Pierwszy
Brunet wypadł na korytarz, o mały włos nie zderzając się z jakąś dziewczyną. Jak w zamroczeniu, zbiegł kilka stopni po schodach i zatrzymał się, opierając się o balustradę. Serce wciąż waliło mu jak oszalałe. Nie mógł uwierzyć, że wszystko co wydarzyło się przed momentem było prawdą, a nie tylko niedorzecznym wytworem wyobraźni. Wrażenie ciepła i delikatnego dotyku na ustach utrzymywało się cały czas na skórze. Wziął kilka głębokich wdechów, próbując opanować emocje. Wypity wcześniej alkohol niestety wcale w tym nie pomagał. Zachował się jak skończony kretyn, uciekając z pokoju i tym samym, stawiając się w krępującym położeniu. Nie mógł jednak zostać i kontynuować gry, udając, że wcale go to nie obeszło. Miał wrażenie, że cały dygocze. Zacisnął mocniej ręce na drewnianej belce. Nie miał pojęcia co powiedzieć Johnowi. „Nie powinienem przychodzić" – pomyślał, czując, że robi mu się niedobrze.
***
Watson zatrzasnął za sobą drzwi, zza których mimo tego dochodził głośny śmiech Pete'a. Rozejrzał się po korytarzu w poszukiwaniu Holmesa. Na szczęście nie trwało to zbyt długo. Odetchnął z ulgą, dojrzawszy burzę ciemnych loków kilka metrów dalej.
– Sherlock! – zawołał, zbliżając się do bruneta.
Korepetytor obejrzał się przez ramię, dostrzegając zaniepokojonego kapitana.
– Co się stało? – zapytał blondyn, stając tuż przed przyjacielem.
– Nic – burknął, odwracając wzrok. Czuł na sobie skupione spojrzenie niebieskich oczu.
– Przecież widzę, że coś jest nie tak – dorzucił z konsternacją.
– Wszystko w porządku – odparł oschle, nie patrząc na rozmówcę. Nie czekając na jego reakcję, skierował się szybkim krokiem do wyjścia.
– Czekaj! – zawołał John, ruszając za nim. Złapał młodszego chłopaka za ramię, zmuszając go tym samym, aby przystanął. Niebieskie oczy blondyna znajdowały się na równi ze wzrokiem Sherlocka, dzięki różnicy wysokości między stopniami, na których stali.
– O co chodzi?
– O nic – odrzekł mniej pewnym niż przed momentem tonem.
– Sherlocku. – Łagodne spojrzenie Watsona nie ułatwiało zachowania niewzruszonego wyrazu. Po kilku sekundach obustronnego milczenia i wpatrywania się sobie w oczy, Sherlock zdecydował się w końcu odezwać.
– Ja nigdy... – Przerwał na moment, wahając się nad wyznaniem prawdy. – Nigdy tego nie robiłem – dokończył cicho, wpatrując się w czubki swoich butów. W kwestiach relacji międzyludzkich cała jego pewność siebie momentalnie ulatywała. Nie czuł się dobrze na tym polu, a fakt, że zależało mu na Johnie tylko pogarszał zdenerwowanie.
Blondyn popatrzył na niego z zastanowieniem, po czym uśmiechnął się ciepło.
– Nie ma się czym przejmować. To tylko głupia gra.
– Nie chodzi o grę, John – mruknął, zerkając na nastolatka.
Watson zmarszczył brwi w wyrazie zamyślenia. Moment przetrawiał wypowiedź korepetytora, a gdy wreszcie doszło do niego znaczenie jego słów, nie potrafił ukryć zaskoczenia.
– Ty masz na myśli...? – zaczął z malującym się na twarzy niedowierzaniem.
Brunet zacisnął dłoń na balustradzie, starając się zachować spokój.
– Tak – odrzekł poważnie, prostując się sztywno, jak gdyby chciał zatuszować swoją postawą rosnące zawstydzenie. Kapitan poruszył ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale w efekcie tylko oblizał dyskretnie wargi, nie spuszczając wzroku z twarzy Sherlocka.
Krępującą chwilę przerwało nadbiegnięcie trójki nastolatków, którzy wpadli na schody, w pośpiechu pędząc na dół. – Sorki! – zawołał barczysty chłopak, trącając Johna w ramię. Blondyn skrzywił się, odczuwając rozchodzący się po stłuczonej ręce ból.
