Taki jak Ty
Ciemne chmury zaczęły przysłaniać niebo, współgrając z ogarniającym miasto zmierzchem.
Holmes w milczeniu wpatrywał się w znajomy budynek, próbując nie myśleć o dawnych przeżyciach związanych z tym miejscem. Miał nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał konfrontować się z Wilkesem, ale rozwiązanie sprawy było jego priorytetem. Kilka lat temu nie odważyłby się samemu na ponowne spotkanie, nie potrafiąc wyzbyć się obezwładniającego poczucia odrzucenia, lęku przed wyśmianiem. Stopniowo zamykał się na opinie innych, lecz nie potrafił być całkiem obojętny. Przeszłość wciąż ciążyła mu niczym kamień, ciągnący go w głąb ciemności. Zimnego i niewzruszonego mroku ogarniającego jego pokruszone serce. Lecz teraz nie był sam. Miał Johna. Jednak czy mógł być aż tak pewien jego słów o przyjaźni? Już raz dał się oszukać. Co jeśli ponownie zostanie wyśmiany? Albo John zmieni zdanie na jego temat po spotkaniu z Sebastianem i znów zostanie sam?
„Nikt normalny nie zachciałby się z tobą kumplować." – W głowie rozbrzmiał mu głos Wilkesa.
– Sherlocku, idziemy? – Watson przerwał niepokojąco długą ciszę, z zastanowieniem przyglądając się młodszemu chłopakowi.
„John nie jest taki jak Sebastian. Mogę mu zaufać" – pomyślał, próbując przekonać samego siebie, co do prawdziwości tego stwierdzenia, ale cień niepewności wciąż czaił się w zakątkach jego umysłu, powstrzymując go przed wyjściem z ochronnej skorupy.
– Lepiej tu zostań – odezwał się w końcu, patrząc zdeterminowanym wzrokiem na ścieżkę prowadzącą do posiadłości Wilkesów.
– Czemu? Myślałem, że chcesz...
– Zaraz wracam – rzucił chłodno, chcąc uciąć wypowiedź blondyna i nie czekając ani chwili, ruszył dziarskim krokiem w stronę dwupiętrowego domu.
Nie słyszał za sobą kroków Watsona, który mimo grymasu niezrozumienia najwidoczniej musiał go posłuchać i pozostał za murem okalającym nieruchomość byłego „kolegi" z klasy. Nie był pewien czy ich brak wywołuje u niego ulgę, czy wzmacnia strach. Wziął głębszy wdech, czując jak płuca wypełniają się dusznym, zwiastującym burzę powietrzem i zapukał do drzwi. Po chwili otworzył mu starszy mężczyzna, przyglądając się mu nieufnie.
– Dobry wieczór, czy zastałem Sebastiana?
Starszy pan przymrużył oczy wyolbrzymione przez owalne okulary, spoczywające na dużym nosie.
– Nie kojarzę cię – odezwał się lekko zachrypniętym głosem.
– Dziadku, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie rozmawiał z domokrążcami.
Z głębi domu rozszedł się znajomy głos.
– To chyba jakiś twój kolega – stwierdził staruszek, odwracając się do wnuczka, który zmierzał w ich kierunku.
– Taa? – Zdziwiony odpowiedzią dziadka, przeszedł przez hol. Kiedy tylko dostrzegł stojącego w progu gościa, zatrzymał się, jak gdyby zobaczył ducha. – Idź do siebie, dziadku – rzucił szybko, mierząc Holmesa zimnym spojrzeniem. Nie czekając na odpowiedź seniora, wyszedł przed dom i zamknął za sobą drzwi. Brunet odsunął się na kilka kroków, przyglądając się uważnie postaci rówieśnika.
– Co ty tu robisz, Holmes? – warknął, przyjmując bojową postawę. Jego zdziwienie szybko zastąpiła wyczuwalna niechęć.
– Potrzebuję informacji o Carlu Powersie – odrzekł bez ogródek, starając się opanować zdenerwowanie.
