Rozdział II: Rozaline
- Kim jesteś i co tutaj robisz?! - zapytała Anabelle unosząc świecznik.
Nieznajoma roześmiała się.
- O to samo mogłabym cię zapytać.
- Nie sądzę. To MÓJ dom.
- Nie sądzę - powiedziała kąśliwie różowowłosa dziewczyna i ruszyła w kierunku Anny - Możemy wejść na górę? I lepiej odłuż ten świecznik, bo zrobisz sobie krzywdę, kochanie.
Anabelle stała jak wryta. Pozwoliła się wyminąć i została sama w piwnicy. Co za bezczelność! Odwróciła się i skierowała ku schodom. Próbując wyminąć jakieś stare kufry potknęła się i upadła. Kiedy uniosła głowę zobaczyła dwa niebieskie punkciki pod szafą, jakieś pięć metrów dalej. Pisnęła przeraźliwie. Po schodach zbiegła nieznajoma z aparatem.
- Żyjesz? - zapytała zaniepokojona, a kiedy zobaczyła Anny leżącą na ziemi weschnęła ze zniecierpliwieniem - To TWÓJ dom, a nawet nie umiesz się po nim poruszać. Chodź, nie potrzebujemy więcej trupów. Twoja ciotka wystarczy.
- Oczy - powiedziała Anabelle - Pod szafą.
Różowowłosa podeszła do Anny, pomogła jej wstać i spojrzała we wskazanym kierunku. Zadrżała.
- Chodź - powtórzyła i zaciągnęła Anabelle na górę.
Usiadły w kuchni.
- Co to było? I kim ty jesteś? - zapytała Anny nie odrywając wzroku od nieznajomej, która poczęstowała się ciastkami.
- Po pierwsze: nie chcesz wiedzieć co to było. Po drugie: lepiej wyprowadź się stąd póki możesz...
- Czemu wszyscy każą mi się wyprowadzić?! - przerwała jej Anny - Zresztą bardzo chętnie bym to zrobiła, gdybym mogła!
- Co to znaczy ''gdybyś mogła''?
- Jak zwykle paplam bez opamiętania... No dobrze, powiem ci. Ciotka postawiła pewien warunek. Mianowicie dom będzie mój, jeżeli przemieszkam w nim rok.
- O rany Boskie! I ty się zgodziłaś?!
- Tak... A czemu by nie? Nie mam pieniędzy, potrzebuję tej posiadłości.
- I nie możesz już wrócić z powrotem?
- Nie, nie ma takiej opcji. Sprzedałam wszystko i jestem tu.
- Rok... Czyli chyba nie mamy wyjścia...
- Co proszę?
- Jestem Rozaline - powiedziała dziewczyna wyciągając rękę - A co do tej pary oczu pod szafą... Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie... A może i nie. Nieważne. Ja... Chyba muszę iść.
- Poczekaj! Możesz mi powiedzieć co tutaj się dzieje?
- Nie wiem. To znaczy: nie wiem czy mogę - Rozaline przygryzła dolną wargę - Więc... Ja jestem...
Urwała, bo nagle ktoś strzelił z dubeltówki w okno kuchenne. Dziewczyny rzuciły się na podłogę. Przez dziurę w szkle zajrzał do środka młody chłopak.
- Nieładnie Rozy. Wszystko słyszałem.
- TY IDIOTO! - zawołała Rozaline wstając i mściwie patrząc na znajomego - Spadaj stąd!
- Nie mogę. Dobrze o tym wiesz. Powiedz słowo, a wiesz co się stanie.
- Nic nie wiesz, więc się nie wtrącaj! - chwyciła talerz i rzuciła nim w chłopaka.
Zrobił unik.
- Wariatka! - zawołał.
- Mnie nazywasz wariatką?! To ja strzelam w cudze okna?! - krzyczała wychylają się przez okno. Dłońmi trzymała się poszarpanych krawędzi dziury w szybie. Krew ciekła jej po nadgarstkach.
W międzyczasie Anny wstała i chwyciła patelnię, po czym wyszła na dwór.
- Mogę wiedzieć CO PAN WYPRAWIA?! - zawołała.
- Tak. To znaczy nie. Matt jestem. Matthew - powiedział chłopak wyciągając rękę ku Anny. Nie uścinęła jej.
- Anny. Anabelle właściwie.
- Piękne imię - uśmiechnął się - Przepraszam za okno - dodał skruszony.
- Myśli pan, że ''przepraszam'' wystarczy?!
- Właśnie! Wynoś się stąd i nie wracaj! - krzyknęła Rozy będąc jakieś dwa metry od nich, w oknie.
- Zamknij się! - zawołał do niej, po czym zwrócił się do Anabelle - Uspokój się. Wszystko ci wyjaśnię. Właściwie to nie wszystko, ale...
- Jakbyś cokolwiek wiedział, to byś się domyślił, że trzeba WSZYSTKO wyjaśnić! - Rozy wychyliła się jeszcze bardziej. Krew zaczęła już spływać po ramie okna.
- PRZESTAŃ SIĘ DRZEĆ I ZEJDŹ Z TEGO OKNA! NIE WIDZISZ CO ZROBIŁAŚ?! WSZĘDZIE KREW!
- Nie krzycz na mnie, idioto!
- PRZEPRASZAM! Ja tu jestem! - wykrzyknęła Anabelle.
- Przepraszam, to wszystko przez tą histeryczkę - powiedział Matt i zwrócił się do Rozaline - DO DOMU!
Dziewczyna fuknęła i zniknęła w oknie.
- Więc, Anny... Mieszkasz tu?
- Tak. Spadek. Ciotka. Muszę tu mieszkać przez rok, wtedy dom będzie mój.
- Sprytnie Eleonor, sprytnie... To nam kłopotów narobiłaś...
- Przepraszam, czy ja jestem kłopotem? Co za różnica kto tu mieszka?
- Znaczna - powiedział Matt i ruszył w stronę lasu. Odwrócił się jeszcze na chwilę - Lepiej trzymaj się z daleka od Rozy. Ona jest... - uśmiechnął się - Jak zatruty cukierek. Niby słodka i urocza, ale jednak może... Ekhm... Przynieść kłopoty.
Po chwili Anny została sama z patelnią pod ogromną rezydencją z milionem pytań w głowie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top