– Chodź – rzucił do Holmesa, w międzyczasie posyłając chłopakowi, który na niego wpadł groźne spojrzenie. – To nie jest dobre miejsce na taką rozmowę – wymamrotał pod nosem, bardziej do siebie niż do przyjaciela, który uważnie się mu przyglądał. Skierował się na górę, upewniając się, że brunet idzie za nim. Minęli pokój Franka, z którego dochodziły rozbawione głosy znajomych Johna. Parę metrów dalej, znajdowało się drugie pomieszczenie. Blondyn pociągnął za klamkę i uchylił drzwi. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w środku, wszedł do pokoju. Sherlock niepewnie przekroczył próg, cały czas obserwując przyjaciela, w poszukiwaniu wskazówek odnośnie możliwej reakcji zwrotnej na ujawnione przed minutą wyznanie. Widział, że starszy chłopak jest lekko spięty, ale oprócz nerwowości objawiającej się w napiętych mięśniach karku i odruchu oblizywania ust, Watson nie zdradzał swoim zachowaniem niczego więcej. Kapitan zamknął za nim drzwi i przez moment stał nieruchomo, opierając ręce na jasnobrązowej powierzchni drewnianej płyty. Holmes śledził uważnie jego każdy ruch, unoszące się lekko ramiona, gdy młodzieniec brał głębsze oddechy. Po paru sekundach, kapitan zwrócił się do niego, mając wciąż wypisane na twarzy niedowierzanie.
– Dobra – westchnął. – Czy ty serio nigdy się nie całowałeś? – zapytał zawahawszy się przy ostatnim wyrazie.
– Naprawdę muszę się powtarzać? – burknął opryskliwie, próbując ukryć zdenerwowanie. Mina Johna świadczyła jednak o tym, że potrzebuje on upewnienia. – Tak. Nigdy się nie całowałem. Nie jestem „Trójkontynentalnym Watsonem".
Kapitan przejechał ręką po blond czuprynie, klnąc pod nosem.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Przy wszystkich twoich znajomych?
John spojrzał na niego, jakby oprzytomniawszy z szoku.
– Racja – jęknął, nerwowo pocierając lewą dłonią kark. – Głupio wyszło – wymamrotał pod nosem, nie spoglądając na bruneta. – Przepraszam, gdybym wiedział...
– To co? – wtrącił Sherlock.
– To był twój pierwszy pocałunek. Na imprezie, w wyniku durnej zabawy i z przyjacielem tej samej płci. Nie tak powinien wyglądać ten pierwszy raz. To powinno być coś wyjątkowego.
Korepetytor przymarszczył ciemne brwi, słuchając wywodu starszego chłopaka z rosnącym przygnębieniem.
– Ja do dziś pamiętam swój. Miałem wtedy dziesięć lat. Byłem w parku z moją pierwszą dziewczyną. Ciepły, słoneczny dzień. Poszliśmy tam tuż po zajęciach. Pamiętam, jak z emocji pociły mi się ręce, a serce łomotało w piersiach. Staliśmy pod takim wielkim klonem, złapałem ją za rękę, a potem spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy i bum. Stało się. Nie było idealnie, bo wiadomo, że nie mogło być, jak ma się dziesięć lat i nie wie się za bardzo co i jak, ale mimo wszystko, to wyjątkowe wspomnienie.
Holmes przybrał stoicką maskę, choć w szaro-niebieskich oczach czaił się smutek.
– Jesteś zbyt sentymentalny, John.
– Może – westchnął, uśmiechając się dość nieśmiało, jak na nieustraszonego kapitana szkolnej drużyny rugby. – Nic nie poradzę, że mam duszę romantyka. Dobrze, że nie widziałeś moich miłosnych wierszy.
– Nie wiem, czy miałbym odwagę je przeczytać – odrzekł, uśmiechając się minimalnie pod koniec wypowiedzi, pomimo wewnętrznego rozdarcia. Rozum podpowiadał mu, że pocałunek to nic nieznaczący element zabawy, ale głupie serce miało inne zdanie. Nie mógł jednak powiedzieć Watsonowi, że to było właśnie to coś wyjątkowego, chwila, którą zapamięta na całe życie.
