Rozdział 19 - ,,Keep on breathin'"
,,Some days, things just take way too much of my energy
I look up and the whole room's spinning
You take my cares away
I can so over-complicate, people tell me to medicate
Feel my blood runnin', swear the sky's fallin'
How do I know if all this shit's fabricated?
Time goes by and I can't control my mind
Don't know what else to try, but you tell me every time
Just keep breathin' and breathin' and breathin' and breathin'
And oh, I gotta keep, keep on breathin' " *
- Co takiego? - spytałam. Nie próbowałam ukryć tego, że byłam zaciekawiona. Nagrania mogły zarejestrować mordercę Jacksona, lecz Chase powiedział, że nie wiedzą kim jest zabójca. Zapewne był zamaskowany - bo jakżeby inaczej. Mogli jednak dopatrzeć się pewnego szczegółu, zawężającego grono podejrzanych. Albo jakiś trop.
- Jak możesz się domyśleć - morderca był zamaskowany - zaczął powoli, a ja pokiwałam głową - Jednak nie umknął nam jeden szczegół, który może pomóc w zdemaskowaniu go.
- Chase, przejdź do rzeczy! - przerwałam mu zirytowana. Nie byłam przekonana czy jestem gotowa na to, co usłyszę, ale jednocześnie bardzo mnie to interesowało. Przyjaciel przełknął ślinę i zaczął mówić dalej.
- On miał na sobie bluzę szkolnej drużyny footbolowej.
~~~
Przez cały dzień starałam się dodzwonić do Thomasa, lecz on uparcie odrzucał moje połączenia. W końcu postanowiłam udać się do jego domu, lecz po wielokrotnym pukaniu do drzwi, nikt mi nie otworzył. Byłam aż tak zdesperowana, aby go spotkać, mimo iż nie wiedziałam co tak właściwie mu powiedzieć, że wybrałam się na spacer po miasteczku. Wmawiałam sobie, że to po to, by ułożyć sobie wszystko w głowie i zastanowić nad tym, czego dowiedziałam się od Chase'a i nie było to całkowite kłamstwo. Jednak główną przyczyną mojej wędrówki było to, że miałam cichą nadzieję na spotkanie Thomasa.
Gdy zauważyłam, że już zaczęło się ściemniać, a nogi bolały mnie od kilkugodzinnego chodzenia, zaczęłam zmierzać w kierunku domu. Postanowiłam pójść na skróty, czyli przez park.
Rozmyślałam nad osobami, które mogłam podejrzewać o morderstwo Lindsay i Jacksona. Osoba ta miała na sobie bluzę drużyny, więc najprawdopodobniej do niej należała. Albo mogła być to tylko zmyłka, odwrócenie uwagi od prawdziwego zabójcy. Z pewnością policja miała zamiar przesłuchać wszystkich członków, jednak mogło się okazać, że to tylko strata czasu, a plan mordercy zadziałał. Jednak, gdyby rzeczywiście był footbolowcem, z pewnością moim pierwszym podejrzanym byłby Tod. Miał motyw. Tyle, że Reachel powiedziała ,,Zgwałciliście". Kolejna osoba lub osoby, które miała na myśli, również były potencjalnymi zabójcami. Niestety nie miałam pojęcia o kim wtedy mówiła.
Nagle dostrzegłam przed sobą jakiś ruch. Zatrzymałam się i uniosłam wzrok. Widok, który ujrzałam sprawił mnie w osłupienie.
Tam był on - pierwszoplanowy bohater moich myśli przez ostatnie miesiące, mój cichy obserwator, morderca moich rówieśników, a także osoba, przez którą niemalże straciłam tatę. Shadow.
Stał pośród drzew, na drugim końcu parku. Jak zwykle miał na sobie maskę i mogłam dostrzec jedynie jego błękitne, przeszywające mnie spojrzenie. Obserwował mnie, a ja jego.
Otrząsnęłam się. Drżącymi rękami wyjęłam telefon z tylnej kieszeni i zaczęłam wybierać numer policji. To był on. Shadow we własnej osobie. Kilkanaście metrów przede mną. Nie dostrzegłam, aby posiadał jakąkolwiek broń. Miałam szansę go schwytać.
