29 (Nie. Miałam. Wyjścia.)

~* * * ⁂* * * ~

Przez kolejne dni całe miasto mówiło o Claire Tonkin. Do Internetu wyciekły zdjęcia jej zwłok, a to dało pożywkę do plotek i tworzenia domysłów na temat tego, w jaki sposób doznała urazu głowy. Młotek, mosiężna figurka z korytarza, walenie o podłogę, popchnięcie na kant ławki... Teoria goniła teorię, natomiast mnie najbardziej interesowała przyczyna.

Przysłuchiwałam się rozmowom, próbując wychwycić spostrzeżenia, że Claire zasłużyła na śmierć. Że zrobiła coś złego, co uszło jej płazem, a teraz dopadła ją sprawiedliwość. Jednak mówiono i pisano o niej same dobre rzeczy.

Nie szukałam plamy na wizerunku Claire, żeby przymknąć oko na kolejną zbrodnię Damona. Chciałam tylko wybadać, jak daleko się posunął. Wykonał zlecenie na szumowinie i mogłam czuć się w miarę bezpiecznie, czy raczej zrobił to dla zemsty? A może Claire mu w czymś przeszkadzała? Co, jeśli była moją poprzedniczką? Niewygodnym świadkiem, nadającym się do chorej zabawy? Wolałam nie myśleć, co ze mną będzie, gdy pojawi się moja następczyni, ale na wszelki wypadek w poniedziałek przed pracą kupiłam gaz pieprzowy i nóż sprężynowy.

Policja przesłuchiwała każdego, kto uczestniczył w imprezie u Victorii. Moja kolej nadeszła we wtorek. Musiałam opowiedzieć, co robiłam między dwudziestą trzecią a pierwszą w nocy. Pytano mnie, czy miałam kontakt z Claire. Zaprzeczyłam. W ogóle jej nie znałam, nawet z widzenia.

Zastanawiałam się, jak poszło Damonowi. Z jednej strony liczyłam, że stał się głównym podejrzanym, bo wtedy w pełni odzyskałabym poczucie bezpieczeństwa, z drugiej – trochę się o niego bałam, co mnie diabelnie irytowało. Musiałam o nim w końcu zapomnieć. W kancelarii dołożyłam sobie tyle obowiązków, że musiałam zabierać robotę do domu i dzięki temu nie miałam czasu na myślenie o tym psychopacie.

Nadszedł piątek, a z nim zaczął się czerwiec. Wieczorem wsiadłam w pociąg do Lake Haven. Rozważałam, czy nie przełożyć podróży o tydzień, bo w ten weekend moje rodzeństwo miało być na wycieczce szkolnej. Jednak, skoro obiecałam mamie, że przyjadę teraz, to nie chciałam nadwyrężać jej cierpliwości.

Dotarłam o drugiej w nocy, gotowa na to, że rodzice będą mnie zamęczać pytaniami o śmierć pana Wooda i ze zmartwienia o moje życie zabronią mi wracać do Calchester. Jednak spokojnie wysłuchali okrojonej wersji wydarzeń i uwierzyli, że nic nie widziałam i jestem bezpieczna. Poczułam ulgę, choć przypuszczałam, że wrócą do tematu rano.

Nie dość, że nie wrócili, to jeszcze byli wyjątkowo mało rozmowni. Coś ich trapiło, pochłaniało uwagę, którą powinni poświęcić mi. W sobotę przy kolacji stanowczo zażądałam, żeby powiedzieli, co ukrywają. Rodzice wymienili dziwne spojrzenia, aż wreszcie mama przyznała:

— Malcolm wciąż się nie odezwał. Napisałam do Harper — wspomniała najstarszą córkę wujka — z pytaniem, czy wie, co się z nim dzieje, a ona odpisała, że w czwartek zgłosiła jego zaginięcie.

Przyłożyłam dłoń do ust.

— To się zdarzało — oznajmił uspokajającym tonem tata. — Przepadł już kilka razy na wiele tygodni, a potem wracał cały i zdrowy.

— Racja — mruknęła mama z grymasem dezaprobaty. — Jacht, alkohol i harem kobiet.

Wytrzeszczyłam oczy. Znałam reputację wujka, bo obijały mi się o uszy plotki na imprezach rodzinnych, ale nigdy nie słyszałam, żeby moja mama kąśliwie komentowała styl życia swojego brata.

