Melodia przeszłości

– Kim jest Victor? – zapytał John, kiedy już weszli do pokoju. Holmes przystanął przy półce z książkami. Napięte mięśnie i zbyt długa cisza dały Watsonowi do zrozumienia, że nie powinien pytać.

– Kim był. – Prawie wyszeptane słowa były potwierdzeniem, że to ciężki temat dla Holmesa. Spojrzał na blondyna spod przymarszczonych brwi. – To nie twoja sprawa – burknął.

– Przepraszam, byłem tylko ciekaw...

– Ja nie wypytuję cię o twojego ojca alkoholika – przerwał mu oschle.

John zacisnął usta w wąską linię, powstrzymując się przed powiedzeniem kilku słów, które cisnęły mu się na usta. Musiał ochłonąć.

– Gdzie jest łazienka? – zapytał, zaciskając dłonie w pięści.

– Pierwsze drzwi, na lewo – mruknął Sherlock, odwracając się do okna. John nie wiele myśląc, zakręcił się na pięcie i ruszył przed siebie.

***

Wdech i wydech. Spojrzał w lustro na swoje odbicie. „Ten cholerny Holmes mnie wykończy" – pomyślał, przecierając ręką twarz.

Otworzył drzwi i wyszedł na korytarz.

– Jaka jest relacja między tobą, a moim bratem? – John podskoczył wystraszony niespodziewaną obecnością Mycrofta, tuż za swoimi plecami.

– Jezu... – westchnął pod nosem. – Relacja? – rzucił z zaskoczeniem w głosie. Poważna mina starszego z braci, sugerowała, że lepiej odpowiedzieć na zadane pytanie. – My się tylko razem uczymy – dodał John, przyglądając się swojemu rozmówcy ze zdziwieniem. Nieufny wzrok Mycrofta, był na tyle paraliżujący, że blondyn zastygł w miejscu, czekając na rozwój wydarzeń.

– Sherlock szybko ci zaufał. Zaprosił do domu. Zabrał na Baker Street.

– To chyba nic nadzwyczajnego? – wtrącił John.

– Ufam, że nie jesteś skończonym idiotą i po tym co sam zaobserwowałeś, potrafisz wyciągnąć odpowiednie wnioski.

Watson zmarszczył czoło w wyrazie skupienia i lekkiej irytacji.

– Jak myślisz, ilu kolegów mój brat zaprosił do domu przed tobą? – dodał Mycroft z nutką wyniosłości w głosie.

– Nie wiem i nie obchodzi mnie to – fuknął blondyn.

– Jesteś pierwszym, po Victorze – odparł Holmes, mimo opryskliwej odpowiedzi Watsona. Irytacja zaczęła ustępować miejsca zaciekawieniu i blondyn z łagodniejszym wyrazem twarzy, zapytał:

– Kim on był?

Mycroft zmrużył odrobinę oczy, mierząc go badawczym spojrzeniem.

– Victor Trevor był przyjacielem z dzieciństwa mojego brata.

Zaintrygowanie wzięło górę i John wypalił z kolejnym pytaniem.

– I co się stało? Gdzie teraz jest?

– Na cmentarzu – odrzekł poważnym tonem. Watson otworzył usta, zaskoczony wiadomością. Chciał się odezwać, ale Mycroft go uprzedził. – Sherlock chciał wymazać z pamięci tamten wypadek, ale nie był w stanie pokonać ludzkiej biologii. Negatywne wspomnienia zalegają w umyśle mocniej niż te przyjemne. Postanowił, więc że nie będzie poruszać tego tematu. – Zrobił krótką pauzę, widząc skonfundowany wyraz twarzy chłopaka. – Kto wie, może kiedyś zechce ci powiedzieć.

John przełknął ślinę, czując że złość na Sherlocka zmienia się we współczucie.

– Mam propozycję, ponieważ mój brat często pakuje się w kłopoty i nie jest zbytnio wylewny, potrzebuję mieć kogoś zaufanego, kto będzie mi zdawał relacje z jego poczynań.

– Co takiego? Chcesz, żebym go szpiegował?

– Nie przesadzałbym z takimi określeniami. Po prostu dzielił się ze mną informacjami, dla dobra Sherlocka. Oczywiście, zapłacę – stwierdził z biznesową miną.

