Sherlock zerknął w tamtym kierunku.
– Tak. Musiał zapomnieć.
Pani Hudson wzięła do ręki pobrudzone ubranie, przyglądając się różowatej plamie.
– Trzeba uprać – stwierdziła i zarzuciła koszulę na ramię. – No, wstawaj. Odwiozę cię do domu – oznajmiła, kierując się do wyjścia. Holmes podniósł się z fotela i z głębokim westchnięciem powlókł się za nią.
***
Sherlock nie mógł zasnąć. Gapił się w niebo, wciąż rozmyślając nad wydarzeniami z popołudnia. Mimo zapewnień pani Hudson, że wszystko się ułoży, miał wrażenie, że coś ściska go w żołądku. Znowu przez swoją niepohamowaną paplaninę wszystko zepsuł.
„Samotność to wszystko co mam. Samotność mnie chroni" – powtarzał sobie w myślach, starając pogodzić się z sytuacją. „John jest taki sam jak reszta. Zawsze będę sam." – Spojrzał na wilgotną koszulę, wiszącą na krześle. Plama zniknęła dzięki sprawnym umiejętnością pani Hudson.
Wsunął się pod kołdrę, nie spuszczając wzroku z niebieskiego materiału, suszącego się na krześle. „Gdyby wymazywanie wspomnień było tak proste, jak pozbywanie się plam..." – pomyślał, zanim zmęczenie zamknęło mu oczy.
***
– Coś ty dzisiaj taki drażliwy? – zapytał Bill z czającym się uśmieszkiem, kiedy przebierali się w szatni do treningu.
– Wcale, że nie – burknął John, zakładając koszulkę.
– Nieee, jasne. – Zawiązał sznurówkę i wyprostował się, rzucając mu powątpiewające spojrzenie. – Odsunę się tylko, bo nie chcę być w polu rażenia jak wybuchniesz – dodał z rozbawieniem. Watson spiorunował go wzrokiem.
Trening zaczął się jak zwykle małą rozgrzewką, czyli kilkoma okrążeniami wokół boiska.
– Gadaj, bo mnie skręca z ciekawości – uparcie ciągnął temat Bill. Blondyn przyśpieszył tylko, zostawiając kolegę w tyle. – No weź! – krzyknął za nim szatyn.
Watson nie miał najmniejszego zamiaru dzielić się z kimkolwiek, tym co stało się poprzedniego dnia. Kiedy wrócił do domu, mógł w spokoju pomyśleć, nad tym co powiedział mu Sherlock. Ojciec na szczęście nie wrócił jeszcze z pracy, więc nie musiał tłumaczyć się gdzie podział koszulę i czemu wraca tak późno. Był zły, ale nie na Holmesa, tylko na siebie. Wiedział, że brunet ma rację, ale wciąż łudził się, że będzie jak dawniej. Pragnął cofnąć czas. Bezsilność i tęsknota wisiały nad nim jak burzowe chmury, z których od czasu do czasu płynął słony deszcz.
Biegł ile sił w nogach, chcąc chociaż na chwilę zapomnieć o wszystkim. Schrzanił sprawę. Zaprzepaścił szansę na studia i przyjaźń.
„Jesteś beznadziejny" – pomyślał, łapiąc oddech, gdy zatrzymał się, przebiegłszy wyznaczony dystans.
– Dobra, nie chcesz, to nie mów! – Bill machnął ręką na znak, że rezygnuje z drążenia tematu. – Mam propozycję, która na pewno poprawi ci humor – dodał, gdy w końcu go dogonił. John spojrzał na niego podejrzliwie. – Czas wybrać się na podryw. Zagadałem do Nicole, przyjaciółki Sary. Fajna z niej laska, więc wpadłem na pomysł z podwójną randką. Ona była zachwycona i powiedziała, że Sara też na pewno będzie. – Klepnął go w ramię. – No to co?
– Podwójna randka? – John uniósł w zaskoczeniu brwi. – Nigdy nie byłem na takiej – dodał, widząc szelmowski uśmiech kolegi.
– Ja też nie, ale trzeba próbować nowego, nie?
– No nie wiem.
– Wyluzuj, Johnny – rzucił, czochrając go po włosach. Watson odepchnął go w obronie swojej fryzury.
– Głupek – prychnął, ale na jego twarzy wreszcie pojawił się cień uśmiechu.
– No, chłopaki! Ruszać się, a nie plotkować jak jakieś paniusie! – krzyknął trener.
***
Słońce świeciło mocno, niekiedy tylko przysłaniane przez snujące się po niebie białe obłoki. Holmes szedł wolnym krokiem w stronę boiska, na którym drużyna rugby rozgrywała treningowy mecz. Z każdym krokiem coraz bardziej tracił przekonanie, że powinien spotkać się z Johnem.
„Tylko mu to oddam" – powtarzał w myślach, ściskając w ręku niebieską koszulę.
Kiedy dotarł na miejsce, postanowił poczekać na koniec treningu, zajmując jak najdalsze krzesełko na trybunach. Obserwował, jak John z wielką zawziętością walczy o piłkę i przedziera się przez obronę w celu zdobycia punktów. Mógłby przysiąc, że zażarta postawa blondyna nie jest tylko spowodowana przykładaniem się do ćwierćfinałowych rozgrywek, ale próbą wyładowania wściekłości. Utwierdził się w tym przekonaniu w momencie, w którym Watson z impetem powalił przeciwnika na ziemię. Zacisnął mocniej palce na trzymanej koszuli.
„To był zły pomysł" – stwierdził w myślach, podnosząc się z krzesełka. Schował koszulę do torby i miał już ruszyć w drogę powrotną, kiedy rozległ się gwizdek trenera i usłyszał, jak oznajmia on koniec treningu.
***
Bill rzucił butelkę z wodą Johnowi, który jako ostatni zbiegł z boiska.
– Zostaw trochę sił na później – odezwał się, przyglądając się blondynowi. Watson przewrócił oczami.
– Proponuję wypad na pizzę – zasugerował Frank.
– Wszystko mi jedno – mruknął blondyn między łykami wody. Odrobina skapnęła mu na koszulkę, pozostawiając mokry ślad.
– Ej, czy to nie twój korepetytor? – zapytał Bill, wskazując na sylwetkę chłopaka, stojącego na trybunach.
John przymrużył oczy, żeby lepiej widzieć pod słońce. Burza ciemnych loków, nienaganny strój i dumna postawa. Nie miał wątpliwości, że to Holmes.
„Co on tu robi?" – przemknęło mu w myślach.
– Zaraz wracam – rzucił i szybkim krokiem zaczął iść w stronę Sherlocka, jakby w obawie, że ten rozmyśli się i znowu mu ucieknie.
~~~~~~
Ta dam! Kolejny rozdział za Nami. ;) Nasi chłopcy muszą w końcu się ogarnąć i pogadać.
Przeszło ponad trzynaście tysięcy wyświetleń, dwa tysiące czterysta głosów i tysiąc komentarzy. Nie mam słów, żeby wyrazić moją radość i podziękowania. Jesteście wspaniali! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top