Gra rozpoczęta

Nie miał ochoty na pogawędkę o pierdołach, ale Molly odciągnęła chociaż na chwilę jego myśli od zadręczania się nad przyczyną nieobecności Johna.

– Pani Turner pytała, kiedy wrócisz do szkoły?

Holmes wzruszył ramionami.

– Może za tydzień.

– Jutro mieliśmy robić sekcję żaby, ale pani Turner przełożyła ją na następny tydzień. Myślę, że zrobiła to specjalnie, żebyś nie musiał później nadrabiać ćwiczeń. Brakuje jej twoich błyskotliwych odpowiedzi. – Uśmiechnęła się, jak zawsze w uroczy sposób mrużąc oczy. – Inni nie są tak skorzy do zabierania głosu na lekcjach.

– No to chyba jest jedyną osobą, która pragnie mojego powrotu – stwierdził.

– Niejedyną – wymamrotała pod nosem na tyle cicho, że Holmes jej nie usłyszał, a jeśli nawet, to nie dał tego po sobie poznać, zajęty przekładaniem długopisu między palcami.

– Cała szkoła żyje teraz ćwierćfinałami rugby – odezwała się, aby przerwać ciszę, która zaległa w pokoju. – Wielka szkoda, że John nie będzie mógł zagrać. Phil stwierdził, że... – Nie zdążyła dokończyć, gdyż chłopak przerwał jej z ożywionym zainteresowaniem.

– Jak to?

– To John ci nie powiedział? – zdziwiła się, widząc skupiony na niej pytający wzrok bruneta. – Myślałam, że wiesz.

– Nie rozmawialiśmy od pewnego czasu – burknął, nie spuszczając z niej intensywnego spojrzenia. Molly poprawiła nerwowo kosmyk, który wysunął się spod czerwonej spinki.

– Został zawieszony za bójkę w szkole. Nie będzie mógł wziąć udziału w zawodach.

Holmes zastygł w bezruchu, wpatrując się zamyślonym wzrokiem w przestrzeń przed sobą. Nagle, jak grom z jasnego nieba, poderwał się z łóżka, sprawiając, że Hooper podskoczyła w zaskoczeniu na materacu.

– Ależ ja byłem głupi – wymamrotał do siebie, kręcą się gorączkowo po pokoju w poszukiwaniu drugiego trampka, którego odnalazł pod biurkiem. Ograniczenie ruchów, jakie powodował elastyczny bandaż owinięty wokół jego torsu, strasznie go frustrowało. Szczególnie w takich momentach jak ten, kiedy siłował się z opornym butem, starając się naciągnąć go na obandażowaną stopę. Co prawda, powinien jeszcze nosić usztywnienie w postaci szyny, którą założyli mu w szpitalu, ale nie mógł jej dłużej zdzierżyć, więc skończyła w koszu na śmieci, po ośmiodniowych męczarniach, będących wynikiem nieustępliwości mamusi. Molly przyglądała się jego zmaganiom, bijąc się z myślami czy zaproponować mu pomoc, ale ostatecznie nie odważyła się odezwać. Holmesowi w końcu udało się wpasować but i zawiązać sznurówki. Skrzywił się, odczuwając ucisk w boku, ale widząc zaniepokojony wzrok Hooper, od razu ukrócił ekspresję twarzy i przybrał postawę sugerującą, że jest już całkowicie zdrowy.

Nie racząc Molly wyjaśnieniami, skierował się do wyjścia.

– Gdzie idziesz? – rzuciła za nim lekko podniesionym tonem, w którym pobrzmiewało zatroskanie.

– Muszę coś załatwić. – Odwrócił się do niej i obrzucił krótkim spojrzeniem. – Już dawno powinienem – dodał ciszej, ruszając korytarzem w stronę schodów.

