30 (Największa przyjemność)

POV DAMON

(1 część z 2) 

Akcja zaczyna się kilka godzin przed ostatnim zdarzeniem z poprzedniego rozdziału. W rozdziale przekleństwa.

~* * * ⁂* * * ~

Trzasnąłem drzwiami.

— Bardzo sprytne! — zawołałem zirytowany, wchodząc w głąb korytarza i zajrzałem do otwartego pomieszczenia po lewej stronie. Widząc pustą kuchnię, poszedłem dalej, krzycząc: — Wmawianie mi, że twoje byłe żony cię nienawidzą, bardzo sprytne! Nigdy bym nie pomyślał, żeby sprawdzić ich nieruchomości.

Otwierałem i zamykałem drzwi do kolejnych pomieszczeń, aż w końcu dotarłem do pokoju, który mógł być kiedyś eleganckim salonem, ale teraz na pierwszy rzut oka przypominał pijacką melinę. Na podłodze walały się puste butelki po słodkich napojach, pudełka po pizzach, brudne naczynia i zmiętolone ubrania. Spojrzałem na kanapę i zobaczyłem łysawą blond czuprynę wystającą spod wybrzuszonego pledu.

Zapytałem z fałszywym zadowoleniem:

— Ale wiesz, kto sprawdził ten dom? Prywatny detektyw! Za trzydzieści kafli!

Nie wychwyciłem odpowiedzi. Wyrwałem wtyczkę z gniazdka, wyłączając szumiący telewizor, i stanąłem nad stolikiem zasypanym śmieciami, spomiędzy których wystawały opakowania leków psychotropowych.

Łypnąłem na pogrążoną we śnie gębę Blake'a.

— Malcolm — warknąłem zniecierpliwiony.

Zachrapał.

Podniosłem z podłogi butelkę z wodą, odkręciłem i wylałem na jego twarz. Od razu się obudził, krzywiąc w przestrachu usta, a potem obrzucił mnie spojrzeniem pełnym pretensji i popatrzył podejrzliwie na butelkę w mojej ręce. Jego twarz przeszył wstręt.

— To szczyny, Dulford!!! Oszalałeś, kurwa?! — Zaczął się wycierać pledem.

Zerknąłem niepewnie na płyn. Był przezroczysty, jednak coraz intensywniejszy zapach w powietrzu sugerował, że Malcolm faktycznie zredefiniował swoje pojęcie toalety. Postawiłem butelkę na stole i obrzydzony poszedłem do łazienki.

Kiedy wracałem, zauważyłem Malcolma w kuchni. Ochlapywał się wodą z kranu i wycierał głowę papierowymi ręcznikami. Stanąłem w progu, oparłem się ramieniem o framugę i skrzyżowałem ręce na torsie.

— Co ty odwalasz? — zapytałem ostro. — Nie możesz znikać chwilę po tym, jak ginie twój największy konkurent w przetargu.

— Przetarg nie miał związku ze śmiercią Wooda.

— Ludzie o tym nie wiedzą.

— Wiedzą, że on i ja się przyjaźniliśmy.

— Wiesz, co jeszcze wiedzą? — wycedziłem, jadąc na oparach cierpliwości. — Że twoja żona do niego odeszła. Zrobiła przy tym dużo hałasu i teraz mają pikantne teorie, które stanowczo wykluczają twoją przyjaźń z Woodem.

Malcolm cisnął ręcznikami do zlewu, spojrzał na mnie krzywo i wyburczał tonem skarżącego się dziecka, które nie dostało tyle uwagi, ile się spodziewało:

— W dupie mam ludzi. Cierpię na depresję.

Nie wzruszyło mnie to wyznanie. Jedyną chorobą, która tykała tego łachudrę, i to przewlekłą, była głupota, pociągająca za sobą regularną nieodpowiedzialność.

— Czym się objawia ta twoja depresja? Poza bałaganieniem i szczaniem gdzie popadnie? — spytałem prowokacyjnie, bo znałem już lekarstwo dobre na wszystko.