– Nie wierzę – parsknął śmiechem. – Ty tak na serio? – John uniósł brwi w niedowierzaniu. – Nie ma mowy. Nie będę donosił – rzucił oburzony ofertą starszego z braci.

– Dobrze się zastanów, John. W twojej sytuacji pieniądze by się przydały.

– Nie! Kumple nie robią takich rzeczy – odpowiedział gniewnie, napinając automatycznie mięśnie, jakby do odparcia ataku.

– Tak szybko lojalny – mruknął z zadowoleniem. – Chyba już wiem co mój brat w tobie widzi.

John nie miał pojęcia jak odpowiedzieć na to stwierdzenie, więc rzucił mu tylko stanowcze spojrzenie i skierował się z powrotem do pokoju Sherlocka.

***

Chłodne drewno pod palcami, działało kojąco. Brunet przejechał smyczkiem po strunach wprawiając je w wibracje i wydobywając z nich cichy, przeciągły dźwięk. Docisnął końskie włosie do napiętego metalu, tworząc wyraźniejsze ciągi dźwięków, układających się w melodię. Emocje nie były jego mocną stroną, ale poprzez muzykę mógł uwolnić kryjące się wewnątrz pokłady uczuć, których czasem nie był w stanie pojąć. Przelane w postaci taktów i nut, stawały się bardziej czytelne, a on choć przez chwilę czuł się wyzwolony. Mógł bez obaw zrzucić maskę obojętności, która chroniła go przed światem, a jednocześnie stała się emocjonalnym więzieniem. Zamknął oczy, a ręka ze smyczkiem wędrowała w górę i w dół, kierowana wewnętrzną potrzebą pozbycia się smutku, jaki go ogarnął.

Nie powinien naskakiwać tak na Johna, pomyślał. „A co jeśli przesadziłem? Jeśli John nie będzie chciał mnie znać?" – Nurtujące pytania huczały mu w głowie, wywołując nerwowy ucisk w żołądku. Zachował się źle, ale to był odruch. Życie nauczyło go, że nie warto wyjawiać sekretów. Wspomnienie o Victorze było zbyt bolesne, by mógł się nim podzielić. Nie chciał rozgrzebywać starych ran i na pewno nie miał zamiaru zdradzić Johnowi swojego sekretu. Obawa przed stratą była nazbyt wielka.

Usłyszał znajomy głos za plecami. Gwałtownie opuścił skrzypce, odwracając się do Watsona. Postawa blondyna była zupełnie inna niż przed opuszczeniem pokoju. Brak wściekle zmarszczonych brwi, zaciśniętych w pięści dłoni, czy gniewnego błysku w oczach, mogły napawać nadzieją, że John nie wyjdzie po chwili, obrażając się na niego śmiertelnie.

– To było przepiękne. Tak jakby trochę smutne, ale przepiękne – powtórzył, podchodząc do starającego się ukryć zaskoczenie Holmesa. – Zagrasz coś jeszcze? – zapytał, jak gdyby poprzednia wymiana zdań nie miała miejsca. Sherlock przełknął ślinę, czując na sobie spojrzenie błękitnych oczu. Ich łagodny wyraz, w połączeniu z małym uśmiechem, który pojawił się na ustach blondyna, podziałały zachęcająco. Mimo, że zazwyczaj grał tylko dla siebie – nie licząc sporadycznych koncertów podczas rodzinnych świąt i samych lekcji gry na skrzypcach – uniósł smyczek i przyłożył podbródek do specjalnie wyprofilowanego miejsca. Lewa ręka spoczęła na szyjce. John nie spuszczał z niego wzroku, śledząc uważnie każdy ruch palców, które wprawnie dociskały struny, uzyskując dzięki temu pożądane dźwięki. Watson usiadł na łóżku, uśmiechając się mimowolnie przy każdym następnym fragmencie granej przez Holmesa melodii. Znacznie weselszej niż poprzednia, co nawet dla takiego laika muzycznego jak on, było niepodważalną obserwacją.

Kiedy Sherlock skończył utwór, zerknął na blondyna, wyczekując opinii.

– Masz talent – odezwał się Watson.

– Talent to tylko niewielki procent. Najważniejsze jest doskonalenie umiejętności – oznajmił, starając się zachować poważny wyraz twarzy. Musiał jednak przyznać, że pochlebne słowa Johna bardzo mu się podobały.