***

Gapił się tępo w podręcznik, nie potrafiąc skupić się odpowiednio, aby jakiekolwiek informacje, które widniały na kartkach przed jego nosem, zostały mu na dłużej w pamięci. Od kliku dni nic mu nie szło. Cały czas zamartwiał się meczem i nie czuł się dobrze z faktem, iż zostawił w trudnym momencie osłabioną brakiem dwóch graczy drużynę. Jego myśli błądziły też w stronę Harry, która dawno nie dawała znaku życia czy cały czas nierozwiązanego problemu oceny z chemii. Do tego doszło także wspomnienie ostatniego spotkania z Sherlockiem, które miało miejsce tydzień temu.

„Ciekawe czy go obeszło, że nie przyszedłem ani razu przez ten czas?" – zapytał sam siebie, odkładając z rezygnacją książkę na koc. Wpatrywał się w sufit, w duchu mając nadzieję, że jednak odpowiedź na pytanie byłaby twierdząca. Nie potrafił wytłumaczyć czemu, ale brakowało mu Holmesa. „Przecież to tylko tydzień" – westchnął w myślach, kładąc rękę pod głowę, aby wygodniej ułożyć się na łóżku. „I znam go krótko. To idiotyczne." – Zamknął oczy, starając się zapomnieć o wszystkim i odprężyć się choć na moment, wsłuchując się w dudnienie deszczu o parapet.

Kiedy wydawało mu się, że zaczyna podsypiać, dobiegł go dziwny brzdęk. Podniósł powieki, rozglądając się po pokoju. Nic podejrzanego nie rzuciło mu się w oczy, lecz odgłos powtórzył się, tym razem wyraźniej.

– Co do...? – mruknął, podchodząc do okna. Wyjrzał przez nie, ze zdziwieniem dostrzegając na dole swojego korepetytora, który przymierzał się, aby ponownie rzucić kamykiem w szybę.

– Oszalałeś?! – Zawołał, wychylając się przez otwarte okno. – Co tu robisz?!

– Muszę ci coś powiedzieć! –odparł enigmatycznie, rzucając trzymane w ręku kamyczki na ziemię.

– Poczekaj! Już schodzę! – oznajmił Watson, szybko przemieszczając się do drzwi wejściowych. Kiedy je otworzył, ukazał mu się widok kompletnie przemoczonego chłopaka z trudną do rozszyfrowania miną. Za to, bez wątpienia, z mimowolnych dreszczy jakie nawiedzały ciało bruneta, wywnioskował, że musiał on wylecieć z domu w pośpiechu, nie pomyślawszy o płaszczu czy parasolce.

– Wchodź – rzucił, wpuszczając Holmesa do środka. Brunet przekroczył próg, wlepiając skupione spojrzenie w twarz gospodarza. Dopiero w tym momencie, John uświadomił sobie czemu tak intensywnie przygląda się jego gość. Odruchowo dotknął dłonią twarzy, jakby chcąc zasłonić siniak pod okiem rozchodzący się na prawy policzek. Nie był jednak w stanie ukryć mozaiki fioletowo-zielonkawych odcieni.

– To nic takiego – mruknął, czując, że za chwilę Holmes skomentuje odkrycie. – Wpadłem na szafkę – dodał, ale nie brzmiał zbyt przekonująco. Korepetytor zrobił krok w jego kierunku, nie spuszczając wzroku ze śladu rzekomego spotkania Watsona z meblem.

– Powinieneś to zgłosić – odezwał się poważnym tonem, mrużąc przy tym oczy, co mogło oznaczać, że nie spodobało mu się to co zobaczył i nie podziela ślepej wiary Johna w to, że wszystko się ułoży i Wallace Watson wyjdzie cudownie z nałogu oraz depresji po śmierci żony.

Stali moment w milczeniu, mierząc się spojrzeniami. Wreszcie blondyn postanowił strategicznie zmienić temat.

– Kompletnie przemokłeś. – Przejechał wzrokiem po sylwetce bruneta. – Chodź.

Skierował się do łazienki, zerkając przez ramię na podążającego za nim Holmesa. – To co chciałeś mi powiedzieć?