Dwa razy zdołał mi uciec, nie mogłam pozwolić mu uciec...
Uniosłam głowę. Nie było go. Chwilę temu stał w miejscu, w którm teraz znajdywały się jedynie drzewa.
- Cholera! - krzyknęłam, po czym skołowana zaczęłam rozglądać się wokół, wiedząc że podczas gdy ja byłam zajęta swoją komórką i próbą wezwania odpowiednich służb, on zdążył już uciec. Zaczęłam biec i szukać go, jednocześnie czekając, aż ktoś odbierze telefon.
- Halo? - w słuchawce rozległ się kobiecy, szorstki głos. Nie zwlekając, zaczęłam wyrzucać z siebie słowa.
- Park przy McCurtain Street. Shadow - to jedyne co byłam z siebie w stanie wydusić. Na słowo Shadow musiała wiedzieć o kogo chodzi, gdyż każdy w miasteczku tak nazywał mordercę, którego tożsamość pozostała nieznana.
- Najpierw imię i nazwisko - odpowiedziała kobieta.
- Przed chwilą powiedziałam pani, że widziałam zabójcę, którego szukacie już od dwóch miesięcy i zapewne jest już daleko od parku, po co pani moje nazwisko? - uniosłam się pod wpływem emocji, jednocześnie wciąż błądząc po parku i szukając wzrokiem uciekiniera - Juliet Andrews!
- Andrews? - powtórzyła za mną kobieta, a ja miałam ochotę uderzyć się w głowę z bezsilności - Już wysyłam radiowozy - rzekła, bez zadawania więcej zbędnych pytań i rozłączyła się. Wow. Trzeba było tak od razu. Gdyby od początku znała moje nazwisko, gliny zjawiłyby się tu szybciej i policjanci mieliby większe szanse na schwytanie Shadowa.
Kontynuowałam przeczesywanie terenu, dopóki nie usłyszałam wycia syren. Szybko podbiegłam do jednego z radiowozów, a z niego wysiadł... mój ojciec.
- Tato?! Co ty tu robisz? Powinieneś leżeć w łóżku i odpoczywać!
- Kochanie, ja za bardzo kocham tę robotę, żebym leżał pod kołderką i przegapił pościg - puścił mi oczko. Reszta jego współpracowników już zaczęła poszukiwania. Część chodziła po parku,a druga ruszyła najbliższymi uliczkami.
- Powinieneś myśleć o swoim zdrowiu - nie dawałam za wygraną. Nic nie było od niego ważniejsze. Nie potrafiłam pogodzić się z tym, że w takim stanie on miał zamiar biegać i szukać zabójcy.
- Muszę i lubię wykonywać swoją pracę - uśmiechnął się, wzruszając ramionami - Za to ty wracaj do domu, złotko.
Miał rację. Był wieczór, a następnego dnia rano miał odbyć się pogrzeb Jacksona. Musiałam przygotować się mentalnie na to wydarzenie. Jednak nie chciałam mu pozwolić na przemęczanie się. Powinien wrócić razem ze mną.
- A co z tobą? - zapytałam, uparcie nie dając mu za wygraną.
- Wszystko będzie dobrze - przewrócił oczami - A teraz idź już zanim stwierdzę, że obcinam ci kieszonkowe.
W końcu zgodziłam się i westchnęłam, delikatnie go obejmując. Uważałam, aby nie dotknąć jego rany lub nie uszkodzić szwów. Zanim się rozstaliśmy, powiedziałam mu, że ma na siebie uważać. Po tym tata ruszył w swoją stronę, a ja w swoją.
~~~
Nie mogłam oderwać wzroku od nieruchomego ciała Jacksona, leżącego w trumnie. Na przemian bawiłam się palcami i zwijałam dłonie w pięści. Świadomość, że Jackson mógłby żyć, gdybym wcześniej odkryła kim jest Shadow, uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą, gdy obserwowałam pogrzeb. Patrzyłam wszędzie, tylko nie w stronę jego rodziny.
Od czasu zerkałam w stronę Thomasa, stojącego niedaleko ode mnie, lecz no uparcie unikał kontaktu wzrokowego. Był cały spięty. Czy tak jak ja czuł się winny kolejnej śmierci?
