11 (Nie jestem Ava)
~* * * ⁂* * * ~
— Puszczaj! — pisnęłam. — Będę krzyczeć! — wierzgałam się jak szalona.
Scott zarechotał szyderczo.
— Tutaj nikt cię nie usłyszy — wycharczał.
Uderzałam go głową w brodę, kopałam po łydkach, drapałam po rękach, a on wytrwale ciągnął mnie w stronę swojego pokoju, centymetr po centymetrze. Pół metra od progu straciłam pierwszego buta, drugi z wymachu poleciał w stronę windy. Wtedy dotarło do mnie, że nie wydostanę się z obezwładniającego uchwytu tego pomyleńca i wydałam z siebie zduszony pisk.
Grzmotnęłam piętami o próg. Scott uniósł mnie w powietrzu i rzucił z półobrotu na marmurową podłogę. Poczułam, jakby przeszył mnie piorun, a ból rozciętego kolana i łokcia niemal pozbawiły mnie przytomności. Scott poszedł z powrotem na korytarz, podniósł pierwsze szpilki i zniknął za ścianą. Stęknęłam przerażona, po czym przemknęło mi przez myśl, że powinnam uciekać. Spróbowałam wstać, ale gdy podparłam się na rozedrganych rękach, nie wytrzymały ciężaru i znów walnęłam w płytki.
Lewa ręka rozpłaszczyła mi się wzdłuż głowy, prawą przygniotłam niechcący biodrem. Mój kciuk ucisnęło coś małego, twardego i momentalnie przypomniałam sobie o żetonie. Obróciłam się niezgrabnie na bok, a potem desperackim ruchem zanurkowałam dłonią w kieszonce. Szybko położyłam krążek na podłodze i popchnęłam bez żadnego przemyślenia. Odbił od progu i skręcił kilka centymetrów ku zawiasom drzwi. Zaraz po tym z korytarza wyłonił się Scott. Wszedł do pokoju, niosąc w rękach oba moje buty, i trzasnął drzwiami.
Usłyszałam cichy zgrzyt. Żeton nie zadziałał. Zamknęły sie. Przed oczami przeleciało mi całe moje życie.
Scott wziął zamach ręką, w której trzymał szpilki, i osłoniłam twarz przed uderzeniem. Te jednak głośno zastukały o podłogę. Rozsunęłam palce, żeby spojrzeć na Scotta. Szedł powoli w moją stronę i rozpinał pasek u spodni. Sparaliżowała mnie trwoga, ale udało mi się podnieść do siadu i, zaczęłam przesuwać się do tyłu, szurając rękami za plecami.
— Oj, Ava, Ava — wycharczał napalony. — Podniecasz mnie tylko.
— Nie jestem Ava — wycedziłam.
Dotarłam do komody i dźwignęłam się na nogi, wspomagając się gałkami zamocowanymi przy szufladach. Pomału odzyskiwałam czucie w ciele, choć od chwili zupełnie nie czułam bólu ran.
— I mam dwadzieścia lat — wypaliłam, sądząc, że kłamstwo wyda się Scottowi bardziej odstręczające niż prawda; Zboczeniec przystanął, a na jego twarzy pojawiło się zdziwienie wymieszane z powątpiewaniem. — Pracuję dla kogoś, kto chce cię zabić — ciągnęłam cynicznym tonem, próbując opanować drżenie głosu. — Miałam za zadanie przyjść do twojego pokoju.
Scott wykrzywił usta w brzydkim grymasie, po czym wydał z siebie długie westchnienie i popatrzył na mnie spod byka.
— Masz dwadzieścia lat? — zapytał z wyczuwalnym zawodem.
— Tak — odparłam triumfalnie.
Syknął ze złością. Po namyśle wzruszył ramionami i kontynuował rozpinanie paska.
— Jesteś ładna — mruknął, spoglądając mi drwiąco w oczy. — Będzie miło.
— Nie rozumiesz — wycedziłam twardo, choć moje wnętrzności zrobiły fikołki i poskręcały się w bolesne sprężynki. — To pułapka.
— Żebyś wiedziała.