Blake rozłożył ręce i oznajmił tonem oczywistości:

— Próbowałem popełnić samobójstwo. Chcę umrzeć.

— Mogę ci pomóc. — Uśmiechnąłem się zjadliwie. — Nie będzie bolało.

Podniósł brwi, wgapił się w moją twarz, a potem zarechotał nerwowo.

— Dobry żart — wydukał zmieszany. — Biorę leki. Powoli dochodzę do siebie.

— Dochodź szybciej. Daję ci tydzień na rozpoczęcie budowy.

— Ja ci dałem miesiąc na znalezienie Ramony, i co? Zabiłeś mój trop!

— Bo pojawiła się Katherine — wycedziłem. — Okłamałeś mnie, Malcolm. Wcale do niej nie dzwoniłeś!

Uciekł wzrokiem i wymamrotał pod nosem coś, co przy odrobinie dobrych chęci można było odebrać jako przeprosiny.

Byłem na niego wściekły, bo gdy poprosił mnie o niezwłoczne rozprawienie się z Woodem, obiecywał, że nie napotkam żadnych problemów. Dzień przed tamtą nieszczęsną sobotą kochanka Malcolma, Gabrielle (sekretarka Greena) powiedziała, że nazajutrz "w kancelarii raczej nie będzie nikogo poza Woodem", dlatego Blake miał się skontaktować z Katherine i upewnić, że sekretarka podała dobre informacje. Powinienem się spodziewać, że koleś da dupy.

Po chwili ciszy stęknął i wyburczał:

— Później Katty podejrzewałaby, że brałem udział w napaści na Wooda.

— Za to ty wiedziałbyś już, gdzie znaleźć Ramonę.

Machnął ostentacyjnie rękami i wyszedł z kuchni. Dałem mu kilka minut na ochłonięcie i dalsze odświeżenie się, a potem poszedłem za nim. Okazało się, że znów leżał na kanapie, nic sobie nie robiąc z moczu na poduszce.

Setki skorumpowanych przedsiębiorców w Calchester, a ja musiałem utknąć z robotą akurat z nim. On i Katherine mieli sprawianie kłopotów we krwi.

— Nie mogę bez niej żyć — wymamrotał płaczliwie.

Stanąłem w rozkroku, włożyłem świerzbiące ręce do kieszeni i westchnąłem z irytacją.

— Malcolm... Ramona przyłapała cię na trójkącie. Nie rób z siebie ofiary, bo to ona nią jest.

— Wiem! Dlatego muszę przynajmniej mieć pewność, że nic jej nie dolega. George groził, że ją skrzywdzi, jeśli nie wycofam się z przetargu.

— Kłamał. On ją kochał, a ona go szanowała. Chciałem mu odpuścić, gdy to pojąłem — przyznałem ze znużeniem. — Gdyby Wood się na mnie nie rzucił, dałbym spokój im obojgu.

— Musisz ją znaleźć.

— Nie znajdę. Zapomnij o niej i bierz się do pracy.

— Ja ją kocham, Damon. Czy ty wiesz, co to znaczy kochać kobietę?

— Serio będziesz mi pierdolił o miłości, gdy swoje niespełnione potrzeby stawiasz nad uczuciami partnerek?

— Nie wiesz, jak to jest — żachnął się. — Poza tym nie masz prawa mnie osądzać. Jesteś jebanym mordercą.

— A ty jesteś sługusem Gaela, więc zacznij budować ten pieprzony hotel.

— Ja sługusem? A jak nazwiesz siebie? Niby pozwolił ci odejść, a dalej trzyma cię pod butem.

Spiorunowałem Blake'a zdenerwowanym spojrzeniem, po czym odpowiedziałem wyraźnie, przeciągając głoski i cedząc słowa:

— On chciał cię zabić. Miał dość twoich niekompetencji i ja dobrowolnie wziąłem za ciebie odpowiedzialność. Gdyby nie to, już bym zapomniał o jego istnieniu.

Malcolm zarechotał kpiąco.

