19. | She's dead, we don't have to fight |

Lucy, Michonne, Gabriel i Carl wraz z Judith, w nosidełku na plecach brata, stali przed kościołem. Obie kobiety uważnie przyglądały się mężczyźnie, gdy Carl wolał zawiesić wzrok na plecach młodej Smith, ciemnoskóry stał oparty o kawałek płotu przed obiektem dla wierzących.

- Gdzie byłeś? - odezwała się ciemnoskóra kobieta, pytanie to zostało skierowane w stronę księdza, wręcz wysyczała je przez zęby. Prawdopodobnie przez swoje wyjście sprowadził na nich hordę. 

- Pewnie chciał rozgrzeszyć trupy - sarknęła czarnowłosa, stając bliżej chłopaka w kapeluszu i opierając się plecami o płotek.

- Lucy... - syn szeryfa spojrzał na nią - Nie teraz - opanował ją, kładąc dłoń na jej ramieniu, po czym spojrzał na Gabriela czekając na jego odpowiedź.

- W szkole - gdy kapelusznik usłyszał odpowiedz Księdza, jak najprędzej ułożył swoją dłoń na ustach Lucy, czuł w kościach to jakim "żartem" mogła ona teraz rzucić - Chciałem to zobaczyć - westchnął mężczyzna, zamykając oczy.

- Musimy się stąd wynosić - odezwała się beznamiętnie, po ściągnięciu dłoni ze swoich ust, Lucy. Słyszała, jak i widziała, opadające deski które były przybite do drzwi kościoła, aby sztywni się stamtąd nie wydostali.

Chwilę po wypowiedzeniu tych słów, nieopodal, było słychać warkot silnika jakiegoś sporego pojazdu, który niezaprzeczalnie się od nich zbliżał. Oczy wszystkich osób skierowały się w tamtą stronę, nie musieli czekać długo aby ujrzeć czerwony wóz strażacki. 

- Czy to? - zapytał Carl, mrużąc oczy widząc jak pojazd parkuje pod samymi drzwiami budynku, tak aby trupy nie mogły się stamtąd wydostać. 

- Abraham! - Lucy podskoczyła w miejscu widząc wychodzącego rudowłosego, postawny mężczyzna widząc dziewczynę pomachał do niej na chwilę przybierając miły wyraz twarzy gdy się do niej uśmiechnął. Może i dziewczyna spotkała go wcześniej tylko raz, ale już wiedziała że ten mężczyzna jest zdrowo pierdolnięty, więc go polubiła, czarnowłosa lubiła taki typ ludzi, przypominali jej o ojcu. Carl widząc to ściągnął brwi ze sobą, nie wiedząc czemu wyczuł jakieś ukłucie w klatce. 

Gdy wszyscy wyszli z pojazdu, Maggie od razu znalazła się przy Michonne, którą przytuliła chowając twarz w jej szyi. Lucy za to podeszła do grupki, aby przywitać się kolejno z Glennem, Abrahamem i Rositą. Carl za to wciąż stał przy płocie, przyglądając się temu wszystkiemu i ściskając dłonie w pięści.

- Jak dobrze że nic wam nie jest - powiedziała pani Rhee, odsuwając się od ciemnoskórej na długość wyprostowanych ramion. 

Gdy kobiety rozmawiały, Smith wróciła na swoje miejsce obok brązowowłosego, który widząc ją blisko siebie przestał ściskać dłonie w pięści, uśmiechnęła się do niego, kładąc dłoń na jego ramieniu i delikatnie ją ściskając.

- Eugene kłamał - oznajmił Gleen wzdychając głośno. Dopiero w tym momencie nastolatkowie zauważyli że brakuje wspomnianego mężczyzny.

- Mówiłam aby nie ufać komuś z tak pedalską fryzurą - mruknęła czarnowłosa do swojego towarzysza, który zasłonił usta dłonią by nie zaśmiać się na jej stwierdzenie. 

- Nie potrafi powstrzymać zarazy - znów odezwał się Azjata, kręcąc głową. 

- Gdzie jest reszta? - zapytała Rosita, kończąc temat nieprzytomnego mężczyzny na tyłach pojazdu. 

- Beth żyje - praktycznie natychmiastowo stwierdziła samuraj, kierując swoje słowa do Maggie która odetchnęła z ulgą. - Jednak przetrzymują ją w szpitalu w Atlancie - oznajmiła, patrząc po wszytkich.

- W jakim szpitalu? - zapytała brązowowłosa, łapiąc za dłoń swojego męża i delikatnie ją ściskając. Siostry były ze sobą bardzo zżyte, więc nikt nie był zdziwiony pytaniami kobiety, dotyczącymi jej siostry.

- Memorial - odpowiedziała Michonne, kiwając od niej jednocześnie głową.

- Więc w drogę ptaszyny - Lucy odbiła się od płotu, ciągnąc za sobą Carla - skoro mamy Abrahama - brązowowłosy zmrużył oczy słysząc jej słowa - To możemy jechać pomóc odbić Beth - wyszczerzyła się do wszystkich - I zawsze chciałam pokierować wozem strażackim! - krzyknęła - A skoro jest apokalipsa i mamy taki item, chce się nim przejechać.

- Potrafisz prowadzić? - Rosita uniosła brwi ku górze, patrząc na nią nieprzekonana. 

- Siadałam już tyle razy za kółkiem, że dam rade - stwierdziła dumna z siebie. 

Gdy wszyscy szli w stronę ogromnego pojazdu, w głowie Lucy pojawiły się wspomnienia gdy była uczona jazdy różnymi pojazdami. Jej ojciec jak i babcia byli tacy sami, gdy podczas apokalipsy była przy ich boku uczyli ją nowych rzeczy. Obydwoje twierdzili że przyda jej się umiejętność prowadzenia czegoś innego niż konia, któremu może się jednak coś stać jak i nie zawsze będzie miała go pod ręką jak w tej właśnie chwili. Salut aktualnie znajdował się w Sanktuarium, u Negana, gdyż tam kazała mu biec. Nie lubiła rozłąk ze swoim koniem, gdy nie było przy jej boku rodziny, za nią robiła właśnie ten koń, był przy niej, spał z nią, chronił ją, woził ją, robił to co mógł będąc zwierzęciem. Często myślała o tym, że to zwierzę jest reinkarnacją jakiegoś człowieka, który wciąż doskonale rozumie ludzi.

- Halo, Lucy - dziewczyna usłyszała głos Maggie, od razu pokręciła głową.

- Tak? - spojrzała na nich, zauważyła wtedy że jako jedyna nie siedzi jeszcze w pojeździe, a miejsce kierowcy jest wolne. 

- Siadaj młoda, pokaż co potrafisz - stwierdził Abraham, siadając jak najbliżej kierowcy, by w momencie potrzeby móc zareagować jak najszybciej. 

- Się robi szefie - zaśmiała się, wskakując do środka. Od razu przekręciła kluczyk trzymając nogę na sprzęgle, nie włączała świateł bo stwierdziła że to nie będzie potrzebne.

- A światła? - zapytał rudowłosy, patrząc na nią.

- Po co? Kto mi wystawi mandat? Sztywny? - zaśmiała się a mężczyzna wraz z nią - Szeryfa Grimesa też nie widzę - stwierdziła, wbijając wsteczny i likwidując ręczny. Od razu pojechała płynnie w tył, po czym wbiła jedynkę i do przodu, zmieniając płynnie biegi gdy była taka potrzeba.

- Powiem, nie doceniałem cię i aż mi wstyd - oznajmił Abraham, patrząc na płynność jazdy dziewczyny, która robiła wszystko automatycznie, znów będąc zamyślona.

- Lu..? - Carl przepchnął się trochę do przodu, tak aby być za czarnowłosą.

- Hm? - spojrzała na niego w lusterku, po czym znów wróciła do drogi.

- Jesteś nieobecna - stwierdził, wyglądała dokładnie tak jak wtedy gdy odkryła że jej ojciec wciąż żyje, jednak od razu się z nim pokłóciła - O czym myślisz? - zapytał opierając głowę o oparciu jej fotela.

- O Salucie - mruknęła cicho, wjeżdżając idealnie w jakiegoś sztywnego na drodze, po którym została jedynie plama - Będę musiała się po niego wybrać - na jej słowa Carl kiwnął głową rozumiejąc jej tęsknotę za zwierzęciem, od pierwszego dnia widział więź pomiędzy nią i jej koniem, nie chciał on jej opuścić na krok, prawie wpakował się za kratki więzienia wraz z nią, tylko po to żeby tam być. Musieli go siłą odciągać.

- Może wybierzemy się razem? - zapytał, będąc ciekawy jaką osobą jest jej ojciec.

- Wiesz co Carl... - zawahała się, skręcając w prawą stronę, byli coraz bliżej szpitala. - Wolę nie narażać cię na mojego ojca - oznajmiła bez ogródek - Jest ciężkim człowiekiem i będzie chciał cię sobie podporządkować. 

----

Gdy dojechali na miejsce, Lucy wręcz wyskoczyła z pojazdu, oznajmiając reszcie że pójdzie przodem, może jeszcze ich spotka. Widziała parę razy kobietę która tam dowodzi, spotkała ją parę razy i za żadnym razem nie było to miłe spotkanie. Smith wiedziała jedno, ma zamiar ją zabić za wszelką cenę. 

Przemierzała korytarzami szpitala, kierując się w stronę głosów, w pewnym momencie zauważyła że wymieniają się ludźmi, jak do grupy Grimesa została wręcz dostarczona Carol, a do tamtej jakaś inna kobieta. Widziała że następną osobą będzie Beth, którą prowadzi kobieta, nigdy nie poznała jej imienia, jednak jej nie lubiła, z wzajemnością, za każdym razem policjantka chciała pojmać jej konia, nie miała pojęcia dlaczego Salut był dla niej taki ważny, jednak stwierdziła że kiedyś ją zabije i to miała zamiar zrobić. 

Słysząc, mało ważną dla niej, pogadankę wyciągnęła jeden ze swoich noży do rzucania, gdy tylko blondwłosa miała zamiar podejść do policjantki, Lucy stanęła w dogodnym miejscu.

- Ty pamiętasz mnie!? - krzyknęła, a na jej słowa wszyscy się odwrócili. Widzieli szaleństwo w oczach czarnowłosej, która trzymała za plecami nóż do rzucania. 

- Przyszłaś oddać mi mojego konia? - uniosła brew ku górze, łapiąc za spluwę u jej paska.

- Pamiętasz co ci obiecałam? - kliknęła językiem, łapiąc wygodnie nóż. 

Policjantka od razu wiedziała co się święci, jednak nim zdążyła dobrze wycelować.

- BOOM SZMATO - Lucy rzuciła w nią swoim fioletowym nożykiem, który trafił ją między oczy. Po zadanym ciosie kobieta wystrzeliła, jednak nie trafiła tak jak zamierzała, kula trafiła delikatnie w ramię Beth, lecąc dalej i wbijając się w ramię Lucy, która nie dała po sobie okazać bólu.

Obie grupy wyciągnęły bronie celując w siebie nawzajem.

- Stójcie! - krzyknęła brunetka z przeciwnej grupy - Nie żyje, nie musimy walczyć - stwierdziła każąc, ruchem dłoni, odłożyć broń swoim - Ona była problemem, nie musimy już walczyć - uśmiechnęła się w ich stronę, na co grupa Grimesą również odłożyła broń - Możecie zostać jeżeli chcecie.

- Tu jest bezpiecznie - stwierdził lekarz stojący za nimi.

- Ja chętnie skorzystam - mruknęła Lucilla, trzymając dłoń na postrzelonym ramieniu - Ale nie na długo, zmyje się jak najprędzej. 

Lekarz kiwnął głową, od razu podchodząc do czarnowłosej i zabierając ją ze sobą, aby jej pomóc. 

- Wrócę do was, idźcie - uśmiechnęła się do Daryla pokazując kciuk w górę. 

----

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top