Wyszarpnął pasek ze szlufek i sięgnął do rozporka. Instynkt nakazał mi walczyć. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam, że pomieszczenie, w którym staliśmy otwierało się na salon urządzony w klasycznym stylu. Scott ruszył na mnie. Złapałam pusty, ciężki wazon z komody i rzuciłam nim, celując w twarz zboczeńca. Osłonił się rękami, ale zaraz stęknął z bólu. Rozbrzmiał trzask i brzęk tłuczonego szkła, a potem wściekły ryk.
Wbiegłam do salonu, stanęłam za etażerką i podniosłam z niej mosiężną figurkę jelenia. Zamachnęłam się i cisnęłam ozdobą w Scotta. Uchylił się przed uderzeniem, ale drugą ręką już rzucałam w niego niedźwiedziem i oberwał w ramię.
— Ty pieprzona kur...
Urwał, bo posłałam w jego stronę ostatnią figurkę, jaką miałam w zasięgu. Niestety, spudłowałam. Rzuciłam się ku regałowi z książkami, lecz Scott mnie dogonił i szarpnął za włosy. Rąbnęłam go łokciem w brzuch, a on, zupełnie tym niewzruszony, walnął mnie pięścią w bok. Jęknęłam z bólu i runęłam na drewniane panele. Zmusiłam się, żeby natychmiast wstać i złapałam za pobliską lampę wolnostojącą. Zarechotał, krążąc wokół mnie.
— Nie jestem dziewicą! — wydarłam się desperacko. — Miałam dwóch chłopaków! Bzykałam się już osiem razy!
Nim skończyłam krzyczeć, już pożałowałam, że nie dodałam zera. Zabrzmiałam prawie jak dziewica. Scott skrzywił się z obrzydzeniem, lecz wciąż patrzył na mnie pożądliwie. Zamachnęłam się i uderzyłam go kloszem. Złapał za stelaż, wykręcił mi lampę z rąk i grzmotnął mnie stojakiem w brzuch. Wpadłam na regał z małymi figurkami i przewróciłam się razem z meblem. Rozległ się rumor pozwalanych ozdób. Chwyciłam ozdobnego słonika, wstałam trzymając się fotela i uniosłam rękę. Nie zdążyłam rzucić, bo Scott wytrącił mi figurkę z dłoni i uderzył mnie pięścią w szczękę. Pociemniało mi w oczach. Myślałam, że upadam, ale resztkami niknącej przytomności zarejestrowałam walnięcie w plecy i przeszywający pisk z tyłu głowy.
Kiedy się ocknęłam, leżałam już na łóżku.
Przygnieciona ciężkim cielskiem Scotta.
A nad nim wyłonił się Tyler.
⁂
wulgarność
Moje powieki były tak ciężkie, że same się zamknęły. Może to lepiej, bo mogłabym zwymiotować, gdybym trzeźwiej rejestrowała nad sobą obrzydliwą twarz Scotta. Jakby z oddali usłyszałam urwany okrzyk i poczułam, że ten potwór się ze mnie zsunął. Stęknęłam, czując przez otarcia szarpiący ból w kolanach, a potem ponownie otworzyłam oczy. Obrazy dookoła mnie na zmianę traciły i zyskiwały kontury. Scott, przytrzymywany od tyłu przez wyższego o pół głowy Tylera, wierzgał nogami i rzęził, duszony dźwignią założoną na jego szyję. Moje oczy znów same się zamknęły. Widząc ciemność, odniosłam wrażenie, że świat zawirował.
Usłyszałam głuche łupnięcie. Stopniowo docierało do mnie, gdzie się znajdowałam i co zaszło. Poruszyłam rękami, które mimowolnie trzymałam w zgięciu przy ramionach, i wyprostowałam wzdłuż ciała. Przyłożyłam dłonie do bioder, żeby sprawdzić stan sukienki. Była podwinięta aż do moich... na szczęście nienaruszonych majtek. Wciągnęłam łapczywie powietrze i odetchnęłam z ulgą. Zamrugałam.
— Kurwa, Katherine — zaszemrał z wyrzutem zbir. — Co, gdybym tu wbił minutę później? Ostrzegałem, żebyś za nim nie szła, jeśli mnie nie zobaczysz.