— Wybrał sobie najgorszy moment — dodała.

— Dlaczego? — zapytałam zaniepokojona.

— Potrzebujemy pożyczki.

— Od wujka?

— Tak. Banki nam odmówiły.

— A ile wam trzeba kasy? I na co?

Rodzice przybrali spłoszone miny, po czym popatrzyli na siebie nawzajem. Gdy ponagliłam ich do odpowiedzi, mama wyjawiła zawstydzona:

— Osiem miesięcy temu wiozłam samochodem dużą sumę pieniędzy od klienta. Po drodze wstąpiłam do sklepu po zaku... — załamał jej się głos. Tata pogładził ją po dłoni. Wzięła głęboki oddech i dokończyła płaczliwie. — Kiedy wróciłam do auta, pieniędzy już nie było.

— Policja nie znalazła złodzieja — wtrącił tata. — Fabryka chciała pociągnąć mamę do odpowiedzialności. Grozili zwolnieniem dyscyplinarnym, pozwem sądowym. Wzięliśmy pożyczkę i oddała pieniądze firmie, ale teraz wisimy kasę lichwiarzowi.

— Mieliśmy spłacić pożyczkę w dwa miesiące, lecz tata stracił trzy duże zlecenia. Lichwiarz nasłał na nas komornika i za miesiąc stracimy dom.

— Komornika? Dom? — wydusiłam wstrząśnięta. — Ile ty przewoziłaś pieniędzy?

— Sto tysięcy dolarów. Razem z odsetkami musimy zapłacić trzysta tysięcy.

Ogarnął mnie szok i przerażenie. Przez ostatnie osiem miesięcy rodzice ani razu nie dali po sobie poznać, że wpadli w tak poważne kłopoty finansowe.

— Wspominaliście o tym wujkowi Malcolmowi?

— Nie. Zamierzaliśmy to zrobić w ostateczności, bo już nam dużo pomagał w przeszłości.

Pokręciłam głową z dezorientacji i niedowierzania. Ciałem mamy wstrząsnął szloch. Skuliła się i schowała twarz w dłoniach. Tata przytulił ją w milczeniu. Zawsze postrzegałam ich jako silnych i niezłomnych, bo oboje byli wysokimi brunetami o ostrych rysach twarzy i czarnych oczach, które podkreślali ciemnymi ubraniami. W tym momencie przypominali małe, ranne ptaszki. Stanęły mi łzy w oczach. Podeszłam do rodziców i uścisnęłam ich mocno.

Korciło mnie, żeby zapytać dlaczego mama wiozła tyle pieniędzy, czemu fabryka jej nie wsparła i z jakiego powodu to przede mną ukrywała, ale darowałam sobie drążenie sprawy. Odpowiedzi nie miały znaczenia. Moim bliskim groziła utrata dachu nad głową. Musieliśmy wymyślić, jak zebrać pieniądze. Nie mogliśmy liczyć na pomoc rodziny. Krewni taty żyli od pierwszego do pierwszego. Mama prawie nikogo nie miała. Dziadek i babcia umarli zanim się urodziłam, a jej pozostałe rodzeństwo żyło swoim życiem na drugim końcu kraju. Tylko wujek Malcolm zawsze wspierał mamę. A teraz go zabrakło.

W niedzielę wieczorem wysiadłam z taksówki przed jego domem w północnej części Calchester. W budynku były pogaszone światła, ale wcisnęłam guzik w domofonie i nie puszczałam, licząc chyba na cud. Kilkanaście minut później pojawił się sąsiad wujka i powiedział, że nie widział go od około trzech tygodni. Poczułam przytłaczającą bezradność.

Po powrocie do mieszkania powyciągałam drobniaki ze wszystkich kieszeni, zakamarków i zapomnianych skarbonek, a potem zsumowałam je razem z oszczędnościami na koncie. Wyszły trzy tysiące sto dolarów. Rodzice z trudem zgromadzili czterdzieści tysięcy i rozważali poinformowanie mojego rodzeństwa, że na jakiś czas zamieszkają u mnie. Wizja tego mroziła mi krew w żyłach. Nie wyobrażałam sobie mieszkania w piątkę w takiej klitce, a to sprawiło, że w moim wyczerpanym umyśle zaczął się tworzyć przeraźliwie głupi pomysł.

