38 (Po prostu o tym zapomnijmy!)
Gotowi na ostatni rozdział? No to, lecimy. Za tydzień epilog 😊
~* * * ⁂* * * ~
Przekleństwa i przemoc
Świat się zatrzymał i ucichł. W głowie łomotał mi galopujący puls, którego rytm wybijało wspomnienie urwanego krzyku Sarah Paige i łoskotu przewracanych rzeczy, przeplatane z wyobrażaniem sobie, jak wygląda szyja po duszeniu garotą. Już samo to wystarczyło, żebym straciła dech w piersi.
Damon i Cillian patrzyli na siebie z ukosa. Miałam wrażenie, że to trwało wieczność, ale w końcu ten pierwszy przeniósł oczy na moją twarz, torturując mnie wyzierającą z nich nienawiścią. Wziął od porywacza garotę, niespiesznie opuścił obie ręce wzdłuż bioder i pochylił głowę ku Cillianowi, mówiąc z kamiennym spokojem:
— Zapytaj ją, jakie były ostatnie słowa, które ode mnie usłyszała.
Jego głos rezonował echem, falował i odpływał, obraz zasnuwała mgła. Wtem poczułam bolesne szarpnięcie i mocniejszy ścisk łapsk oprychów. Z opóźnieniem zarejestrowałam, że Cillian powtórzył pytanie Damona i ostro ponaglał mnie do odpowiedzi.
Zelżała panika, odcinająca powietrze, a pojawiło się zdezorientowanie. Nie rozumiałam bowiem, jaki sens miało w obecnej sytuacji ujawnianie, że Damon kazał mi otworzyć drzwi, gdy zamknęłam go w korytarzu biurowca.
— Mów, dziewczyno — wycedził zniecierpliwiony Cillian. — Jakie były jego ostatnie słowa do ciebie?
Popatrzyłam z konsternacją na porywacza i przeskoczyłam wzrokiem na Damona. Natychmiast się spięłam pod wpływem jego obojętnego, pustego spojrzenia, wbitego w moje oczy. Zadrżały mi wargi ze strachu i żalu, w gardle wyrosła gula. Zacisnęłam usta, by przełknąć wzbierający we mnie szloch. Wtedy Damon zmrużył oczy i jego spojrzenie zrobiło się bardziej intensywne, a zarazem łagodniejsze i dziwnie zagadkowe.
Jakby wymowne.
Sugerujące, że moja odpowiedź na zadane pytanie miała duże znaczenie. Jakby decydowała o tym, co się wydarzy dalej. W końcu mnie oświeciło, że ostatnimi słowami Damona nie były te, które padły w biurowcu, tylko te tutaj, wypowiedziane kilka minut temu w pomieszczeniu obok. Dostałam gęsiej skórki na wspomnienie groźby. Za nic w życiu nie chciałabym, by Cillian się o niej dowiedział.
Mógłby zawrzeć transakcję z Damonem: zemsta w cenie półtora miliona dolarów. Już wolałam być pokrojona na kawałki niż zaznać gniewu zdradzonego chłopaka. Poza tym, nabierałam nieśmiałej nadziei, że jeśli zostanę wyprowadzona z budynku, to wywęszę okazję do ucieczki.
Moje refleksje szybko zweryfikowała rzeczywistość, ponieważ zniecierpliwiony Cillian odbezpieczył pistolet odebrany Damonowi i przystawił lufę do mojego czoła, co sprawiło, że strach wziął nade mną górę i wyrzuciłam z prędkością światła:
— Obiecał, że jeśli mnie dotknie, to mnie zabije.
Cillian przez chwile milczał, aż wydał z siebie pomruk zdziwienia wymieszanego z uznaniem.
— Rozdrażniłaś niedźwiedzia, laleczko.
— Naprawdę? Nie zauważyłam — odburknęłam, bo mogłam już uciec tylko w sarkazm.
Porywacz obrzucił mnie szyderczym spojrzeniem, westchnął z oczywistego rozczarowania, po czym oddał Damonowi pistolet i garotę. Chłopak włożył je za pas, przybierając minę, jakby już odpłynął myślami poza korytarz, w którym staliśmy. Wyglądało na to, że „Uduś ją do nieprzytomności" nie wchodziło dłużej w grę. Przynajmniej z jego strony. Cillian miał jeszcze czterech oprychów do dyspozycji.
— Coś jeszcze? — zapytał Damon niby niefrasobliwie, ale spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku.
Porywacz mruknął w zamyśleniu, po czym odwrócił się od niego i ruszył w kierunku poprzedniego pomieszczenia. Kiedy jednak przeszedł obok mnie, jego kroki ucichły i poczułam oddech na karku. W mojej głowie rozdzwonił się alarm, ale nic nie mogłam z tym zrobić. Cillian jedną ręką objął mnie w talii, drugą złapał za gardło. Moje ciało momentalnie obezwładnił paraliż.
Zdawało mi się, jakby Damon znieruchomiał w połowie opuszczania dłoni. Jednak gdy mrugnęłam to stał z opuszczonymi ramionami, mocno wyprostowany, posyłając mi nieczułe spojrzenie. Cillian przyciągnął mnie do siebie i oparł brodę na moim ramieniu. Wstrzymałam powietrze, choć nacisk jego palców na gardło jeszcze nie blokował mi oddechu.
