Koleżanka?


Lekcje zakończyły się i uczniowie z radością zaczęli opuszczać salę.

– Muszę lecieć – odezwał się Watson, gdy wszyscy wyszli na korytarz.

– Jak to? – zdziwił się Bill. – Przecież mamy trening.

– Wiem, ale mam coś ważnego do załatwienia. Powiedzcie trenerowi, że przepraszam i to nadrobię.

– Dobra, ale niedługo ćwierćfinały. Nie będzie zachwycony – stwierdził szatyn z niepocieszonym wyrazem twarzy.

– A gdzie ci tak śpieszno? – zapytał Frank.

John wahał się przez moment, nie wiedząc czy powiedzieć im prawdę.

– Sherlock został poważnie pobity. Obiecałem mu, że go odwiedzę.

Frank uniósł w zdziwieniu brwi, tak samo jak Bill.

– Kurcze, to straszne – odparł rudzielec. – Co z nim?

– Połamane żebra, liczne siniaki – zrelacjonował krótko, widocznie posmutniawszy.

– Nie martw się, stary. Na pewno szybko stanie na nogi. Widać, że twardy z niego zawodnik – dodał z uśmiechem i poklepał Johna po ramieniu. Blondyn uśmiechnął się minimalnie w odpowiedzi.

– A wiadomo, kto to zrobił? – spytał Murray.

Watson pokręcił głową w zaprzeczeniu. W międzyczasie, podeszła do nich reszta drużyny.

– Co takie ponure miny? – rzucił na powitanie Pete, dołączając do grupy jako ostatni.

– Pobili Holmesa – odpowiedział Bill.

– Och. – Spojrzał na Johna, który zacisnął usta w wąską linię. Wyglądał na nieobecnego myślami. – Kiepsko – dodał. – Nie łam się. – Zarzucił ramię na szyję blondyna i pociągnął do siebie, wyszczerzając się wesoło. – Twój książę z bajki może cię uczyć nie wstając z łóżka.

Watson odepchnął go, marszcząc groźnie brwi.

– To nie jest śmieszne – odparł, ale widząc skruszoną minę Pete'a, dodał: – Lepiej przyłóż się na treningu, bo ostatnio podkręcone ci marnie wychodzą.

Pete prychnął z dezaprobatą.

– Sprawdzę następnym razem – dorzucił blondyn, uśmiechając się półgębkiem.

– To nie idziesz teraz na trening? – odezwał się Henry, bacznie przypatrując się kapitanowi drużyny.

– Nie, ale poradzicie sobie beze mnie, prawda? – Klepnął bruneta w ramię i zwrócił się do Billa. – Ustalcie to dodatkowe spotkanie, tuż przed zawodami.

– Jasne, no to do zobaczenia, John – odpowiedział Bill.

– Pozdrów od nas, Sherlocka – dodał Frank.

– Ok, do jutra. – Pożegnał się i ruszył szybkim krokiem w stronę wyjścia, nie mogąc się już doczekać, kiedy zobaczy się z Holmesem.

– John! – Groźnie brzmiący głos, zatrzymał go w połowie drogi. Odwrócił się z niepocieszoną miną, będąc świadomym co go czeka. „No i się zacznie" – pomyślał, zauważywszy zmierzającą w jego kierunku Sarę.

– Jak mogłeś?! – rzuciła z pretensją. – Zostawiłeś mnie samą w środku nocy i to właśnie wtedy, kiedy obok kogoś zamordowano! – wykrzyknęła, marszcząc wściekle brwi. – Czekałam na ciebie jak idiotka, a ty co? Wolałeś szlajać się po zaułkach z tym czubkiem.

– Saro, nie planowałem tego. Tak jakoś wyszło. Przepraszam.

– Przepraszam? Wiesz, gdzie mam twoje przeprosiny? – odrzekła, resztkami sił powstrzymując się przed wypowiedzeniem cisnącej się jej na usta odpowiedzi. Spiorunowała go wzrokiem i machnęła mu ręką przed twarzą. – Z nami koniec – dorzuciła, a następnie wyminęła go i oddaliła się dumnym krokiem.

Watson odetchnął z ulgą, że ma to już za sobą i ruszył do głównych drzwi. „No i kolejna porażka" – westchnął w myślach, kierując się na przystanek autobusowy. Zanim jednak dotarł do celu, usłyszał za plecami dźwięk klaksonu i znajomy głos.

– John! Juhu! Tutaj!

Pani Hudson zaparkowała z piskiem opon, tuż przed murkiem oddzielającym teren szkoły od ulicy. Watson zaskoczony jej obecnością, dał krok do tyłu. Aston Martin błyszczał w słońcu, wzbudzają niemałe zainteresowanie wychodzących z gmachu szkoły uczniów.

Blondyn poprawił plecak, który zsunął mu się z ramienia i podszedł do auta.

– Dzień dobry, pani Hudson.

– Wsiadaj – rzuciła z uśmiechem.

– Dziękuję, ale co pani tu robi? – zapytał, otwierając drzwi i sadowiąc się na fotelu.

– Sherlock poprosił mnie, żebym po ciebie wpadła. Wypisali go już ze szpitala, a zdaje się, że planowałeś go odwiedzić, prawda? – streściła z nieschodzącym jej z ust wesołym uśmieszkiem.

– Tak, właśnie miałem do niego pojechać – odparł, spoglądając na rozmówczynię z zaskoczeniem.

