Rozdział I: Witam w Sheldon Creek
Anabelle wysiadła właśnie z pociągu i rozejrzała się po stacji kolejowej. Okolica była całkiem ładna. Odetchnęła pełną piersią delektując się czystym, chłodnym powietrzem. Podeszła do ławki i położyła na niej bagaże. Szukała telefonu w torbie, kiedy podszedł do niej starszy mężczyzna.
- Przepraszam - powiedział, a dziewczyna podniosła na niego wzrok - Panna Kingston?
- Tak, to ja. Pan, jak się domyślam, był lokajem mojej ciotki?
- Owszem. Czy mogę... ? - zapytał wskazując bagaż Anabelle.
- Tak, dziękuję - uśmiechnęła się promiennie dziewczyna.
Bryczką przejechali do posiadłości, która znajdowała się niedaleko miasteczka. Lokaj wniósł bagaże i zrobił herbatę. Siedzili w kuchni w milczeniu.
- Jak pani wie, nie będę dalej tu pracował... - zaczął lokaj - Może opowiem pani trochę o tym domu? Znajduje się tu osiemnaście sypialni, trzy salony, sala balowa, kuchnia, jadalnia...
- O Boże...
- Coś się stało?
- Nie może pan tu zostać jeszcze przez jakiś czas? Potrzebuję kogoś, kto zna ten dom.
- Mogę zostać najdłużej do piątku - odparł mężczyzna i wyjął ciastka z szafki - Niestety, muszę już iść.
Kiedy Anabelle została sama, weszła po schodach na pierwsze piętro. Korytarze wyglądały tak samo, więc już po chwili nie wiedziała gdzie jest. W końcu trafiła z powrotem na schody. Zeszła na dół. Kiedy chwyciła swoje bagaże, ktoś zapukał do drzwi.
- Hej, jestem Kelly - przed domem stałą uśmiechnięta ruda dziewczyna z hipnotyzującymi niebieskim oczami.
- Hej... Anabelle.
Dziewczyny podały sobie ręcę.
- Słyszałam, że dzisiaj się wprowadzasz, więc... przyniosłam ciasto. Tak na dobry początek - Anabelle mogłaby przysiąc, że nigdy nie widziała równie roześmainej istoty.
- Dziękuję. Wejdziesz... ?
- Może na chwilkę - uśmiech. Weszła.
Usiadły w kuchni.
- Więc jak to się stało... ? Skąd się tu wzięłaś? - zapytała Kelly.
- Dostałam ten dom w spadku po ciotce. Eleonor Mallory...
- Znałaś ją? - przerwała dziewczynie Kelly.
- Nie - Anabelle była pewna, że Kelly westchnęła z ulgą - A czemu pytasz?
- Tak po prostu... kontynuuj.
- No więc nie miałam zbyt dużo pieniędzy, a... - Anabelle urwała. Ciotka postawiła warunek, że otrzyma ten dom tylko, jeżeli przemieszka w nim rok. Posiadłość była ogromna, zdecydowanie za duża dla jednej osoby, więc to oczywiste, że Anny nie zostanie tu dłużej niż musi. Miała zamiar potem sprzedać to wszystko i wyjechać za granicę. Tylko po co jakaś Kelly ma o tym wiedzieć?
- Hm?
- Przepraszam, zamyśliłam się. Oczywiście trudno było nie skorzystać z okazji. To piękny dom.
- Trochę duży.
- Co proszę?
- Za duży dla jednej osoby - uśmiech opuścił twarz Kelly. Teraz wyglądała mrocznie - Co ty tutaj robisz?
- Ja... ? Mieszkam - Anny zmarszczyłą brwi - O co ci chodzi?
- Odejdź stąd - powiedziała i ruszyła do holu - Zanim będzie za późno.
Anabelle podążyła za nią. Kelly wyszła i zatrzasnęła Anny drzwi przed nosem. Dziewczyna omal nie dostała nimi w twarz. Była wściekła.
Ponownie podeszła do bagażu. Wtedy usłyszała dźwięk tłuczonego szkła za jakimiś drzwiami. Podeszła do nich i otworzyła je. Piwnica. Świetnie. Zapaliła światło i zeszła na dół. Z jakiegoś pomieszczenia dochodził czyjś głos.
- Super... Ja to mam szczęście...
Anabelle chwyciła jakiś świecznik i stanęła twarzą w twarz z niespodziewanym gościem. Była to młoda dziewczyna z niezwykle jasną skórą i pudroworóżowymi włosami. Miała przewieszony przez szyję aparat. Była ubrana w krótkie, dżinsowe spodenki, luźną, długą koszulkę i wiązane buty do kolan. Jakby trampki. Spojrzała wytrzeszczonymi oczami na Anny.
- To ktoś tutaj mieszka? - po chwili uśmiechnęła się - Witam w Sheldon Creek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top