– Aż tak złe nie są – zaśmiał się John, przyciągając na powrót uwagę Holmesa, który odpłynął przez chwilę do swojego „pałacu pamięci". – Ale to musi zostać między nami – dodał, wskazując palcem to raz na korepetytora, to raz na siebie.
– A niby komu miałbym o tym powiedzieć? Jesteś moim jedynym przyjacielem – rzucił, wywołując tym samym kolejny uśmiech na twarzy blondyna.
Atmosfera zdawała się odrobinę rozluźnić. A przynajmniej Watson nie wyglądał już na tak spiętego. Sherlock natomiast próbował odwrócić uwagę przyjaciela od swojego podenerwowania.
– Na pewno ktoś by się znalazł. – Kapitan usiadł na łóżku nakrytym różową narzutą. – Powiedzmy, że ta cała rozmowa to będzie nasz sekret – dodał, uśmiechając się tajemniczo.
Holmes podszedł do łóżka i przesunął jedną z pluszowych zabawek.
– Siostra Franka ma bardzo monotematyczny gust – powiedział, rozglądając się po pokoju ozdobionym różowymi dodatkami. Zatrzymał dłużej wzrok na półce, wypełnionej pluszowymi misiami różnej wielkości.
– Ja nie miałem tego problemu ze swoją. Za to musiałem chować swoje samochody i żołnierzyki, bo mi je podkradała. Wtedy wolałem, żeby zachowywała się bardziej dziewczęco.
Brunet dołączył do niego, siadając obok na miękkim materacu.
– Kiedyś w przedszkolu nauczycielka wzięła mnie za dziewczynkę.
– Serio? – prychnął rozbawiony. – No, z tymi kośćmi policzkowymi, bujnymi lokami i kształtnymi ustami wcale się jej nie dziwię – wypalił bez zastanowienia. Gdy tylko ostatnie słowo wyszło z jego ust, uświadomił sobie z zawstydzeniem, że zabrzmiało to tak, jakby flirtował ze swoim korepetytorem.
Sherlock spojrzał na Johna z zaskoczeniem, które płynnie przeszło w zakłopotanie. Nie miał pojęcia, jak interpretować takie wypowiedzi przyjaciela. „Czy powiedział to serio, czy może żartował?" – przebiegło mu przez myśl, gdy wpatrywał się w bezkresną głębię błękitnych tęczówek Watsona. Odruchowo dotknął swoich policzków.
– Coś z nimi nie tak? – odezwał się ciszej niż normalnie.
– Co? Nie, nie. Ja... To znaczy, musiałeś wyglądać uroczo, jak byłeś mały – wycedził, czując, że zaczyna robić mu się gorąco. – Nie to, żebyś teraz nie wyglądał. – Holmes uniósł brwi w wyrazie zdziwienia. – To znaczy nie uroczo, tylko dobrze, subtelnie, ale męsko – zaczął się plątać, z każdym kolejnym zdaniem coraz bardziej się pogrążając i jednocześnie nabierając pąsowych kolorów na twarzy oraz uszach. „Boże, co ty wygadujesz?!" – skarcił się w myślach, mając ochotę zapaść się pod ziemię. – Chodzi mi o to, że jesteś przystojny – dodał, przełykając nerwowo ślinę. – Na pewno nie raz to słyszałeś. – Zerknął na Sherlocka, który gapił się na niego, jak zahipnotyzowany.
– Nigdy. Ty jesteś pierwszym, który mi to mówi – odezwał się w końcu, przerywając moment ciszy, która zapadła w pokoju.
John nie mógł oprzeć się wrażeniu, że blade zazwyczaj policzki bruneta lekko się zaróżowiły, ale równie dobrze mógł być to tylko efekt wypitego wcześniej alkoholu.
– Niemożliwe – prychnął, przyglądając się idealnie zarysowanym kościom policzkowym. Następnie jego wzrok powędrował niżej wprost na wargi Holmesa.
– A jednak.
– Ludzie to idioci. – Blondyn uśmiechnął się w sposób, który wywoływał u Sherlocka wewnętrzne ciepło.
– Od zawsze to powtarzałem – mruknął, odwzajemniając uśmiech.
