Rozdział 5
Weszliśmy do salonu gdzie w prawdzie nie było już Eyeless Jacka, ale nadal gościu z pociętą mordą (heh, jakbym ja nie miała)opierał sie o ścianę, a elf grał.
-Jeff, Ben, poznaliście już Wendy? Jest tu nowa.- przedstawił mnie Hoodie.
-Nope. Sup?- powiedział ten elf (nie wiem który to Jeff, a który Ben :|) nawet nie odwracając w moją stronę głowy.
-Jak zwykle.- odpowiedziałam.
Ten drugi, który wcześniej ostrzył nóż podszedł do mnie.
-Ja Jestem Jeff. Zapamiętaj mnie, ponieważ nie raz tutaj o mnie usłyszysz.- mówiąc to chyba się uśmiechał. Nie jestem pewna, przecież on ma wycięty uśmiech, co jest dosyć mylące.
-Nie musisz się o to martwić. Takiego kogoś jak ty... - spojrzałam na jego pocięte policzki oraz spalone powieki- ...raczej trudno zapomnieć.
-Dobra to dalej idze...- zaczął Hoodie, ale wtedy do pokoju wbiegła dziewczynka w różowej sukience i włosach podobnych do moich.
-Hoodie! -w tym momencie się zatrzymała. - Kim jest ta pani obok ciebie?
-Jestem Wendy.- odpowiedziałam. Podbiegła i przytuliła się do mnie (a właściwie do moich nóg).
-Lubię cię. nie wiedziałam co mam zrobić. Nigdy nie miałam dobrego podejścia do dzieci.-Pobawisz się ze mną?
Hoodie chyba widząc moje załopotanie zaingerował
-Sally, oprowadzam Wendy po domu. - Sally na to pochmurniała i puściła moje nogi. -Eh, ale jeżeli chcesz możesz iść z nami.
-Właściwie mogłabym się z nią pobawić. Czemu by nie.- Uśmiechnęłam się do młodej szatynki, która odpowiedziała mi tym samym.
-Dobra, rób co chcesz. Czuj się jak w domu.- Hoodie wzruszył ramionami.- W końcu to jest twój dom.- dodał.
-Jeeej!- Sally chwyciła mnie za rękę i pobiegła najprawdopodobniej w stronę swojego pokoju.
Starałam zapamiętać drogę, ale wszystkie korytarze wyglądały praktycznie tak samo. W końcu dotarliśmy. Pomieszczenie miało różowe ściany różowy dywanik na którym mieścił się malutki biały stolik przy którym siedziały lalki i misie. Za stolikiem znajdowało się białe łóżko i również biała szafa. Wszystko tu wyglądało dokładnie tak, jak można byłoby wyobrazić sobie pokój dziewczynki w jej wieku.
-Zdążyłaś idealnie na początek przyjęcia herbatkowego!- "nie jestem przekonana, czy takie słowo istnieje", ale postanowiłam jej nie poprawiać, jak zwykle, to przecież dziecko.-Proszę usiądź.
Odsunęłam jedno z wolnych krzesełek i na nim usiadłam. Sally zajęła to drugie wolne po drugiej stronie. Na stoliku znajdowała się zabawkowa zastawa herbaciana. Na początku było to dla mnie trochę dziwne, ale z czasem wczułam się w rolę. Kiedy ona naglę zapytała:
-Hoodie to twój chłopakiem? Dlatego cię oprowadzał?- zaczęła Sally.
Pijąc herbatę prawię ją wyplułam.
-Nie, prawie się nie znamy. Oprowadzał mnie po domu bo jestem nowa, a tak poza tym bliżej mi do jego dobrej znajomej niż do dziewczyny. Serio.- Odpowiedziałam nie wiedząc skąd w ogóle przyszło jej to do głowy.