— Jak zwykle nabierasz się na manipulacje. On po prostu próbował cię zatrzymać. Wie, że ci na mnie zależy.

— Dlaczego miałoby mi zależeć? Jesteś nałogowym kłamcą, hazardzistą i narkomanem. Zbędnym balastem.

— To po chuj się za mną wstawiałeś? -- odburknął dotknięty.

— Dla kaprysu. Lubię, jak wkurwiasz Gaela.

Malcolm skrzywił się w grymasie urazy i żalu. Jak na kogoś, kto uwielbiał innym wypominać, że są ofiarami czyichś podstępów, żałośnie łatwo brał sobie do serca moje zniewagi. Nigdy nie dostrzegał, jak wiele dla mnie zrobił. Ani nie oczekiwał wdzięczności.

Poznałem go, gdy miałem osiemnaście lat. Najpierw przychodził do dziadka i zamykali się w gabinecie, a później spotykaliśmy się tylko we dwóch w najciemniejszych zaułkach Calchester i okolic. Dostarczałem mu torby z brudnymi pieniędzmi, za to on zwracał mi wypraną forsę. Pierwsze wymiany były krótkie i zwięzłe. Potem Malcolm zaczął mnie zagadywać. Ignorowałem go, z uwagi na zakaz rozmów wydany przez Gaela. Jednak Blake coraz częściej nie mógł się powstrzymać od gadania.

Dużo opowiadał o swoim życiu. Szczycił się dużą liczbą byłych żon, narzekał na absorbujące kochanki, pokazywał zdjęcia z licznych zagranicznych podróży i radził jak prowadzić kilka firm na raz. Z biegiem czasu zaczął mi imponować. Ale nie kobietami, luksusami czy majątkiem. Kipiał pełną wolnością, a ona była mi obca.

— Damon, do nogi i daj głos — rzucił pewnej nocy, gdy już odchodziłem z torbą pełną czystych pieniędzy.

Odwróciłem się i spojrzałem spod byka na Malcolma.

— Coś ty powiedział?

— Wydałem ci komendę. Jesteś pieskiem Gaela, więc powinieneś ją rozumieć.

— Pierdol się. To ty jesteś naszym psem.

— Naszym? Zabrzmiało, jakby nie trzymał cię na smyczy.

Zmełłem w ustach przekleństwo i poszedłem do czarnego SUVa, który stał zaparkowany kilkanaście metrów dalej. Za kierownicą czekał Gruby, zaufany człowiek Gaela, który oficjalnie robił za mojego szofera i ochroniarza, a w praktyce pilnował, czy nic nie odwalam.

Dziadek mi nie ufał. Wiele razy się z nim konfrontowałem i wytykałem mu zło, jakiego dopuścił się względem mnie. Zapamiętał to i trzymał gardę wysoko.

Rzuciłem torbę na tylne siedzenie i spojrzałem pierzchliwie na Grubego, próbując wybadać, czy widział, że moje spotkanie z Malcolmem nie przebiegło w należyty sposób. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby zrobił z czegoś aferę i nie wiedziałem, jak dokładnie zareagowałby Gael, ale wolałem się nie przekonywać.

Pół miesiąca później pojechałem na kolejną wymianę. Dochodziła północ, gdy Malcolm i ja podeszliśmy do siebie w nieczynnym tunelu. Koleś wziął moją torbę, ale nie miał do oddania swojej.

— Gdzie pieniądze? — zapytałem.

— Nie oddam ci ich, dopóki mi nie opowiesz, w jaki sposób stałeś się przydupasem dziadzia.

— Nie pierdol. Oddawaj forsę.

— Ukryłem ją. Jeśli nie odpowiesz, to odjadę i będziesz musiał powiedzieć Gaelowi, że zawiodłeś.

Spojrzałem na niego zdezorientowany i zmarszczyłem brwi. Jakim prawem wykazywał zainteresowanie moim życiem? Odwróciłem się w stronę oddalonego SUVa, który stał bokiem do nas i dostrzegałem światło bijące od ekranu komórki Grubego. Założyłem, że ten szpieg mnie nie obserwował, więc ślamazarnie wyciągnąłem pistolet zza pasa.

