Rozdział IV: Duchy przeszłości

Rozy spacerowała po lesie z aparatem, jak zawsze. Wiatr delikatnie rozwiewał jej pudroworóżowe włosy.

- Piękny dzisiaj dzień, prawda?

Rozaline zadrżała i szybko się odwróciła. Przed nią stał Matt. Łzy napłynęły jej do oczu.

- Co ty tu robisz?! - wykrzyczała.

Ale on milczał.

- Dlaczego po prostu nie zostawisz mnie w spokoju? - zapytała cichym, łamiącym się głosem, po czym się rozpłakała. Właściwie bardziej przypominało to wycie, niż płacz.

☆★☆

- Irvine, gdzie jest Rozy?! - zawołała z drugiego piętra Camille, siostra Rozaline.

- Wyszła - odezwał się donośny głos z parteru.

Camille zbiegła po schodach i weszła do jadalni. Podeszła do Willa, swojego chłopaka,  który siedział przy stole, rzuciła "hej", pocałowała go i podbiegła do drzwi.

- Cam, dokąd ty idziesz... ? - zapytał zdziwiony.

- Poszukać mojej siostrzyczki - rzuciła zanim przeciąg zatrzasnął drzwi wejściowe.

- Świetnie... - westchnął Will z goryczą i wstał.

- Wiliamie, już idziesz? - zapytała Irvine, miło wyglądająca staruszka.

- A co tu po mnie?

- Zaraz będzie śniadanie, siadaj.

- Ale...

- Siadaj - powiedziała Irvine, tym razem stanowczo i twardo.

Will posłusznie usiadł.

- Mam nadzieję, że rozumiesz dlaczego Camille tak martwi się o swoją siostrę...

- Właśnie nie rozumiem! Ona ma już osiemnaście lat i umie sama o siebie zadbać! Camille jest nadopiekuńcza - wybuchnął chłopak wyrzucając ręce w powietrze.

- Przecież wiesz, co się dzieje!

- Wiem - Will wstał i wyszedł.

☆★☆

Anabelle otworzyła oczy i zdała sobie sprawę, że leży w swoim łóżku. To znaczy w łóżku ciotki. Czy to był sen... ? Podniosła się i poczuła silny ból w plecach. Z trudem wstała i podeszła do toaletki. Kiedy w lustrze ujrzała swoje odbicie, przeszły ją ciarki. Była cała posiniaczona. To chyba jednak nie był sen. Pospiesznie przebrała się i wybiegła z domu. Na dworze zauważyła Matta.

- Co ty tutaj robisz? - zapytała z niepokojem zerkając na jego strzelbę.

- To ja powinienem zadać tobie to pytanie - powiedział niemiłym tonem - Powinnaś stąd odejść.

- Wiem! Wszyscy mi to powtarzacie! Sama chciałabym stąd uciec, ale nie mogę!

- Możesz i to zrobisz, zapewniam cię - odwrócił głowę w prawo i zawołał w stronę krzaków - A ty wracaj do domu! - po czym sam odwrócił się i odszedł.

Anny spojrzała w kierunku, w którym wołał i dostrzegła różowe włosy znikające między gałęziami. Rozy.

- Rozaline, zaczekaj! - krzyknęła i pobiegła za dziewczyną, która nieprzerwanie maszerowała - Musisz mi pomóc. Ktoś był w nocy w moim domu.

- Nie mogę ci pomóc.

- Dlaczego?

- Irvine ci pomoże.

☆★☆

Rozy wytłumaczyła Anabelle drogę do swojego domu, który stał na obrzeżach miasteczka Sheldon Creek. Anny udała się tam i zapukała do drzwi. Otworzyła jej młoda, niezwykle blada dziewczyna o dużych, ładnych oczach. Niebieskich. Była ubrana na czarno, w bluzkę z długim rękawem, krótką spódniczkę i glany. Jej włosy były jasnofioletowe. Trochę jakby wyblakłe...

- Dzień dobry... Czy zastałam niejaką Irvine... ? - zapytała nieśmiało Anny.

- Kim jesteś?

- Anabelle Kingston. Niedawno się wprowadziłam.

Fioletowowłosa dziewczyna przewróciła oczami.

- Jeszcze ciebie tu brakowało. A tak na marginesie, to dla ciebie pani Oldman, a nie "Irvine" - powiedziała, po czym odwróciła się zostawiając drzwi otwarte na oścież, podeszła do schodów i wykrzyczała "Irvine!!! Masz gościa!". Anabelle przekroczyła próg, zamknęła za sobą drzwi i zorientowała się, że została sama w pomieszczeniu. Było bardzo przytulne, ozdobione wieloma przedmiotami. Podeszła do komody i zaczęła oglądać jakieś szklane figurki.