Nie. Miałam. Wyjścia.

— Victoria... — zagaiłam następnego dnia podczas przerwy w pracy. — Masz numer do Damona Dulforda?

— Hm. — Włączyła czajnik i spojrzała na mnie zamyślona. — Nie. Nie kumplujemy się jakoś szczególnie.

— A do Dorothy?

— Chyba nie. Zawsze gadamy przez Facebook.

— Szukałam dziś w Internecie ich oboje — przyznałam zgodnie z prawdą — i nie znalazłam ich profili.

— Dorothy ma ukryty, a Damon chyba unika portali społecznościowych.

— Ok. Możesz ją zapytać, czy da mi numer do Damona? Planuję zmienić mieszkanie, a on pracuje w nieruchomościach — wydukałam nieśmiało.

Głupio mi było zawracać Victorii głowę, bo ciężko przeżyła morderstwo Claire Tolkin i wciąż zmagała się z traumą przez to, że do zdarzenia doszło w jej domu. Stała się cicha i przygnębiona, ale jednocześnie puściła w niepamięć wszelkie niesnaski w relacjach z ludźmi, w tym ze mną, oraz starała się być potrzebna i pomocna.

— Jasne, już do niej piszę — odparła łagodnie.

— Dziękuję.

Wróciłyśmy do obowiązków. Czekałam jak na szpilkach, aż Dorothy odpisze Victorii. Wiadomość nadeszła dopiero po dwóch godzinach. Jednak policjantka nie podzieliła się numerem do brata. Poinformowała tylko, że ten wyjechał za granicę i nie wiadomo kiedy wróci. Od razu uznałam, że albo skłamała ze złośliwości, albo sam kazał jej posłać mnie na drzewo.

Strasznie się wkurzyłam. Ja nie chciałam mieć z Damonem do czynienia znacznie bardziej niż on ze mną, ale stłumiłam negatywne uczucia względem niego. Co prawda z desperacji, ale wymagało to z mojej strony przełamania wstydu i strachu, więc ten drań mógłby to odrobinę docenić.

Po długich namysłach odnalazłam w Internecie profil Beth, którą poznałam podczas gry w butelkę, i napisałam do niej z prośbą o numer do tego psychopaty. Zakładałam, że miała do niego kontakt, skoro sikała ze szczęścia, że przyszedł na imprezę.

Odpisała mi wieczorem:

„Hej, Katherine. Damon nie zgodził się, żeby rozdawać jego numer, ale proponuje ci spotkanie jutro o 15.00 na 215 Mapple Street."

Sprawdziłam wskazany adres na mapie online. Okazało się, że po obu stronach ulicy stoją ruiny bloków socjalnych. Zastanowiło mnie, czy Damon chce się tam spotkać, bo nie chce być ze mną widziany, czy stwierdził, że zachowałam się niegrzecznie szukając kontaktu do niego i planował wymierzyć mi karę. Poprosiłam Beth, aby kazała mu wybrać jakąś kameralną restaurację. Odczytała moją wiadomość, ale nie odpisała. Ponowiłam prośbę i tym razem w ogóle nie została zauważona.

Następnego dnia ubrałam się do pracy w czerwoną tunikę i obcisłe, bawełniane spodnie w tym samym kolorze. Wyglądałam, jakbym zaraz miała zasiąść do Wigilii. Brakowało mi tylko nadruku renifera na brzuchu. Próbowałam oswoić się z czerwienią, licząc, że Damon spojrzy na mnie pochlebnie, nawet jeśli nie założyłam sukienki. Przypuszczałam, że go wkurzyłam wiadomościami do Beth, więc musiałam uciec się do wszelkich metod, które mogły go choć trochę ugłaskać i dać szansę, by wyżebrać od niego pieniądze.

Po skończonej pracy, jeszcze w kancelarii wstąpiłam do łazienki i rozpuściłam włosy z koka. Rozczesałam blond pasma, robiąc sobie przedziałek na środku głowy, a potem zaplotłam dwa warkocze przy uszach. Przybrałam wizerunek słabej, słodkiej dziewczyny. Chyba trudno się na taką gniewać?