Sapnęłam od przerażenia i odrazy, gdy poczułam rosnącą wypukłość w spodniach Cilliana. Popatrzyłam na Damona przepraszająco, desperacko i błagalnie, chcąc w nim wykrzesać iskierkę obrońcy, który odpalił się przy Scoccie. Z pewnością widział, że kroiło się coś paskudnego i potrzebowałam ratunku, ale pozostawał zupełnie niewzruszony.
Cillian odezwał się obok mojego ucha:
— Wiem, że ciężko jest zachować rozum przy młodej, pięknej, niedoświadczonej dziewczynie, ale gdybyś okazał wystarczająco dominacji, to nigdy by cię nie zdradziła. Rada ode mnie: Nic tak nie przywiązuje kobiety do mężczyzny, jak ruchanie z podduszaniem. — Zacisnął dłoń na mojej szyi i naprawdę zaczęło mi brakować powietrza, a gardło rozbolało jakby buchnął w nim ogień. Paraliż puścił, położyłam obie ręce na dłoni porywacza i próbowałam ją od siebie oderwać, ale jego palce zaciskały się coraz głębiej w skórze, a ja charczałam, usiłując zaczerpnąć oddechu.
Damon obserwował nas z zimnym wyrazem twarzy. Widziałam, że na zmianę koncentrował wzrok to na mojej twarzy, to na Cillianie, lecz nie zdobył się na żaden ruch w mojej obronie. Zaczęło mi ciemnieć w oczach i zmrużyłam powieki. Dopiero wtedy Damon pokusił się o komentarz, i to niezbyt dbający o mój stan:
— Możecie się zabawić dziesięć minut. Góra piętnaście. Ja zaczekam przy samochodzie — dodał znużonym tonem i odwrócił się do nas plecami.
Zastygła mi krew w żyłach, serce przygniótł ciężar.
— W porządku — rzucił szybko rozochocony Cillian, rozluźniając nieco chwyt na moim gardle. — Ale pojedziecie busem. Skręć dwa razy w prawo.
Damon pokazał uniesionego kciuka i zniknął za najbliższym rogiem.
W ostatnie kilka dni wiele się nacierpiałam, ale jego odejście zabolało bardziej niż cokolwiek wcześniej. Może nie powinnam była oczekiwać, że rzuci mi się na ratunek, bo porywacze mieli przewagę liczebną i z łatwością by go zabili, jednak mógłby chociaż okazać współczucie, a nie podjudzać Cilliana do wyrządzenia mi wstrętnej krzywdy.
Porywacz górną dłoń oparł na moim dekolcie, dolną przesunął do biodra. Wzdrygnęłam się i sapnęłam ze strachu. Jego ludzie spoglądali na nas w milczeniu, niby bez emocji, ale odniosłam wrażenie, że już czekali w kolejce.
Po chwili Cillian podniósł brodę z mojego ramienia i wymamrotał gniewnie:
— Co za arogancki skurwiel.
A potem popchnął mnie ku oprychom stojącym z przodu.
— Jedźcie.
Zakleszczyli moje nadgarstki pomiędzy swoimi palcami i pociągnęli w stronę, w którą poszedł Damon. Odetchnęłam z ulgi, że Cillian dał mi spokój, przynajmniej w kwestii wykorzystania cielesnego, i starałam się nie przewrócić, bo chciałam jak najszybciej opuścić budynek. Z osłabienia i lęku przed nieznanym kilka razy się potknęłam o posadzkę.
Niedługo później doszliśmy do otwartych drzwi, za którymi rozpościerał się brukowany podjazd. Nie wiedziałam, która jest godzina, ale świeciło ostre słońce i na zewnątrz z przyjemnością wystawiłam do niego twarz. Jednocześnie próbowałam stwarzać pozory uległości i niepozorności, ponieważ od razu po przekroczeniu progu budynku zobaczyłam małą dziurę w wysokiej siatce ogradzającej podjazd, a w niej szansę na ucieczkę.
Nikt nie kręcił się w pobliżu tego miejsca, a co więcej, po mojej prawej stronie podwórze świeciło pustkami. Za to po lewej zgromadziła się banda zbirów z Damonem na czele. Czterech mężczyzn wyciągało pistolety z bagażnika ciemnej osobówki, trzech paliło papierosy pod samotnym drzewem wyrośniętym za siatką, natomiast Damon stał pod białym busem, zajęty rozmową z Freyą, która pokazywała mu coś na komórce.
Dwóch oprychów wciąż trzymało mnie za nadgarstki i zaczęłam się zastanawiać, w jaki sposób wyrwać się z ich chwytów. Wyszarpnąć gwałtownie ręce? A może najpierw kopnąć któregoś w jaja? Miałam wątpliwości, czy zdołam choćby dobiec do siatki zanim ktoś mnie złapie, jednak musiałam spróbować. Lepszy niepewny koniec niż gwarantowane kolejne więzienie i ryzyko stania się ofiarą w handlu ludzkimi narządami.
