37 (Przepraszam, że cię zdradziłam)

Przekleństwa

~* * * ⁂* * *~

— Damon! Damon, przepraszam! Przepraszam, że cię zdradziłam. Nie wiedziałam, co robię! Miałam mętlik w głowie, bo mi się przypomniało, że zabiłeś Norę! Damon, proszę, porozmawiajmy!

Mój głos odbijał się echem od pustych ścian wielkiego, surowego pomieszczenia. Było one pozbawione okien i miało dwa otwory na drzwi. Pierwszy prowadził do prymitywnej toalety, drugi blokowała kamienna płyta.

Kiedy zostałam napadnięta i traciłam przytomność od oparów szmaty przyciśniętej do moich ust, pomyślałam, że umieram przez Gaela. Później jednak ocknęłam się na obdrapanej sofie w obcym miejscu i od razu wiedziałam, że to Damon mnie złapał. W jakiś sposób wymknął się ochronie czy policji. Czyżby Gael mu pomógł? Może tylko udawali, że się nienawidzą, by sprawdzić, czy odważę się wykonać nielojalny ruch?

Spieprzyłam. Powinnam była zaczekać. Pojechać do Lake Haven, ukryć się z rodziną i dopiero powiadomić policję o zbrodniach chłopaka. Nie umiałam sobie wyobrazić, jak bardzo go rozwścieczyłam, gdy zamknęłam przed nim drzwi w tamtym korytarzu. Nie ulegało wątpliwości, że porwał mnie dla zemsty.

Miał doświadczenie w odurzaniu mnie i przenoszeniu z jednego łóżka do innego. Poprzednio zadbał o mój komfort, lecz teraz przetrzymywał mnie w diabelnie nędznych warunkach. W pomieszczeniu było chłodno, sofa cuchnęła, nie dostawałam jedzenia ani picia, a co najgorsze, moją prawą nogę, tuż nad kostką, okalał żelazny kajdan przykuty do długiego łańcucha przymocowanego do tylnej ściany. Nie dosięgałam więc do wyjścia, utykając metr przed metalową płytą.

W toalecie okno mieściło się w moim zasięgu i gdybym się przez nie przedostała, może łańcuch pozwoliłby mi oddalić się na tyle daleko, że krzykiem zaalarmowałabym kogoś postronnego. Niestety, okno było nieotwierane i miało wielkość pudełka na buty. Pozostawało mi gapić się przez grubą szybę, naiwnie wypatrując kogoś do pomocy.

Wyglądało na to, że budynek, w którym się znajdowałam, stał na odludziu. Przed oknem łazienki rozciągał się coraz bardziej zakrzaczony, niezabudowany teren. Na horyzoncie dostrzegałam tył wieży zegarowej „River Tower", dzięki czemu wiedziałam, że znajdowałam się w Calchester.

Próbowałam wierzyć, że niedługo odnajdzie mnie policja. Hayley słyszała moje piski i z pewnością powiadomiła służby, że padłam ofiarą czyjegoś ataku. Jednocześnie zadręczałam się zastanawianiem, czy ratunek nadejdzie na czas.

Pierwszego dnia płakałam i krzyczałam godzinami. Miałam małą nadzieję, że Damon zmięknie i mnie wypuści. Nie mógł się przecież okazać totalnie bezwzględny po tym, co między nami zaszło. Wyznaliśmy sobie miłość. Kochaliśmy się. To musiało coś znaczyć.

Kiedy za oknem w łazience zapadła ciemność, zgasła żarówka wisząca centralnie nad sofą, która stanowiła jedyne źródło światła w moim pokoju. Od tej pory każdy dźwięk – szczęknięcie łańcucha, skrzypnięcie sprężyn w materacu, a nawet świst mojego oddechu – sprawiał, że wzdrygałam się ze strachu. Oprócz omamów słuchowych miałam też złudzenia, że jestem dotykana.

Horror. Sądziłam, że nie przetrwam tamtej nocy. Zostanę zabita albo umrę na zawał.

Próbowałam nie zamykać oczu, wypatrując w ciemności niebezpieczeństwa, lecz w którymś momencie zasnęłam i gdy się obudziłam, żarówka znów świeciła, a łazienkę przecinało pasmo światła słonecznego przepuszczonego przez okno.

Przetarłam piekące, zmęczone oczy, po czym jęknęłam z głodu i pragnienia. Powoli przypuszczałam, że Damon wykończy mnie przez przez odwodnienie. Przyłożyłam dłonie do twarzy, załamana i bezradna.