215 Mapple Street dzieliło dwadzieścia minut spaceru od kancelarii. Szłam z duszą na ramieniu, ponieważ lękałam się reakcji Damona. Sama nie wiedziałam, co byłoby gorsze: to, że skończyłaby mu się cierpliwość do mnie i ozdobiłby moją szyję garotą, czy to, że odmówiłby mi pomocy po tym, jak zniweczyłam niemal miesiąc starań, by o nim zapomnieć.

Kierując się wskazaniami mapy w komórce, dotarłam do bocznej uliczki nieopodal największego skrzyżowania w Calchester. Powoli weszłam między ruiny bloków z wielkiej płyty. Bruk był zasłany rozbitym szkłem, kamieniami i reklamówkami, ostałe ściany odrapane i pomazane sprejem. To miejsce wyglądało gorzej niż na zdjęciach i przyprawiało mnie o nieprzyjemne dreszcze.

Wkrótce się zatrzymałam, bo zorientowałam się, że wkroczyłam w ślepy zaułek.

— Hej, suczko.

Zdębiałam. Rozpoznałam ten głos.

Ale ze mnie naiwna kretynka.  Beth mnie wystawiła.

Odwróciłam się i zobaczyłam Wentwortha. Wychodził z otworu w ścianie, szurając po ziemi kijem basebolowym. Stanęłam jak zamurowana, niezdolna już do najmniejszego ruchu. Wewnętrzna ja zaczęła krzyczeć, rzucać się do przodu, ale ciało ważyło tonę.

— Fajny odstawiłaś taniec — powiedział chłopak z przerysowanym zachwytem. — Chciałbym zobaczyć, jak ci pójdzie na połamanych nogach.

Stanął pośrodku uliczki, blokując mi drogę do skrzyżowania. Rozchyliłam usta, żeby zawołać o pomoc, lecz nie zdołałam wydać z siebie dźwięku. Jak zwykle, gdy groziło mi poważne niebezpieczeństwo. Może gdzieś w głębi lubiłam padać czyjąś ofiarą. Nie znajdowałam lepszego wyjaśnienia na moją blokadę przed wołaniem o pomoc.

— Wydajesz się zdenerwowany — wydusiłam, przybierając sztuczny uśmiech. — Dlaczego?

— Próbowałaś zrobić ze mnie pedała.

— Nie przypominam sobie, żebym przystawiała cię do roweru.

Podniósł kij i oparł go sobie na ramieniu.

— Myślisz, że jesteś zabawna?

— Nie próbuję. W moim wyzwaniu nie było nic złego.

— Gdyby tak było, to dałabyś mi inne. Zakpiłaś z mojej męskości, suko.

Powoli włożyłam telefon do torebki i zaczęłam szukać palcami pojemnika z gazem pieprzowym.

— Czy ty kpiłeś z kobiecości swoich koleżanek, gdy kazałeś im się ze sobą obściskiwać?

— To co innego!

Złapałam pojemnik i ułożyłam go odpowiednio w dłoni.

— Nie, to to samo — dukałam płochliwie. — I nie ma w tym nic umniejszającego. Popatrz na aktorów, na piosenkarzy w teledyskach, na...

— Zamknij mordę, Caroline. Dobrze wiesz, że to obrzydliwe, skoro kazałaś mi...

— Przyznaję — weszłam mu w słowo, starając się zapanować nad strachem i nerwami. — Podejrzewałam, że tym wyzwaniem zahaczę o twoje bariery i zrezygnujesz z gry. Nie wiem, jak ja bym się zachowała, gdybyś namawiał mnie do całowania dziewczyny, ale zrozum, Wenston, nasze bariery są wyłącznie naszym problemem, a ludzie mogą je wykorzystywać przeciwko nam.

— Mam na imię Wentworth. I przestań...

— A ja Katherine.

— ... pierdolić. — Nabuzowany zdjął kij z ramienia i uniósł w powietrzu, mierząc w moją stronę. — Klękaj i przeproś.

— Jaką mam gwarancję, że mnie nie uderzysz?

— Daję ci gwarancję, że matka cię nie pozna, jeśli nie posłuchasz.

— Trafisz po tym do więzienia. Warto niszczyć sobie życie z powodu głupiego wyzwania w głupiej grze?

— Jestem Wentworth Culpepper, suko. Culpepper!