Wzięłam głęboki wdech i przygotowałam się psychicznie do wyszarpnięcia nadgarstków z dłoni oprychów, a wtedy oni znienacka mnie puścili i ruszyli do tych przy osobówce. Zdziwiłam się tak bardzo, że na chwilę zapomniałam, że powinnam uciekać. Zerknęłam w kierunku Damona i nie dostrzegłam go przy kobiecie. Założyłam, że poszedł za bus.
Zmierzyłam na oko odległości między mną a porywaczami. Pięć metrów od Frei, osiem od tych spod osobówki, ponad dziesięć od palaczy. Przy czterech metrach do dziury w siatce, liczby działały na moją korzyść. Oczywiście wiedziałam, że oprychy mogą mnie dogonić za ogrodzeniem, jednak widziałam za nim jezdnię i drzewa, i jakaś wewnętrzna naiwna optymistka kazała mi wierzyć, że natknę się na kogoś, kto mi pomoże, zanim porywacze przecisną się przez siatkę.
O ile w ogóle zdołają to zrobić. Ja, jako szczupła dziewczyna, mogłam się zmieścić w jej małej dziurze, nawet będąc ubrana w luźny dres, ale oni byli znacznie więksi. Spojrzałam ostrożnie na mężczyzn, którzy właśnie ważyli w rękach karabin i wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że wcale nie musieli mnie gonić. Kulka w nogę i po ucieczce.
Albo w głowę. I po kłopocie.
Może nie zdążą, pomyślałam szybko, żeby nie stracić motywacji do działania. Zrobiłam dwa kroki w prawo, pomału i niby bez celu. Wciąż nikt nie patrzył.
Już miałam się zerwać do biegu, gdy kątem oka pochwyciłam ruch za plecami i spłoszona spojrzałam przez ramię. Nie zdołałam powstrzymać grymasu niezadowolenia, gdy ujrzałam Damona. Skąd on się tu wziął?
Stanął bardzo blisko mnie i chrząknął ostrzegawczo, jakby przejrzał moje zamiary. Moje okno na ucieczkę zamknęło się. Przeklęłam w duchu i odsunęłam się kawałek, bo bliskość Damona sprawiła mi dyskomfort i raniła serce. Odkąd się przy nim obudziłam byłam na granicy wybuchu płaczu, lecz przełykałam trudne emocje, by nie okazywać słabości ani rozpaczy. Nie chciałam, żeby czerpał z tego satysfakcję.
Freya klasnęła w dłonie i wskazała palcem trzech oprychów, którzy odeszli już od osobówki.
— Wsiadajcie do busa. Reszta po haracze.
Wskazani złapali mnie za ramiona i wsadzili bocznym wejściem do busa. Z tyłu auta nie było foteli, znajdowały się w nim jedynie dwie niskie ławeczki ułożone pod ścianami w poprzek do kierunku jazdy. Kiedy zostałam usadzona na tej naprzeciw drzwi, trzej porywacze usiedli na drugiej, opierając sobie pistolety na kolanach, mierząc lufami we mnie. Wstrzymałam oddech, jakby mój najmniejszy ruch miał sprawić, że wystrzelą.
Ktoś zatrzasnął boczne drzwi i otworzyły się przednie. Damon usiadł za kierownicą, Freya obok niego. Po chwili samochód ruszył, a ja odtworzyłam w myślach zimne, puste spojrzenie Damona i poczułam, jakbym zaczęła śnić sen, w którym spadam w przepaść. Straciłam nadzieję na znalezienie pomocy. Wiedziałam, że on zrobi wszystko, by mi w tym przeszkodzić.
Jakby na potwierdzenie tych słów, Damon się obrócił do tyłu, spojrzał na mnie spomiędzy zagłówków fotela, potraktował z obojętnością moją zbolałą, acz wzgardliwą minę, a potem skontrolował wzrokiem mężczyzn z pistoletami i rzucił:
— Zakryjcie jej oczy i zwiążcie ręce.
*
Około trzydziestu minut później zdjęto mi czapkę z twarzy i zamrugałam, próbując przyzwyczaić oczy do naturalnego światła. Znajdowałam się w minimalistycznie urządzonym salonie. Na wprost widziałam trzy prowadzące w górę schodki, za którymi był mały korytarz kończący się drzwiami przypominającymi frontowe. Po prawej stronie spostrzegłam otwarte przejście do, jak sugerował kawałek wnętrza, kuchni. Okręciłam się i zobaczyłam jeszcze jedno przejście, prawdopodobnie do korytarza.
Jeden z oprychów szarpnął mnie i siłą posadził na twardej sofie w metalowej ramie. Następnie przeciął nożem opaskę kablową, która krępowała mi ręce, po czym przycisnął mój lewy nadgarstek do cienkiej rurki i ciasno przywiązał nową opaską, na co westchnęłam gniewnie.
Z chmurnym wyrazem twarzy przypatrzyłam się pozostałym osobom. Dwóch porywaczy, za którymi była kuchnia, stało przy stoliku kawowym, trzymając oburącz pistolety. Freya i Damon tkwili pod schodami, zajęci ważną rozmową, sądząc po ich skupionych minach oraz szybkim potakiwaniu głowami.