- Lepiej ich nie dotykaj - odezwał się głos za nią. Anny odwróciła się.

- Podobno mnie szukałaś. Mogę wiedzieć skąd znasz moje imię i czego tu szukasz?

- Rozaline powiedziała, że pani mi pomoże...

- Widziałaś Rozy? - z kuchni wychyliła się fioletowowłosa - Gdzie?

- Camille, nie przerywaj - odezwała się Irvine.

- Przy domu mojej ciotki - gdy tylko Camille to usłyszała, wybiegła z domu. Anabelle zwróciła się do pani Oldman - Chodzi właśnie o ten dom. Wszyscy każą mi się z niego wyprowadzić... W dodatku ktoś się włamał w nocy i... i chyba chciał mnie zabić.

Irvine westchnęła.

- Wątpię. Ktokolwiek to był, chciał cię po prostu przestraszyć. Czy... ? Czy te siniaki to... ?

- Spadłam ze schodów uciekając przed tą kobietą. To znaczy tą osobą, która się włamała. Nie wiem co się potem stało, straciłam przytomność. Obudziłam się rano, w sypialni ciotki.

Irvine milczała.

- W dodatku ten chłopak... Matt. On... przestrzelił szybę, a potem... To znaczy...

- Nie była stłuczona - dokończyła za nią Irvine. Wyglądała na poruszoną odkąd Anny wspomniała o Matthew - On nie zrobi ci krzywdy. Nie może.

Anabelle wyglądał na wyraźnie zdziwioną.

- Omal mnie nie zastrzelił...

- Rozaline mówiła, że nie możesz się wyprowadzić. Wytłumaczyła mi sprawę ze spadkiem i brakiem pieniędzy. To wszystko prawda? - weszła jej w słowo Irvine.

- Niestety, tak.

- Dobrze, więc myślę, że skoro i tak się stąd nie wyprowadzisz, masz prawo wiedzieć co się dzieje. Więc, jak już mówiłam, nie przejmuj się Matthew...

- On mi dzisiaj groził! - wykrzyknęła Anny - Tak jakby...

- Anabelle, tak? Więc, droga Anabelle, mieszkam tu o wiele dłużej i o pewnych sprawach wiem więcej niż ty...

- On jest szalony! Niezależnie od tego co pani powie!

- On nie żyje.

Anny zabrakło tchu.

- Co takiego.. ? Ale... Ale widziałam go. Dzisiaj rano był przed moim domem.

Irvine pokręciła głową.

- On umarł rok temu - Anabelle zatkało, więc pani Oldman kontynuowała - On i Rozy byli najlepszymi przyjaciółmi. Pewnego dnia on wyznał jej miłość, a ona go odrzuciła. Dzień później miała jechać do Sunset Cost na obóz, czy coś w tym rodzaju. Jednak w pewnym momencie wysiadła z autobusu i zawróciła na piechotę. Zrobiła to, bo zmieniła zdanie. Ona też go kochała, ale zawsze bała się, że ktoś ją skrzywdzi... Że ją zostawi. Autobus do Sunset Cost miał wypadek. Wszyscy zginęli. Byliśmy pewni, że była w środku. Matthew z rozpaczy rzucił się z klifu. Nie mógł bez niej żyć... Kilka godzin później Rozaline dotarła do domu z walizkami. Następnego dnia znaleziono ciało Matta. Nie powiedzieliśmy jej o tym. Sama się dowiedziała, kiedy spotkała go w lesie.To się czuje... Że w kimś nie ma już życia. Rozaline uwielbia chodzić do lasu i robić zdjęcia, a on zawsze tam jest. To ją załamało. Nie daje sobie już z tym rady. Ta kobieta w twoim domu to prawdopodobnie... - zamilkła.

- ...też duch... ? - zapytała drżącym głosem Anny - Nie wydaje mi się.

- Jak to?

- To była ta kobieta z sąsiedztwa... Kelly... Jestem prawie pewna... - dalej nie mogła mówić, bo zaczęła płakać. Nie ze względu na Kelly, tylko Rozy.

- Kelly? - zdziwiła się Irvine - Nikt taki tu nie... - zacięła się. Po chwili westchnęła ciężko - Eleonor, coś ty narobiła...

☆★☆

Rozaline stała na szczycie klifu. Był sztorm. Piękny widok.

- Rozy, co tu robisz? - zapytał Matt.

Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Nadal płakała. Rozłożyła ręce i rzuciła się do przodu.

- Rozy, nie!!! - wykrzyknął Matthew podbiegając do krawędzi klifu. Nic nie mógł zrobić. Patrzył jak jego ukochana spada. Była taka krucha, delikatna. Jej włosy targał wiatr.

W końcu uderzyła w lustro wody i pochłonęły ją fale z białymi grzywami...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top