Tata stał tuż obok mnie i starał się dodawać mi otuchy, delikatnie mnie obejmując. Mimo iż zachowywałam pokerową twarz, moje myśli krążyły wokół podejrzewanych przeze mnie osób. Moja głowa była pełna rozmyślań nad ,,Co by było gdyby...?". Czy byłam w stanie wcześniej odkryć zabójcę Shadowa i uratować tatę od postrzału? Czy Jackson uniknąłby śmierci?
Niestety nie było mi dane się tego dowiedzieć.
~~~
Po zakończonym pogrzebie i złożeniu kondolencji wraz z tatą zaczęliśmy zmierzać w kierunku naszego auta. Nagle dostrzegłam kogoś, kogo wcześniej nie zauważyłam - mamę Kevina. Jej widok zaskoczył mnie, w końcu przeprowadzili się do Nowego Yorku. Na pogrzeb przyszli wszyscy mieszkańcy, nie spodziewałam się jednak, że kobieta przemierzy tak długą drogę, aby wziąć udział w tym wydarzeniu.
- Zaczekaj na mnie w aucie - zwróciłam się do taty - Pójdę się z kimś przywitać.
On uśmiechnął się i pokiwał głową, po czym poszedł w kierunku parkingu, natomiast ja podeszłam do pani Anny. W końcu to, że jej syn był dupkiem, nie oznaczało, że nie miałam chociażby się przywitać. Tym bardziej, że z mamą mojego chłopaka zawsze miałam dobry kontakt. Bywało tak, że wolałam zostawać u nich na kolacji, niż sam na sam z moim już eks spędzać czas na mieście.
Zanim zdążyłam cokolwiek do niej powiedzieć, kobieta rzuciła mi się na szyję.
- Juliet, kochanie! - pisnęła czterdziestolatka - Jak ja cię dawno nie widziałam! Dlaczego już nie przychodzisz do nas na kolacje? Tęskniłam za tobą. Jak się trzymasz? Co u twojego ta...
Zaczęła wyrzucać z siebie miliony pytań - jak zawsze. Zastanawiało mnie tylko dlaczego spytała o to, że już ich nie odwiedzam. Przecież wyjechali bardzo daleko stąd. Ale to nie było największym problemem - czyżby Kevin nie powiadomił swojej rodzicielki o naszym rozstaniu?
- Zaraz, chwila... - przerwałam jej wpół zdania - Pani o niczym nie wie?
- A o czym powinnam wiedzieć? - zdziwiła się.
- Ja i Kevin już nie jesteśmy razem - odparłam, przypominając sobie okoliczności naszego zerwania.
- Naprawdę? - kobieta wydała okrzyk, wyraźnie nie była gotowa na takie oświadczenie. Zastanawiało mnie tylko czemu Kevin nic jej nie powiedział... - Od kiedy?
- Od... nie wiem dokładnie. Od jakiegoś półtora miesiąca? - odparłam niepewnie.
- O Boże. Dlaczego?
- To chyba przez tą odległość - westchnęłam. Nie chciałam jej mówić o tym jak jej syn ignorował mnie i dziwnie zachowywał się od wyjazdu do Nowego Yorku.
- Odległość? - roześmiała się nagle - Darewood leży niecałe dziesięć kilometerów od Thomson Town. O czymś mi nie mówisz, kochanieńka - delikatnie uderzyła mnie w ramię.
- Przepraszam, co? - tym razem to ja nie miałam pojęcia o czym mówiła - Jakie Darewood...? O czym pani mówi? Czy nie znalazła pani pracy w Nowym Yorku? - nic z tego nie rozumiałam.
- Oj, chciałoby się! - mama Kevina odpowiedziała rozmarzonym głosem - Dostałam posadę w Darevood, niewiele lepszą o poprzedniej, którą miałam w Thomson Town, ale zawsze to parę groszy więcej... Jaki Nowy York? Skąd ten pomysł?
Zamarłam. Skołowana, nie miałam pojęcia co odpowiedzieć. Mimo iż Kevin nie był już moim chłopakiem, zezłościło mnie to, że mnie okłamał. I to na tak ważny temat. Dlaczego powiedział mi, że razem z mamą mieszkają na drugim końcu kraju, podczas gdy cały ten czas byli w miasteczku, znajdującym się kilka kilometrów od Thomson Town?
