7 (Podświadoma ochrona?)

~* * * ⁂* * * ~

O siódmej rano kazał mi na chwilę schować głowę pod kołdrą i poszedł do łazienki. Siedział tam godzinę, ale zanim wyścibiłam nos na zewnątrz, rzucił na łóżko moje ciuchy. Zostawił niepilnowany plecak i niepilnowaną broń. Kusiło mnie, żeby zajrzeć do tego pierwszego. Może znalazłabym jakieś dokumenty? Albo telefon z kontaktem do gnoja, który miał oko na moich bliskich?

Gdyby po Tylera przyjechała policja, a on nie miałby jak zawiadomić swojego zakapiora, że pora skrzywdzić moich bliskich, miałabym szansę na jakiś mądry ruch. Nie starczyło mi jednak odwagi. To mogła być podpucha. Zaświtało mi w głowie, że skoro tak myślę, muszę mieć syndrom sztokholmski. Tak, pewnie dlatego nic mi nie wychodziło w kwestii uwolnienia się od tego podłego zbira. Przyłożył pistolet do mojej brody, a ja zaczęłam go podświadomie chronić.

A może to się zaczęło wcześniej? Wtedy, gdy pogroził mi palcem przytkanym do swoich ust? To by wyjaśniało, dlaczego nie zwiałam do domu rodzinnego przy pierwszej, drugiej czy piątej sposobności. Czekałam w swojej norce na drapieżnika, czekając aż mnie zje. Co za frajerstwo.

Założywszy tunikę, leżałam na łóżku ze spuszczonymi z niego nogami, zmęczona z niewyspania i przerabiająca w głowie nierealne superbohaterskie scenariusze. Kiedy zaczęłam odpływać, moje myśli zaczęły żyć własnym życiem i stworzyły zalążek snu, w którym odczułam dziwaczną ulgę na widok mężczyzny w jasnobrązowych ciuchach i czarnych okularach.

Skrzypnęły drzwi. Drgnęłam i poderwałam się z łóżka. Serce zaczęło mi walić tak szybko, jakby miało wyskoczyć z piersi. Przyłożyłam dłoń do mostka, oddychając nerwowo.

Tyle wyłonił się zza rogu. Był ubrany w materiałowe spodnie i granatową koszulkę. W rękach trzymał zmiętoloną, niedoschniętą ramoneskę.

— Co ci jest? — mruknął teatralnie.

Spojrzałam mu spod czoła w oczy. Znowu skrywał łeb i twarz pod mopem. Wyglądało to gorzej niż wczoraj. Włosy brzydko sterczały, a zarost już na stałe odstawał mu przy uszach. Jeśli istnieją jakieś narzędzia do ogarnięcia tych rzeczy po ulewie, on raczej ich przy sobie nie miał. Mało profesjonalne. Taki cwaniacki zabójca powinien przewidzieć wszystko, więc... może jeszcze była dla mnie nadzieja.

Położyłam obie dłonie na krawędzi łóżka.

— Przysypiałam i usłyszałam drzwi — bąknęłam. — Mam palpitacje.

— Weź kilka spokojnych oddechów.

Prychnęłam i potrząsnęłam z niedowierzaniem głową. Morderca, porywacz i wymuszeniec miał czelność radzić, co robić, żeby się uspokoić. Nie, dzięki za takie mądrości. Zresztą, w kryzysowych sytuacjach prędzej pomagało mi odwracanie uwagi.

— Widać, że to sztuczne — powiedziałam więc; wskazałam palcem jego twarz i zatoczyłam kółko w powietrzu. — To przypomina gadżety z gazetki dla początkujących detektywów.

Tyler wzruszył ramionami i podszedł do plecaka, żeby pakować rzeczy.

— Dlaczego się przede mną zakrywasz? — drążyłam dalej. — Już widziałam pół twojej twarzy, pod biurowcem. Jeśli cię kiedyś zobaczę w normalnych okolicznościach, to na pewno rozpoznam.

Zaśmiał się pod nosem, a potem wymruczał przedrzeźniająco:

— Widziałam twoje oczy, widziałam twój tatuaż, widziałam twoją szczękę, znam twój głos, wzrost i wiem, jakim jeździsz samochodem...