— No i? — prychnęłam; Jego nazwisko nic mi nie mówiło.

— Mój ojciec jest jednym z najbogatszych biznesmenów w kraju. Nie trafię do żadnego więzienia.

Opuścił broń wzdłuż nogi i zbliżył się do mnie. Wyciągnęłam gaz z torebki i prysnęłam nim prosto w jego twarz. Zawył z bólu, wypuszczając kij z ręki, i przytknął dłonie do oczu. Puściłam się biegiem ku wylotowi z uliczki.

Do mieszkania dotarłam wyczerpana fizycznie i psychicznie. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, rozpłakałam się. Trochę z rozczarowania, trochę ze strachu przed Wentworthem, który najwyraźniej był kolejnym wpływowym prześladowcą. Czułam też przejmującą słabość, bezradność i smutek. Może nawet tęsknotę, którą do tej pory zagłuszałam dwadzieścia cztery godziny na dobę. Przede wszystkim jednak pękało mi serce na myśl, że moi bliscy stracą nasz ukochany dom.

Wieczorem bez zapowiedzi wpadły Cara i Hayley. Wyznały, że zorganizowały zbiórkę dla mojej rodziny, a potem wyciągnęły zza pleców słoik pełen monet i banknotów o małych nominałach. Znowu się rozpłakałam, tym razem ze wzruszenia.

— Nie trzeba było — wykrztusiłam, przytulając przyjaciółki. — I tak nie zdążymy zebrać całości.

— Ale to nie są pieniądze na spłatę długu — powiedziała Hayley. — To kasa na prawnika.

Wręczyła mi elegancką, złocistą wizytówkę.

— Znajomi Elijaha byli w podobnej sytuacji do twoich rodziców. Facet im bardzo pomógł.

Skrzywiłam się, spoglądając sceptycznie na kartonik.

— Moi rodzice byli u prawników i usłyszeli, że nic się nie da zrobić. Moja szefowa tak samo — wyburczałam z bolesną szczerością.

— Niech zadzwonią do tego prawnika. Serio.

— W porządku. Przekażę im z samego rana — odparłam z wahaniem.

Postawiłam słoik i wizytówkę na komodzie. Z szuflady ze szpargałami wyciągnęłam foliową torbę, żeby pozbierać do niej zmiętolone chusteczki, które leżały na salonowym stoliku i mogły zdradzać, że wcześniej sporo beczałam. Wyrzuciłam torbę do kosza pod zlewem i zapytałam lekko:

— Co chcecie do picia?

Nie odpowiedziały. Odwróciłam się i spojrzałam na nie z ciekawością. Stały przy kanapie, Hayley szeptała coś do ucha Carze, a ta druga obrzucała mnie badawczym wzrokiem. Podniosłam ręce w geście wyczekiwania. Kiwnęły do siebie głowami i usiadły na kanapie.

— Poprosimy wino — rzekła w końcu Hayley.

— Przyjechałyście taksówką?

— Nie, moim samochodem. Ale zrobimy sobie maraton z „Dziennikiem Bridget Jones" i do rana wytrzeźwiejemy.

Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, choć jeszcze przed chwilą nie zdawałam sobie sprawy, że nie chcę zostawać sama. Wyjęłam butelkę słodkiego wina i trzy kieliszki. Chwilę później w telewizorze odtwarzała się pierwsza część kultowej serii. Usiadłam między przyjaciółkami i narzuciłam na nas puchowy koc.

Reszta wieczoru upływała mi miło i przyjemnie. Dziewczyny podniosły mnie na duchu i nabrałam nadziei, że jeszcze wszystko się ułoży. W połowie drugiej części „Bridget Jones" Cara zasnęła na ramieniu Hayley, przygniatając jedną nogą moje kolano. Odsunęłam się i położyłam głowę na poduszce. Niedługo później i ja przymknęłam na moment coraz cięższe powieki. Rozważyłam wędrówkę do łóżka, ale myśli rozpierzchły się niczym liście porwane przez wiatr. Zaczęłam balansować na granicy między jawą a snem. W umyśle zamajaczyły mgliste wspomnienia wydarzeń z dni, podczas których gnębił mnie Damon.

Jego twarz zbliżała się do mnie i oddalała. Jego głos rozbrzmiewał głośno i stopniowo cichł. Dotyk oszałamiał i nagle zelżał.