Mijały ostatnie godziny trzeciego dnia, światło w toalecie powoli gasło, a ja leżałam na sofie zwinięta w kłębek, cierpiąc z bólu brzucha, gardła i głowy, niezdolna do najmniejszego ruchu. Czułam, że umieram z pragnienia i powoli godziłam się z nadchodzącą śmiercią. Właściwie, chciałam już umrzeć. Nie mogłam dłużej znieść zniewolenia oraz przyprawiającej o szaleństwo monotonii.

Odpłynęłam myślami do Lake Haven. Zwizualizowałam sobie, że siedzę z rodziną przy stole i jemy razem pyszne spaghetti, popijane colą. Nagle marzenie rozmyło się i usłyszałam w umyśle płacz rodzeństwa i biadolenie głosy rodziców. To wyobrażenie przypomniało mi, że moi bliscy walczą o to, żeby mnie znaleźć. Potrzebowali czasu. Każdej godziny, każdej sekundy.

Powiedziałam sobie, że nie mogę się poddać i zaczęłam rozważać napicie się brei z kranu w łazience. Istniało ryzyko, że od tego umrę szybciej niż z pragnienia czy z ręki Damona, ale musiałam zaryzykować.

Dźwignęłam się na łokciach i padłam z powrotem na sofę, dramatycznie słaba. Obraz przed moimi oczami co rusz się przechylał, obracał, zbliżał i oddalał, więc gdy usłyszałam odgłos tarcia kamienia, sądziłam, że znów mam omamy słuchowe. A później wzrokowe, gdy zobaczyłam rozmazaną sylwetkę, kucającą nieopodal wyjścia.

Usłyszałam dwa brzdęknięcia, jakby szkła. Skojarzyły mi się ze stawianiem na stół talerza i szklanki. Moje zmysły natychmiast się wyostrzyły. Stoczyłam się z sofy na betonową podłogę i usiadłam krzywo na swoich piętach, patrząc desperacko na nieznajomą kobietę, która przyglądała mi się z ciekawością.

— Kim jesteś? — wychrypiałam.

Wstała, założyła ręce na piersi i skinęła głową, wskazując pod swoje nogi. Wtedy zobaczyłam talerz z kromką suchego chleba i szklankę z wodą. Rzuciłam się naprzód, szurając łańcuchem po posadzce, i za moment wypiłam wodę jednym haustem, po czym wcisnęłam do buzi całą kromkę chleba. Gryząc go, mruczałam z rozkoszy. Miałam wrażenie, że nigdy wcześniej nie jadłam niczego smaczniejszego.

Podniosłam ku kobiecie pustą szklankę i wyjęczałam błagalnie:

— Mogę więcej? Proszę.

Zadarłam nieśmiało głowę. Kobieta spoglądała na mnie z góry, z grymasem niechęci na twarzy. Spróbowałam ocenić jej wiek i obstawiłam, że miała około czterdziestu lat. Wydęła wargi, podniosła naczynia z podłogi i odwróciła się w stronę wyjścia.

— Czekaj! — pisnęłam.

Miałam milion pytań, ale kiedy przekroczyła próg, pokazując że mnie zostawi, wykrzyknęłam płaczliwie:

— Muszę porozmawiać z Damonem!

Zatrzymała się i spojrzała na mnie z uwagą.

— Z kim? — spytała suchym, płaskim głosem.

— Z Damonem. Z Damonem Dulfordem.

— Jakim Damonem Dulfordem?

Spojrzałam na nią z niezrozumieniem. Po chwili dezorientacji uzmysłowiłam sobie, że mogła nie znać prawdziwego imienia Damona. Zebrałam do kupy targające mną chaotyczne myśli i wydukałam wszystko, co przychodziło mi do głowy na temat chłopaka:

— Czasami przedstawia się jako Tyler, albo Ethan, albo nie wiem. Jest zabójcą na zlecenie, handlarzem nieruchomościami i wnukiem brudnego policjanta. Wysoki, czarne włosy, zielone oczy. Błagam, przekaż mu, że chcę z nim porozmawiać. Chcę się wytłumaczyć i...

— Ach, tak — przerwała mi kobieta, parskając śmiechem. — Wołałaś coś o tym, że przepraszasz za wydanie go policji. Nie słuchałam dokładnie. Opowiedz mi więcej, to może wymyślę, jak się za tobą wstawić.

