Do dwóch razy sztuka

– Widzę, że cię w końcu puścili! – zawołał Bill, gdy tylko John wszedł do szatni.

– Chociaż raz to ty mógłbyś udzielić wywiadu – westchnął, ściągając pobrudzoną trawą koszulkę.

– To nie ja jestem kapitanem i rozchwytywaną gwiazdą drużyny – zaśmiał się Murray.

– Wal się! – prychnął w rozbawieniu, rzucając w niego zmiętą koszulką. Bill roześmiał się jeszcze głośniej, robiąc unik przed częścią garderoby Johna.

– Zabieraj te zapocone łachy! – Odrzucił ubranie właścicielowi.

– Jej, aż tak cię docisnął? – odezwał się Frank, spoglądając na blondyna, a dokładniej rzec biorąc na bordowo-fioletowy siniak, rozchodzący się od barku po część ramienia.

Przez ułamek sekundy John zamarł, wpadając w panikę. W ferworze wydarzeń i emocjach spowodowanych wygraną, kompletnie zapomniał o obolałej ręce.

– Nie pierwszy raz oberwałem – odrzekł, odzyskawszy trzeźwość umysłu. Wyciągnął ręcznik z szafki i zarzucił na ramię, zakrywając obite miejsce.

– U kogo impreza? – wtrącił Pete, wybawiając Johna z rozmowy, którą blondyn pragnął jak najszybciej uciąć.

– U mnie odpada – jęknął Bill. – Rodzice zabronili domówek do odwołania. Cytując moją matkę: „Póki tutaj mieszkasz, masz się zachowywać jak odpowiedzialny człowiek. Żadnych więcej popijaw" – parsknął śmiechem, naśladując głos pani Murray.

– Dobra, może być u mnie. Moja strata – rzucił Frank z udawanym smutkiem.

– Nie martw się. Nic nie przebije zeszłorocznego sylwestra – przypomniał z przekąsem Bill.

– No, to miłej zabawy – zawołał John, wchodząc pod prysznic.

– Jak to? – rzucił ze zdziwieniem Bill, wkraczając do łazienki.

– Nie mogę iść – dodał Watson, rozprowadzając szampon po włosach.

– Co?! – Szum wody tłumił wypowiedzi, lecz nie na tyle, żeby Murray nie usłyszał kapitana.

– Muszę wracać do domu – westchnął, odgarniając pianę z czoła.

– Toż to historyczne wydarzenie! – dołączył Frank, przedrzeźniając komentatora.

– Właśnie – zawtórował Chris.

– Musisz znaleźć chwilę na świętowanie – stwierdził nad wyraz poważnie O'Reily.

Blondyn spłukał pozostałości mydła, a następnie zakręcił wodę i sięgnął po ręcznik, owijając się nim w pasie. Zamyślił się przez moment, po czym uśmiechnął się krzywo.

– Zobaczę co da się zrobić.

***

– Tak sobie pomyślałam, może poszlibyśmy na kawę? – zagadnęła Molly, gdy usiedli na ławce, stojącej pod dużym dębem.

– Co mówiłaś? – Chłopak zerknął na nią przez ułamek sekundy, po czym odwrócił wzrok, na powrót wypatrując Johna.

– Miałbyś ochotę na kawę? – powtórzyła szatynka, nerwowo zaciskając dłonie na kolanach.

– Chętnie. Czarna, dwie łyżeczki cukru – odrzekł, nie odrywając wzroku od tłumu. Nagle usłyszał znajomy głos, dochodzący z centrum zbiegowiska, jakie utworzyło się przy wyjściu ze stadionu.

Zrezygnowana Hooper nie starała się nawet wytłumaczyć Sherlockowi swoich intencji zawartych w pytaniu, szczególnie, że brunet całkowicie ją zignorował, gdy z tłumu wyłoniła się postać kapitana szkolnej drużyny. Zerknęła raz jeszcze na Holmesa, po czym ruszyła w kierunku kawiarni, znajdującej się po przeciwnej stronie ulicy.

Watson dostrzegł korepetytora, stojącego z dala od fanów, chcących pogratulować drużynie wygranej. Gdy tylko uwolnił się od kibiców, szybkim krokiem podążył w stronę Sherlocka. Uśmiechnął się szeroko na powitanie.

– A jednak przyszedłeś – odezwał się z satysfakcją pobrzmiewającą w głosie.