Przystawiłem lufę do czoła Malcolma. Przez moment patrzył mi żałośnie w oczy, a potem zacisnął powieki. Nie tego oczekiwałem. Sądziłem, że uniesie bezbronnie ręce i przysięgnie, że zwróci kasę.

— Gdzie pieniądze? — zapytałem z naciskiem.

— Tajemnica.

Zgrzytnąłem zębami. Co miałem teraz zrobić z tym kretynem? Nie mogłem go zabić, gdy pieniądze pozostawały w ukryciu. Skierowałem pistolet w dół i postanowiłem przestrzelić Malcolmowi stopę. Spróbowałem nacisnąć spust, lecz napięty palec ani drgnął.

— Kurwa — warknąłem i odszedłem na bok, łapiąc się obiema rękami za głowę; Tak ją ścisnąłem, że czułem, jak pistolet odciska mi się na skroni.

— Powiedz — mówił łagodnie Malcolm. — Powiedz wszystko na głos.

— Zamknij pysk — odparłem, hamując krzyk wydzierający mi się z gardła.

Wtem do moich uszu dotarło chrzęszczenie kamieni. Blake szedł do swojego samochodu. Zamierzał odjechać.

— Czekaj!

Zatrzymał się przed maską. Podszedłem do niego, napięty i zły. Zmierzyliśmy się upartymi spojrzeniami i dostrzegłem w jego wzroku mieszaninę troski i zrozumienia, które nagle zburzyły moje wewnętrzne mury.

— Miałem dziewięć lat. Moi rodzice oddali mnie pod jego opiekę, gdy jechali na wycieczkę — wymamrotałem mechanicznie, chcąc jak najszybciej dostać pieniądze. — Pokazał mi różne rzeczy. Zmusił do robienia podobnych. Zagroził, że jeśli powiem rodzicom, to zabije ich i moją siostrę.

— Gdzie ona wtedy była? — zapytał cicho i współczująco.

— Z nimi.

Malcolm westchnął i pokręcił głową. Nagle poczułem się strasznie rozbity i chciałem wyrzucić z siebie wszystkie negatywne emocje, lecz wiedziałem, że nie mogę. To by mnie złamało.

Blake położył dłoń na moim ramieniu i rzekł dobrotliwie:

— Gael kłamał. On nie zabije twoich rodziców.

— Wiem — burknąłem i dopowiedziałem dla świętego spokoju. — Domyśliłem się. Ale oni jeszcze wiele razy mnie u niego zostawiali. Robiłem, co mi kazał, uczyłem się tego, czego chciał, i oto jestem.

— Musisz im powiedzieć.

— Nie mogę. Zniszczyłbym rodzinę i skończyłbym w więzieniu.

— To twoje słowa czy jego?

Strąciłem jego rękę z ramienia.

— Oddaj pieniądze.

— On wyprał ci mózg — ciągnął natrętnie. — Porozmawiaj z rodzicami.

Złapałem go za fraki i zapytałem rozwścieczony:

— Co ci, kurwa, do tego?

— Miałem kiedyś syna — odparł bez zająknięcia, jakby to miało mieć dla mnie jakieś znaczenie. — Zginął, gdy wracał ze szkoły. Dzisiaj byłby w twoim wieku.

Jednym uchem wpuściłem, drugim wypuściłem.

— Masz jedenaścioro dzieci. Interesuj się nimi, a nie mną. — Puściłem go i popchnąłem.

Zachwiał się, łapiąc równowagę, a potem spytał ze zmartwieniem:

— Kto zainteresuje się tobą?

— Oddawaj te jebane pieniądze albo pójdę po Grubego.

Malcolm w końcu poszedł do auta, otworzył drzwi pasażera, rzucił torbę ode mnie na tylne siedzenie, a następnie ściągnął swoją z przedniego fotela. Poczułem się jak idiota przez to, że łyknąłem jego ściemę o ukryciu pieniędzy.