Od ich ostatniego spotkania minęło sporo czasu, ale Sebastian nie zmienił się zbytnio. Przybyło mu kilka kilo i centymetrów, ale nadal miał świdrujące spojrzenie i irytujący, kpiący uśmieszek, który wypełzł mu na usta z kolejnym słowem.
– Serio? – zaśmiał się, ale pozorna wesołość nie trwała długo. – Masz czelność przyłazić tutaj po tym wszystkim, co przez ciebie przeszedłem?! – podniósł ton, robiąc krok w stronę Holmesa.
Nie był już od niego wyższy, więc wizualnie nie miał takiej przewagi jak kiedyś, ale to nie fizycznego ataku obawiał się Sherlock. Jego umysł ponownie zalała fala przykrych wspomnień.
– Nie zrobiłem ci nic złego – odparł, nie cofając się przed rozmówcą mimo szybciej bijącego serca.
– Ha! Dobre sobie! Zniszczyłeś mi przyszłość! Wiesz, jak ciężko dostać się do dobrej szkoły, mając na karku kuratora?
– Sam jesteś sobie winien – stwierdził stanowczo.
Twarz Sebastiana wykrzywiła się we wściekłym wyrazie. Chwycił Sherlocka jedną ręką za poły płaszcza, drugą szykując się do zadania ciosu. Holmes wiedział, że to najbardziej prawdopodobny scenariusz, ale miał nadzieję, że po tym jak Sebastian wyładuje złość, w końcu odpowie na jego pytania.
– Ty... – zaczął gniewnie Wilkes, ale przerwał mu ostry ton Watsona.
– Puść go!
– A ty, to kto? – zapytał zaskoczony obecnością blondyna, który przemierzył szybkim krokiem dzielącą ich odległość i stanął obok swojego korepetytora, w gotowości do obrony. Ciemnoniebieskie oczy bacznie śledziły każdy ruch Sebastiana. W obliczu nowej sytuacji, Wilkes odsunął się na kilka kroków.
Holmes zerknął kątem oka na kapitana, jakby zmieszany jego przybyciem.
– To jest John, mój... – zawiesił na moment głos, dostrzegłszy szyderczą minę Sebastiana.
– Kolega.
– Przyjaciel.
Odezwali się jednocześnie. Ich skonsternowane spojrzenia spotkały się na moment w krępującej ciszy.
– Jestem jego przyjacielem – powtórzył pewnym siebie tonem John, kładąc rękę na ramieniu Sherlocka, gdy zauważył jego rosnące zakłopotanie.
– Przyjacielem? – sarknął Sebastian, patrząc z pogardą na Holmesa. – Ty tak na poważnie? Świr ma przyjaciela? – parsknął śmiechem, lustrując Watsona zaciekawionym spojrzeniem.
Kapitan przymarszczył groźnie brwi, czując rosnącą antypatię do stojącego przed nim chłopaka.
– Czy to takie dziwne? – odrzekł, mierząc go chłodnym wzrokiem.
– Bardzo – prychnął, uśmiechając się złośliwie, po czym zwrócił się do bruneta. – Przyznaj się, ile mu zapłaciłeś, żeby odgrywał ten teatrzyk?
Nim Holmes zdążył się odezwać, poirytowany zachowaniem Wilkesa blondyn wyrwał się z odpowiedzią.
– Nic mi nie zapłacił. Jestem tu z własnej woli i z miłą chęcią zetrę ci ten głupkowaty uśmieszek z twarzy, jeśli nie przestaniesz go obrażać.
– A co? Jesteś jego ochroniarzem? – rzucił drwiąco.
– Zaraz się przekonasz. – John zacisnął pięści, wbijając w rozmówcę gniewne spojrzenie. Widząc rozwój sytuacji, Sherlock wtrącił się do wymiany zdań.
– Chcę się dowiedzieć, czy Powers przed śmiercią miał z kimś zatarg, pokłócił się albo kręcił się koło niego ktoś podejrzany. – Wrócił do głównego tematu, nie chcąc wdawać się w dyskusję o jego osobie i pozwolić, żeby były „kolega" z klasy wytrącił Johna z równowagi.