– Tak, ale w dalszym ciągu nie lubię takich widowisk – odpowiedział z powagą.

– Jasne – odparł z malującym się na ustach półuśmiechem, świadczącym o tym, iż nie bierze słów Holmesa na poważnie. – Gdzie Molly? – dorzucił, rozglądając się za dziewczyną.

– Chyba poszła po kawę. – Obrócił się, aby upewnić się, że Hooper nie ma w pobliżu.

– Też bym się chętnie czegoś napił – stwierdził. – Idziemy?

Holmes poprawił torbę na ramieniu, uśmiechając się minimalnie.

– Z przyjemnością – mruknął.

***

– Zamówiłaś już?

– Och! – Molly wzdrygnęła się, kiedy usłyszała tuż za plecami niski głos Holmesa. – Tak. – Obróciła się z nadzieją, która prysła jak mydlana bańka w momencie, gdy zauważyła, że u boku bruneta stoi John.

– Cześć, Molly. – Przywitał się, będąc wyraźnie w dobrym humorze.

– Hej – odparła, siląc się na mały uśmiech. Zapadła chwila ciszy, którą przerwał Watson.

– Dobra, to ja idę zamówić coś dla siebie.

Po odebraniu aromatycznie pachnącej kawy, usiedli przy małym stoliku, z którego rozciągał się widok na ulicę i stadion.

– Świetny mecz – odezwała się Hooper, rozmieszawszy cukier w swoim latte.

– Dzięki – rzucił z uśmiechem, ale Holmes od razu zauważył niewielki grymas, który przemknął po twarzy blondyna, kiedy uniósł kubek do ust.

– Mam twoją bluzę – odezwał się w końcu, wyciągając ubranie z torby.

– Super. Dzięki. – Wziął swoją własność, po czym zarzucił ją na oparcie krzesła.

– Wyprana – dodał Holmes, upiwszy łyk kawy.

– Spoko. Nie trzeba było – odrzekł ze szczerym uśmiechem, a następnie wzniósł kubek do góry. – Za wygraną!

Kubeczki stuknęły o siebie w zainicjowanym przez Watsona toaście.

– A jak już jesteśmy w temacie świętowania zwycięstwa, to organizujemy imprezę u Franka. Mam nadzieję, że wpadniecie?

Dziewczyna niepewnie zerknęła na bruneta, nie wiedząc co odpowiedzieć.

– Po tym co się ostatnio stało, nie zamierzam iść – mruknął Holmes, zatapiając usta w kofeinowym napoju.

– Wiem, że wyszło do kitu, ale tym razem będzie inaczej. Masz moje słowo – odrzekł, kładąc rękę na piersi, w geście przyrzeczenia.

Młodszy chłopak spojrzał na niego znad kubka, z miną sugerującą, że nie został w pełni przekonany.

– Nie spuszczę cię z oka – dorzucił zachęcająco Watson, przysuwając się do siedzącego naprzeciwko korepetytora. – Zresztą, będzie też Molly, prawda? – Wyprostował się, z powrotem opierając się o aksamitne obicie krzesła. Szatynka ze zmieszanym wyrazem twarzy wodziła spojrzeniem po towarzyszach, zastanawiając się co powinna odpowiedzieć.

– Jeśli chcesz, Sherlocku, mogę tam z tobą pójść? – oznajmiła po chwili, obserwując milczącego chłopaka.

Sherlock odstawił kubek na stolik, wpatrując się w kołyszącą się na dnie resztkę kawy.

– Dobrze. Pójdę – westchnął, unosząc wzrok na Watsona, który z wyczekiwaniem stukał palcami w papierową osłonkę naczynia. Uśmiech zadowolenia momentalnie zagościł na ustach blondyna.

– Świetnie. – Pociągnął spory łyk napoju, a następnie zerwał się z krzesła. – Poczekajcie tutaj. Skoczę tylko powiedzieć ojcu, że idę na korki i zaraz wracam – poinformował, w pośpiechu zarzucając na siebie bluzę. Nim Holmes zdołał cokolwiek powiedzieć, kapitan wybiegł z kawiarni i popędził najkrótszą drogą do domu.

~~~~~~

Postanowiłam, że jednak dodam tę cześć w takiej wersji. W pierwotnym założeniu miałam opublikować ją w całości z fragmentem odnoszącym się do imprezy, ale uznałam, że nie będę Was trzymać w oczekiwaniu. A rozdział kolejny poświęcę w pełni imprezie. ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top