Wyszarpnąłem mu torbę z rąk i zacząłem odchodzić.

— Zmieniłem się — usłyszałem za plecami posępny głos Blake'a. — Moje dzieci przestały mnie lubić.

Podniosłem rękę i pokazałem mu środkowy palec. Chwilę później w milczeniu wsiadłem do auta, rzuciłem torbę do tyłu i zapiąłem pasy. Gruby spojrzał na mnie krzywo, po czym wyburczał podejrzliwie:

— Co tak długo?

Wzruszyłem ramionami, próbując udać obojętność. Wiedziałem, że im szybciej ukrócę temat, tym prędzej Gruby odpuści i nie wspomni nic Gaelowi. Dlatego rzuciłem jedynie:

— Chwalił się najnowszą kochanką. Jedźmy.

Skinął głową, odpalił silnik i ruszyliśmy. Żyłem w przekonaniu, że Gruby przekazał mojemu dziadkowi, że wszystko przebiegło jak należy, ale kiedy nadszedł czas kolejnej wymiany, Gael oznajmił mi, że mam wolne do wakacji, żebym mógł się skupić na nauce i zakończył rok szkolny z dobrymi wynikami. Kiepskie stopnie zwracały uwagę rodziców.

Zirytowałem się, że poinformował mnie o swojej decyzji dopiero, gdy przyjechałem po fałszywki. Nie lubiłem go oglądać częściej niż to było konieczne. Ze złości chyba nie zdołałem ukryć nienawiści w moim spojrzeniu, bo dziadek obrzucił mnie surowym wzrokiem i rzekł:

— Kiedyś będziesz mi wdzięczny za to, że zrobiłem z ciebie mężczyznę.

Przybrałem maskę pochlebcy i wysiliłem się na lekki uśmiech.

— Kupiłeś mi jaguara na osiemnastkę. Już jestem wdzięczny.

— Wygrałem go w pokera — powiedział formalnym głosem. — Specjalnie dla ciebie.

— No, tak. W pokera.

Poklepał mnie po plecach i dał mi tysiąc dolarów, jak co miesiąc.

Niestety, odkąd powiedziałem Malcolmowi, czym uczynił mnie ten człowiek, moje wnętrze stopniowo rozdzierało pragnienie odzyskania własnego życia i wyprowadzało mnie to z równowagi.

Tydzień po akcji z Malcolmem przyrządziłem kolację dla rodziców i Dorothy, bo chciałem im wyznać, jaki Gael był naprawdę. Jednak ostatecznie się nie odważyłem. Bałem się, że rodzice przestaną mnie kochać. „Jesteś małym potworem, Damonie", powiedział raz, gdy miałem dziesięć lat i wyraziłem pierwsze wątpliwości w jego groźby. „Normalne dziecko nie dałoby się zmusić do stosowania na kimś tortur. Powinieneś poskarżyć się wcześniej, zanim popełniłeś pierwsze przestępstwo. Rodzice cię znienawidzą."

Nieco później mówił, że umrą przez wyrzuty sumienia, bo przecież powinni mnie przed nim ochronić, ale najbardziej bałem się tego, że faktycznie zapragną zapomnieć o moim istnieniu. Miałem świadomość, że Gael mną manipulował, ale zasiał we mnie paraliżujący lęk przed utratą bliskich.

W wieku piętnastu lat postanowiłem, że gdy go dorosnę, to go zabiję. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to marzenie ściętej głowy i zacząłem udawać posłusznego wnuka. Lata mijały, Gael był łasy na moje pochlebstwa, ale nieustannie kontrolował każdy mój ruch i nie lubił, jeśli gadałem z kimś szemranym dłużej niż trzeba.

Dlatego wyciął mnie ze współpracy z Malcolmem. W noc po tym zdarzeniu obudził mnie telefon z nieznanego numeru. Odebrałem i usłyszałem Blake'a. Kazał mi przyjechać do jego klubu, po czym się rozłączył. Próbowałem oddzwonić, żeby zapytać czego chciał, ale sygnał się urywał. Zmęczony umysł kazał mi wracać do spania, jednak świadomość, że Gael właśnie tego by oczekiwał, sprawiała że nie mogłem zasnąć.