– Będziesz mógł zagrać w meczu. Zostałeś odwieszony.

John zaprzestał poszukiwania ręcznika w szafce, stojącej przy wejściu do łazienki. Odwrócił się zaskoczony w stronę Holmesa.

– Jak to? – Sherlock obdarzył go usatysfakcjonowanym spojrzeniem. – Czyli ty... byłeś u dyrektora, powiedziałeś mu o wszystkim – dodał z niedowierzaniem w głosie. – Myślałem, że nie chcesz, żeby ktoś się dowiedział.

– Bo nie chciałem. – John spojrzał mu prosto w oczy. Było w nich coś łagodnego, coś czego wcześniej nie zauważał w spojrzeniu Holmesa. Czekał chwilę na dalsze wyjaśnienia, ale brunet nie miał w zamyśle kontynuowania rozmowy w tej kwestii.

– Dziękuję – odezwał się, zrozumiawszy, że nie usłyszy niczego więcej, po czym ponownie kucnął i zagłębił się w szafce, poszukując ręcznika. Kiedy znalazł w końcu odpowiedni, wyprostował się i zwrócił się z uśmiechem do swojego gościa.

– Masz. – Zarzucił chłopakowi niebieski, frotowy ręcznik na mokre włosy i potarł nim po skręconych kosmykach, z których gdzieniegdzie skapywały kropelki wody. Sherlock zastygł w bezruchu, pozwalając Johnowi kontynuować wycieranie. Po kilku ruchach ręcznika, Watson odsunął się odrobinę, obserwując z rosnącym uśmiechem nieład na głowie bruneta, który sam spowodował.

– Co? – zapytał zmieszany, gdy blondyn wybuchł śmiechem.

– Nie sądziłem, że mogą być jeszcze bardziej pokręcone – odpowiedział, nadal chichocząc.

Chłopak odwrócił się w kierunku lustra, w którym ukazały mu się sterczące na wszystkie strony loki. Z zażenowaniem zarzucił z powrotem na głowę, spoczywający na ramionach ręcznik.

– To twoja wina – burknął, zerkając na Johna, starającego powstrzymać się przed ponownym odruchem roześmiania się na widok naburmuszonej miny przyjaciela.

– Dobra, nie marudź, tylko ściągaj to – dodał rozbawionym tonem, wskazując na przemoczoną koszulę. Korepetytor posłał mu lekko skonfundowane spojrzenie. – No, dalej – ponaglił go. – Przyniosę ci coś suchego – dodał, zauważywszy, że Holmes zadrżał, nerwowo przełykając ślinę.

Wrócił chwilę później, niosąc ze sobą swoją szkolną bluzę i szary t-shirt.

– Mam nadzieję, że będzie jako tako pasować – zaczął, wchodząc do łazienki. Brunet stał pośrodku, ściskając w rękach mokrą koszulę i wodząc wzrokiem po płytkach na podłodze. – Daj, powieszę. – Wyciągnął rękę po ubranie, w zmian podając mu przyniesione rzeczy. Holmes jakby wahał się przez moment, przyglądając się bluzie, ale w końcu oddał Johnowi swoją koszulę i przyjął naszykowany ubiór.

– Bandaż też zamókł? – zapytał blondyn, odwiesiwszy na suszarkę granatową koszulę.

– Trochę – mruknął Holmes, próbując założyć t-shirt.

– Poczekaj – rzucił, wymijając go. – Mam w apteczce nowy. – Nim Sherlock zdążył zaprotestować, blondyn wyciągnął z szafki pod umywalką małą skrzyneczkę i bez problemu znalazł w jej wnętrzu wspomniany bandaż.

– Nie potrzebuję... – zaczął Holmes, ale John przerwał mu stanowczym tonem.

– Przecież nie będziesz chodził w wilgotnym. Zresztą, muszę zadbać o mojego pierwszego pacjenta – dodał, uśmiechając się wesoło.