Westchnęłam z wycieńczenia. Prośba kobiety przybierała rozmiar ogromnego wyzwania, gdy mówiłam ostatkiem sił, raniąc słowami wciąż żądne picia gardło. Przełknęłam ślinę, zmarszczyłam czoło, próbując zachować skupienie, i odpowiedziałam pierzchliwym tonem:

— Przypomniałam sobie, że Damon zabił Norę Harlan. I jej męża, tak podejrzewam. Odurzył mnie lekiem, przez który dostałam amnezji i gdy częściowo mi się cofnęła, to uciekłam. Byłam w szoku, nie wiedziałam, co robię. Nie chciałam, żeby Damon znowu kogoś zabił, więc poszłam na policję. Ja też miałam wziąć odpowiedzialność za moje wybory. Przyznałam, że weszłam w romans z Damonem i pomagałam mu w zabójstwach, ale do pokoju zeznań przyszedł Gael i mnie przegonił.

— Gael?

— Dziadek policjant, o którym wspomniałam. Nie znasz go?

— Aha — mruknęła kobieta, uśmiechając się krzywo. — Racja.

Zlustrowałam ją wzrokiem i dopiero zauważyłam, że miała na sobie kusy top, skórzaną mini spódniczkę i szpilki na koturnie. Ubiór mocno podkreślał atuty jej atrakcyjnego ciała.

Kim ona była dla Damona? Pomocnicą? Partnerką? A może nową mną, tylko bardziej uległą i mniej zdradziecką? Zwróciłam udręczone spojrzenie na jej twarz.

— Powiesz Damonowi, żeby tu przyszedł? Gdzie on w ogóle on jest?

Przewróciła oczami.

— Myślisz, że chciałby cię oglądać po tym, co jak go załatwiłaś?

Zaśmiała się szyderczo i wyszła, ignorując moje błagania o pomoc. Szarpałam się na łańcuchu, wyciągałam ku niej ręce, mówiłam o rodzinie, która na mnie czeka, lecz stukanie obcasów stopniowo cichło, a płyta została przez kogoś zasunięta. Opadłam bezradnie na podłogę i moim ciałem wstrząsnął bezgłośny szloch.

Kolejny dzień rozpoczął się potężnymi mdłościami. Czułam, jakbym dławiła się własnym żołądkiem, który próbował przenieść się do mojej buzi, bym mogła go zjeść. Czołgałam się do łazienki, by wypluwać dziwnie lepką ślinę do sedesu, bo przełykanie jej potęgowało nieprzyjemne dolegliwości.

Nawet nie wiem, kiedy zemdlałam. Ocknęłam się, gdy poczułam bolesne szarpanie za nogę i zdałam sobie sprawę, że ktoś ciągnie za łańcuch. Wygramoliłam się na czworaka z toalety i znów zobaczyłam tę kobietę. Widząc mnie, odeszła szybko poza zasięg łańcucha i wyburczała:

— Chodź tu.

Okazało się, że przyniosła talerz z dwiema kromkami suchego chleba, półlitrową butelkę wody mineralną i małą torbę podróżną. Dopadłam do picia najszybciej jak mogłam, zamierzając wypić wodę jednym haustem, ale ostatecznie sączyłam ją powoli, by nie prowokować mdłości. Równie powoli zjadłam chleb, walcząc z bolesnymi skurczami żołądka.

Kiedy kończyłam jeść, kobieta znienacka wyciągnęła z torby dezodorant i wypsikała mnie nim od stóp do głowy, narzekając na smród, który wydzielałam z braku właściwej higieny. Po cichu liczyłam, że dostanę wreszcie chociaż szczoteczkę do zębów i pastę, ale kobieta dała mi jedynie dwie rolki szarego papieru toaletowego.

Spojrzałam na nią z miną zbitego psa i zapytałam zardzewiałym głosem:

— Kim jesteś? Dlaczego pomagasz mnie mu więzić?

— Usiądź na sofie — poleciła, zabierając rzeczy.

— Proszę, posłuchaj. Moja rodzina się o mnie martwi. Pomóż mi do niej wrócić.

— Siadaj na sofie — powtórzyła opryskliwie i wyszła.

Jej kroki cichły, a przejście pozostało otwarte. Widziałam przez nie kolejne betonowe pomieszczenie. Automatycznie złapałam za łańcuch u mojej nogi i zaczęłam nim szarpać, próbując wyrwać go ze ściany. Osiągnęłam tym taką samą skuteczność jak wcześniej podczas majstrowania przy kajdanie. Zerową. Sapnęłam bezsilnie i w nerwach trzasnęłam łańcuchem o posadzkę.