W pewnym momencie Damon spojrzał w moją stronę, zrobił dwa kroki naprzód i powiedział do stojącego obok mnie faceta:
— Przygotowałem dla niej pokój na górze, zamykany na klucz. Zamkniemy ją i zawiozę klucz Cillianowi.
— Nie trzeba. Sami ją popilnujemy przez te kilka godzin.
— Cillian może tego nie pochwalać. Ma inne standardy.
Freya podeszła do Damona i poklepała go po ramieniu, mówiąc:
— Mój mąż nam ufa. Możesz już iść. Dzięki za pomoc.
Choć obecność chłopaka wzbudzała we mnie szereg ciężkich, przykrych emocji, to na chwilę stanęło mi serce i zaćmiło w oczach, bo nie chciałam znowu zostać sam na sam z obcymi, nieobliczalnymi ludźmi.
Nagle rozległ się ogłuszający huk wystrzału.
Podskoczyłam jak oparzona, a mężczyzna, który stał obok mnie, runął na podłogę. Z jego szyi popłynęła strużka krwi. Osłupiałam z szoku i ledwo zarejestrowałam paniczny wrzask Frei:
— Nie! Nie! Nie!
Podniosłam wzrok i wytrzeszczyłam oczy, nie dowierzając obrazowi, jaki się przed nimi malował. Damon obejmował łokciem szyję kobiety i trzymał lufę blisko jej skroni. Dwóch pozostałych mężczyzn mierzyło bronią to do mnie, to do niego, prezentując wachlarz wściekłych, zaciętych min.
— Połóżcie gnaty na podłodze — wycedził Damon. — Albo ją zastrzelę.
— Zróbcie, co każe — zapiszczała.
Mężczyźni znieruchomieli z pistoletami wycelowanymi w stronę Damona i Frei, a wtedy ja zeskoczyłam z sofy i skryłam się za bokiem siedziska. Podniosły się zdenerwowane krzyki. Porywacze kazali Damonowi puścić Freję, on obstawał przy swojej groźbie i małymi krokami cofał się ku schodom, ciągnąc ją ze sobą. Zapanowała gęsta, złowroga atmosfera.
Nie rozumiałam, co się dzieje ani nie umiałam nawet wymyśleć, jakie intencje kierowały Damonem. Nie zastanawiałam się czy mnie ratował, czy chciał zagarnąć dla siebie, ale szybko postanowiłam wykorzystać sytuację i drżącymi rękami wyciągnęłam nóż z kabury martwego faceta. Rozcięłam plastikową opaskę, która wpijała mi się w nadgarstek.
Wyjrzałam nad krawędzią sofy i spostrzegłam, że mężczyźni stawiają powoli kroki do tyłu, jakby zamierzali skryć się w kuchni, zanim zaczną strzelać. Damon i Freya stali już za rogiem ściany, która zasłaniała ich przed tamtymi dwoma.
Wtem jeden z nich kierował broń na mnie. Ledwo skuliłam się za sofą i strzelił. Kula świsnęła mi nad głową i poszła w ścianę, dokładnie tam, gdzie patrzyłam.
Zaraz po tym nastąpiły kolejne strzały. Obróciłam się na kolana i przywarłam twarzą do podłogi. Rozległo się stęknięcie, łoskot upadającego ciała, pod którym zaskrzypiały deski. Zrobiło mi się piekielnie gorąco na myśl, że to Damon został trafiony. Jakaś absurdalna cząstka mnie nie chciała, żeby ucierpiał.
Kiedy zapadła cisza, ostrożnie obejrzałam się za siebie i zobaczyłam, że Damon stoi obok stolika, mierząc ze skupioną miną w kierunku kuchni. Wyjrzałam zza sofy. Dwóch porywaczy leżało na podłodze za progiem kuchni.
W tym samym czasie Freya gramoliła się w górę schodów, zostawiając krwawy ślad rannej nogi. Damon spojrzał w bok i skoncentrował dziki wzrok na mojej twarzy. Wstrzymałam oddech ze strachu przed tym, co wydarzy się dalej.
Freya jęknęła z bólu i niemal z pół obrotu wtoczyła się na korytarz, czym zajęła uwagę Damona. Ruszył w jej stronę, celując w nią pistoletem. Pomyślałam, że ją zabije. A później mnie. Wstałam szybko z podłogi i cichaczem skierowałam się ku przejściu do drugiego korytarza. Przez szum w uszach usłyszałam szorstki głos Damona, mówiący:
— Zapamiętaj ten moment, gdy będziesz opowiadać Cillianowi o tym, co tu zaszło.
— Już nie żyjesz, ty zjebie — odpyskowała Freya. — Nie wiesz, z kim zadarłeś.
— Wiem. Tylko dlatego żyjesz.
Obejrzałam się za siebie w przejściu między salonem a korytarzem. Damon patrzył, jak Freya niezdarnie otwiera drzwi. Nie czekając, aż on przypomni sobie o mnie, czmychnęłam do korytarza i rozejrzałam się w popłochu za tylnym wyjściem. Z miejsca dostrzegłam trzy zamknięte drzwi, ale nie posiadały klamek.