Zmroziło mnie, gdy pod koniec mówienia zaczął brzmieć złowrogo. Otworzyłam usta, by coś odpowiedzieć, ale zaraz je zamknęłam. Nie rozumiałam, do czego zmierzał. Domyślałam się, ale nie chciałam tego przed sobą przyznać.

Zasunął zamek plecaka, zarzucił go na ramię i stanął przodem do mnie.

— Może miałaś rację — rzekł. — Może piątkowa randka będzie ostatnią randką w twoim życiu.

Zabrzmiało jak poważna, śmiertelna groźba. Jednak ja dopatrzyłam się czegoś więcej w jego głębokim spojrzeniu, mowie ciała czy głosie. Dopatrzyłam się fałszywie przyjaznego ostrzeżenia i szansy darowanej tylko dla zabawy.

Wbiłam wzrok w podłogę, spłoszona. Chwilami robiłam dobrą minę do złej gry, pozwalałam sobie na uszczypliwości, ale nawet gdy Tyler puszczał mi to płazem, wychodził z niego zimnokrwisty morderca, z którym lepiej było nie zadzierać.

 ⁂

Wieczorem poszłam z przyjaciółką do kina. Znałam się z Carą od dzieciństwa i razem przyjechałyśmy do Calchester. Mieszkałyśmy razem przez kilka tygodni, a potem wyprowadziła się do chłopaka. Cara jest rok starsza ode mnie. Krótkowłosa brunetka o twarzy i ciele modelki wybiegowej. Od niedawna wypełniała zlecenia małej, ale dobrej agencji.

— Mam wrażenie, że w ogóle nie oglądałaś tego filmu — zagadnęła Cara, gdy siedziałyśmy już w knajpie z fast-foodem. — Cokolwiek powiem, tylko przytakujesz. Nie lubisz już komedii romantycznych?

Rozejrzałam się dyskretnie po lokalu. Wcześniej uprzedziłam Tylera, że nie wezmę ze sobą jego trującego telefonu, bo nie chciałam ryzykować, że zadzwoni, gdy będę przy przyjaciółce, ale nie potraktował tego poważnie. Zanim wyszłam z domu, przysłał mi jeszcze wiadomość: „Pamiętaj, weź mnie ze sobą". Odpisałam mu, żeby o tym zapomniał, na co on: „W porządku. Ktoś was będzie obserwował". Psychol.

— Lubię, lubię — wymamrotałam gryząc frytki, skupiając się na Carze. — Przepraszam, większość filmu przysypiałam. W nocy dopadła mnie bezsenność i do rana oglądałam straszne filmy i seriale.

— Horrory? — zdziwiła się.

— Nie, nie. Thrillery.

— Większa z ciebie masochistka niż myślałam. A jak tam w domu? Rodzice pewnie zmartwieni, że nie przyjechałaś?

Skrzywiłam się w poczuciu wstydu i winy.

— Nie wiedzieli, że jadę. Nie wiedzą jeszcze o panu Woodzie.

— Co ty pleciesz?

— Tak jak ci mówiłam, wypadło mi coś w pracy — odparłam półgębkiem; Ukrywałam przed Carą, że chwilowo byłam zbędna w kancelarii. — i robota ciągnie się całymi dniami i nocami. Pan Green wezwał na pokład każdego, kogo się dało. Będą zmiany i trzeba uporządkować trochę spraw.

— Współczuję. Tylko odwiedź dom przed albo po moich urodzinach, a nie w ich trakcie.

— Oczywiście.

— Trzymam za słowo — skwitowała radośnie.

Popatrzyłam na nią, wcinającą wege-kanapkę. Moja przyjaciółka jest rozważną, empatyczną i bystrą dziewczyną. Zastanowiłam się, jak skorzystać z jej mądrości tak, by o tym nie wiedziała. Po namyśle, powoli rozejrzałam się na boki, przybrałam zaciekawioną minę, pochyliłam się nad stolikiem z dłońmi uniesionymi w geście ekscytacji i oznajmiłam półgłosem.

— Jeden z seriali dał mi do myślenia.