– Czemu miałbym ci powiedzieć, czubku? – rzucił, z wyższością spoglądając na gości.
John miał już dość jego obelżywego zachowania. Błyskawicznie chwycił Wilkesa za ramię, popychając na drzwi.
– Ała! Porąbało cię! – wydarł się Sebastian, kiedy kapitan przycisnął jego twarz do brązowych desek, wyginając prawą rękę młodszego chłopaka w tył.
– Sherlock grzecznie zapytał, więc wypada odpowiedzieć – syknął blondyn, unieruchamiając zaskoczonego Sebastiana.
– Ja nic nie wiem – jęknął. – Puść mnie!
Holmes przyglądał się im z konsternacją, próbując zachować profesjonalizm, jaki powinien towarzyszyć śledztwu, ale nie mógł wyzbyć się nutki zadowolenia z widoku lekko przestraszonego Wilkesa. Wiedział, że nie powinien odczuwać satysfakcji, kiedy John przycisnął Sebastiana do drzwi, ale wreszcie poczuł ulgę. Obawa towarzysząca mu przed spotkaniem z byłym dręczycielem całkiem uleciała.
– John – odezwał się, zwracając tym samym uwagę przyjaciela, skupionego do tej pory na przytrzymaniu zdenerwowanego przeciwnika.
Watson zrozumiał przekaz, patrząc w szaroniebieskie oczy wyrażające spokój i jednocześnie znowu płonące tą iskierką radości, gdy Holmes robił coś z całkowitym zaangażowaniem. Puścił Wilkesa, wciąż bacznie obserwując jego ruchy.
– Wiem, że mnie nie lubisz, ale tu chodzi o złapanie mordercy – kontynuował Sherlock. – Potrzebuję informacji. Przecież chodziliście razem na zajęcia. Czy widziałeś kogoś, kto kręciłby się przy szafce Carla? Groził mu?
– Jesteś jeszcze bardziej stuknięty niż wcześniej – burknął, spoglądając z niechęcią w stronę Watsona. Ten jednak przymarszczył tylko ostrzegawczo brwi, czekając na reakcję korepetytora.
– Nie wierzysz chyba, że to był wypadek czy samobójstwo?
Sebastian skrzywił się z niezadowoleniem, rozcierając pulsujące ramię.
– Powinienem zadzwonić na policję i powiedzieć, że mnie napadliście – odrzekł ze złością w głosie.
– Myślisz, że by ci uwierzyli? – Holmes pewnym siebie krokiem zbliżył się do ciemnowłosego chłopaka. – Po tym co mi zrobiłeś? – dodał ciszej, ale jego głos nadal brzmiał stanowczo. – Chyba chcesz dostać się na studia?
– Powiedziałem już, że nic nie wiem – odpowiedział mniej butnym tonem.
– Jakie były jego stosunki z kolegami z drużyny?
– Carl był lubiany. Nie znam nikogo, kto chciałby jego śmierci – odrzekł, wymownie spoglądając na bruneta.
– Czy do szatni mógł wejść ktoś z zewnątrz?
– Raczej nie. Była zamykana na czas zajęć. Chyba że w czasie przerwy, ale zazwyczaj ktoś zawsze był w środku. – Wilkes zamyślił się przez moment. – Rywalizował o pierwsze miejsce w drużynie z Hopkinsem, ale on chyba nie mógłby... – Popatrzył z zawahaniem na Holmesa.
– Nie sądzę – odrzekł Sherlock. – Hopkins nie miał zbyt dobrych stopni, więc nie wpadłby na pomysł otrucia Powersa. Chyba że ktoś wykorzystał go do odwalenia brudnej roboty – stwierdził z powagą.
– Otrucia? – Spojrzał na Holmesa ze zdziwieniem. Ten zignorował go, zamyśliwszy się nad sprawą. – Mam już tego dość. Jesteś stuknięty – dodał po chwili ciszy i odwrócił w kierunku drzwi.