— Katherine! — dobiegł mnie dziwnie łagodny głos Damona i usłyszałam szybki stukot kroków. — Czekaj! Ja nie chcę cię skrzywdzić!
Prychnęłam. Też bym tak powiedziała, gdybym próbowała kogoś złapać.
Położyłam oczy na wiodących w górę schodach i puściłam się sprintem w ich stronę. Gdy tylko postawiłam stopę na pierwszym stopniu, Damon mnie złapał od tyłu i obezwładnił. Wtedy czara goryczy przelała się.
Zaczęłam rozpaczliwie wrzeszczeć i płakać na przemian, tak głośno i szalenie, jak nigdy wcześniej w życiu. Wyrzucałam z siebie wszystkie emocje, które nagromadziły się we mnie od tamtej nieszczęsnej, majowej soboty. Wierzgałam nogami i krzyczałam za mojego szefa, za mężczyznę spod mostu, za fryzjerkę z Pinepool, za Norę i Matthew. Musiał z tego wybrzmiewać dogłębny strach przed Damonem, bo ten pociągnął mnie na podłogę, aż usiadłam na jego udach i zamknął mnie w uścisku swoich ramion, mówiąc raz za razem:
— Ja nie zabiłem Nory, Katherine. Nie zrobiłem tego.
Powtarzał to, dopóki nie zamilkłam z wyczerpania i poczucia bezradności. Nie uwierzyłam w ani jedno słowo, bo przecież Nora sama sobie w twarz nie strzeliła, ale z braku innego wyjścia poddałam się i pozwoliłam, żeby mówił dalej, skoro akurat na tym mu teraz zależało. Pogłaskał mnie po złączonych dłoniach i kontynuował niby z żalem:
— To Koen zabił Norę. — Krew zastygła w moich żyłach. — Zadzwoniłem do niego tamtej nocy i poprosiłem, żeby przyjechał popilnować, by nic ci się nie stało. Zaparkował w ustronnym miejscu i czuwał po cichu, dopóki nie usłyszał krzyków. Pobiegł do domu i zobaczył, że Nora goni cię po salonie, wymachując nożem. Krwawiłaś z ręki. — Położył dłoń na moim ramieniu, tuż pod zaszytą raną. — Koen stanął między Norą a tobą, kazał jej rzucić nóż, ale skoczyła na niego i w trakcie szamotaniny nadziała się brzuchem na ostrze. Koen wyjaśnił ci, że ja go przysłałem, a ty zażądałaś, żeby zawiózł Norę do szpitala. Nie chciałaś zrozumieć, że to zły pomysł i sama zaczęłaś ją prowadzić do mojego samochodu. Koen wrócił do swojego, złapał broń i zastrzelił Norę.
Szarpnęłam ramionami. Damon zwolnił uścisk, pozwalając, żebym się odsunęła. Przylgnęłam plecami do słupka balustrady schodowej, i spojrzałam na Damona spod czoła, dysząc głośno z otwartymi ustami.
— Dlaczego Nora miałaby mnie atakować? — wyburczałam nieufnie.
Skrzywił się markotnie i odparł z ociąganiem:
— Powiedziałaś mi, że krzyczała „Tyler zasługuje na lepszą żonę niż ty". Odbiło jej.
— Niemożliwe.
— Przykro mi, ale tak było. Wszystko się zjebało.
Wytarłam w rękaw zakatarzony od płaczu nos. Nie wiedziałam, co sądzić o wyznaniu Damona. Nie umiałam trzeźwo myśleć z głodu i wyczerpania. Ostatkami przytomności przywołałam na twarz wyraz zrozumienia, licząc że dzięki temu nie będę postrzegana jako zagrożenie, które trzeba niezwłocznie zamknąć w pokoju na klucz. Widziałam też po minie chłopaka, że oczekiwał ode mnie pytań i przypuszczałam, że chciał się wybielać odpowiedziami.
— Kto mnie odurzył tym twoim dragiem?
Po twarzy Damona przebiegł cień goryczy. Dało się wyczuć, że nie chciał mierzyć się z prawdą. W końcu jednak nerwowo potarł dłonią czoło i wymamrotał:
— Musiałaś zapomnieć.
— Czyli ty to zrobiłeś?
— Tak. Żeby nie zżarły cię wyrzuty sumienia — stwierdził tonem pełnym stanowczości i przekonania o słuszności swojej decyzji. — Wariowałaś z przejęcia o osierocone dzieci i zamierzałaś iść na policję. Nie myślałaś jasno. Przepraszam.
Okazuj zrozumienie, przypomniałam sobie. Skinęłam głową, spoglądając na Damona spolegliwie, po czym nagle naprawdę coś zrozumiałam. Odruchowo przyłożyłam dłonie do ust i zapytałam ze łzami w oczach:
— Zabiliśmy Matthew?
Damon spojrzał na mnie błagalnie i odparł zduszonym głosem:
— Koen go zabił. Nie wyraziłem na to zgody. Ja zaplanowałem, że uszkodzimy Matthew pamięć, a Norę wrobimy w ucieczkę do kochanka. Niestety, wuj wyrwał mi się spod kontroli. No i, dobrze słyszałaś. Rozmawiałem z nim w przedpokoju, po tym jak pozbyłem się samochodu Harlanów.