Ogarnęła mnie wściekłość, od której nabrałam nowych sił. Spojrzałam na Tylera pogardliwie i wzięłam głęboki wdech nosem. Ależ ten gnój miał tupet. Pomyślałby ktoś, że skrywał w sobie choć odrobinę godności człowieka i wyrazi żal czy zmartwienie, ale od jego przytyku rezonowało jedynie chamskie: A nie mówiłem?.
Przełknęłam nagromadzoną gęsto ślinę wymieszaną z krwią.
— Chciałabym zobaczyć, jak ty uciekasz w szpilkach po dywanie — wycedziłam i delikatnie dotknęłam obolałej szczęki.
Poczułam lepką wilgoć przy kąciku ust.
— Nie ruszaj się — burknął.
Wyszedł z sypialni. Pieprzyć go, pomyślałam. Chciałam wracać do domu, zostawić już całe to gówno za sobą. Podniosłam się niezdarnie do siadu, spojrzałam mimowolnie na leżącego na podłodze Scotta i z grymasem odwróciłam głowę, ponieważ niemal wypaliło mi oczy i wstrząsnęły mną torsje. Ten oblech miał spuszczone spodnie do kostek, razem z gaciami. Bardzo chciałabym to odzobaczyć.
Tyler wrócił ze szmatką kuchenną, owiniętą wokół nieforemnej bryły. Okazało się, że w środku trzymał kostki lodu. Bez słowa wręczył mi prowizoryczny kompres, a potem wyciągnął z kieszeni spodni parę opasek zaciskowych. Podwinęłam kolana i odskoczyłam do tyłu. Ku mojemu zaskoczeniu, kucnął przy Scotcie. Obrócił go na brzuch i zaczął mu związywać ręce.
— Żyje? — zdziwiłam się niemiło.
— Tak, droga Katherine — mruknął z pretensją. — Wszędzie jest twoja krew, więc nie mogę go zabić. Zadowolona?
Przewróciłam oczami, zirytowana prostackim myśleniem Tylera, i przyłożyłam zimny okład do twarzy. Drugą ręką pomacałam się po dokuczającej mi potylicy. Syknęłam, wyczuwszy bolesnego guza. Tyler spojrzał na mnie badawczo.
— Uderzył cię w głowę? — spytał beznamiętnie.
— Tak. Zadowolony? — odburknęłam, krzywiąc się z sarkazmem.
Jakby prychnął mimowolnie, a następnie poprawił sobie marynarkę i przeczesał dłonią włosy, przyglądając mi się uważnie.
— Jesteś gdzieś ranna poza twarzą, kolanem i łokciem?
Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Wszystko mnie bolało i podejrzewałam, że Scott mi jeszcze przywalił, gdy byłam nieprzytomna, ale nie miałam siły na sprawdzanie moich obrażeń.
— Chcę wracać do siebie — wydusiłam żałośnie.
Pokręcił głową z irytacją i wycedził chłodno:
— Ile jeszcze razy mam powtarzać moje pytanie?
Duma, obraza i złość kneblowały mi usta. Wstałam gwałtownie z łóżka, zamierzając wybiec z apartamentu Scotta, ale ugięły się pode mną nogi i zaliczyłabym kolejne spotkanie z podłogą, gdyby Tyler mnie nie złapał. Spróbowałam go od siebie odepchnąć, ale przyblokował mój cios i posadził mnie z powrotem na łóżku.
— Poczekasz kilka minut — oznajmił stanowczo. — Muszę się czegoś dowiedzieć, a jeśli dobrze pójdzie, to może rozważę upozorowanie wypadku.
Puścił mnie, odczekał moment, obserwując mnie czujnie, a potem przykucnął z powrotem przy Scotcie i rozciągnął opaskę wokół jego łydek. Westchnęłam z bezsilności i przyłożyłam lód do policzka.
— Nie zgadzam się na żaden wypadek — powiedziałam przytomnie, po czym wytknęłam z niezadowoleniem: — Jednak szkoda, że nie upozorowałeś jakiegoś z moim szefem.
Posłał mi krzywe spojrzenie.
— Przypominam, że w ogóle nie planowałem jego śmierci, ale weszłaś ty, choć tego dnia w kancelarii miało nikogo więcej nie być.
