Prolog

- Luke! Czy ty, do jasnej cholery, nie rozumiesz?! To jest Styles! On nie jest jakimś gówniarzem z podwórka! - nie wytrzymałam presji i wydarłam się, opierając o blat stołu.

- Kochanie, spokojnie... - czyjeś ręce oplotły mnie w talii, a już nawet nie musiałam zgadywać kto to.

- Nie, Zayn - odwróciłam się - Ja nie mam zamiaru trafić za kratki. Musimy się go pozbyć.

- Masz rację - odgarnął mi niesforny kosmyk z czoła - Ale powinnaś się uspokoić. Inaczej będzie ci ciężko. No już... - przytulił mnie.

Wtuliłam się w tors mulata. Miałam już dość pieprzonego gadania chłopaków. Jakby ułożenie jakiegoś racjonalnego planu pozbycia się Styles'a było gorsze od wniesienia fortepianu na szczyt góry lodowej! Odkleiłam się od Zayna i odwróciłam w stronę pozostałych. Westchnęłam. Popatrzyłam jeszcze raz na wszystkie papiery.

- Styles ma dom na odludziu - odezwał się Nate.

- Co? - spojrzałam na niego.

- Jakieś 10 kilometrów od miasta - kontynuował - Nikt tam nie przyjeżdża. Niedawno udało nam się dowiedzieć, że nie będzie policji u niego, bo rodzina przyjeżdża.

- To jest myśl - pokiwałam głową - Ale nie sądzę, aby całkowicie pozbył się ochrony.

- Prawda - Malik rzucił nowe papiery na stół - Ochrona będzie ukryta.

- Ale to nasza szansa! - podkreślił Mike.

- Dlatego ją wykorzystamy - warknęłam.

- Czyżbyś miała jakiś plan, skarbie?

- O tak, Zayn, o tak... I to taki, że Styles będzie błagał, aby go zabić.

Reszta spojrzała na mnie ze strachem w oczach.

- Więc co chcesz zrobić? - mulat pocałował mnie.

- Jak go dorwę, to najpierw mu połowę żył wypruję, a potem wezmę świeczkę i wypalę mu blizny. Potnę go na rękach i nogach. Zetnę mu włosy byle jak i wrzucę go w ogień - moje mięśnie się napięły z wściekłości.

- Chłopaki, macie wymyślić taki plan, aby pozbyć się wszystkich oprócz Styles'a. Do roboty! - Zayn walnął ręką w stół.

Uśmiechnęłam się szyderczo. Nareszcie Styles dostanie to, na co sobie zasłużył.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top