— A czy dobrze pamiętam, że zostawiłeś mnie w domu sam na sam z tym zimnokrwistym mordercą?
— On by cię nigdy nie skrzywdził. Zabił Harlanów, żeby ochronić nas przed policją. W sumie to, Nora sama się zabiła. Umarłaby w połowie drogi do szpitala.
Zgrzytnęłam zębami, zniesmaczona bezdusznością bijącą z Damona. Świadomość, że on nie zabił Nory stanowiła niewielką pociechę w gąszczu tragicznych wyznań. Niepokojąco lekko podchodził do postępków swojego stryja. To mnie przerażało. Miałam wrażenie, jakbym go nie znała.
Wstał z podłogi i wyciągnął ku mnie rękę. Skuliłam się i obróciłam bokiem do niego.
— Katherine — mruknął troskliwie. — To ja. Ten sam Damon, z którym kochałaś się w gabinecie. — Zemdliło mnie, gdy to powiedział. — Nie zrobiłem nic, czego nie robiłem wcześniej. Wybacz mi za to, co mówiłem przy Cillianie. Usypiałem jego czujność, żeby nie czuł potrzeby przydzielenia do pilnowania ciebie tuzina ludzi. — Zrobił krok naprzód, na co obrzuciłam go lękliwym wzrokiem. — Nie bój się mnie. Przyszedłem cię uratować.
— Wydałam cię policji.
— To nic. Ojciec wyciągnął mnie z aresztu.
— Mówię o twoim zabijaniu. Opowiedziałam wszystko, co się wydarzyło od dnia śmierci mojego szefa. A potem zawarłam układ z twoim dziadkiem. Miał wykorzystać przeciwko tobie moje zeznania.
— Nie zdążył tego zrobić — stwierdził wymownie i uśmiechnął się z dumą.
Uniosłam brwi w zdziwieniu.
— Myślałam, że nie wolno ci go zabić, dopóki nie zniszczysz spreparowanych dowodów zbrodni z koperty.
— Schowałem ją pod kurtką i przekazałem ją „mojemu" ochroniarzowi, gdy jego kumpel sprowadził mnie na parter. Zniszczyłem fałszywki.
— Czyli... Gael nie żyje?
— Zgadza się. Jestem wolny — rozłożył ręce.
— Super. — Wydęłam wzgardliwie wargi. — Teraz możesz dobrowolnie współpracować z Koenem, który niczym się nie różni od Gaela.
Damon westchnął posępnie.
— Koen traktuje gangsterkę jako biznes, nie dziedzictwo. Ale obiecuję ci, że gdy już opadnie dym po śmierci Gaela, to rozliczę Koena z zabicia Harlanów.
— Nie czuję, żeby ich śmierć jakoś szczególnie cię trapiła.
— Cóż, minęły dwa tygodnie. Teraz jestem skupiony na tobie. I szczęśliwy, że żyjesz. Mogę cię stąd już zabrać? Niedługo tu wpadną ludzie Cilliana.
Ścisnął mi się żołądek. Trudno powiedzieć, czy ze stresu, czy z niezdrowego podekscytowania wywołanego uczuciami wyrażonymi przed Damona.
— Dlaczego wypuściłeś Freyę?
— Musiałem. Planowałem zastrzelić ich wszystkich i wrócić do Cilliana, ale po tym jak zastrzeliłem pierwszego, pozostali nacisnęli coś na swoich zegarkach, smartwatchach. Pewnie wysłali mu wiadomość ostrzegawczą. Oszczędziłem Freyę, żeby się nie mścił z ukrycia.
— Będzie żądny zemsty, bo przejąłeś od niego półtora miliona dolarów — stwierdziłam kąśliwie, wskazując na siebie.
— Zajmę się tym. Jesteś bezpieczna.
Damon, nie dając mi czasu na reakcję, podniósł mnie z podłogi i zawiesił na swoich ramionach. Sapnęłam ze zdenerwowania, bo jeszcze nie zdecydowałam, co czuję i jakie stawiam granice. Jednocześnie poczułam, jak moje serce zaczyna bić szybciej, a po ciele rozprzestrzenia się ciepło. Otoczyłam rękami szyję Damona i spojrzałam niepewnie na jego twarz. Przyglądał mi się z wyraźną troską. Krępowało mnie to. Byłam brudna i poobijana. Nie chciałam, żeby mnie taką oglądał. Może nawet w ogóle nie chciałam, żeby mnie oglądał.
Nie potrafiłam mu na nowo zaufać, dopóki nie pokazał, że naprawdę byłam wolna i bezpieczna.
— Chcę do rodziców.
— Dobrze. Mam samochód z tyłu. Zawiozę cię pod twój blok.
Zawiózł mnie, owszem, ale nie pod blok. Zatrzymał samochód dwie ulice wcześniej i kawałek poszedł ze mną pieszo. Później zniknął, a ja, niby na jego prośbę, ale głównie dla własnego dobra, wyrzuciłam z pamięci jego udział w porwaniu. Policja nie mogła wiedzieć. Mieliśmy zbyt wiele szemranych powiązań. Musiałam udawać, że uciekłam sama.
