Eksperyment
– Och, ależ oczywiście, że możecie. Siedźcie sobie tam ile chcecie – odezwała się entuzjastycznie pani Hudson. – Tylko niczego mi nie podpalcie ani nie zepsujcie – dodała, wymownie spoglądając na Sherlocka.
– Dziękujemy. – John uśmiechnął się szeroko. „Ratuje mi pani skórę"– odetchnął w myślach.
– No to miłej nauki, chłopcy. Jakbyście chcieli herbaty albo czegoś do jedzenia, zawsze możecie zajrzeć.
Nie czekając ani chwili dłużej, popędzili na górę.
John położył plecak na kanapie i usiadł przy stole. Holmes zajął miejsce naprzeciwko, kładąc przed nim kilka książek. Blondyn chwycił z zapałem długopis, czekając na polecenia korepetytora.
– Zacznijmy od tego zadania – odparł, wskazując palcem na zadanie o przeliczaniu masy atomowej. Watson nie chcąc wypaść przed Sherlockiem na imbecyla, starał się uważnie słuchać i wytężyć umysł, żeby wiedza mu przekazywana została przyswojona. Okazało się, że Holmes, mimo kilku teksów w stylu: „Skup się, John. Przecież to oczywiste", był dobrym nauczycielem i parę minut później, John samodzielnie rozwiązywał kolejne zadania, a szło mu to całkiem nieźle. Brunet stanął za nim i zerkając mu przez ramię, sprawdzał postępy w wykonywaniu obliczeń. Od czasu do czasu rzucał krótkie "dobrze", przysuwając się wtedy nieznacznie do Johna, który pochłonięty liczeniem, nie zauważył nawet zmniejszającego się między nimi dystansu.
– To zaokrąglamy? – odezwał się blondyn, pokazując na symbol wapnia.
– Tak – potwierdził, opierając się jedną ręką o blat stołu.
Watson o mały włos nie wypuścił z ręki długopisu, gdy usłyszał przy uchu niski głos chłopaka. Dopiero wtedy zorientował się, że burza ciemnych loków jest tuż-tuż, a klatka piersiowa Holmesa prawie styka się z jego barkiem. Zerknął na bruneta, wpatrzonego w jego bazgroły w zeszycie. Szaro-niebieskie oczy zwróciły się w jego stronę i nie potrafił odwrócić spojrzenia. Sam nie wiedział czemu jego wzrok powędrował odrobinę niżej, na usta chłopaka. Orientując się, że gapi się tak na niego przez kilka sekund, szybko spuścił wzrok. Kartka z na wpół rozwiązanym obliczeniem, zdała się nagle idealnym obiektem zainteresowania. Niestety, nie potrafił skupić się ponownie nad zadaniem, czując na sobie spojrzenie Holmesa, który odsunął się tylko nieznacznie.
„Skup się, do cholery. Jezu, dlaczego ja się tak na niego gapiłem?... Ma ładne oczy. Jak na chłopaka, oczywiście. Boże, co ja wygaduję?... Zadanie. Rozwiąż zadanie."
Bezskutecznie wpatrywał się w symbole i cyferki.
– Umm, może zrobimy przerwę? – zapytał w nadziei, że brunet da mu chwilę na ponowne skupienie myśli, które w tym momencie były dość chaotyczne.
Holmes zmierzył go wzrokiem i wrócił na swoje miejsce.
– Dobrze. Choć jeśli będziemy robić przerwy w takim tempie, to obawiam się, że nie starczy nam czasu na przerobienie materiału do końca roku.
Watson zaśmiał się w odpowiedzi.
– Bez obaw, przed nami jeszcze wiele dni – odparł z uśmiechem. Nieodgadniona mina Holmesa, wpatrującego mu się prosto w oczy, sprawiła że John postanowił rozejrzeć się w poszukiwaniu jakiegoś tematu do rozmowy. Jego uwagę przykuły przybory laboratoryjne rozstawione na kuchennym blacie.
– Co to? – zapytał, zbliżając się do nich.
– A to niedokończone doświadczenie z wczoraj – odpowiedział, dołączając do Johna oglądającego menzurki, zlewki, szalki Petriego i erlenmajerki.
– Masz chyba lepsze wyposażenie niż to w szkole – stwierdził z podziwem.