– Być może, ale ja nigdy bym nie potrafił wydobyć z tego choćby najmniejszej nuty – zaśmiał się, przyglądając się trzymanym przez bruneta skrzypcom.

– Bzdura, John – odrzekł z przekonaniem. – Chcesz spróbować? – zapytał z minimalnym zawahaniem w głosie. Chłopak zaskoczony propozycją przejechał wzrokiem po skrzypcach, a następnie zawiesił spojrzenie na magnetycznych oczach korepetytora.

– A jak zepsuję? – rzucił nerwowym tonem, podnosząc się z łóżka.

– Nie zepsujesz. Będę tuż obok. – Słowa Holmesa wcale nie podziałały uspokajająco. John podszedł niepewnie do kolegi.

– Co mam robić? – zapytał, zerkając na instrument.

– Chwyć tutaj i przytrzymaj głową – poinstruował go Holmes, podając mu skrzypce i kierując rękę blondyna w odpowiednie miejsce na szyjce. – Lekko w bok – dodał, ustawiając pozycję głowy Watsona. – Teraz złap w tym miejscu – polecił, dając mu smyczek. – Lekko przeciągnij po strunach – nakazał.

John wykonał polecenie, ale zamiast płynnego dźwięku po pokoju rozszedł się zawodzący pisk.

– A nie mówiłem, że się nie nadaję – westchnął z rezygnacją.

– Nikt nie gra od razu jak Paganini – odparł z czającym się na ustach uśmiechem. – Poczekaj – dodał, widząc, że blondyn szykuje się do odłożenia skrzypiec. – Pomogę ci.

Sherlock stanął za Johnem, przysuwając się na tyle blisko by mógł chwycić dłoń swojego ucznia, niepewnie trzymającą smyczek. Drugą ręką objął szyjkę, w miejscu gdzie znajdowały się palce blondyna. – Nadgarstek luźno – poradził, wyczuwając napięte mięśnie dłoni pod swoimi palcami. Ciepły oddech bruneta łaskotał skórę na szyi Johna, wywołując krepujący dreszcz. – Powoli w górę – powiedział metodycznym tonem, powodując kolejne ciarki na skórze Watsona. Smyczek powędrował w wyznaczonym kierunku, a w między czasie Holmes ustawił palce drugiej ręki, tak że zamiast następnego potwornego jęku, ze skrzypiec wydobył się przyjemny, płynny dźwięk. Sherlock docisnął palec wskazujący i serdeczny do struny, zmieniając minimalnie położenie swojej dłoni i dłoni Watsona. Łagodny dźwięk wypełnił pokój ku zaskoczeniu Johna.

– I kto miał rację? – zapytał z przekąsem, czując cytrusowy zapach johnowego szamponu.

– Ale to się nie liczy – zaprotestował blondyn, stojąc w miejscu i bojąc się ruszyć, dopóki ciepłe dłonie Holmesa spoczywały na jego własnych. – To ty grałeś.

– Graliśmy razem – poprawił go brunet i odsunął się od niego. Odłożył skrzypce na biurko i spojrzał Watsonowi prosto w oczy. Niebieskie tęczówki zdawały się pociemnieć odrobinę. Przyspieszone tętno zaobserwował już wcześniej.

– Niech ci będzie – rzucił John z rozbawieniem.

Wiszący na ścianie zegar wybił godzinę siedemnastą.

– Chyba muszę już iść – dodał, uśmiechając się minimalnie. – Dzięki za lekcję.

– Nie ma za co, John. Jeśli chcesz możemy jeszcze poćwiczyć – zaproponował.

– Korki z chemii, a teraz jeszcze lekcje gry na skrzypcach? Jak ja się z tego wypłacę? – rzucił, udając przejęcie w głosie. Obaj roześmiali się, nie zważając, że słychać ich także w sąsiednim pokoju Mycrofta.

– Na pewno dasz radę – odparł Sherlock z błyskiem w oku.

~~~~~~

Niespodzianka! Rozdział szybciej niż ostatnio. ;D

Piszcie co sądzicie. Wasze opinie, przemyślenia, wszystkie komentarze są dla mnie bardzo ważne. ;3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top