Rodzina szalała z radości na mój powrót. Rodzice płakali ze wzruszenia, rodzeństwo nie odstępowało mnie na krok. Poddałam się temu i naśladowałam ich radość, jakby w powietrzu nie wisiała żadna wyjawiona tajemnica. W istocie byłam koszmarnie wyczerpana i wypruta z emocji. Nawet moja ulubiona zupa pomidorowa nie zasłużyła na szczery uśmiech.
Wbrew protestom rodziców, szybko zgodziłam się na rozmowę z detektywami prowadzącymi sprawę mojego porwania. Powiedziałam co mogłam, wskazałam budynek, z którego widziało się River Tower, a później wreszcie wzięłam upragniony prysznic i poszłam spać w swojej sypialni.
Obudziłam się w południe następnego dnia. Zobaczyłam mamę przy moim łóżku. Siedziała na krześle i czytała książkę. Mruknęłam jakby z niewyspania, przez co drgnęła i obrzuciła mnie przejętym wzrokiem.
— O Losie, Kath, jak się czujesz? — Odłożyła książkę.
— Nie wiem — wymamrotałam. — Boli mnie głowa.
— Zrobię ci śniadanie, potem będziesz mogła znowu wziąć leki przeciwbólowe.
Wstałam i wyszłam za mamą z sypialni. Spodziewałam się, że w salonie zobaczę tatę i rodzeństwo, ale powiedziała, że wyszli do centrum handlowego. Ciekawa byłam, czyj to był pomysł. Miałam swoje przypuszczenia.
Po śniadaniu wzięłam prysznic, przebrałam się w dzianinową sukienkę i związałam włosy w wysoką kitkę. Próbowałam odwrócić ładną otoczką uwagę od siniaka pokrywającego pół mojej twatzy. Los zrobił sobie ze mnie worek treningowy. Najpierw Scott, teraz Cillian – kto kolejny?
— Katherine.
W progu sypialni stanęła mama. Jej mina wskazywała, że była gotowa na rozmowę o czymś, co przemilczałyśmy w obecności mojego rodzeństwa. Usiadłam na łóżku i oparłam ręce po bokach. Spojrzałam na mamę wyczekująco, nie kryjąc kipiących ze mnie pretensji. Splotła nerwowo ręce, weszła głębiej i zrobiła głośny wydech.
— Poznałam Malcolma zanim poznałam twojego tatę. To był burzliwy związek. Ciągle się schodziliśmy się i rozchodziliśmy, aż w końcu wyjechałam z Calchester i pół roku później wyszłam za Roba. Niestety, pod koniec pierwszej rocznicy ślubu mieliśmy kryzys i wspólnie uznaliśmy, że pora na separację. Wróciłam na kilka dni do Calchester i przypadkiem spotkałam Malcolma. Upiliśmy się i spędziliśmy razem noc. Jednak to nic dla nas nie znaczyło. Po kilku dniach pogodziłam się z twoim tatą i zawalczyliśmy o nasze małżeństwo. Więc, kiedy odkryłam, że jestem w ciąży... — załamał jej się głos.
Spuściła głowę i zakryła dłonią usta, zawstydzona. Poczułam, jakby strzelił we mnie piorun.
— Tata nie wie?!
Zerwałam się na nogi, podeszłam do mamy i spróbowałam jej zajrzeć w oczy. Unikała mojego wzroku.
— Odpowiedz! — krzyknęłam zszokowana.
— Nie wie. — Wybuchła płaczem. — Bałam się, że go stracę.
— A Malcolm?!
— Tak. On nie był gotowy na ojcostwo, ale błagał mnie, żeby mógł uczestniczyć w twoim życiu.
Złapałam się za głowę i zaczęłam w kółko chodzić po sypialni.
— Całe moje życie to pieprzona ściema.
— Przepraszam, naprawdę. Proszę, wybacz mi.
Zaśmiałam się nerwowo z rozgoryczenia i wyrzuciłam płaczliwie:
— Przez niego byłam torturowana! Nie dostawałam jedzenia, wody, dusili mnie mokrym ręcznikiem i polewali go wodą! Zobacz na moją nogę! Dzień po dniu w łańcuchu!
— Przepraszam, córciu. Tak bardzo przepraszam. — Wyciągnęła do mnie ręce i próbowała mnie przytulić, ale ją odtrąciłam. — Gdybym wiedziała, że dług był większy niż sto tys... — urwała nagle i zrobiła zmieszaną minę.
Znieruchomiałam i spojrzałam na nią uważnie.
— Ty ukradłaś tamte pieniądze — wydukałam z niedowierzaniem. — Ukradłaś dla Malcolma. Okradłaś własną firmę.
— Miał poważne kłopoty — wychlipała. — Nie wiedziałam, że zadarł z kimś niebezpiecznym. Błagam cię, córciu. Nie mów o Malcolmie tacie. Ani Caroline i Coltonowi.
Poczułam, jakby podłoga mi się usunęła spod nóg.
— To wszystko twoja wina — wymamrotałam odrętwiała. — Nora, Matthew... To przez ciebie i Malcolma.
— Co? — spojrzała na mnie zdezorientowana.