John miał wielką ochotę dać mu w zęby, ale powstrzymał się, nie chcąc zniweczyć możliwości uzyskania od niego jakiś informacji. Dodatkowo uspokoiła go postawa przyjaciela, który mimo wrogości bijącej od Sebastiana, wydawał się całkowicie opanowany i niezrażony jego zachowaniem.
– Czy Powers komuś groził? – zapytał niespodziewanie Sherlock.
Wilkes zerknął na niego przez ramię, marszcząc z niezrozumieniem brwi.
– Był popularny, ale to nie znaczy, że był lubiany – kontynuował. Chłodne spojrzenie szaroniebieskich oczu spoczęło na skonfundowanej twarzy Sebastiana. – Znęcał się nad kimś?
– A bo ja wiem – fuknął, wzruszając ramionami. – Było paru frajerów. Jeden nawet wylądował w basenie. – Uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie owego wydarzenia.
– Wiesz, kto to był?
– Nie.
– A wiesz chociaż, jak wyglądał?
– Nie pamiętam – westchnął poirytowany pytaniami, po czym złapał za klamkę, chcąc wrócić jak najszybciej do mieszkania.
– To naprawdę ważne. – Podniesiony ton i świdrujące spojrzenie nie podziałały, więc Sherlock chwycił go za ramię, powstrzymując przed wejściem do holu. – Spróbuj sobie przypomnieć.
– Weź się wreszcie odwal! – warknął, odpychając Holmesa. John drgnął, gotów ruszyć na Wilkesa, gdyby ten znowu chciał uderzyć jego przyjaciela, ale młodszy chłopak nie odważył się uczynić tego przy świadku.
– To może być jedyny trop, więc wysil swoje szare komórki – odparł ostro Sherlock, podenerwowany brakiem postępów w zdobywaniu danych.
John z zaskoczeniem przyglądał się nowemu obliczu swojego korepetytora. Holmes nie wyglądał już na kogoś, kto potrzebowałby obrońcy. Żądza uzyskania odpowiedzi rozwiała wszelkie lęki związane z ponownym spotkaniem z dręczycielem. Watson uśmiechnął się pod nosem, widząc jak jego przyjaciel odważnie mierzy wzrokiem byłego „kolegę" z klasy.
Wilkes wydawał się być jeszcze bardziej zaskoczony postawą bruneta niż John.
– To był jakiś niewysoki, biały chłopak. Ciemne włosy, chyba czarne – wydusił, będąc wciąż oszołomionym śmiałością przyszłego detektywa-konsultanta. Bez wątpienia to nie był już ten sam mały chłopiec, z którego drwił lata temu.
– To wszystko?
– Taa – burknął Sebastian, otrząsnąwszy się z szoku.
– Chodź, John. Nie ma co tracić na niego więcej czasu – odrzekł z pokerową miną Holmes.
– Zgadzam się w zupełności – odparł, zerknąwszy na Wilkesa lekceważąco.
Odwrócił się z Holmesem synchronicznie, ignorując zdenerwowanego właściciela posesji.
– Cholerne czubki! – zawołał za nimi Sebastian.
Popatrzyli na siebie porozumiewawczo, a na ich twarzach pojawiły się figlarne uśmieszki.
– Głodny? – rzucił Sherlock.
– Ooo tak – odpowiedział entuzjastycznym tonem.
– Angelo?
Watson zawahał się przez moment, przypominając sobie, że ostatnim razem właściciel restauracji wziął ich za parę. Obawa przed kolejną tego typu niezręcznością, jaka mogłaby ich tam spotkać, ostudziła trochę jego zapał. Sherlock natomiast nie wyglądał na ani trochę zaniepokojonego taką możliwością obrotu spraw. Radosny błysk w szaroniebieskich oczach i wspomnienie wyśmienitego spaghetti przesądziły o wyborze.
– Może być – odparł, uśmiechając się lekko.
Nie oglądając się za siebie, ruszyli w stronę głównej ulicy.
~~~~~~
Nie było mnie tu chyba całą wieczność. Nie będę się rozwodzić, więc napiszę krótko. Tęskniłam. TwT
Dziękuję Wszystkim za wytrwałość. To dzięki Wam znowu piszę. <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top