Początek września
DEDYKUJĘ TO chomik19 DZIĘKI, KTÓREJ ZAWSZE WIEM, ŻE WENA ODWIEDZAĆ BĘDZIE MNIE REGULARNIE I NIGDY MNIE NIE ZAWIEDZIE💜
_______________________________________
Nazywam się John Hamish Watson i razem z moim przyjacielem Sherlockiem Holmesem rozwiązaliśmy już nie jedną sprawę. Dziś mam zamiar Was zaszczycić jedną z moich ulubionych spraw. A mianowicie pt.: "Początkiem września". A więc cofnijmy się do 4 września 1994 roku.
Siedziałem sobie spokojnie w salonie popijając herbatę, aż tu nagle do mieszkania wbiegł zdyszany Sherlock.
- Znowu zapomniałeś kupić mleko? Czy może wyrzucili Ciebie ze sklepu, dlatego, że byłeś arogancki w stosunku do kasjerki? - spytałem na powitanie
- Tym razem żadne z tych - odpowiedział lekko przerażony detektyw.
- Na pewno dobrze się czujesz? - zapytałem - Wyglądasz na przerażonego, Sherlocku - dodałem odkładając przy tym kubek na stół.
- Wszystko, pięknie i cudownie - powiedział, próbując ukryć drżenie głosu.
- Dobrze, jak Ty mi nie chcesz powiedzieć, to powie mi to Twój brat - dodałem, łapiąc z telefon.
- Już Tobie wszystko tłumaczę! Od samego poczatku! - powiedział młodszy Holmes i usadowił się w fotelu.
Usiadłem w moim fotelu naprzeciwko niego, podałem mu herbatę, którą wcześniej przygotowałem i zacząłem słuchać opowieści mojego współlokatora.
- Wszystko zaczęło się, gdy byłem małym chłopcem. Mieszkaliśmy w wielkim domu pod Lodynem. Ja ze starszym rodzeństwem całymi dniami bawiliśmy się w ogrodzie, dopóki nie poznałem Rudobrodego. Był to pies wielkości owczarka niemieckiego, ale rasą przypominał labradora. Mycroft z całej naszej trójki był najstarszy. A kiedy ja dostałem psa on wyjechał do Londynu - Sherlock urwał swoją opowieść.
- Nadal nie rozumiem - powiedziałem.
- Mam jeszcze siostrę - powiedział Holmes.
- Siostrę? - spytałem z niedowierzaniem.
- Tak. Zawsze była zazdrosna o mój intelekt i kiedyś nawet z tego powodu podpaliła dom - powiedział. - ( Zamknęli ją w Sherrinford, a ona się stamtąd wydostała. Właśnie to chciałem Tobie przekazać - dodał.
- Miło, że o mnie opowiadasz Sherlocku - usłyszeliśmy za sobą czyiś głos.
- Kto tam? - spytałem.
- Wiatr ze wschodu, doktorze Watson - odparła nieznajoma.
- To pewnie Eurus moja starsza siostra - rzekł detektyw - Co Ciebie do nas sprowadza? - spytał Sherlock udając zaskoczenie, nadal zwrócony do postaci plecami.
- Zniszczyłeś mi życie Sherlocku, kiedy razem z Mycroftem zamknęliście mnie w Sherrinford - powiedziała siostra detektywa.
- A co masz zamiar z tym zrobić? Uciekłaś z Sherrinford, więc znowu Ciebie tam zamkną - powiedział Holmes.
- Owszem, ale zanim mnie znajdą, coś Tobie powiem - odpowiedziała, uśmiechając się przy tym dość ironicznie.
Spojrzałem na przyjaciela, czy aby na pewno postąpił słusznie,nie dzwoniąc do Mycrofta i informując go o przybyciu Eurus na Baker Street.
- Proszę, ostatnia szansa. Powiedz, co chcesz mi przekazać, a potem oddaję Ciebie w ręce służb - Sherlock usiadł na fotelu i poprosił Eurus gestem ręki, żeby usiadła.
- Na początku września czwartego zamieniać się będziesz Ty w wydrę bracie, a Ty doktorze w jeża kolczastego. A Londyn lasem wtedy się stanie, kto przetrwa, niech żyje dalej - Eurus wypowiadając te słowa, jedną ręką wskazała na Sherlocka, zaś drugą na mnie.
Chwilę po tym zdarzeniu siostra Holmesa zniknęła, a ja z detektywem zorientowaliśmy się, co właściwie się stało.
- Zmalałeś nieco. A przy tym w dodatku się rozwydrzyłeś - powiedziałem, śmiejąc się w niebo głosy.
- Phi. Nadal jestem od Ciebie wyższy. Za to ty jesteś strasznie najeżony, Johnie - zauważył Sherlock - Chodź musimy znaleźć Eurus i poprosić ją o zmianę outfitu - dodał.
- Jasne, chodźmy - odparłem.
