8 (Wymiary ciała)

~* * * ⁂* * *~

Wstałam, przeszłam do aneksu kuchennego, chwyciłam garnek i wróciłam nim do saloniku. Zakryłam komórkę. Nie wiem, czy to miało jakiś sens, ale miałam taką potrzebę. Powstrzymało mnie to od spuszczenia tego oczywistego podsłuchu w kiblu.

Wróciłam do laptopa. Przejrzałam ponownie parę serwisów z poradnikami odnośnie walki wręcz i białą bronią. Wypiłam dwa kieliszki wina, rozluźniłam ramiona i potrenowałam ciosy na najmniej ulubionej poduszce. Przebijałam poszewkę, przebijałam tkaninę wierzchnią poduszki, ale utykałam w połowie słabego wypełnienia, choć wkładem były kulki silikonowe. Marnie to wróżyło na przyszłą próbę załatwienia mojego prześladowcy.

Dzięki winku miałam dość wesołe przedpołudnie. Leżałam w wymemłanym dresie na kanapie, oglądając komedie romantyczne. Z tyłu głowy miałam pokrzepiającą myśl, że posłucham rady przyjaciółki i będę wolna. Pod koniec drugiego filmu trochę przysnęłam, ale koło dwudziestej trzeciej obudziło mnie przyciszone dzwonienie komórki od zbira. Podniosłam głowę z pociętej poduszki i strzepałam farfocle z twarzy.

Telefon dzwonił przez moment, zanim ucichł. Spojrzałam wyczekująco na garnek. Rozległo się ponowne dzwonienie. Miałam wrażenie, że wyczułam w powietrzu wibracje zniecierpliwienia i złości. Postanowiłam nie odbierać. W myślach zapraszałam Tylera do siebie. Byłam gotowa go zabić.

Niestety, ostatecznie frajerstwo wzięło nade mną górę. Po piątym sygnale szarpnęłam za garnek i odkryłam telefon, żeby go odebrać. Cała moja rodzina odpoczywała już w domu, więc zbir lada moment mógł mi przysłać wiadomość z odciętym palcem i rozkazem „Odbierz!".

— Halo? — burknęłam, przyłożywszy komórkę do ucha.

Usłyszałam ciężkie, długie westchnienie. Przewróciłam oczami. Pozerski dupek. Miałam prawo się miotać. Byłam jak dziecko we mgle.

— Jakie masz wymiary, Katherine? — zapytał po chwili przeszywającej ciszy.

— Że co?

— Wymiary ciała — wyjaśnił powolnym, rozdrażnionym tonem.

— Dlaczego pytasz?

— Po prostu odpowiedz.

Wciągnęłam głośno powietrze nosem.

— Sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, pięćdziesiąt trzy kilo — wycedziłam.

— Ile masz w biodrach?

— Co cię to obchodzi? — Nie mogłam powstrzymać narastającej irytacji.

— Odpowiedz...

Potrząsnęłam z niedowierzaniem głową i wstałam, kierując się do aneksu kuchennego.

— Osiemdziesiąt siedem — odpowiedziałam zirytowanym tonem.

— W talii?

Wdech, wydech. Wdech, wydech. Zimna krew.

— Sześćdziesiąt dwa.

Stanęłam przy blacie i wypiłam łyk wina prosto z butelki.

— W biuście i pod biustem? — spytał sucho Tyler.

Oplułam się.

— To moja prywatna sprawa — prychnęłam.

Za kogo on się uważał? Po co mordercy takie informacje? Chyba nie szykował dla mnie beczki? Wytrzeszczyłam oczy, przytulona ustami do kieliszka. To brzmiało prawdopodobnie. Mógł planować moją śmierć. A ja nie utrudniałam mu tego wystarczająco należycie.

— Jeśli nie odpowiesz, to przyjadę do ciebie, rozbiorę cię i sprawdzę oznaczenie na metce — odparł miękkim, uwodzicielskim głosem, wyraźnie mnie prowokując.

Poczułam pieczenie w policzkach i falę ciepła w podbrzuszu. Poruszyłam gwałtownie głową, urażona własną reakcją, jednak dziwne emocje brały nade mną górę.

— Siedemdziesiąt trzy pod, dziewięćdziesiąt jeden w — zdradziłam, nie umiejąc zbytnio skryć w moim głosie wstydu, zażenowania i onieśmielenia.

Pociągnęłam z butelki jeszcze dwa duże łyki.

— Wiesz, gdzie się znajduje hotel Willson? — Tyler zmienił temat.

— Ta...

— Wolę, żeby to nie było nigdzie zapisane, więc zapamiętaj: Wieczorem o dwudziestej czekam na ciebie w pokoju pięćdziesiąt sześć. Drzwi będą otwarte. Dwudziesta, pokój pięćdziesiąt sześć. Dotarło?

Zapamiętałam, ale nie chciałam tego przyznawać, żeby go nie zadowolić. Nabrałam piekielnej ochoty, żeby mu dosrać. Odpłacić się pięknym za nadobne. Wino szybko pozbawiło mnie hamulców, a musiałam odzyskać twarz, zanim znowu spojrzałabym w lustro.

— Ile ty masz centymetrów? — zapytałam zjadliwym tonem. — Wszystko mi w tobie mówi, że pięć. Zgadłam?

Po drugiej stronie połączenia zapadła kompletna cisza. Moment później usłyszałam lekkie szumy i rozległy się trzy krótkie sygnały. Rozmowa została przerwana.

Uśmiechnęłam się triumfalnie. Położyłam telefon na blacie i sięgnęłam po ścierkę. Chciałam go zakryć kilkoma szmatami, talerzem, garnkiem, może nawet kocem do tego, byle podsłuch nie wyłapywał dźwięków otoczenia. Zanim się za to zabrałam, napiłam się jeszcze odrobinę wina. Musiałam niedługo wytrzeźwieć.

Wówczas przyszedł kolejny sms. Wiadomość zawierała nieznany mi adres — 3rd Street Glensun Avenue 56. Po nazwie ulicy rozpoznałam, że dotyczył południowych obrzeży Calchester. Zmarszczyłam brwi w zadumie. To nie były namiary na hotel Willson. Stał w północnym centrum.

Kolejne piknięcie. Otworzyłam najnowszą wiadomość i po jej przeczytaniu zaschło mi w gardle.

Przyjedź i się przekonaj.

~* * * ⁂* * *~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top