– Rodzice uznali, że należy rozwijać moje pasje, więc zainwestowali w sprzęt.
– Fajnie masz – rzucił blondyn, przybliżając do twarzy próbówkę z niebieskawą cieczą. – To chyba nie wybuchnie, co nie? – dodał, zerkając kątem oka na towarzysza.
– Nie, jeśli nie połączysz tego z tym – odparł, wskazując na biały proszek leżący na szalce. John pokręcił z rozbawieniem głową i odstawił próbówkę na miejsce.
– Ludzie uczą się szybciej w praktyce – dodał brunet, biorąc do ręki jedną ze zlewek. – Chcesz trochę poeksperymentować? – zapytał z błyskiem w oku.
– No pewnie, że tak! – odparł podekscytowanym tonem.
Moment później, John w ochronnych okularach na nosie, skrupulatnie odmierzał na polecenia Holmesa odpowiednią ilość metawanadanu amonu.
– Wsyp do środka – stwierdził brunet, wskazując zlewkę wypełnioną w jednej trzeciej wodą destylowaną. – A teraz zamieszaj – dodał, podając mu szklaną bagietkę. Sam chwycił pipetę i odciągnął niewielką ilość stężonego kwasu siarkowego, po czym dodał go do zlewki. Ciecz zmieniła barwę na żółtą. John przyglądał się temu, widocznie zaciekawiony reakcją.
– Wrzuć do środka kilka granulek cynku – poinstruował Holmes.
Watson z entuzjazmem chwycił pęsetę. Upewniwszy się uprzednio, poprzez krótkie zerknięcie na stojącego obok Sherlocka, który twierdząco kiwnął głową, zaczął rzucać do środka naczynia przezroczyste kryształki. Opadające na dno granulki zaczęły się powolutku rozpuszczać.
– A teraz odsuń się odrobinę – polecił i dodał do zlewki odmierzoną ilość kwasu solnego. Granulki zaczęły gwałtownie się utleniać, wydzielając przy tym sporą ilość gazu i bąbelków. Żółtawa woda przybrała barwę zieleni, która momentalnie zaczęła przechodzić w turkusową, a potem niebieską. John patrzył zafascynowanym wzrokiem na zmieniające się w naczyniu barwy. Błękitna ciecz znów stała się zielonkawą wodą, z wirującymi bąbelkami. Następnie przeszła w odcień szaro-niebieskiego. Watsonowi, nie wiedząc czemu, kolory te skojarzyły się z niezwykłą barwą oczu swojego korepetytora. Spojrzał na chłopaka, obserwującego naczynie. Na jego twarzy malowała się autentyczna radość. Watson uśmiechnął się pod nosem.
– Fantastyczne! – odezwał się, wracając wzorkiem na utleniające się kryształki cynku.
Holmes uniósł kąciki ust w małym uśmiechu.
– Spróbujemy czegoś innego? – zapytał, wyraźnie zadowolony z efektu doświadczenia.
– Ooo tak! – odparł blondyn z nieskrywanym podekscytowaniem.
Po kolejnym eksperymencie, który wywołał u Watsona podobną reakcję, chcąc nie chcąc, postanowili jednak wrócić do suchej teorii i zadań.
***
John zerknął na zegarek tykający na gzymsie kominka.
– Matko, już dwudziesta? Ale to szybko zleciało – stwierdził, zamykając zeszyt. – Będę musiał już iść – dodał, podnosząc się od stołu.
– Kolejne korepetycje jutro po szkole? – zapytał Sherlock, przystając obok Johna, pakującego zeszyt i pożyczone książki do plecaka.
– Jutro nie mogę. Mam trening. Ale pojutrze z chęcią. Pasuje ci?
– Tak – odparł, poprawiając plaster nad okiem.
– Bardzo boli? – rzucił blondyn, przyglądając się miejscu skaleczenia.
– Nie.
– Mogę? – zapytał, zatrzymując rękę w połowie drogi do twarzy Holmesa. Brunet skinął na potwierdzenie, pozwalając przyjemnie ciepłym palcom Johna dotknąć miejsca nad prawym okiem.
– Jeszcze trochę opuchnięte, ale za kilka dni będzie ok. – Delikatnie pomacał okolice skaleczenia. – Dobrze, że nie rozciął łuku brwiowego, bo to bardzo unaczynione miejsce – odparł, odsuwając rękę.
