Rozdział V: Wynoś się

- Może mi pani w końcu wytłumaczyć dlaczego wszyscy każą mi się stąd wyprowadzić posuwając się nawet do użycia przemocy?! I do cholery co zrobiła moja ciotka?! - wykrzyknęła Annabelle.

- Młoda damo, natychmiast się uspokój i przestań przeklinać! - powiedziała twardym głosem Irvine. Wyglądała na surową i zdecydowaną kobietę.

- Jak mogłaś mi nie powiedzieć... ? Tyle razy złościłem się na Cam... - nagle zza ściany wyłonił się Will.

- Williamie, to nie twoja sprawa. Mówiłam ci tyle razy, żebyś zostawił Camille w spokoju - powiedziała pani Oldman.

- NIE ZOSTAWIĘ JEJ, ROZUMIESZ?! - wykrzyczał Will i wybiegł z domu.

Irvine westchnęła i oparła się ręką o stół, trzymając się za czoło. Po chwili wyprostowała się i oznajmiła:

- Obawiam się, że musimy się udać do posiadłości Eleonor razem.

***

- ROZY!!! ROZY!!! - Camille szła przez las drąc się na całe gardło. W pewnym momencie dostrzegła Matta jakieś 20 metrów od siebie.

- Matt! Gdzie jest Rozy? GDZIE ONA JEST?!

Chłopak nie odzywał się. Szedł, nawet na nią nie patrząc. Po chwili zniknął kierując się gdzieś w jej prawo. Camille zamarła. Za nim szła Rozaline.

- Rozy... - wyszeptała Cam, po czym rzuciła się biegiem w stronę siostry - Rozy poczekaj!

Kiedy dobiegła w miejsce, gdzie zniknęła przed chwilą Rozaline, zobaczyła ją siedzącą kilkanaście metrów dalej. Po prostu siedziała pośród jesiennych liści. Camille poczuła ukłucie w sercu. Coś było nie tak.

- Rozy... Wszystko w porządku? - łzy zaczęła spływać jej po twarzy - Rozy... ? Rozy, proszę...

Kiedy podeszłą bliżej, Rozy zniknęła.

- Nie, nie, NIE! Cholera, NIE!!! - wydarła się płacząc jeszcze bardziej.

Zaczęła biec przed siebie. Nie zwracała uwagi na kaleczące ją gałązki. Biegła i krzyczała. W końcu dobiegła nad zatokę, od której nazwę wzięło miasteczko. Zatrzymała się na chwilę na skraju lasu. Już chciała biec dalej, kiedy nagle ktoś chwycił ją od tyłu. Znowu zaczęła krzyczeć.

- Cam! Cam, spokojnie, to ja!

- Will? Co ty tutaj robisz?! Zostaw mnie! Ona nie żyje!!! ONA NIE ŻYJE, ROZUMIESZ?! To wszystko moja wina - Camille w końcu wyrwała się i pobiegła w kierunku wody.

- Cam, to nie jest twoja wina! Słyszysz? To nie twoja wina... !

Dziewczyna była już po pas w wodzie i małymi krokami wchodziła głębiej. Will podbiegł do niej i próbował zaciągnąć ją do brzegu. W końcu wziął ją na ręce.

I tak stał, po kolana w wodzie, stykając się z Camille czołem, trzymając ją w ramionach. Jej ręce oplatały jego szyję.

- To moja wina, Will. To moja wina... - wyszeptała.

***

Irvine oparła ręce na biodrach, stojąc na środku ogromnego holu posiadłości.

- No dobrze, Kelly. Możesz już przestać udawać sympatyczną panią z sąsiedztwa. Wszyscy doskonale wiemy kim jesteś.

Na schodach wyłoniła się nagle z czarnego, połyskującego dymu rudowłosa młoda kobieta ubrana w czarną sukienkę bez ramiączek, całą w cekinach, która sunęła się za nią po schodach, gdy zeszłą do ich połowy cały czas chichocząc.

- No i kogo my tu mamy? Irvine! Dawno mnie nie odwiedzałaś. Jaki jest powód twojej wizyty?

- Całkiem prosty. Wynoś się stąd, Kelly.

Na słowa pani Oldman, rudowłosa wybuchła gromkim śmiechem. Po chwili skierowała wzrok na stojącą w kącie Annabelle.

- Myślałaś, że ona mnie stąd wypędzi, złotko? Nic bardziej mylnego! - szaleńczym gestem wyrzuciła ręce w górę nadal przeraźliwie się śmiejąc.

- Dobrze wiesz, że nie możesz tego ciągnąć w nieskończoność! Niedługo znikniesz i nic na to nie poradzisz! - powiedziała stanowczym głosem Irvine.

- Oh, głupiutka Irvine, ty nic nie wiesz...

Nagle z sufitu wyleciały cienie, które rzuciły się na Annabelle i panią Oldman.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top