— Tak? — Cara spojrzała na mnie zainteresowana.

— Morderca powiedział kobiecie, że ma robić to, co on jej każe, albo zabije ją i jej bliskich. Przestraszył ją na tyle mocno, że pojechała z nim do pewnego hotelu, w którym udawali małżeństwo. Tam poznali inne małżeństwo. Kobieta otrzymała zadanie, by trzymać żonę przy barze, a morderca zabrał męża w ustronne miejsce i zabił — streściłam obejrzany kiedyś odcinek, próbując uogólniać szczegóły na tyle, żeby pasowały do mojej sytuacji. — Tak sobie myślę, co ja bym zrobiła na miejscu tej kobiety?

— Zmieńmy temat. Powinnaś słuchać i rozmawiać o bardziej wesołych...

— Nie, nie, Caro. To mnie naprawdę zaintrygowało. Co powinna zrobić ta szantażowana kobieta?

Moja przyjaciółka parsknęła śmiechem, po czym wzięła wdech, pomyślała chwilę i wzruszyła obojętnie ramionami.

— Policja — stwierdziła.

— Ale on ją zabije. Ją i jej rodzinę. Własnoręcznie albo poprzez jakiegoś zabijakę, ponieważ... na przykład, są umówieni na dzwonienie do siebie w określonych godzinach.

— W filmach muszą mieć wymówki na to, żeby nie zrobić tego, co logiczne, bo inaczej nie byłoby filmów. Policja ochroniłaby ją i jej rodzinę.

— Ale co, jeśli nie? — drążyłam uparcie, wiercąc się coraz bardziej nerwowo na krześle. — Co jeśli to pewne, że jak pójdziesz na policję, to morderca się zemści?

— Chcesz, żeby na moich urodzinach była gra w moralne dylematy? — zapytała Cara takim tonem, jakby mnie w czymś przejrzała.

Jęknęłam głucho i przewróciłam oczami.

— Dobra — rzekła łaskawie. — Przy pierwszej możliwej okazji uwaliłabym kanalię na dupę, przywiązała do krzesła i torturowała, jeśli okazałoby się, że moja rodzina naprawdę jest w tarapatach.

Zatkało mnie. Oparłam plecy o oparcie krzesła i popatrzyłam na Carę z niedowierzaniem. Podsunęła mi naprawdę genialny pomysł. Rodzice normalnie chodzili do pracy i jeździli po mieście. Rodzeństwo prowadziło normalne życie towarzyskie. Mogłabym unieszkodliwić Tylera, zadzwonić do nich, by się schowali i czekali na policję, a potem zawiadomić o wszystkim policję. Proste.

Tylko czy... biorąc pod uwagę poprzestawiane klepki w mojej głowie... byłabym do tego zdolna?

Cały ranek przeglądałam okropne strony w Internecie. Legalne, ale zdecydowanie powinny być zablokowane. Nie szkodzi, gdyby zaglądały tam tylko takie osoby jak ja - raczej niezdolne do przejścia z teorii na praktykę - lecz inni są bystrzejsi czy zwinniejsi.

Poprawiłam uchwyt na nożu kuchennym i zrobiłam kilka wymachów w powietrzu. Wyszło mi to bardzo pokracznie. Odstawiłam ostrze na blat i usiadłam na hokerze. Oswojenie się z bronią sprawiało mi trudność. Wolałabym nie być zmuszona do użycia jej.

Cóż, może istniała możliwość, żeby tego uniknąć? Uświadomiłam sobie bowiem, zainspirowana genialnym pomysłem mojej psiapsi, że miałam jeszcze inną opcję na wykaraskanie się z kłopotów. Chwyciłam telefon i napisałam sms'y do mojego młodszego rodzeństwa, siostry i brata, z pytaniem jak im mija dzień. Ponarzekali na szkołę i życzyłam im powodzenia. Następnie zadzwoniłam do taty, zapytując, co porabiał. Okazało się, że był na budowie hali produkcyjnej, nadzorując prace swoich pracowników. Drugi telefon wykonałam do mamy, która właśnie oprowadzała klientów po fabryce paneli podłogowych.