O mój Boże. Co jeśli on chciał, aby wszyscy myśleli, że wyjechał, a dzięki temu być kimś, kogo tożsamości nikt nie znał, a jako Kevin nie być podejrzewanym...
Kimś takim jak Shadow?
~~~
Po weekendzie pełnym wymyślania kolejnych zagadek oraz rozpaczliwych (i oczywiście nieudanych) prób porozmawiania z moim chłopakiem, nadszedł poniedziałek. Wiedziałam co musiałam zrobić. Miałam plan. Z Thomasem czy bez niego miałam zamiar odkryć kim jest Shadow.
Czy był nim mój były chłopak? Tod lub jego koledzy z drużyny? A może ktoś zupełnie inny, o kim nawet nie pomyślałam?
Podczas lunchu zauważyłam wychodzących ze stołówki Reachel i Tod'a. Niedługo potem ruszyłam za nimi. Poszli w to samo miejsce, co ostatnio. Postanowiłam ich nieco podsłuchać, mając nadzieję, iż dowiem się jeszcze czegoś ciekawego, a dopiero potem wkroczę do akcji.
- Co ty sobie wyobrażasz? - krzyknęła zdenerwowana Reachel - Najpierw Lindsay, potem Jackson... Tego już za dużo!
Jej słowa mogły wskazywać na to, że jej chłopak był Shadowem. A ona o tym wiedziała. I go kryła.
Stwierdziłam jednak, że zaczekam jeszcze chwilę i posłucham ich rozmowy.
- Myślisz, że chciałem, aby tak wyszło? - krzyknął chłopak - Nie sądziłem, że do tego dojdzie... Że cała ta sprawa wymknie się spod kontroli...
- Powinieneś był to przewidzieć! Policja już wie o gwałcie, więc zapewne niedługo dowie się o całej reszcie. Nie pomyślałeś jednak, że idąc do więzienia, pociągniesz mnie za sobą!
- Nikt nie prosił cię o to, abyś mnie kryła!
O nie. tego było już za wiele. Wyszłam z ukrycia.
- Zabiłeś Lindsay? - wrzasnęłam. Zdezorientowana para kompletnie nie spodziewała się, że ich podsłuchiwałam. Patrzyli na mnie w osłupieniu, podczas gdy ja myślałam, że zaraz wyjdę z siebie - Odpowiadaj! Czy to ty ją zabiłeś?!
- Nie! - uniósł się zezłoszczony Tod.
- Więc kto?! - spytałam, nie ukrywając furii, która ogarnęła moje ciało. Nawet jeśli nie on zabił, to na pewno wiedział coś więcej o śmierci Lindsay, a przynajmniej znał nazwiska osoby lub osób, które wraz z nim zgwałciły Lindsay. A Reachel - moja dawna przyjaciółka, która zdawała się być dla mnie zupełnie obca wiedziała o wszystkim i kryła tych chłopaków.
- Nic ci nie powiem - odpowiedział nastolatek, a ja powoli zaczynałam tracić cierpliwość.
- Kto zgwałcił Lindsay? - nie próbowałam ukryć obrzydzenia, wypowiadając te słowa. Zarówno Tod jak i jego partnerka cały czas odwracali ode mnie wzrok. Byli winni. Wiedział o tym doskonale. Nie byłam tylko pewna czy Tod oprócz gwałtu był odpowiedzialny za zabójstwo Linds i swojego przyjaciela.
Chłopak uparcie milczał, a ja zrozumiałam, że muszę wcielić swój plan w życie wcześniej, niż zamierzałam. Z kieszeni kurtki wyjęłam dyktafon, który nagrał całą rozmowę - od momentu, w którym zaczęłam ich podsłuchiwać i do tej pory nie został wyłączony. Upewniłam się, że obydwoje rozpoznali urządzenie, które miałam w dłoni i obserwowałam ich reakcje.
- Jeśli nie zaczniesz gadać, to zaniosę nagranie na komisariat. Jesteś teraz głównym podejrzanym, Tod - warknęłam. I tak miałam zamiar to zrobić, ale widząc ich miny, byłam pewna, że mój mały szantaż zadziałał.