Holmes milczał, wpatrując się w blondyna z trudnym do określenia wyrazem twarzy.
– À propos Henry'ego, nie musisz się nim przejmować. Obiecał mi, że da ci spokój.
– Wierzysz mu? – zapytał, marszcząc przy tym brwi.
– Czemu miałbym nie wierzyć? To mój kolega. Zresztą, będzie miał kłopoty, jeśli nie dotrzyma słowa – odrzekł, uśmiechając się zadziornie pod koniec wypowiedzi.
Holmes nie wyglądał na przekonanego.
– Nie musisz mnie chronić – mruknął, odwracając wzrok w stronę drzwi.
– Ale chcę – rzucił szczerze John. – Chodź, pomogę ci posprzątać ten bałagan, bo pani H dostanie zawału jak tu wejdzie – dodał, wskazując na kuchnię.
Holmes zacisnął usta w wąską linię. Nie potrafił rozgryźć Watsona i to sprawiało, że blondyn jeszcze bardziej go fascynował.
– Pomożesz mi czy będziesz tak stał i się patrzył? – zapytał John, wstawiając naczynia do zlewu. Brunet otrząsnął się z zamyślenia i bez entuzjazmu zaczął sprzątać ze stołu.
– Cholera – wymamrotał pod nosem Watson, kiedy niechcący potrącił jedną ze zlewek, a jej zawartość wylała się mu na koszulę. – Powiedz, że to nie było nic żrącego – rzucił, na wszelki wypadek szybko ściągając z siebie zaplamione ubranie. Holmes podszedł do niego, sprawdzając co za ciesz rozlała się na blacie.
– Spokojnie, to tylko roztwór fenoloftaleiny w środowisku zasadowym.
John skrzywił się, patrząc na plamę na koszuli.
– Mam nadzieję, że to zejdzie – westchnął na myśl o ojcu, który jak tylko to zobaczy, na pewno zrobi mu wykład o ich problemach finansowych i szanowaniu rzeczy.
– John – zaczął brunet dziwnie poważnym tonem. Watson zerknął na niego, orientując się, że szaro-niebieskie oczy wpatrzone są w jego ramię, na którym widnieje oznaka sobotniego niezadowolenia ojca. Było już za późno na zasłonięcie siniaków rękawem t–shirtu.
– A, to nic takiego. Rugby to w końcu sport kontaktowy – zaśmiał się nerwowo.
– Te siniaki nie powstały od gry – stwierdził stanowczym tonem. John przełknął z niepokojem ślinę. – Ich rozmieszczenie wskazuje na silny chwyt, dużej dłoni, nierównomierny nacisk palców na skórę problemy z napięciem mięśniowym osoby, która ci to zrobiła. Jest leworęczna tak jak ty, a twoje nerwowe zachowanie wskazuje na to, że to ktoś znajomy.
– Daj spokój. To naprawdę nic takiego.
– Mam rację, prawda? To twój ojciec. Dlatego nie chciałeś iść do siebie i wymyśliłeś mało wiarygodną wymówkę z chorą siostrą.
– To nie tak jak myślisz – zaczął nerwowo.
– To się nazywa przemoc w rodzinie, John. Musisz komuś o tym powiedzieć, policji, nauczycielom.
– Nic nie rozumiesz – odparł ze smutkiem.
– Nie muszę rozumieć, żeby zauważyć, że dla swojego dobra i dobra swojej siostry powinieneś to zgłosić.
– On nie jest zły. To go przerosło. Po śmierci mamy załamał się.
– I zaczął pić. Ale to go nie usprawiedliwia.
– Skąd...? Nieważne. To nie twoja sprawa.
– Nie możesz...
– Nie wtrącaj się!!! To, że masz idealną rodzinę, nie znaczy, że możesz mi mówić co mam robić!
Holmes zacisnął szczękę, patrząc jak blondyn w złości chwyta za plecak oraz bluzę, wiszącą na wieszaku przy drzwiach i szybko wybiega z mieszkania.
~~~~~~~
Matko, ale ja się męczyłam z tym rozdziałem... I tak nie jestem w pełni z niego zadowolona. Mam jednak nadzieję, że się Wam spodoba. ^^"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top