Chwilę później usłyszałam zbliżający się stukot kilku par butów. Instynktownie wyczułam, że nie zwiastował niczego dobrego. Wstałam ociężale z podłogi i do pomieszczenia weszło pięciu nieznajomych mężczyzn. Czterech stanęło w lekkim rozkroku po bokach wejścia i złożyło dłonie na brzuchach. Ubrani byli w ciemne casualowe spodnie i koszulki z krótkimi rękawami.

Piąty miał na sobie spodnie od garnituru, koszulę w kratę i krawat. Szedł w moją stronę, trzymając ręce w kieszeniach, a ja się cofałam i cofałam, aż potknęłam się o sofę, przez co usiadłam z trzaskiem sprężyn i brzęczeniem łańcucha. Zbadałam mężczyznę płochliwym wzrokiem. Klasycznie przystojny, z krótkim ciemnym zarostem na podbródku i dookoła ust. Wyglądał na około czterdziestolatka i emanował aurą szefa. Czułam, że coś się nie zgadza.

Czyżby Damon wynajął go do zemsty?

— Cześć, jestem Cillian — odezwał się głębokim, mrocznym głosem, spoglądając na mnie z góry. — Jak się masz?

Nie wiedziałam, co myśleć ani co odpowiedzieć, ale pod wpływem jego wyczekującego spojrzenia zebrałam się w sobie i wymamrotałam skonsternowana:

— Źle.

— Dobrze słyszeć — skwitował z zadowoleniem. — Wyglądasz gównianie i strasznie śmierdzisz, mimo czarów, które odprawiła Freya.

Skrzywiłam się, zlękniona i zirytowana zarazem. Sama się przecież nie uwięziłam.

— Czego wy ode mnie chcecie?

— Prostej rzeczy — odparł dosadnym tonem, odchylając się lekko tułowiem w tył. — Nagramy wideo, w którym mówisz: Tatusiu, zostałam porwana i strasznie cierpię. Masz dwadzieścia cztery godziny na oddanie kasy Cillianowi albo umrę.

Oniemiałam z zaskoczenia.

Tatusiu, oddaj kasę? Porwano mnie z powodu zaciągniętego i niespłaconego długu? Niby kiedy mój ojciec potrzebował tych pieniędzy? Na co? Jak mógł mi nie powiedzieć? Czy mama o tym wiedziała? Może oni razem oszaleli i niczego się nie nauczyli po kłopotach z lichwiarzem?

Popatrzyłam wstrząśnięta na mężczyznę.

— Ile pieniędzy pożyczył mój tata?

— Półtora miliona dolców.

Poczułam, jakby walnęła we mnie rakieta i roztrzaskała na kawałki. Nie umiałam powziąć ani jednej myśli. Mechanicznie zasłoniłam usta dłońmi i pokręciłam głową na boki.

— Dobra. — Do moich uszu dobiegł głos Cilliana. — Zaczynamy.

Wyciągnął z kieszeni smartfona, coś w nim nacisnął i wymierzył we mnie tylną kamerą urządzenia.

— Cześć, Malcolm. Zobacz, kogo tu mam.

Co? Malcolm?!

Z jednego szoku wpadłam w drugi. Nie mogłam uwierzyć, że moje życie zamieniło się w koszmar przez jakieś głupie nieporozumienie. Jednak szybko dostrzegłam w nim okazję na wykaraskanie się z kłopotów i wydusiłam:

— Chodzi wam o Malcolma Blake'a? To mój wujek, nie tata.

Cillian wgapiał się we mnie z cynicznym uśmieszkiem, nie przerywając nagrywania. Odniosłam wrażenie, że było mu wszystko jedno, kogo porwał. Ważne, że miał kogoś z rodziny dłużnika. Opanowałam wzbierające się we mnie na nowo śmiertelne przerażenie i oznajmiłam rzeczowo:

— Nie mam z wujkiem jakiejś szczególnej więzi. Rzadko rozmawiamy, jeszcze rzadziej się widujemy. Porwaliście niewłaściwą osobę.

— Malcolm Blake jest twoim ojcem. Przetraw to i gadaj, co ci kazałem.

Kolejne zwarcie w mojej głowie. Utkwiłam szeroko otwarte oczy w zniecierpliwionym Cillianie, ale ledwo go widziałam przez migające obrazy moich rodziców i rodzeństwa. Ciemne włosy, ciemne oczy, takie same lekko garbate nosy. W przeszłości dostrzegałam, że do nich nie pasuję z moim naturalnym blondem, niebieskimi tęczówkami i delikatnymi rysami twarzy, ale gładko tłumaczyłam sobie, że odziedziczyłam wygląd po dziadkach czy pradziadkach ze strony mamy. Mówiła, że byli blondynami, choć nie miała na to dowodów. Zmarli długo przed moim urodzeniem, a zdjęcia po nich zwyczajnie się pogubiły.