Nasz dom stał pusty. Jeśli jakiś kryminalista zechciałby się tam włamać i popatrzeć przez okno, droga wolna.

Wystukałam w komórce właściwy numer i dotknęłam zielonego przycisku. Odebrała miła kobieta. Poprosiłam ją o skontaktowanie mnie z którymś z policjantów prowadzących moje przesłuchanie. Poprawiła mnie, że to detektywi i powstrzymałam się od komentarza, że jej uwaga była mało profesjonalna. Co, gdybym miała pięć sekund mniej na ten telefon?

— Proszę zaczekać — powiedziała po przyjęciu moich personaliów.

Sekundy upływające na ekranie smartfona strasznie mi się dłużyły, aż po półtora minuty zadzwoniła komórka leżąca na stoliku kawowym. Dwa krótkie dźwięki. Sygnał przychodzącej wiadomości. Czas się zatrzymał.

Wstałam z hokera i podeszłam do kącika wypoczynkowego. Zauważyłam, że na ekranie parszywego telefonu wyświetlało się imię „Tyler". Zdumiało mnie to. Kiedy ostatnio sprawdzałam, kontakt był nazwany dobitnie wulgarnymi epitetami. Zbir musiał go zmienić, gdy byłam w łazience. Szkoda, że najpierw nie zobaczyłam jego reakcji.

Ze smartfonem przy uchu, mechanicznie pochyliłam się nad stolikiem i kliknęłam przycisk pozwalający na odczyt wiadomości. Wyskoczyło zdjęcie fabryki mojej mamy. W rogu obrazu widniał fragment czyjegoś nadgarstka z tarczą smartwatcha. Drżącą dłonią dotknęłam ekranu, by powiększyć zdjęcie. Przesunęłam jeszcze dwoma palcami i zobaczyłam szczegóły. Na wyświetlaczu widniała dzisiejsza data, a zegar wskazywał godzinę, która upłynęła minutę temu. Poczułam, jakby osunęła się pode mną ziemia.

— Dzień dobry, pani Jones — rozległ się męski głos w telefonie wciąż przyłożonym do mojego ucha.

Odsunęłam urządzenie od twarzy, popatrzyłam na nie tępo. Wiadomość tekstowa tak mnie zaskoczyła i przeraziła, że doznałam zaćmienia umysłu. Oddychałam szybko i głośno, czując, jakbym się co chwilę topiła.

— Pani Jones? Jest pani tam?

Przez upiorny szum w mojej głowie przedarł się głos rozsądku, każąc mi opanować panikę. Wykonałam spokojny oddech, zamrugałam i usiadłam na kanapie, patrząc na telefon od zbira jak na narzędzie tortur i podstępu.

— Tak, jestem — zaszczebiotałam do mojego smartfona. — Przepraszam, coś chyba przerywa. Dzień dobry.

— Słucham panią.

— Dzwonię, żeby zapytać... Czy wreszcie znaleźliście mordercę mojego szefa?

— Jeszcze nie, ale jesteśmy coraz bliżej. Przypomniała sobie pani jakieś szczegóły, które mogłyby nam w tym pomóc?

„Po co wam informacje ode mnie, jeśli niby robicie postępy?", pomyślałam kąśliwie.

— Nie, przykro mi — odparłam.

Dało się odczuć, że detektyw był niepocieszony moją odpowiedzią. Pożegnaliśmy się i położyłam telefon na kanapie. Pochyliłam się nad drugim, badając go wzrokiem. Pieprzony koń trojański. Och, właściwie nie. To nie był podarek. Powinnam być czujna i oczekiwać wszystkiego.

Przyszła następna wiadomość.

„Zła dziewczyna."

Ogarnęło mnie przeświadczenie, że stałam się najbardziej zdegenerowaną kryminalistką na świecie. Przyłożyłam dłoń do brzucha, który rozpalała mi jakaś dziwna gorąca kula i potrząsnęłam głową, żeby odgonić od siebie absurdalne osądy. Przecież szantaż nie pozostawiał mi żadnego wyboru.

Telefon znów zawibrował.

„To dobrze."

~* * * ⁂* * * ~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top