Brunet zmarszczył niepewnie brwi, nie podzielając entuzjazmu przyjaciela.

– Chyba nie chcesz pozbawić mnie możliwości praktykowania lekarskiego fachu? – dorzucił z rozbawieniem, odpakowując bandaż z papierowej osłonki.

– Mam być twoim królikiem doświadczalnym? – zapytał butnie Sherlock.

– Problem?

Korepetytor przewrócił oczami w geście rezygnacji, uświadamiając sobie, że John jest chyba jeszcze bardziej uparty niż on sam, po czym zaczął odwijać zawilgocony bandaż. Ruch ręki w tył nie był jednak w dalszym ciągu wskazanym posunięciem, więc automatycznie skrzywił się, czując jak mięśnie żebrowe odzywają się w proteście kłującym bólem.

– Ja to zrobię – zaoferował John, zauważywszy zmianę w mimice bruneta, świadczącą o trudności w uporaniu się z czynnością rozwijania elastycznego kawałka materiału.

– Nie sądzisz, że owijanie bandażem, to niezbyt wyszukane zajęcie w skali zdobywania umiejętności lekarskich? – mruknął, widząc, że John szykuje się, aby wyręczyć go w obandażowywaniu.

– Od czegoś trzeba zacząć – odparł, unosząc kącik ust w figlarnym uśmiechu. – Usiądź – dodał, wskazując na taboret, z którego uprzednio zdjął kosz z brudnymi ubraniami. Po chwili, stary bandaż wylądował na pralce, a oczom Watsona ukazała się chuda, lecz zaskakująco dobrze umięśniona klatka piersiowa Holmesa. Przyglądał się moment skórze noszącej jeszcze ślady pobicia, w postaci zielonkawo-żółtych siniaków. Przysunął się bliżej, napotkawszy zaciekawione spojrzenie szaro-niebieskich oczu.

– Nie powinieneś jeszcze sam łazić po mieście – stwierdził, pochyliwszy się, aby mieć lepszy kąt do przekładania bandaża wokół tułowia bruneta.

– Zakażesz mi, doktorze? – mruknął, tuż przy uchu blondyna. Ten zerknął na niego z rozbawieniem malującym się w niebieskich tęczówkach.

– Jeśli będę musiał.

– Obawiam się, że nie przepadam za wykonywaniem poleceń.

– Czyżby? – Ciepłe palce „doktora" zetknęły się z chłodną skórą. Holmes zamilkł na moment, wciągając mimowolnie większy haust powietrza. Przyjemne ciepło emanowało z dłoni , które przesunęły się delikatnie po wyczuwalnych pod skórą żebrach, ostrożnie sprawdzając ich stan.

– Boli? – odezwał się, poczuwszy jak mięśnie pod jego palcami spinają się, a oprócz oddechu Sherlocka, łazienki nie wypełniają żadne inne dźwięki, np. w postaci kąśliwej uwagi. Spojrzał na przyjaciela kątem oka, aby upewnić się, że nic mu nie jest. Zaciśnięte w wąską linię usta, zaniepokoiły blondyna.

Kilka sekund później, gdy miał się już ponownie odezwać, po pomieszczeniu rozeszła się cicha odpowiedź.

– Nie.

Przyglądał się rozmówcy parę chwil, aby mieć pewność co do prawdziwości odpowiedzi, a następnie wrócił wzrokiem na nagi tors.

– Nie żałuję, że wlałem Henry'emu. Wiem, że nie powinienem tak mówić, ale... – Utkwił wzrok na zadrapaniach, które częściowo już się wygoiły, ale wciąż stanowiły dowód okrucieństwa z jakim potraktowano Holmesa. – Nie wiem, jak mógł zrobić coś takiego. – Powoli zaczął owijać nowy bandaż wokół żeber Holmesa. – Ufałem mu – prychnął na wspomnienie rozmowy z Donovanem. – Co za popieprzony świat – westchnął, nie przerywając czynności.