Obaj zaśmiali się jednocześnie. John odgarnął grzywkę do tyłu, przesuwając się, aby nie siedzieć na skraju łóżka.
– Jeszcze raz przepraszam, że zepsułem ci pierwszy pocałunek. – Powrócił do pierwotnego tematu.
– Daj spokój. To tylko wymiana bakterii. – „Wcale go nie zepsułeś" – pomyślał.
– Tak – parsknął śmiechem. – Mam nadzieję, że nie było aż tak źle?
– Nie mam skali porównawczej, więc nie mogę tego ocenić – uargumentował, nie spuszczając wzroku z wesołego oblicza blondyna.
– W takim razie, musisz uwierzyć mi na słowo, że mogło być gorzej.
– Mogłeś mieć wąsy – rzucił brunet.
– Słucham? – zapytał rozbawionym tonem. – Wąsy? O nie. Nie mój styl – fuknął, wydymając górną wargę w demonstracyjnej pozie.
– To dobrze. Wolę jak mój doktor nie ma zarostu – mruknął Holmes, przymrużając magnetycznie wpatrzone w kapitana oczy.
Starszy chłopak zaśmiał się, pocierając palcem pod nosem.
– A mogło być lepiej? – dodał brunet.
– Też coś! Jasne, że mogło. To nie był porządny pocałunek – odrzekł z rozbawieniem, po chwili orientując się, że Sherlock nie odrywa wzroku od jego ust.
Przełknął ślinę, zdając sobie sprawę, że siedzą kilka centymetrów od siebie i niemal czuje emanujące od Holmesa ciepło. Nachylił się odrobinę do przodu, samemu nie bardzo wiedząc, co chce zrobić.
Nagle drzwi otworzyły się z impetem i do pokoju wpadł Frank. Gęstniejąca między nimi atmosfera uleciała w mgnieniu oka.
– Sherlock! John! Jak dobrze, że was znalazłem – zaczął, nie zwracając uwagi na minę kapitana, który wyglądał, jakby siedział na rozżarzonych węglach. – Molly się o ciebie martwiła. – Mówiąc to, objechał Holmesa szybkim spojrzeniem. – Ale chyba wszystko w porządku, co nie?
– Tak, Frank – odezwał się Watson. – W jak najlepszym.
– Ok. No to super. – Popatrzył uważniej na siedzących obok siebie chłopaków. W otoczeniu różowych falbanek, pluszaków i futrzastych poduszek wyglądali dość komicznie. Powstrzymał odruch roześmiania się, rejestrując minimalny dystans, który ich dzielił. Nie skomentował jednak tego w żaden sposób, chwytając pośpiesznie za klamkę. – Robimy karaoke. Idziecie?
– Za moment – odrzekł John, nim brunet mógł wyrazić swoje zdanie.
– Dobra. – O'Reily zamknął za sobą drzwi, pozostawiając ich ponownie samych w pokoju swojej siostry.
– To co? Między nami wszystko ok? – zapytał blondyn, nie będąc pewnym jak wybrnąć z niezręcznej sytuacji.
– Oczywiście – odparł z powagą, zdając sobie sprawę, że nie może zaprzepaścić przyjaźni z Watsonem.
– No, to chodź. – Podniósł się z łóżka, odzyskawszy pewność siebie. – Czas się trochę skompromitować – roześmiał się, widząc skwaszoną minę korepetytora.
– Ja nie śpiewam, John – mruknął, krzyżując ręce na piersi.
Usta kapitana wygięły się w zawadiackim półuśmiechu.
– Czas to zmienić. – Wyciągnął dłoń w stronę przyjaciela, który wahał się przez moment, lecz w końcu ją pochwycił. Watson pociągnął go do siebie, patrząc mu prosto w oczy. – Dzisiaj jest dzień pierwszych razów – dodał, trzymając dłoń przyjaciela odrobinę dłużej niż było to konieczne. Holmes przewrócił tylko oczami i westchnął z rezygnacją.
„Co ty ze mną robisz, John?" – zadał sobie w myślach pytanie, kierując się wraz z kapitanem do salonu.
~~~~~~
Rozdział miał wyglądać trochę inaczej, ale jak to zwykle bywa, pomysły i założenia ewoluują. Mam tylko nadzieję, że się Wam podobało.
Dziękuję za wszystkie komentarze, Kochani! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top