-Trudno jak nie chcesz mówić, to nie mów. Ale ja w końcu się dowiem.-
Coraz lepiej się dogadywałyśmy i co chwila śmiałyśmy. Sally nawet uczesała mnie w dwa słodkie warkoczyki. Ktoś otworzył drzwi. Okazało się że to był EJ. Popatrzał(?) na Sally, potem na mnie i powiedział:
-Hoodie powiedział mi, że jesteś tutaj.- Zwrócił się do mnie.
-No tak, faktycznie. Jestem tu. Chcesz coś mi powiedzieć, nie wiem...
-Nie, tylko po prostu jesteś tu dość długo. Przyszedłem tu tak, nie wiem...kontrolnie?- Aha. Spojrzała na okno. Było już ciemno. Potem spojrzałam na zegarek. Faktycznie, byłam tu 6 godzin.
-Właściwie tak, to chciałem ci coś pokazać.- powiedział.
Wstałam i powiedziałam do Sally:
-Fajnie było, powtórzymy to, prawda?
-Jasne!- odpowiedziała entuzjastycznie.
Wyszłam z pokoju i zamknęłam za sobą drzwi.
-Fajne warkoczyki.- powiedział sarkastycznie.
-Eh, cicho. Mi tam się podobają. - Odwróciłam się do niego plecami niby urażona.
-Dobra, dobra. Chodź. - chwycił mnie za rękę i poprowadził na drugie piętro. "Na prawdę za dużo mnie tu chwytają za ręce."- pomyślałam.
Kiedy byliśmy już tam otworzył okno, to najbliższe schodów. Grudniowe powietrze sprawiło, że się wzdrygnęłam. Na dworze była drabina, która prowadziła na dach. EJ poszedł pierwszy. Spojrzałam w dół. "Za wysoko by przeżyć", "Ale to tylko raptem 6 szczebli.", "Nie wejdziesz tam." "Ja?! Ja nie wejdę!?"- mój dialog wewnętrzny. Stanęłam na parapecie i położyłam stopę na pierwszym szczeblu. Drugim, trzecim, czwartym... Tak weszłam na dach. Eyeless Jask już siedział na jego krawędzi. Przysiadłam się.
-Ładnie tu, co nie?- Faktycznie było ładnie. Tylko nie rozumiem jednego, na serio przywlókł mnie tutaj tylko po to by pokazać widok z około siedmiu metrów nad ziemią.
-Może być.- odpowiedziałam.
Chłopak zdjął maskę. Miał szarą skórę tak samo jak ja. No może trochę bardziej matową.
-Czemu masz szarą skórę?- zapytałam się.
-A czemu ty masz?- zwrócił pytanie do mnie. Spojrzałam na niego. Patrzył przed siebie.
-Choroba.
-Tak samo... Czasami przychodzę tutaj jak chcę pomyśleć.
-Aha.- to była jedyna reakcja na jaką mnie było stać.
Przez chwilę nic do siebie nawzajem nie mówiliśmy. Już myślałam czy po prostu nie pójść sobie. Patrzenie się w gwiazdy z gościem z którym wymieniłam parę zdań raczej nie było czymś, co bym chciała robić.
-Wiesz, zimno jest, ja lepiej pójdę...- to był jedyny powód by tam dalej nie siedzieć, jaki mogłam znaleźć.
-Czekaj .- chyba chciał mnie objąć ręką, czy coś, ale ja wstałam i zeszłam z dachu "nope". Zauważyłam Clockwork i śledziłam ją aż do pokoju, bo pewnie sama bym go nie znalazła.
-Hej, miałaś mi znaleźć materac!- powiedziałam.
-Nie, powiedziałam, że "może znajdę ci materac".
-Eh...- i tak skończył się kolejny dzień w tym jakże dziwnym miejscu.
______________________
Całą noc będę pisała rozdziały. Zrobię sobie taki maraton XD
Drogi czytelniku, nie bądź obojętny, zostaw gwiazdkę przy tym opowiadaniu. \(T^T)\
-
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top