„Zrobisz wszystko, co ci każę".

„Nie próbuj tego więcej".

„Lubisz to, Katherine?".

„Jakie masz wymiary?".

„Przyjedź i się przekonaj".

Otworzyłam gwałtownie oczy, przyłożyłam obie dłonie do ust i zerwałam się do pozycji siedzącej. Oddychałam szybko, oszołomiona nagłym oświeceniem, jak i zażenowaniem, że nie wpadłam na to wcześniej.

1056 3rd Street Glendale Avenue

Zapamiętałam tę ulicę, ale przestała dla mnie istnieć, odkąd przeczytałam tamtego sms'a. Nigdy nie sprawdzałam, czy pod tym adresem w ogóle stał jakiś budynek mieszkalny.

Rozejrzałam się. Przyjaciółki drzemały, przytulone do siebie na drugiej połowie kanapy. Ekran telewizora pokazywał zatrzymane napisy końcowe filmu. Przysnęło mi się dłużej niż sądziłam. Nerwowym ruchem wygładziłam sobie włosy i wstałam tak, żeby nie zbudzić dziewczyn.

Rozum mówił mi, żeby iść do sypialni i przespać się z tym, co właśnie sobie uświadomiłam, ale wzięły nad nim górę desperacja i niecierpliwość. Straciłam kontrolę. Na trzeźwo, niestety, bo wypiłam tylko dwa łyki wina. Ostrożnie wyjęłam z torebki Hayley jej kluczyki do samochodu. Wyłączyłam telewizor, zgasiłam światło i wymknęłam się z mieszkania, zostawiwszy na stoliku liścik o treści:

Hayley,

wzięłam twój samochód, żeby podjechać na chwilę do koleżanki z pracy. Przepraszam, że bez pozwolenia. Sprawa służbowa. Zostawiłam na komodzie zapasowy klucz do drzwi.

K.

Dwadzieścia minut później zaparkowałam pod klasycznym, dwupiętrowym domem, oznaczonym numerem 1056. Jego podwórko ogradzała wysoka, metalowa brama ze spiczastymi wierzchołkami. Drżącymi rękami wyłączyłam nawigację w komórce i schowałam telefon do torebki. Wysiadłam z samochodu, rozglądając się lękliwie po okolicy. Otaczało mnie ładne, zadbane osiedle z domkami jednorodzinnymi, latarnie dobrze oświetlały pustą ulicę, ale dochodziła druga w nocy i czułam się nieswojo.

Zarazem onieśmielona i podekscytowana, wcisnęłam guzik domofonu. Pod moim palcem rozeszły się wibracje. Opuściłam rękę i spojrzałam uważniej na dom. W oknach obu pięter świeciło się światło. Miałam nadzieję, że w środku jest Damon, ale przez całą jazdę towarzyszyła mi seria pytań: Co, jeśli on tu wcale nie mieszka? Co, jeśli to dom jego rodziny? No i, najgorsze: Co, jeśli mieszka z partnerką?!

Czekałam w napięciu, aż ktoś mi otworzy furtkę i wyjrzy przez okno bądź drzwi. Jednak mijały minuty, a nikt się nie pojawiał. Położyłam dłoń na klamce, przekonana, że napotkam opór przy próbie otworzenia. Ku mojemu zdumieniu, furtka się uchyliła. Szybko podbiegłam do frontowych drzwi. One również okazały się nie zamknięte na klucz. Powoli weszłam do środka.

Z galopującym sercem omiotłam wzrokiem przedpokój urządzony w industrialnym stylu. Na wieszaku wisiały męskie kurtki i płaszcze, a pod szafką na buty leżały granatowe adidasy i czarne półbuty, identyczne do tych, które nosił Damon podczas imprezy u Victorii. Ścisnęło mnie w żołądku na myśl, że chłopak naprawdę mógł tu być. Przez chwilę zbierałam się w sobie, żeby zawołać jego imię, ale zabrakło mi odwagi. Potrzebowałam się upewnić, że nie spotkam kogoś innego. Nastawiłam się na rozmowę z Damonem i perspektywa mierzenia się z nieprzewidzianym scenariuszem wywoływała we mnie paniczny lęk.