— Katherine! — fuknięcie Cilliana wyrwało mnie z zamyślenia. — Zmień minę na tą, którą miałaś, zanim powiedziałem „Cześć, Malcolm".

Spojrzałam na niego skołowana i oznajmiłam z zaciętością:

— To mój wujek. Ja go nie obchodzę, przysięgam.

Cillian gwałtownie opuścił telefon, po czym podszedł do typów warujących przy przejściu i coś im powiedział. Dwóch z nich wyszło, a pozostali zbliżyli się do mnie i stanęli wyczekująco. Nie wiedziałam, co się dzieje, ale nabrałam bardzo złych przeczuć. Atmosfera w pomieszczeniu zrobiła się tak gęsta, że można by ją kroić nożem. 

Po niedługiej chwili mężczyźni wrócili niosąc w rękach krzesło, ręcznik i sznurek. Nim choćby zdążyłam się zastanowić nad tym, co oznaczały, pozostali oderwali mnie od sofy i zaczęli ciągnąć w stronę tych drugich.

— Co robicie? — pisnęłam, wierzgając nogami i szczękając łańcuchem. — Puszczajcie! Nie!

Usadzili mnie na krześle i przywiązali ręce do oparcia. Dysząc z przerażenia, popatrzyłam z błaganiem w oczach na Cilliana. Zmierzył mnie oceniającym spojrzeniem, wydał z siebie pomruk namysłu, po czym podniósł telefon i machnął nim. Krzesło gwałtownie przechyliło się do tyłu.

Na mojej twarzy wylądował ręcznik. Potrząsnęłam z piskiem głową, ale ktoś mi ją unieruchomił, ściskając mi uszy. Materiał zrobił się wilgotny, ciężki. Do moich ust i nosa spłynęła woda. Poczułam, że się topię.

*

— Ten chuj nie odczytuje naszych wiadomości! — pieklił się następnego dnia Cillian, gdy leżałam skulona na sofie, pogrążona w cierpieniu i beznadziei. — Wstawaj. Zadzwonisz do matki.

Drgnęłam. Spodziewałam się, że tego dnia umrę, lecz możliwość usłyszenia głosu kogoś rodziny wlała we mnie odrobinę nowej siły przetrwania. Nie byłam jednak pewna, czy to akurat z matką chciałam rozmawiać. Okłamywała mnie przez całe moje życie. Mnie, tatę i moje rodzeństwo. Podzieliła się ze mną zgniłymi genami, przez które wyrosłam na niemoralną idiotkę.

Uznałam, że muszę się wziąć w garść dla taty, Caroline i Coltona. Oni byli dobrymi ludźmi. Pragnęłam ich zobaczyć, porozmawiać z nimi i uzyskać od nich przebaczenie za moje występki, zanim spotka mnie zasłużona kara. Nie zamierzałam jej unikać. Jednak musiała być sprawiedliwa, wymierzona przez władze, a nie psychopatów.

Podniosłam się z sofy, przyciskając dłonią bolący z głodu brzuch. Cillian spojrzał na mnie nieprzyjemnie.

— Zadzwonisz do matki i powiesz: Zostałam porwana. Przekaż Malcolmowi, że ma sześć godzin na spłatę długu u Cilliana albo zginę.

Potrząsnęłam przecząco głową i wychrypiałam przepraszającym tonem:

— To nie ma sensu. Mój wu... on... Malcolm zaginął kilka tygodni temu. My też pilnie potrzebowaliśmy od niego pieniędzy i nie reagował na nasze telefony. Zresztą, sześć godzin to za mało. Moi rodzice mieszkają daleko od Calchester.

— Przyjechali tu i rozgościli się w twoim mieszkaniu, razem z policją. Niech twoja matka postara się bardziej niż ostatnio. Powtórz teraz, co kazałem ci powiedzieć — nakazał stanowczo.

— Zostałam porwana. Przekaż Malcolmowi, że jeśli w ciągu sześciu godzin nie odda pieniędzy Cillianowi, to zginę — wymamrotałam zrezygnowana.