— Wykonywałam zadanie służbowe. Na tym polega normalna praca — stwierdziłam opryskliwym tonem; Podczas mówienia nasilał mi się ból, więc nie otwierając już zbyt szeroko ust, dodałam mniej zrozumiale: — Mogłeś schować broń i spadać. Na pewno znalazłbyś nową okazję do pogaduszek z panem Woodem i nie obrzydzałbyś mi życia dla ewidentnego kaprysu.
Tyler zmrużył oczy w wyraźnie udawanej urazie.
— Nie boli cię buźka? Może lepiej nią nie ruszaj — dogryzł mi z kpiącym uśmieszkiem.
Następnie zacieśnił trytytkę na nogach Scotta, a później złapał go za stopy i pociągnął w stronę przejścia. Po tym, jak obaj znaleźli się w salonie, zbir stanął w progu sypialni i złapał za klamkę drzwi, patrząc na mnie wnikliwie. Obróciłam się ostentacyjnie, nie chcąc go już oglądać.
— Twój szef — w głosie Tylera zabrzmiał przemądrzały ton — walczył po to, żeby mnie zabić, a nie żeby przetrwać. Nie spodobało mu się moje pytanie.
Prychnęłam i wolną ręką machnęłam lekceważąco nad ramieniem. Rozległo się trzaśnięcie zamykanych drzwi. Poprawiłam ułożenie okładu. Bóle w całym moim ciele narastały z minuty na minutę. Miałam wrażenie, jakby powoli przestawał działać mało skuteczny, lecz dający nieco potrzebnej ulgi, środek przeciwbólowy.
Westchnęłam bezradnie. Nie mogłam się doczekać, aż uwolnię się od tego drania. Co za wstyd, że byłam tak uległa i posłuszna. Powinnam przewidzieć, że czekają mnie takie paskudne sytuacje jak ta i wiać na koniec świata. Wyobrażenie sobie tego wybiłoby mi z głowy wszelkie wymówki czy syndromy. Zachowywałam się jak frajerka i padłam ofiarą obu tych drani na własną odpowiedzialność.
Wstałam powoli, żeby sprawdzić, czy mam siłę się ruszać, chodzić czy biegać. Podeszłam do drzwi i spojrzałam na nie, jakby były niemożliwymi do sforsowania wrotami. A potem usłyszałam zza nich rozpaczliwy krzyk i wołanie o pomoc.
⁂
Rozpoznałam, że to Scott krzyczał. Nie umiałam się zmusić do tego, żeby sprawdzić, co zrobił mu Tyler. Potrzebowałam oddechu i chwili względnego spokoju. Bez trudu przestałam zwracać uwagę na wołanie o pomoc.
Wytarłam twarz okładem, a gdy szmatka przestała już ścierać plamy krwi, opróżniłam ręce i wstałam. Od kilku minut panowała cisza, która zaintrygowała mnie bardziej niż błagalne wrzaski. Podeszłam do drzwi, powoli nacisnęłam klamkę, lekko popchnęłam i spojrzałam przez szparę.
Scott, z policzkami mokrymi od łez, leżał na podłodze między stolikiem a przewróconym regałem, bokiem do mnie. Tyler nie miał już na sobie marynarki i nie dostrzegłam jej nigdzie. Kucał przy biodrach Scotta, zasłaniając mi widok na największą obrzydliwość w tym pomieszczeniu. A ja pozostałam niezauważona.
— Ava powiedziała, że mnie zabijesz — zaskomlał Scott. — Nic ci nie powiem, skoro i tak zginę.
— Dlaczego miałbym cię zabić? — spytał lekceważąco Tyler, patrząc mu prosto w twarz. — Dostanę zapłatę za informację, a nie za zabójstwo.
— Zabijesz mnie dla przyjemności.
— Wiele osób by się z tego ucieszyło, a ja nie wyświadczam darmowych przysług.
— No to, dla złudnej sprawiedliwości!
— Czy ja ci wyglądam na jakiegoś super-bohatera? — zakpił Tyler, wykrzywiając usta w pogardliwym grymasie. — Nie ma opcji, żebym cię zabił. Jeśli nie powiesz mi tego, co chcę wiedzieć, to zostawię cię z pustką między nogami i sobie pójdę.