Po cichu wyszłam na korytarz. W domu panowała kompletna cisza. Nadstawiłam uszu, próbując wybadać obecność kogoś żywego, dźwięki telewizora, radia, ale zdawało mi się, jakbym tu przebywała tylko ja. Mimo to, zaczęłam się skradać pod ścianą, na której wisiały zapalone lampki w drucianych kloszach. Rozum nieustannie krzyczał, że postępuję bezmyślnie i głupio, ale potrzebowałam pomocy Damona. Nie wierzyłam w możliwości prawnika poleconego przez Hayley.

Zajrzałam do pierwszego pomieszczenia po lewej. Wystrój wskazywał na salon. Dominowały barwy czerni, jasnego brązu i szarości, z ceglanymi ścianami - jak w poprzednich pomieszczeniach. Pod ścianą naprzeciwko stał metalowy regał z dekoracjami. Dostrzegłam książki, geometryczne figurki zwierząt, małe rzeźby oraz szklane ramki ze zdjęciami.

Podbiegłam do nich na palcach, okrążając narożnik i stolik kawowy. Przyjrzałam się zdjęciom. Pierwsze musiały być zrobione w Boże Narodzenie. Choinka w tle, przytuleni ludzie w odświętnych strojach. Do trzeciego nikogo nie rozpoznałam, ale na czwartym - Damon jak malowany! Patrzył ku mnie, obejmując ramionami kobietę i mężczyznę w średnim wieku. Rodzice? Wzięłam ramkę do ręki i przypatrzyłam się z bliska. Bardzo liczyłam na to, że Damon chociaż tu przebywał, ale widząc trop wskazujący, że trafiłam pod adres jego zamieszkania, odniosłam wrażenie jakbym zaczęła się unosić nad ziemią.

Odstawiłam zdjęcie i wbiłam wzrok w następne, na którym Damon pozował z pięknym koniem. Ten widok mnie rozczulił. Sięgnęłam po ramkę, jakby dotykanie szkła przynosiło nowe przyjemne doznania, i nagle poczułam nosem intensywną woń płynu pod prysznic.

Nie byłam już sama.

Odstawiłam zdjęcie i obróciłam się powoli. Westchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam Damona. Był owinięty ręcznikiem w pasie, a na jego nagiej klatce piersiowej lśniły kropelki wody. Przygryzłam wargę, mimowolnie urzeczona widokiem tego półnagiego ciała.

Damon tkwił w progu salonu i wpatrywał się we mnie z nieodgadnioną miną, trzymając w ręce komórkę.

— Co ty tu robisz? — w jego głosie zabrzmiała czysta złość.

Spięłam się. Zamierzałam go poprosić o pożyczkę, ale bijące od niego negatywne wibracje natychmiast pozbawiły mnie nadziei na pozytywną reakcję. Zawahałam się nad odpowiedzią, a potem zaświtał mi pewien pomysł. Wyprostowałam ramiona, zadarłam brodę i rzuciłam władczo:

— Chcę skorzystać z twoich usług. Cel to Wentworth Culpepper. Przyjmujesz?

~* * * ⁂* * * ~

Dziękuję za dotrwanie do tego momentu ❤️ Przepraszam, ale teraz będzie przerwa około miesiąca. Może niektórzy z Was pamiętają, ale od marca(?) publikowałam co tydzień, pisanie tego opka jest moją codziennością, a przed nami okres, w którym chyba większość z nas nie ma tyle czasu co zazwyczaj na codzienność 😄🎄🤶🎆 i ja też potrzebuję małej przerwy. Nadchodzą końcowe rozdziały i chcę, żeby były dobrze dopracowane, żebyście mieli coraz większą przyjemność z czytania, a to wymaga uwagi, której nie dam rady teraz poświęcić. Wybaczcie 🙏 Mam nadzieję, że choć część z Was zajrzy do Katherine i Damona w styczniu.

Oczywiście będę w grudniu pracować nad opkiem tyle ile się da i w razie czego na socjalne czasami wrzucałam i wrzucę małe zwiastuny.
Twitter - missudi_wattpad
Tiktok - missudi_zwiastun
Instagram - wattpad_missudi

Życzę Wam ciepłych i rodzinnych chwil w czasie świąt, fajnego Sylwestra i spełnienia marzeń w nowym roku ❤️✨😘😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top