Skinął z aprobatą głową i kazał mi podyktować numer co mojej mamy. Posłuchałam i zerknęłam na pozostałych mężczyzn. Tym razem tylko dwóch, przy wejściu. Zobaczyłam w tym pewną szansę. Jednak coś jeszcze musiało ułożyć się na moją korzyść. Ponadto musiałam postawić mój umysł nad materią. Wyłączyć emocje, przestać czuć ból, nie wspominać wczorajszych tortur. Chłodna strategia.

Cillian usiadł obok mnie po lewej i przytrzymał telefon w dwóch palcach na wysokości mojego mostka. Wzięłam długi wdech i powoli wypuściłam powietrze. Rozległ się pierwszy sygnał dzwonienia, drugi, trzeci, aż w końcu na głośnomówiącym zabrzmiał zmartwiony głos mojej mamy:

— Halo? Czy to ty, Kathy?

— Tak, mamo — wtrąciłam głośno, spoglądając z uległą miną na Cilliana. Gestem pokazał mi, żebym się spieszyła.

— Gdzie ty jesteś, córuniu?

— Mamo, muszę ci coś powiedzieć. Wysłuchaj mnie do końca.

— Dobrze. Mów, mów, skarbie.

— Zostałam porwana — powiedziałam spokojnie, ślizgając się wzrokiem po twarzach oprychów. Kiedy już myśleli, że będę mówić dalej, szybko złapałam za telefon i wystrzeliłam w prawo, biegnąc w wolną przestrzeń. — Widzę przez okno tył River Tower! Jestem w budy...!

Pierwszy, który do mnie doskoczył, boleśnie zatkał mi usta swoją ciężką dłonią, drugi niemal połamał moje zaciskane wokół komórki palce. Zabrali telefon, oddali go Cillianowi i przyparli mnie plecami do ściany, uniemożliwiając mi najmniejszy ruch. Pokój przecinały desperackie krzyki mojej mamy.

Cillian przytrzymał sobie telefon blisko ust i wycedził:

— Przekaż Malcolmowi, że jeśli za sześć godzin nie spłaci długu u Cilliana, to sprzedam tą małą dziwkę handlarzowi narządów. Sześć godzin! — powtórzył i cisnął telefonem w podłogę, roztrzaskując go na kawałki.

Następnie poszedł i rąbnął mnie w brzuch tak mocno, że straciłam dech i zachwiałam się na nogach. Puszczona przez jego pomagierów upadłam na podłogę. Wtedy doszedł cios w szczękę. Przed oczami rozbłysły mi gwiazdy i straciłam przytomność.

Ocknęłam się potrząsana przez Freyę.

— Ogarnij dupę — powiedziała i  otworzyła kluczem kajdan nad moją kostką.

Podniosłam się z podłogi i zdezorientowana przesunęłam oczami po produktach, które niespodziewanie dla mnie przyniosła. Mianowicie, butelkę wody mineralnej, otwarty styropianowy pojemnik z burgerem, złożone ciuchy, grzebień do włosów, szczoteczka i pasta do zębów oraz nawilżane chusteczki odświeżające.

Bezzwłocznie spałaszowałam burgera, nie zwracając uwagi na okropny ból szczęki, a później wypiłam wodę z butelki, zostawiając jej trochę do umycia zębów. Freya mnie obserwowała z odległości kilku kroków. Przeszło mi przez myśl, żeby spróbować powalić ją na ziemię i uciekać, ale wyjście było zastawione przez dwóch dryblasów.

Złapałam szybko chusteczki nawilżane i nowe ciuchy, schowałam się za sofą, zdjęłam z siebie ubrania i wyszorowałam całe moje ciało. Czułam się tak brudna, że nie mogłam już tego znieść. Później założyłam nowe ubrania – majtki, spodnie dresowe i t-shirt. Stanika na zmianę nie dostałam, więc użyłam kilku chusteczek do przeczyszczenia starego.

Kiedy już umyłam zęby, zaczęłam czesać włosy. Mimo że przez ostatnie dni przeczesywałam je palcami, strasznie się poplątały.

— Dziękuję za to wszystko — powiedziałam do Frei z udawaną wdzięcznością, licząc że wkupię się w jej łaski i mnie wypuści.

— Nie dziękuj, tylko błagaj wszechświat, żeby któraś z dróg do naszych kryjówek zrobiła się przejezdna, bo inaczej tu umrzesz — wycedziła i widząc moją nierozumiejącą minę dodała: — Całe miasto jest obklejone zdjęciami twojej mordy, policja patroluje wszystkie ulice i sprawdza każdy samochód. Popełniłaś wielki błąd pierdoląc o River Tower. Odebrałaś sobie szansę na dłuższe życie.