Sherlock przez cały czas milczał niepokojąco. John również się już nie odezwał, skupiony na zadaniu, aż do momentu, w którym nie zakończył bandażowania.

– Gotowe.

Podał Holmesowi t-shirt, który chłopak wsunął na siebie z jego niewielką pomocą.

– Dziękuję – odezwał się cicho, zakładając bluzę z nadrukiem loga drużyny rugby i nazwiskiem właściciela.

– Nie ma sprawy. Może chcesz czegoś do picia? Przydałoby się rozgrzać.

Holmes skinął głową, kierując się za gospodarzem do kuchni. Usiadł na krześle, przyglądając się przygotowującemu herbatę blondynowi.

– Ojciec wróci za parę godzin? – zapytał, przerywając ciszę.

– Tak, za trzy, jeśli od razu pojedzie do domu. Być może wstąpi jeszcze do baru – odrzekł z nutką rozżalenia w głosie.

– W takim razie, mamy trochę czasu na zrobienie czegoś interesującego – rzucił, mrużąc tajemniczo oczy.

– Co masz na myśli? – John odwrócił się zaskoczony i lekko zaintrygowany.

– Wiem, gdzie potencjalnie może przebywać Dzundza – oznajmił bez ogródek.

– Nadal chcesz złapać tego mordercę? – rzucił z niedowierzaniem.

– Oczywiście. – Zanurzył łyżeczkę w cukiernicy, przesypując białe kryształki z miejsca na miejsce. – I tak już za długo zwlekałem. To może być ostatnia szansa – stwierdził, patrząc prosto w pociemniałe w żółtawym świetle żarówki, oczy przyjaciela.

– To niebezpieczne – odparł z powagą John.

– Wiem. I właśnie dlatego ci się spodoba.

Watson zmarszczył brwi, prostując się, jakby w obronnym geście wobec insynuacji Sherlocka.

– Wcale, że nie. To totalnie porąbany pomysł – zaprzeczył, stawiając dwa kubki na stole.

Holmes patrzył na niego wyczekująco z miną sugerującą, że nie uwierzył w ani jedno słowo.

Po kilkunastu sekundach ciszy, John westchnął głośno z irytacją.

– Dobra! Ale nie możemy tam iść od tak. – Podniósł się od stołu i skierował do sypialni ojca. Holmes odprowadził go wzrokiem, popijając małymi łyczkami gorącą herbatę.

Kiedy Watson wrócił, korepetytor od razu dostrzegł po co chłopak udał się do pokoju pana Watsona. W lewej dłoni dzierżył pistolet.

Holmes uśmiechnął się półgębkiem znad kubka herbaty, w zaskoczeniu obserwując broń.

– Twój ojciec był żołnierzem – powiedział, podchodząc do blondyna.

– Po śmierci mamy zakończył służbę, żeby się nami zająć – dorzucił John, nie dziwiąc się jakim cudem Sherlock wywnioskował tę informację.

– Browning HP, 9mm. – Z zafascynowaniem przyglądał się pistoletowi.

– Musimy wrócić przed nim. Jeśli się dowie, że go wziąłem... – urwał, wpatrzony w skrzące się ekscytacją oczy bruneta.

– Czas zacząć grę, John. – Uśmiechnął się zachęcająco, a następnie naciągnął na głowę kaptur i skierował się do wyjścia. Watson spojrzał na trzymaną w ręku broń. Chwila zawahania nie trwała jednak długo. Napotkawszy magnetyczny wzrok Sherlocka, chwycił za kurtkę, chowając pistolet za pasek spodni. Przełknął w podenerwowaniu i lekkim podnieceniu ślinę, ruszając za przyjacielem.

~~~~~~

Dziękuję za Wasze propozycje względem przyczyny nieobecności Johna. Gratuluję tym, którzy trafili. ;)

Starałam się, ale nie udało się wcześniej dodać rozdziału. Mam nadzieję, że to Was nie zniechęciło. Dziękuję za wytrwałość. ;)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top