Jakież zdziwienie pojawiło się na naszych pyszczkach, kiedy wyszliśmy z mieszkania, nie na ulicę a na zamszoną ścieżkę. A kiedy się obróciliśmy dookoła zauważyliśmy, że mieszkamy w lesie. No tak, czemu się tak dziwiliśmy z Holmesem skoro jesteśmy teraz zwierzętami?
- Watson, widziałeś nasz adres? - krzyknął Holmes, pokazując białą korkową tabliczkę.
- 221B Brzoskwiniowy Sad - przeczytałem - ale, chwilunia przecież my mieszkamy w brzozie - powiedziałem, otwierając drzwi di mieszkanka.
- Stać! W imię Leśnego Składu - warknął srebrzysty wilk.
- Lestrade? - spytałem jednogłośnie z Sherlockiem.
- Witajcie! Myślałem, że ktoś inny dobiera się łapkami do waszego domu - powiedział zatroskany Greg.
- Ależ spokojnie, to tylko my - zapewniłem go.
Wilk odbiegł, machając przy tym ogonem na pożegnanie.
Sherlock zaproponował, żebyśmy przeszli się po tym "leśnym Londynie". Zgodziłem się i powędrowaliśmy dawną Baker Street. Po drodze mijaliśmy wiele znajomych twarzy. Znaczy się pyszczków. Nagle minęliśmy wielki dąb, na którym widniał ogromny napis "Szpital im. Borowików". Sherlock, czytając to parsknął śmiechem.
- Z tego, co wiem to jest "Szpital im. św. Bartłomieja" - powiedział.
- Co racja, to racja Sherlocku - odparłem - chodź, zobaczymy czy pracuje tu Molly - zaproponowałem.
Weszliśmy do szpitala i pierwsze, co zrobiliśmy, to spytaliśmy się, czy pracuje tu niejaka Molly Hooper. Odpowiedź brzmiała, iż tak pracuje tu i zaraz kończy i do nas zejdzie. Po 5 minutach oczekiwania przyszła do nas wiewiórka i się z nami przywitała. Z początku ja oraz detektyw nie byliśmy pewni czy to Hooper, ale to jednak była ona. Molly zaproponowała nam spacer po przewróconym dębie. Ja byłem za. Sherlock też nie miał nic przeciwko temu.
Spacerowaliśmy tak z 30 minut, gdy nagle Molly powiedziała, że musi nas opuścić. Zostaliśmy sami. Po chwili podjechał do nas zając na rowerze.
- Witajcie! - przywitał się
Głos miał podobny do Moriarty'ego, wyglądał dokładnie jak on tylko miał łagodniejszy charakter.
- Zjecie ze mną podwieczorek? Tym razem nie ukradnę wam mleka - przysiągł.
- Dobrze - zgodził się Sherlock.
- A potem może przejedziemy się rowerami - zaproponowałem.
- Jasne. Mam nawet dla Was rowery, które same się składają - odparł Jim.
Rozdzieliśmy się na mchu, jedliśmy herbatniki i piliśmy kawę oraz sok pomarańczowy. W trakcie jedzenia graliśmy w karty. Po pikniku wsiedliśmy na rowery i objechaliśmy cały las. Jim podziękował nam za wspólnie spędzony czas i odjechał. Zaś ja i detektyw pojechaliśmy w stronę najbliższej jabłoni, pod którą znajdował się sklep.
- Musimy kupić mleko, herbatniki, kawę, herbatę oraz jabłka - powiedziałem, wchodząc razem z Holmesem do sklepu.
Kiedy weszliśmy, skierowaliśmy się na dział z nabiałem, gdzie nabyliśmy mleko, a następnie pociągnąłem Sherlocka w stronę herbat i kaw w puszkach. Na końcu kupiliśmy jabłka. Herbatniki postanowiliśmy zrobić w domu, więc do koszyka wrzuciłem jeszcze mąkę.
Gdy już wróciliśmy do domu, zauważyliśmy kartkę z kalendarza z 4 września na podłodze. Nagle poczułem ból w głowie i widziałem, że zaczynam znów odzyskiwać dawną postać. To samo stało się z Holmesem i chwilę później byliśmy już w naszej rzeczywistości.
Usiedliśmy w fotelach, gdy nagle zadzwonił telefon.
- Tak, słucham? - Holmes podniósł słuchawkę.
- Złapaliśmy i zamknęliśmy Eurus z powrotem - usłyszałem z słuchawki głos Mycrofta.
- To dobrze - mruknął młodszy z braci.
- A możesz mi łaskawie wyjaśnić, czemu dziś cały dzień nie odbierałeś telefonu? - Mycroft podniósł ton.
- Nie słyszałem - powiedział Sherlock, uśmiechając się w moją stronę.
Kiedy bracia Holmes zakończonyli rozmowę, zasiadłem w fotelu i zastanawiałem się nad słowami Eurus. Teraz po tylu latach już zrozumiałem, co miała na myśli.
Z wiatrem ze wschodu nie przychodzą tylko kłopoty. Przybywa z nim też ciepła, przyjemna i pełna przygód jesień.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top