— Ale nie na przeżycie, prawda? — odburknęłam i stwierdziłam coś, co krążyło mi z tyłu głowy, ale od tego uciekałam. — Nie zasłanialiście waszych twarzy. Mój los jest przesądzony.

Freya zbyła moją uwagę wyniosłym milczeniem i z powrotem założyła mi kajdan na nogę. Zacisnęłam mocno usta. Byłam zła, że nie wyprowadziła mnie z błędu, gdy myślałam, że to Damon mnie uwięził. Zdzira.

Freya poszła do wyjścia i mężczyźni się odsunęli, by ją przepuścić. Kiedy odchodziła, nie zasłonili przejścia płytą i zostali na warcie. Skąd ta zmiana?

W mojej głowie natychmiast zaczął kiełkować plan tego, jak to wykorzystać, jednak zaraz Freya go zniweczyła, rzucając na odchodne:

— Zabijcie ją, jeśli się do was odezwie.

Niedługo później zmorzył mnie sen. Położyłam się na sofie, czując, że za dużo zjadłam i wypiłam, jak na moje obecne możliwości trawienne. Niestety, nie zasnęłam głęboko. Kilka razy odzyskiwałam świadomość, ale nie otwierałam oczu, by znowu zasnąć i nie zdawać sobie sprawy, w jakiej podłej sytuacji się znajdowałam.

W pewnym momencie między jawą a snem, wyczułam czyjąś obecność. Uchyliłam powieki i zobaczyłam... Damona.

Chłopak, kucając przede mną, spojrzał mi w oczy i otworzył usta, jakby zamierzał coś powiedzieć.

Jakaś siła poderwała mnie do góry. Uciekłam na drugi koniec sofy, chrzęszcząc łańcuchem po podłodze, a potem podkuliłam nogi pod brodę i zaszemrałam przestraszona:

— Nie dotykaj mnie.

Nie byłam pewna, czy to sen, czy rzeczywistość, ale chciałam być poza zasięgiem tego brutala.

Damon obrzucił mnie lodowatym spojrzeniem, uśmiechnął się cynicznie i powiedział mrukliwie:

— Nie zamierzałem cię dotknąć. Obiecuję ci, że jeśli to zrobię, to tylko po to, żeby cię zabić. Nie zdążysz odskoczyć.

Przeszyło mnie uczucie grozy i konsternacji, choć nie spodziewałam się po Damonie najmniejszego miłosierdzia. Przede wszystkim zajmowało mnie jednak pytanie, skąd się tu wziął. Spojrzałam ku wyjściu. Zniknęli mężczyźni, którzy stali pod odsuniętą płytą.

Za chwilę rozległ się stukot szybkich kroków i do pomieszczenia wpadł Cillian, ze sznurem pomagierów za sobą. Sekundę przed tym jak pierwszy z porywaczy pojawił się w progu, Damon gwałtownie wstał i stanął prosto z rękami skrzyżowanymi za plecami.

— Dlaczego użyłeś tylnego wejścia? — zapytał go Cillian. W głosie mężczyzny wybrzmiała niewinna ciekawość, ale oczy miał rozgniewane.

— To było tylne? Nie wiedziałem. Powinienem się domyśleć, skoro nie napotkałem twoich ludzi — odparł ze skruchą Damon.

— Postawiłem tu dwóch, ale pobiegli razem z pozostałymi do jakiegoś hałasu przy bramie. Co za zbieg okoliczności.

— Mhm. Szkoda, że zostawili otwarte przejście.

— W niczym to nie zaszkodziło — skwitował Cillian, spoglądając wymownie na łańcuch u mojej nogi. — Wokół nas krąży coraz więcej glin. Kilka sekund może zadecydować o tym, czy zdążymy odstrzelić Katherine łeb zanim ją odnajdą.

Zmroziło mnie na te słowa. Z kolei Damon pokiwał głową, wykrzywił wargi w beznamiętnym uśmiechu i stwierdził chłodnym, chrypliwym głosem:

— Lepiej jednak, żeby ta szmata nie miała możliwości rozmawiania z kimkolwiek. Potrafi przeciągać ludzi na swoją stronę.

Cillian zaśmiał się krótko.

— Wyluzuj. My jesteśmy na nią odporni, ale mam nadzieję, że widok biednej Katherine Jones nie zmieni znowu ciebie w frajera.