Oparł na kolanie dłoń, w której dostrzegłam dużą metaliczną zapalniczkę. Otworzył ją i pojawił się wątły, jasny płomień. Następnie zsunął rękę z nogi, ku Scottowi. Predator zachlipał, mamrocząc coś czego nie zrozumiałam, po czym wrzasnął z bólu. Wstrzymałam oddech ze zgrozy wymieszanej z konsternacją. Czyżby Tyler przypalał mu...?
— Dobrze, dobrze — wykrzyknął dramatycznie Scott. — Powiem ci! Powiem!
Tyler oparł zapaloną zapalniczkę na kolanie.
— Słucham.
— Ale, ale — zaczął się jąkać Scott — zanim ci wyznam, gdzie ją znaleźć, musisz wiedzieć, że zginęła przez przypadek.
Tyler wzruszył ramionami.
— Nie obchodzi mnie to.
— Posłuchaj, proszę. — Scott znowu zachlipał. — Ona upadła i uderzyła głową o krawędź metalowego taboretu. Zginęła na miejscu. To się wydarzyło w moim domu. Wszyscy zrzuciliby winę na mnie. A ja nigdy bym jej nie skrzywdził, rozumiesz?
Ledwo zaczynałam rozumieć sens ich słów, zaraz gubiłam wątek i z trudem nadganiałam go swoimi mglistymi teoriami, jednak wyznanie Scotta natychmiast mną wstrząsnęło. Oprócz tego zszokowała mnie myśl, że zbir pytał... o czyjeś ciało.
— Gdzie ona jest? — dociekał znudzonym tonem Tyler i strzepnął coś z długiego rękawa koszuli.
Scott na moment milczał, płacząc cicho, aż wreszcie wyznał nieśmiało.
— W dzikim stawie przy lesie na południu Calchester.
Losie. Zachwiałam się i odruchowo oparłam na klamce. Drzwi uchyliły się szerzej, rozbrzmiało skrzypnięcie. Obaj mężczyźni spojrzeli na mnie gwałtownie. Wyraz twarzy Scotta przeszedł z wymuszonej desperacji w bezzasadną udrękę. Tyler natomiast sprawił wrażenie mocno zaskoczonego. A potem zmrużył oczy i spojrzał na Scotta z góry, uśmiechając się krzywo.
— Ale tą lalunię zamierzałeś sobie zabić, hm? — wymamrotał.
Scott zwrócił na niego wzrok i potrząsnął szaleńczo głową.
— Nie — wykrztusił.
— No, popatrz na nią. Nie hamowałeś się. Gdyby nie ja, to w ciągu dwóch minut byłaby martwa.
— Nie, nie, nie. Nie zabiłbym jej. Przysięgam.
Tyler mruknął z powątpiewaniem.
— Nie wyglądasz mi na kompletnego głupca. Nie ryzykowałbyś, że pójdzie na policję.
Przysłuchiwałam się im skołowana, sparaliżowana z napięcia. Scott emanował strachem i paniką, a w oczach surowego Tylera błyskała wesołość.
Jednak ułamek sekundy później płochliwość w głosie Scotta zanikła pod pogardą:
— Nie poszłaby na policję. Nawet nie wołała o pomoc. Jest słaba.
Tyler uniósł brew, po czym potaknął głuchym pomrukiem i zerknął na mnie z ukosa ze swoją nieodgadnioną miną. Na ułamek sekundy poczułam, jakbyśmy znowu byli w gabinecie pana Wooda. Spojrzenie zbira świdrowało mnie dokładnie, tak jak wtedy, gdy ujrzeliśmy się pierwszy raz. Zimne, złowieszcze, a zarazem diabelnie magnetyczne.
— Ona nie ma na imię Ava — oznajmił nagle gładko, przez co nie od razu pojęłam znaczenie jego słów. — To Katherine Alora Jones. — Zamknął zapalniczkę i dźwięk pyknięcia wyrwał mnie z odrętwienia.
— Co ty robisz? — wydusiłam.
Spojrzałam w popłochu na Scotta. Wybałuszał oczy w większym zdziwieniu od mojego.
— Ma osiemnaście lat — ciągnął Tyler, niczym teleturniejowy konferansjer. — Obecnie mieszka tutaj, w Calchester, przy 16 Rosedale Vale...
~* * * ⁂* * * ~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top