- Kto jeszcze brał udział w tym, co wydarzyło się na imprezie?
- To nie ja ją zabiłem, przysięgam! - zaczął się bronić.
- Nie tak brzmiało pytanie - zirytowałam się. Wystarczyło pomachać mu przed nosem dyktafonem i od razu stał się rozmowny, szkoda tylko, że nie odpowiadał na moje pytania.
- Ja... nie mogę powiedzieć... - zaczął się plątać, na co ja przewróciłam oczami.
- Wiesz co się stanie jeśli nie odpowiesz?
Tod przełknął ślinę, po czym wymienił z Reachel szybkie spojrzenie. Nagle ona zaczęła zmierzać w kierunku wejścia do szkoły, lecz ja zagrodziłam jej drogę.
- Ty zostajesz - mruknęłam - Twój ukochany popełnił co najmniej jedno przestępstwo, a ty jako osoba, która o wszystkim wiedziała i nikomu nic nie powiedziała, jesteś współwinna. Dlatego zastanów się czy aby na pewno chcesz, aby to nagranie trafiło w ręce policji - posłałam jej fałszywy uśmiech, a ona powoli wypuściła powietrze, po czym się cofnęła. Bolało mnie to, że jeszcze niedawno przyjaźniłam się z kimś takim. Uczucie do tego dupka całkowicie przysłoniło jej oczy, a ona ryzykowała dla niego wiele, stąpając po cienkim lodzie. Gdyby wsypała go po tak długim czasie i tak zostałaby oskarżona o utrudnianie śledztwa i ukrywanie przestępcy. Z jednej strony jej współczułam, ale w to bagno wpakowała się sama i nawet gdybym chciała, nie potrafiłam jej pomóc. Policja i tak wiedziała o tej nieszczęsnej imprezie już prawdopodobnie wszystko, o czym powinna i zapewne w najbliższym czasie miała zamiar przesłuchać ich, a także całą resztę drużyny. Na moje szczęście, żadne z nich nie miało o tym pojęcia, dzięki czemu mój mały szantaż zakończył się powodzeniem. Z kolei dzięki temu z moich ust padły te piękne słowa, które od dawna chciałam wypowiedzieć, czyli:
- Teraz ja będę zadawać pytania, a wy grzecznie mi na nie odpowiecie, zgoda?
W odpowiedzi po raz kolejny zerknęli na siebie, po czym zgodnie pokiwali głowami. Wróciłam do gry. Miałam przed sobą w miarę wiarygodne źródło informacji i szansę na zdemaskowanie człowieka, który o dłuższego czasu był postrachem miasteczka.
- Skąd wiedziałaś o tym, co wydarzyło się na imprezie? - zwróciłam się do dawnej koleżanki. Patrzyła na mnie z niechęcią, ale w końcu zaczęła mówić. I w przeciwieństwie do ukochanego - na temat.
- Szukałam Tod'a. Ta willa była ogromna, więc trochę zajęło mi znalezienie odpowiedniego pokoju. Wcześniej powiedział mi, że jest wstawiony i idzie się zdrzemnąć. Znalazłam go w jednej z sypialni. Nie był sam - przerwała na chwilę, niepewnie zerkając na chłopaka. Aha - czyli Reachel przyłapała go na gwałcie i niczym się nie przejmując, dalej była z tym zwyrolem... Robiło się coraz bardziej interesująco. Miałam świadka, który po niewielkiej groźbie zaczął wszystko wyśpiewywać. Zapewne nawet nie zauważyli, że wciąż nie wyłączyłam dyktafonu. Czyżbym przeceniała swoją byłą już przyjaciółkę? Chyba nie była na tyle inteligentna, na ile wskazywały jej oceny.
Czy oni naprawdę sądzili, że ja chcę te informacje dla siebie? Nie domyślili się postępu? Co prawda nie miałam na co narzekać - jak już zaczęli mówić o czymś istotnym, niech dokończą.
- Kto jeszcze był w pokoju? - spytałam.
- Lindsay. Tod, oczywiście - zaczęła wyliczać - Jackson Stevens. Damon Reynolds.