– Tylko nie mów mu, że ci powiedziałam. Nie chciał, żebyś wiedział, że zależy mu na twojej wizycie. – Ruszyła, bezceremonialnie włączając się do ruchu i nie przejmując się trąbiącym na nią właścicielem Hondy, któremu zajechała drogę.

– Jasne – przytaknął, uśmiechając się pod nosem. Wlepił wzrok w uliczny krajobraz przesuwający się za szybą, odetchnąwszy w duchu na wieść o wyczekującym go Sherlocku. „Czyli nie spaprałem całkowicie" – pomyślał, obserwując przemieszczających się po chodniku przechodniów.

***

Holmes zacisnął zęby, poprawiając się na poduszce. Poobijane mięśnie wciąż dawały o sobie znać, a z każdym wdechem czuł kłujący w piersiach ból.

– To chyba wszystko – dodała Molly, kładąc ostatni zeszyt na szafce, przy łóżku. – Jeśli mogłabym jeszcze jakoś pomóc? – zaczęła.

– Dziękuję, ale nie musisz – odrzekł, zerkając na przyniesione notatki.

– To dla mnie żaden kłopot. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć – powiedziała, uśmiechając się nieśmiało.

Holmes popatrzył na nią w zastanowieniu, wcale nie wyglądając, jakby deklaracja Hooper była oczywistością, której był świadomy.

– Zbyteczne – mruknął, nie odrywając spojrzenia od trzymanego w ręku zeszytu. W pokoju zapadła niezręczna cisza. Brunet odłożył zapiski na kupkę. – Ale skoro chcesz – dodał, widząc że posmutniała.

– Gdybym wiedziała, odwiedziłabym cię w szpitalu.

– Po co?

– No, tak się robi, kiedy... się o kogoś martwisz – wydukała, spuszczając wzrok na podłogę. Badawcze spojrzenie Holmesa nie pomagało w zachowaniu spokoju.

– Nie umieram – westchnął. – Zresztą, i tak większość czasu przespałem, więc niepotrzebnie byś się fatygowała.

– John o ciebie pytał – odezwała się po chwili milczenia. Znała Sherlocka na tyle, żeby dostrzec ożywienie w jego postawie. – Wie o tym?

– Tak. Był wczoraj u mnie.

– Och, to... to dobrze. – Poprawiła rękawy sweterka w niebieskie groszki. – Wyglądał na podenerwowanego. Stało się coś?

– Nie – burknął, poprawiając kołdrę, okrywającą do połowy jego klatkę piersiową.

– Lubisz go, prawda? – kontynuowała, mimo małomówności bruneta.

Zaciśnięte usta i skupione na niej szaro-niebieskie oczy chłopaka wyrażały więcej niż słowa.

– Pomalowałaś usta. Nigdy wcześniej nie używałaś szminki – rzucił niespodziewanie, wlepiając spojrzenie w różowe wargi dziewczyny.

– Umm... T–tak – wyjąkała, zaskoczona nowym tematem rozmowy. – Chciałam trochę... poprawić... zmienić coś – wymęczyła w końcu pełne zdanie, czując że zaczynają palić ją policzki. Powędrowała dłonią do ust, zasłaniając je przed intensywnym wzrokiem Holmesa.

***

Zajechali na miejsce, odstawszy trochę w londyńskich korkach, na co pani Hudson reagowała rzucając pod nosem niewybredne uwagi wobec ślamazarnych kierowców. John nie przypuszczał, że na pozór spokojna i miła kobieta, kryła w sobie takie pokłady żywiołowości i temperamentu.

– Och, wybacz, mój drogi. Za kółkiem łatwo się irytuję – odezwała się, zauważając skupiony na niej wzrok Watsona. Blondyn posłał jej mały uśmiech wyrażający zrozumienie i oboje skierowali się w stronę domu Holmesów.

***

– Już jesteśmy! – zawołała od progu pani Hudson. Moment później, John zauważył jak po schodach zbiega panna Hooper.

– I jak, Molly? Był grzeczny? – zapytała z rozbawieniem niania.

– Tak, pani Hudson. – Delikatnie uśmiechnęła się do kobiety i zwróciła uwagę na Watsona. – O, cześć, John.

– Hej. – Przywitał się, przesuwając się odrobinę w stronę salonu. Obecność Hooper go zaskoczyła. „Przecież Sherlock nie zaprasza nikogo do domu, a przynajmniej tak twierdził jego brat."

– Zrobię herbatkę – oznajmiła pani Hudson, udając się do kuchni.

Molly? To tylko koleżanka." – przypomniał sobie słowa Holmesa. „Dobra. Koleżanka czy nie, ma prawo odwiedzić Sherlocka. Co mnie to obchodzi?" – zadał sobie w myślach pytanie, uśmiechając się kurtuazyjnie do szatynki.

– Pomogę pani Hudson – odezwała się, widząc zamyśloną minę Johna.

– Emm, ok. To ja, ten... pójdę do Sherlocka – odparł, spoglądając na schody prowadzące na piętro.

~~~~~~

Aby nie trzymać Was w dalszym wyczekiwaniu, dodałam tę część, choć planowała trochę dłuższą, ale coś za coś. Mam nadzieję, że czas oczekiwania nie zniechęcił do czytania. Staram się jak mogę, lecz ostatnio wenę i możliwości mam ograniczone.

Wyrażajcie śmiało swoje opinie i odczucia w komentarzach. ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top