Wymknąłem się z domu przez okno mojego pokoju. Z ulicy zamówiłem taksówkę i pojechałem do wskazanego klubu. Gdy tylko przeszedłem przez bramkę pojawił się ktoś, kto mnie zaprowadził do loży piętro wyżej. Malcolm migdalił się na sofie z trzema pijanymi kobietami. Na mój widok odepchnął je od siebie i wstał z szerokim uśmiechem na twarzy.

— Nie sądziłem, że wpadniesz — oznajmił zaskoczonym tonem.

— Ja nie sądziłem, że chcesz umrzeć.

Machnął lekceważąco ręką.

— Gael się nie dowie.

— O czym? Czego chcesz?

— Chodź.

Zaprowadził mnie do małego dobrze oświetlonego pokoju, który był wyposażony w leżankę, taborety i akcesoria do tatuażu. Z fotela wstała kobieta w różowych włosach i zlustrowała mnie spojrzeniem. Następnie wyjęła z szuflady jakąś kartkę i zawiesiła ją przed moją twarzą. Zobaczyłem rysunek przedstawiający mordę wściekłej pantery, gwiazdę z banknotów i wzory przypominające mi tribale.

— Co to ma być? — zapytałem.

Malcolm wziął kartkę do ręki i przyłożył ją do mojego ramienia, mówiąc:

— Tatuaż twojego pradziadka. A właściwie to podobny, unowocześniony.

— Co?

— Zrobisz go sobie i Gael rzadziej będzie ci zlecał brudną robotę, z obawy, że wyniknie jakaś szarpanina i ktoś cię zidentyfikuje. On ma straszną paranoję na punkcie tatuaży. Zmusił mnie, żebym usunął moje, ale ciebie nie zmusi, bo powiesz, że zrobiłeś go sobie w hołdzie dla pradziadka, a dla Gaela nie ma nic świętszego od jego zmarłego ojca.

Pomyślałem, że Malcolm tylko się zgrywa, ale on nakazał kobiecie, żeby opisała mi proces tworzenia tatuażu i usiadł na taborecie. Wysłuchałem jej niechętnie, a potem on, widząc moją powątpiewającą minę, powtórzył powód, dla którego miałbym się dziarać. Łypnąłem na niego i zapytałem go nieufnym tonem:

— Co ci do mnie i Gaela? Po co się wtrącasz do mojego życia?

— Ktoś musi.

— To żadna odpowiedź. Tylko mi nie pieprz, że widzisz we mnie zmarłego syna.

— Wyświadczam ci przysługę. Gael kiedyś się mną znudzi, a wtedy miło by było, gdybyś mnie bronił. A jeszcze lepiej, gdybyś go zabił.

Skrzywiłem się. Jak on mógł mówić na głos takie rzeczy? Gdybym przyszedł z Grubym, czy innym szpiegiem Gaela, to Malcolm nie wyszedłby z tego pokoju żywy. Nagle poczułem się testowany. Zacisnąłem pięść, z zamiarem walnięcia gościa w twarz, ale coś w nim kazało mi wierzyć, że naprawdę knuł przeciwko mojemu dziadkowi. Zerknąłem z niepokojem na kobietę, która przysłuchiwała się naszej rozmowie. Mogła ją wynieść poza klub.

— Ona umie milczeć — oznajmił uspokajająco Malcolm. — To jak? Potrafiłbyś go zabić? Pomógłbym ci w tym.

Pokręciłem przecząco głową.

— Domyślił się, że to zaplanuję, bo spreparował dowody zbrodni przeciw mojej rodzinie i jeśli coś mu się stanie, to one wypłyną. Mam związane ręce.

— Znajdź je.

— Jak?

— Poobserwuj go, przeszukaj jego dom, samochody. Ale to później. Teraz zajmijmy się tatuażem.