Damon był popularnym złym chłopcem. Oczywiście nie mogło zabraknąć go na liście. Jackson również zwrócił moją uwagę. Dlaczego został zabity? - to pytanie po raz kolejny przemknęło przez moje myśli.
- Wesley Rubbers. George Loski. Finnick Montez - Te wszystkie osoby znajdywały się wtedy w stołówce i kłóciły. Ciemnowłosa przerwała gwałtownie, spuszczając głowę. Szło tak dobrze, ale ją akurat w tym momencie zainteresowały sznurówki swoich butów. O czymś mi nie mówiła i jeśli myślała, że tego nie zauważę, to się myliła.
- I? Kto jeszcze? - patrzyłam na nią podejrzliwie, na co zwróciła uwagę i powoli wypuściła powietrze. Na przemian rozwijała i zwijała dłonie w piąstki. Widać było, że się wahała.
- To ci się nie spodoba, Juliet - mruknęła cicho.
- Nie dyskutujemy teraz o gustach! - krzyknęłam zirytowana. Czułam, że wiedzieli o wiele więcej niż ja. I byłam już tak blisko dowiedzenia się prawdy. Nie miałam czasu na głupie gierki - Umawialiśmy się, że powiecie mi wszystko.
- Ostatnią osobą był... - ponownie przerwała, na co przewróciłam oczami, starając się nie wybuchnąć po raz kolejny.
- Kevin - dokończył za nią Tod, który do tej pory milczał jak grób - Ostatnia osoba to Kevin.
~~~
Siedząc w parku, wciąż trawiłam otrzymane informacje. Roztrzęsiona, od kilku już godzin siedziałam na jednej z ławek, próbując wszystko poskładać do kupy.
Reachel wiedziała jaką okropność wyrządził facet, z którym była w związku. Ona jako świadek, była współwinna i kryła go. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że byłoby ją na to stać - nawet po tym jak postanowiła unikać mnie oraz Carter. Przynajmniej znałam już tego powód - po śmierci Linds wolała trzymać się ode mnie z daleka. Może myślała, że przez przypadek wypaplałaby coś przy mnie, szczególnie że po zabójstwie przewodniczącej stałam się bardzo czujna. Nie wzięła jednak pod uwagę, że jej rezygnacja z przyjaźni była jeszcze bardziej dziwna i podejrzana.
Kevin również okazał się być kimś zupełnie innym, niż myślałam. Kochałam go przez bardzo długi czas, nawet po naszym zerwaniu, a on bezczelnie mnie okłamał na temat Nowego Yorku. Jakby było tego mało, obrzydlistwo, w którym wziął udział powodowało u mnie odruchy wymiotne. Wszystko to sprawiało, że moja teoria, iż to on był Shadowem, stawała się jeszcze bardziej prawdopodobna.
Nie można jednak zapomnieć o chłopaku Reachel i innych, którzy zgwałcili Lindsay. Nie chcieli, aby się wygadała, więc któryś z nich jakimś cudem zdobył broń i zakończył życie dziewczyny, jednocześnie likwidując problem.
A co z Jacksonem? Czyżby stchórzył, zechciał wyznać komuś prawdę o tej nieszczęsnej imprezie i dlatego któryś z współwinnych zabił go? Bał się, że kapitan drużyny się wygada? A może jego śmierć nie miała nic wspólnego z Lindsay?
Łzy bezsilności bez przerwy spływały mi po policzkach. Czułam się samotna i bezradna. Jakbym była głupcem. Reachel i Tod wiedzieli coś więcej, lecz po tym jak dowiedziałam się o Kevinie nie byłam w stanie dalej ich słuchać. Może nawet wiedzieli kto był Shadowem, a ja przerażona tym, czego się dowiedziałam, uciekłam.
Nie mogąc się powstrzymać, trzęsącymi rękoma wyjęłam komórkę, po czym wybrałam numer Thomasa. Za pierwszym i drugim razem nie odbierał, co jeszcze bardziej mnie zdołowało i uświęciło w przekonaniu, że byłam idiotką. Miał prawo mnie olewać - nie wyjawiłam mu tak ważnych informacji. Okłamywałam go. Stracił do mnie zaufanie i przestał się odzywać. A ja dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że znaczył dla mnie o wiele więcej niż kiedykolwiek myślałam.
