C H A P T E R F O U R T Y T H R E E
Z góry przepraszam za błędy ortograficzne, literówki czy korektę. Nie zwracajcie uwagi ;)
- Myślicie, że to koniec ?
Pytanie Brandona sprawiło, że miałaś lekkie obawy. Faktycznie, zabicie wodza klanu ognia poszło jakoś...szybko. I bez jakiś komplikacji. Z klanu ognia zostało tylko kilku żołnierzy. Inni zostali albo zabici, albo uciekli. Reszta została zaciągnięta do niewoli i będzie przesłuchiwana przez Jake'a Sully.
- Coś cię gryzie ?
Spojrzałaś ukradkiem na Neteyama, który pojawił się obok ciebie. Oboje teraz patrzyliście jak niektórzy żołnierze zostają ciągnięci do więzienia.
- Po prostu...nie wierzę, że to koniec.- mruknęłaś, wtulając się w jego klatkę piersiową.
- Wiem, ale spokojnie. Te uczucie zaraz minie.
- Tak myślisz ?
- Jestem tego pewien.
- Nie wiem...mam wrażenie, że to jeszcze nie koniec.
- Jak to ? Przecież zabiłaś wodza klanu ognia, a reszta armii została albo unicestwiona, albo zabita. No cóż, niektórzy uciekli, ale przecież nic się nie stanie.
- Tu raczej nie chodzi o uciekinierów...
- Mam nadzieję, że nic złego nie planujesz.
- Możliwe.- uśmiechnęłaś się złośliwie.
- Błagam cię...
- Spokojnie, możemy razem wybrać się na rekonesans, dziś wieczorem.
- Mam to uznać jako "randkę" ?.- uśmiechnął się, powoli zbliżając się do twoich ust.
- Uznawaj to jak sobie chcesz, kochany. Ja na pewno chce pojechać na jakieś zwiady, bo naprawdę, coś mi tu nie gra.
- Wierzę twojej intuicji, dlatego razem się wybierzemy na te zwiady.
- Dziękuję.
Neteyam wziął twoją rękę i razem poszliście w stronę swoich przyjaciół, którzy opatrywali swoje rany nawzajem.
Cóż, zapomnieliście o Mo'at, która niewiadomo gdzie poszła.
Neytiri szukała jej chyba wszędzie, ale nigdzie jej nie było.
- Może się schlała i sobie gdzieś poszła ?.- zapytał Brandon.
- Ty i te twoje teorie, Brandon...- mruknęła Leyla.
- A może jest gdzieś w krzakach ?.- wszyscy się na ciebie spojrzeli.- No co ?
- W krzakach? Myślę, że to dobry pomysł.- mruknął Neteyam i skierował się do liści, które stały niedaleko was.- Proszę bardzo.
- Babcia ?!.- krzyknęła Kiri z Tuk.
- Eee...cześć, kochani!.- Mo'at wyszła ze swojej kryjówki.- Ta daaam!
- Babciu, czemu ty...
- No...Była wojna, ukrywałam się!
- Mo'at, jesteś Tsahìk, powinnaś była walczyć na czele za swoją Pandorę.
- No to ja cały czas się modliłam i błagałam Eywę o pomoc.
- Jak widać, cię wysłuchała...chyba jako jedyna...- mruknął obok ciebie Neteyam. Próbowałaś się nie zaśmiać, ale nie udało ci się.
- A więc można uznać, że to dzięki mnie ta wojna się zakończyła.
- Ach tak ?.- zapytał Neteyam sarkastycznie.
- Żebyś wiedział, kochany wnuczku. Ja naprawdę bardzo mocno się modliłam do Eywy o pokój.
- A dostaliśmy salon.- mruknął Brandon.
- Brandon!.- walnęła go Leyla.- To nie jest moment na żarty o pokojach.
- Biorąc pod uwagę fakt, pokój to również salon.
- Neteyam, lecimy.- wzięłaś rękę swojego narzeczonego i uciekłaś z nim.
***
- Już chyba wiem co nie dawało ci spokoju, że to już koniec.
- Za dużo pułapek.- mruknęłaś.- Cholera jasna! Tutaj jest wszystko!
- No widzisz ? Musimy się tego pozbyć.
- Powodzenia.- omijając kolejną strzałę, która została automatycznie wystrzelona w twoją stronę.
- Wiesz...skoro już wiemy co nie dawało ci spokoju, może już wracamy do domu ?
- Ta randka dość szybko minęła, wiesz ?
- W takim razie.- przyciągnął cię do siebie.- Musimy ją jakoś przydłużyć.
- Chciałbyś.- powiedziałaś całując go szybko w usta.- Wracamy.
Jednak znowu przyciągnął cię do pocałunku i tym razem bardziej namiętniej.
Przyciągnęłaś go bliżej siebie.
- Jak dla mnie ta chwila może trwać dłużej.
- Tak, jasne. Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele.
- Sama przed chwilą zainicjowałaś pocałunek.- złapał cię na kłamstwie.
- Hmm..racja.
I ponownie go pocałowałaś.
No kochani.
To już jutro.
Jutro koniec Shameless...
Epilog jest gotowy, prawie...ale zostawiam go na jutro na wieczór.
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał!
Miłego dnia/nocy!❤
Nie mam dzisiaj za wiele memów, ale zrobiłam jeden xd
Piękne xd
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top