Zaprotestowałem, ale on tak długo mnie namawiał, że w końcu uległem, jak przystało na osiemnastolatka, który nie umiał się opierać manipulacjom.

Malcolm miał rację. Od lipca Gael znacznie rzadziej mnie zmuszał, żebym brudził sobie ręce krwią. Nie spodziewałem się tego, zwłaszcza że na widok dziary się wściekł i groził, że zedrze mi skórę z ramienia. Nie chciał słuchać moich wymysłów o podziwie do pradziadka i nie wierzył, że znalazłem na strychu jakąś starą fotografię z tatuażem. Długo pytał skąd wziąłem wzór, dociekał czy dostałem go od Blake'a, ale twardo zasłaniałem się odnalezionymi pamiątkami i kłamałem, że tatuator zgubił zdjęcie, które mu zaniosłem. W końcu Gael odpuścił, zaakceptował tatuaż, a nawet podziwiał go na spotkaniach rodzinnych. W międzyczasie zrobił ze mnie chłopca na posyłki dla swoich ludzi.

Reakcja Gaela na dziarę uświadomiła mi, że on naprawdę był paranoikiem. Istniało niewielkie prawdopodobieństwo, że ktoś zauważy mój tatuaż, a jeszcze mniejsze, że ktoś wda się we mną w na tyle skuteczną szarpaninę, żeby rozerwać mi rękawy. Mimo to on się tego obawiał. Podczas moich nastoletnich buntów cedził „Masz do stracenia więcej niż ja, więc proszę bardzo, idź się poskarż rodzicom, policji, ja sobie poradzę w pudle, w przeciwieństwie do was wszystkich", jednak po akcji z tatuażem wydało się, że bardzo nie chciał stracić wolności.

Spokojnie dziadku, pobyt za kratkami ci nie grozi. Już ja o to zadbam.

Udawałem dalej grzecznego wnuka. Obserwowałem go, podsłuchiwałem jego rozmowy z gangsterami, przeszukiwałem jego dom, próbując znaleźć wskazówki na temat tego, komu przekazał spreparowane dowody. Bez efektów. Ale nie poddawałem się. Trwałem u boku Gaela i czekałem na właściwy czas, ciesząc się, że nie muszę nikogo poważnie krzywdzić.

Domyślałem się, że Gael nie mógł tego znieść. Włożył we mnie zbyt wiele pracy, żebym się marnował. Dlatego kiedy podczas przyjęcia z okazji moich dziewiętnastych urodzin wręczył mi klucze do kupionego dla mnie domu, na co moi rodzice i siostra wyściskali go w zaskoczeniu i euforii, ja wiedziałem, że kryje się za tym coś paskudnego.

— Będziesz zabijał cywilów — powiedział, gdy odeszli na bok. — Złych typów, więc kryminalni nie będą tracić dużo środków na znalezienie sprawcy.

— Ale... Co z tatuażem?

— Nikt go nie zobaczy. Te typy nie będą się ciebie spodziewać. Chodzi mi o takich, którzy nie ponieśli sprawiedliwości za coś, co zrobili, i uważają się za nietykalnych.

— Tak jak ty? — wypaliłem.

Twarz Gaela stężała, a ja pożałowałem tego pytania. Mogłem nim zniszczyć całą relację, jaką z trudem budowałem. Spróbowałem się uśmiechnąć i udać, że żartowałem, ale wyszedł mi grymas. Dziadek wymienił spojrzenia z moją mamą, która z oddali gestem wolała nas do stołu, uniósł kącik ust i spojrzał na mnie z wymuszoną sympatią.

— Nie, nie takich jak ja — odparł jadowitym głosem. — Takich, na których ktoś dał zlecenie. Przeprowadź się do października, bo wyjedziesz na kilka dni i lepiej jakby twoi starsi o tym nie wiedzieli.

Skinąłem głową, wchodząc z powrotem w ramy wytresowanego zabijaki.

Jesienią podciąłem gardło mężczyźnie, który został uniewinniony za zabójstwo żony.

I sprawiło mi to największą przyjemność w życiu.

~* * * ⁂* * * ~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top