C H A P T E R F O R T Y
Z góry przepraszam za błędy ortograficzne, literówki czy korektę. Nie zwracajcie uwagi ;)
Ogólnie to rozdział miał być bólem, ale ze względu na to, że mam zły dzień to musiałam się wyżyć.
Też was kocham💋
Byłam pewna, że mój koszmar się nie spełni. Modliłam się do Eywy jako przyszła Tsahìk, aby moje wizję nie były w stu procentach prawdziwe. Najadłam się wystarczająco strachu i wystarczająco płakałam, aby moje obawy się sprawdziły.
A jednak.
Patrzyłaś nerwowo na rozgrywającę się przed tobą piekło. Miałaś wrażenie, że twoje serce zostało oplątane przez węża, którego nieprzyjemna śliska skóra ściska je tak, aby się zmiażdżyło.
Nie mogłaś nawet złapać oddechu.
Nie, nie chciałaś mieć w tym momencie ataku paniki.
Tak bardzo chciałaś w tym momencie wyciągnąć broń i strzelić, ale...
Nie umiałaś.
Cała się trzęsłaś, pragnęłaś znaleźć się w ramionach ukochanego i to natychmiast. Wiedziałaś, że tylko on jest w stanie cię uspokoić. Chciałaś wziąść głęboki wdech, ale nawet tego nie byłaś w stanie zrobić.
Strach potrafi nieźle sparaliżować.
Najgorsze w tym jednak jest to, że strach nas opatula jak koc i pragnie abyśmy patrzyli na ból, który rozgrywa się nam przed oczami.
Właśnie taki jest.
- Quid accidit ? Times ?.- zapytał wódz klanu ognia.
- Nescio tale quod "timeno".- warknęłaś, powoli wstając. Miałaś lekką trudności, bo czułaś jak strach przykuł cię do ziemi niewidzialnymi żelaznymi łańcuchami i nie umiesz się wydostać.
- Surgere ac pugnare.- powiedział znowu.
Oh Eywo, daj mi siły, błagam cię.
Byłaś ciekawa, czy wysłucha cię tym razem.
Próbowałaś wstać, ale nie umiałaś. Za bardzo się bałaś.
- Audivi de te multum. Sed nunquam te esse imbecillem.
- Tu scis de me cacas.- uśmiechnęłaś się wrednie.
I nagle wstałaś biegnąc w jego stronę. Rzucił słabego Neteyama na ziemię, a ty do niego podbiegłaś.
- Wszystko dobrze?.- zapytałaś ukochanego.
- Chyba widzę anioła.- mruknął, dotykając twojej twarzy.
- Błagam cię, to nie jest czas na przypomnienie TOP dziesięć najbardziej żenujących tekstów Brandona.
- Ale...
- Wiem, że jestem twoim aniołem i tym podobne, ale to nie jest...
- Uważaj do cholery!.- wziął cię za biodra i przewrócił was, unikając ataku sztyletu.
- Potrzebujemy pomocy.- mruknęłaś do słuchawki.
Jak na zawołanie zjawił się Brandon wraz z Leylą oraz pułkownikiem. Oboje mierzyli z broni do wodza klanu.
- Nie masz z nami żadnych szans.- powiedział Brandon.- Eywa ci wybaczy, ale moja spluwa już nie.
Boże, on ma nawet w takich sytuacjach żenujące teksty.
Wódz klanu ognia uśmiechnął się w stylu "czyżby?" i spadł z klifu.
(Przepraszam za to, co się zaraz stanie)
- Jezus Maria! Ojciec poleciał.- Brandon podbiegł do krawędzi.- A jednak nie.
Zanim zapytałaś co mam na myśli to przed wami rozległ się ryk ikrana.
Wstrzymałaś oddech, gdy nagle pojawił się wódz klanu ognia na czerwono pomarańczowym ikranie.
Patrzył tylko na ciebie.
Chciał, abyś dołączyła do powietrznej wojny.
Tylko we dwoje.
- Nie...
Neteyam chciał cię powstrzymać, ale zawołałaś ikrana i sama na niego wsiadłaś. Nie umiałaś już spojrzeć na tych, których kocharz. Nie mogłaś ich zawieść.
I nie chciałaś aby cierpieli.
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. I jednak się trochę myliłam. To nie było takie smutne...
Miłego dnia/nocy!❤
A teraz memy o mnie xd:
Ten ostatni to tak bardzo mnie śmieszy
Ale nie, proszę bardzo, tłumaczenie:
- Co się stało ? Boisz się ?, wstań i walcz, wiele o tobie słyszałem, ale nigdy nie pomyślałabym(?), że jesteś słaba
- Gówno o mnie wiesz.
I to by było na tyle
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top