Gdy za trzecim razem odebrał, byłam w tak wielkim szoku, że musiał kilka razy powiedzieć, ,,Halo?", zanim w ogóle wypowiedziałam jakiekolwiek słowo. Jednocześnie byłam zbyt załamana, aby cieszyć się tym, że wreszcie postanowił ze mną pogadać.
- Thomas? - pociągnęłam nosem. Mój głos był cichy i roztrzęsiony.
- Juliet? - spytał nagle ciepłym głosem. Tęskniłam za tym - Boże, Juliet. Co ci jest? - zmartwił się, a ja załkałam.
- Thomas - szepnęłam - Potrzebuję cię.
- Gdzie jesteś? - odpowiedział stanowczo. W tle usłyszałam dźwięk otwierania, a potem trzaśnięcia drzwiami.
- W parku.
- Zaraz tam będę.
~~~
- Dziękuję, że przyszedłeś - mruknęłam po raz kolejny. Szliśmy powoli ulicą. Kierowaliśmy się w stronę opuszczonej fabryki na obrzeżach miasta. Kiedyś roiło się tam od dilerów, ale po ostatnich wydarzeniach, nawet oni postanowili opuścić miasto lub przestać przebywać poza domami o późnych porach. Nawet najwięksi twardziele bali się otrzymania kulki w łeb od Shadowa. I trudno im się dziwić.
Gdy nasze dłonie, otarły się o siebie, Thomas zerknął na mnie, po czym złączył nasze dłonie. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, wkradającego się na usta. Powoli spacerowaliśmy, obserwując zachód słońca. To wystarczyło, abym poczuła się choć odrobinę lepiej.
- Po to żyję. Ratuję damy w opałach, robię za ramię, na którym możesz się wypłakać... - wzruszył ramionami.
- Nie musisz tego robić - odparłam - Nie zasługuję.
- O nie, Juliet - zatrzymał się nagle, po czym ujął moją twarz w dłonie. Musiałam wreszcie na niego spojrzeć - Nawet tak nie mów.
- Masz prawo być na mnie zły - kontynuowałam - Nie powinnam była ukrywać przed tobą prawdy - westchnęłam.
- Nie powinnaś, ale miałaś do tego powód. Było ci ciężko to powiedzieć, a mi pewnie byłoby ciężko tego słuchać - przyznał, kopiąc jakiś kamień - Na początku byłem wściekły, a potem dotarło do mnie co i dlaczego zrobiłaś.
- Bądź nie zrobiłam - dodałam, na co on parsknął śmiechem.
- Chodź tu - mruknął, przytulając mnie mocno. Wtuliłam się w niego, ponownie czując się bezpiecznie.
- Od teraz już żadnych tajemnic - zadecydowałam. Rozumiałam to jak bardzo go raniłam. Okłamywałam lub kilkakrotnie oskarżałam o bycie mordercą. Postanowiłam z tym skończyć. Ten chłopak zawrócił mi w głowie i był warty wszystko, a szczególnie zasługiwał na prawdę. Dlatego opowiedziałam mu o wszystkim, czego się dowiedziałam. Zanim się spostrzegłam, byliśmy w fabryce. Szare ściany pokryte był graffiti, których nie potrafiłam rozczytać. Pod nogami mieliśmy pełno kamieni. Nad nami znajdywało się piętnaście pięter, a obok kręte schody, prowadzące na górę.
- Czyli mówisz mi, że twój były, Tod, Wesley, George, Finnick i Damon zgwałcili Lindsay? - nie dowierzał.
- Tak - odparłam bezradnie.
- Skopię im tyłki - warknął, chodząc niespokojnie tam i z powrotem. Szybko podeszłam do niego i złapałam za ramię. Zmusiłam go do spojrzenia mi w oczy, mając nadzieję, że się uspokoi.
- Wszystko nagrałam i przekazałam tacie nagranie. Policja zrobi z nimi co trzeba - rzekłam.
- Oby.
Nagle dostrzegłam za nim jakiś ruch. Zmrużyłam oczy, po czym rozpoznałam zamaskowaną postać, trzymającą pistolet w ręku.
- