17. |A priest will not be made into a warrior|

Po drodze rozbrzmiewał stukot końskich kopyt obijających się rytmicznie o asfalt, do miejsca docelowego było dwadzieścia pięć kilometrów, jednak jest spora różnica między pojazdem a jechaniem konno, przy którym trzeba robić postoje jak i prowadzić zwierzę aby go nie zamęczyć. Były potrzebne też postoje na wyładowanie emocji, gdzie ciało dziewczyny zdobiło coraz więcej wnętrzności jak i krwi sztywnych, którzy ją przez to ignorowali. 

- Czy to to? - mruknęła cicho, gdy na horyzoncie ukazała jej się biała budowla - Jest krzyż, to chyba kościół, co nie Salut? - zapytała, wskakując na wierzchowca i ruszając go kłusem. 

Podjechała jak najbliżej, już wiedziała że jest tam gdzie powinna, widząc pale wbite przed drzwiami. Westchnęła głośno, wiedząc że nie będzie miała gdzie trzymać Saluta. Wyciągnęła kartkę z plecaka jak i długopis na którym zaczęła coś bazgrać. Nie myślała o tym co się stanie jeżeli się pomyliła, wtedy będzie chodzić pieszo. 

- Wróć do Sanktuarium, opisałam ojcu wszystko, będzie wiedział kiedy cię wypuścić do mnie - pocałowała konia w chrapy, przyklejając mocno kartkę do siodła, po czym klepnęła go w zad. 

Spojrzała znów na barierę, przez którą bez problemu się przedostała i podeszła do dużych drzwi.

- Żeby tak w biały dzień siedzieć zamknięty? - burknęła, po czym mocno uderzyła dłonią w drzwi.

Słyszała szmery za nimi, jak i płacz dziecka, to tylko bardziej ją utwierdziło w przekonaniu że dobrze trafiła. Zaczęła się irytować, kiedy nikt nie podchodził jej otworzyć. 

- OTWÓRZCIE TE PIERDOLONE DRZWI ALBO WSZYSCY SPŁONIECIE - krzyknęła podirytowana kopiąc w drzwi - NIE MAM STALOWYCH NERWÓW OSTATNIMI CZASY, OTÓRZCIE TO PO DOBROCI ALBO JE ROZJEBIE - wydarła się - KOLEDZY SIĘ SCHODZĄ - kopnęła w drzwi jeszcze raz, jednak gdy nie zostały otwarte, krzyknęła parę niezrozumiałych słów i poszła w stronę sztywnych. 

- Jak to nazwała Rosita? Fidget Spinner? - uśmiechnęła się ponuro, powtarzając czynność którą wykonała przed autobusem.

- Lucilla? - usłyszała damski głos wymawiający jej imię, przez co od razu zaprzestała czynności. 

- Michonne! - krzyknęła szczęśliwa, wbijając ostrą stronę trzonu kosy w głowę sztywnego.

Uśmiechnęła się, widząc gest kobiety zachęcający aby do nich podeszła. 

- Ale z ciebie awanturniczka się zrobiła - zaśmiała się kobiet, trzymając małą Judith na rękach.

- Trochę czasu z tatą i człowiek staje się inny - również się zaśmiała wchodząc z nią do środka, po czym pomogła zamknąć drzwi.

- Lucy..? - usłyszała niepewny głos Carla na co uśmiechnęła się pod nosem i odwróciła napięcie w jego stronę. 

- Tęskniłeś za swoją wybawczynią? - spojrzała na niego z wyższością.

Zaśmiała się pierśliwie widząc jak chłopak od razu zerwał się w jej stronę, gdzie już po chwili była mocno przytulana. Przycisnęła chłopaka mocniej do siebie.

- Teraz oto stałeś się jednością ze wszystkimi sztywnymi które zabiłam.

- Nie obchodzi mnie to. - burknął dalej ją przytulając, tak jak by miała zaraz zniknąć. 

- EKhem. - z jednej strony kościoła wydobyło się chrząknięcie, przez co czarnowłosa od razu tam spojrzała.

- O boże, ksiądz. - jęknęła załamana - Nie będę się spowiadać, lubię swoje grzechy - stwierdziła od razu mierząc mężczyznę wzrokiem. 

~ Jakoś już go nie lubię i to wcale nie dlatego że jest czarny.

- Kim jest ta grzesznica? - zapytał czarnoskóry, podchodząc do Michonne. 

- Jedną z naszych - odpowiedział mu Carl - I zostanie z nami. 

- Ano zostanę - uśmiechnęła się, odklejając od siebie brązowowłosego - Macie coś na przebranie i jakąś szmatę? Musze wyczyścić kosę. 

----

Czarnowłosa siedziała na ziemi, zaraz obok Michonne siedzącej na ławce kościelnej, obie czyściły swoje bronie, tak aby można było się w niuch wręcz przejrzeć. 

- Wybierz jedną - odezwał się Carl, stojący nad Gabrielem - Musisz się bronić, nauczymy cię - wskazał dłonią na bronie rozstawione przed nimi. 

- Ja nie będę go uczyć - burknęła chcąc jeszcze coś dodać, jednak widząc proszący wzrok chłopaka poddała się. 

- Przed kim się bronić? Nie ma ich - odezwał się spokojnym głosem ksiądz. 

- Debil czy debil, oczywiście nie można wybrać odpowiedzi czy - stwierdziła patrząc na Michonne.

- To chyba zostaje debil - odpowiedziała, na co nastolatka się uśmiechnęła, wracając do czyszczenia broni. 

Uniosła wysoko brwi, widząc jak czarnoskóry wybiera coś na wzór maczety, jednak parsknęła śmiechem słysząc pouczanie Carla, na co starszy wyglądał jak by miał zaraz puścić pawia. 

- Nie mamy kabaretu w telewizji, to mamy na żywo - wyciągnęła nogi przed siebie, przyglądając się młodemu Grimesowi. 

- Musze się położyć... - powiedział oblany cały zimnym potem, wstając i nie czekając na odpowiedź.

Czarnowłosa westchnęła głośno, podnosząc się z ziemi. Już wiedziała że z księdza nie zrobi się wojownika, już nawet Dwight był bardziej ogarnięty. Położyła swoją broń na jednej z ławek, po czym podeszła do okna. Dalej nie mogła uwierzyć w to, że dała się zabarykadować w kościele, nawet okna były zabite deskami, jednak stała przy nim wyobrażając sobie że coś ogląda. 

- Macie coś do żarcia? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top