Oczy zaszły mi łzami. Nie wiedziałam jak wyglądam, bo nie miałam lustra. Przez to wcześniej starałam się nie zwracać uwagi na moje strasznie tłuste włosy, poszarzałą skórę, siniaki na brzuchu i rękach, czy krwisty odcisk na łydce od kajdana. Opuchlizna, którą czułam na twarzy w miejscu ciosu też pewnie nie wyglądała ładnie. Próbowałam być twarda, próbowałam przetrwać to mentalnie, lecz nagle po prostu pękłam, bo słowa Cilliana uświadomiły mi, jak bardzo było ze mną źle. Miałam przerąbane.

Spojrzałam lękliwie na Damona. Co tu robił i co go łączyło z Cillianem? Wyczuwałam między nimi złowrogą dla mnie dynamikę.

Wymienili że sobą długie spojrzenia. Porywacz wyczekujące, Damon lekceważące, jakby odpowiadanie na jego przytyk urągało godności. W końcu pobieżnie omiótł mnie wzrokiem i oznajmił arogancko:

— Jej obecny widok napełnia mi serce miodem.

— Słodko — skwitował z ironicznym parsknięciem Cillian.

Potem skinął ręką na jednego ze swoich przydupasów, na co ten z pomocą klucza odpiął od mojej nogi kajdan. Dwóch innych złapało mnie za ramiona i postawiło trzy kroki przed Damonem.

— Co się dzieje? — wydusiłam wreszcie.

Cillian stanął obok nas i odparł:

— Przeprowadzka. Chyba nie myślałaś, że policja cię tu znajdzie?

Złożyłam usta w podkowę, próbując się nie rozpłakać. Oczywiście, że liczyłam na przybycie policji. To trzymało mnie przy zdrowych zmysłach.

— Dzięki, że powiedziałaś nam o tym, że podpadłaś handlarzowi nieruchomościami. Damon ma dużo bud, w których będziemy mogli cię przetrzymywać na czas wycinania z ciebie narządów, jeśli twój ojciec nie stanie na wysokości zadania.

— Gotowi? — zapytał Damon, zanim zdążyłam w pełni przyswoić makabryczne słowa jego nowego przyjaciela. — Moi zaufani gliniarze dają nam tylko półgodzinne okno na przejazd przez St. Martin's Street. Musimy ruszać.

— Jesteś absolutnie pewien, że można na nich liczyć? Naszym coś odjebało. Od kilku dni latają niczym kury bez głów i kładą lachę na swoje obowiązki względem nas.

— Zdarza się — mruknął Damon i stwierdził nonszalancko: — Brudni gliniarze siedzą w kieszeniach wielu ludzi, a ty raczej nie stoisz na szczycie łańcucha pokarmowego, hm?

Spojrzenie Cilliana pociemniało. Damon spuścił wzrok i rozłożył lekko ręce, mówiąc z nagłym uniżeniem:

— Ja tkwię na dnie i po prostu miałem szczęście poznać kilku solidnych gliniarzy dzięki rodzinnym koneksjom. Możemy jechać?

— Tak — odparł powściągliwie Cillian.

Damon rzucił mi dziwne spojrzenie i ruszył w stronę wyjścia, na co dwóch facetów pociągnęło mnie za nim. Już byliśmy w korytarzu za progiem i szliśmy ku wielkiemu otworowi w ścianie, za którym roztaczał się piaszczysty grunt, gdy dobiegł nas głęboki głos Cilliana:

— Jeszcze jedno!

Ciągnące mnie oprychy zatrzymali się w jednej sekundzie, a Damon zwolnił stopniowo, robiąc jeszcze kilka kroków zanim się odwrócił. Cillian przeszedł obok mnie i stanął przed Damonem, pokazując pozostałym pachołkom, by go okrążyli. Bez słowa podnieśli ramiona chłopaka do góry. Cillian włożył rękę pod jego zapiętą, jeansową kurtkę, po czym wyciągnął spod niej pistolet i garotę.

Mężczyźni puścili ręce Damona i lekko odsunęli się od niego.

— Nie wiedziałem, że nie mogę mieć przy sobie broni — burknął.

Cillian uśmiechnął się tajemniczo.

— Och, możesz mieć. Ale zanim odjedziecie... chciałbym nacieszyć czymś oko.

Damon zrobił znużona minę, a Cillian zawiesił garotę przed jego twarzą i przechylił nią w moim kierunku.

— Duś ją do nieprzytomności.

~* * * ⁂* * *~

Dziękuję za przeczytanie 😘 Miłego tygodnia ❤️❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top