— Jak mogłaś tak kłamać? — skrzywiłam się; Byłam tak wściekła i obrzydzona, że nawet nie czułam przykrości przez to, że właściwie zostałam porzucona przez rodzonego ojca. — Romansujesz z nim?
— Nie! O losie, oczywiście, że nie! Przysięgam.
— To po co udawałaś, że to twój brat?! Po co wpieprzyłaś go w nasze życie?! — fuknęłam, tupiąc nogą.
— Wyjaśnię ci to, tylko obiecaj, że nie powiesz tacie i dzieciakom. Prawda rozbiłaby rodzinę.
Prychnęłam gniewnie.
— Muszą wiedzieć. Zasługują na to!
— Ale nie mogą! Dobrze o tym wiesz! Inaczej nie okłamałabyś detektywów, że porywacze mówili o „wujku"!
— Nie chciałam, żeby to wyciekło zanim porozmawiasz z Caroline i Coltonem! Powinni wiedzieć, co z siebie za matka. — Wytknęłam ją palcem.
— Nie! Nic im nie powiem! Ustaliliśmy z Malcolmem, że on zniknie z naszego życia. Nie ma potrzeby tego wywlekać — stwierdziła surowym tonem.
W głowie zapaliła mi się czerwona lampka.
— Jak ustaliliście, skoro zaginął? — zapytałam, mrużąc podejrzliwie oczy.
— Wrócił z podróży. Jest w swoim domu.
— Już do niego pobiegłaś?
— Nie. — Urażona machnęła ręką. — Rozmawialiśmy przez wideorozmowę.
Ruszyłam do drzwi i niczym rozjuszony byk wpadłam do salonu, rozglądając się za telefonem mamy. Dostrzegłam go na szafce kuchennej. Podświetliłam niezablokowany ekran, wyszukałam w Internecie numer na taksówkę i zamówiłam kurs.
— Co ty robisz? — zapytała mama.
Schowałam sobie jej telefon do kieszeni spódnicy.
— Jadę w cholerę i nie wrócę, dopóki tata nie da mi znać, że już wie.
— Katherine, błagam cię! Dlaczego aż tak mnie każesz? Jestem twoją matką!
— Nie chcę już żyć w kłamstwach! Jestem zmęczona!
— Nie musisz! Po prostu o tym zapomnijmy!
Zignorowałam jej namowy. Założyłam trampki na nogi, chwyciłam torebkę i gwałtownie otworzyłam drzwi wyjściowe.
— Katherine, nie możesz teraz nigdzie iść — rzuciła desperackim tonem. — Zaraz przyjdą Cara i Hayley.
— No to, im też przyznaj, że jestem córką puszczalskiego hazardzisty! — wydarłam się na cały blok i trzasnęłam drzwiami.
Niecałe trzydzieści minut później przyjechałam taksówką pod dom „wujka" Malcolma. Nie mogłam się doczekać, aż dam upust mojej wściekłości, wyrzutom i cierpieniu. Chciałam zgnębić tego człowieka, sprawić, żeby żałował, że wrócił do Calchester. Nawyzywać od najgorszych i zadbać o to, by naprawdę zniknął z życia mojej rodziny oraz by już nigdy już nie skrzyżował ścieżki z mamą.
Wysiadłam z taksówki i gwałtownie ruszyłam do furtki, przygotowując w myślach ostrą przemowę. Po przejściu kilku kroków zatrzymałam się, poczuwszy niemal bolesne uderzenie zaskoczenia.
Zza rogu ogrodzenia wystawał jaguar Damona.
~* * * ⁂* * * ~
Dziękuję za przeczytanie ❤️
Jeśli ktoś lubi ✨hate to love✨ w dowolnych klimatach, zapraszam do książki, którą porządnie zredagowałam i publikuję od nowa:
https://www.wattpad.com/1063455943-ulica-przyjazna-8-prolog
Fragment z "Ulica Przyjazna 8":
(...)
Szymon oderwał się od framugi, powoli obszedł kuchnię i stanął tuż przed Roksaną, czym zmusił ją do podniesienia głowy. Spojrzała mu w zielone oczy, nerwowo pocierając sobie dłonie. Rozbawiła go jej uległa mina.
— Dobra. Niech tak będzie — odparł po głębszym przemyśleniu, a zanim zdążyła się ucieszyć, dodał stanowczo: — Ja decyduję, który pokój na poddaszu będzie mój, i biorę dwie trzecie salonu.
— Chyba sobie kpisz! Salon ma być wspólny w całości albo przynajmniej podzielony na pół.
Psotne oczy Szymona zalśniły.
— Dobrze — stwierdził z wyczuwalnie fałszywą łagodnością. — Tak jak kuchnia według twojego pierwszego postanowienia.
Roksana ściągnęła wściekle brwi, a potem odwróciła się na pięcie i z głośnym świstem wypuściła powietrze nosem. Nie miała czasu na dyskusje, bo spieszyła się na pociąg do domu.
— Niech ci będzie — syknęła i ruszyła do drzwi. — Rzadko będę tam przebywać, bo zamierzam unikać twojego podłego widoku.
— Wspaniała wiadomość!
(...)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top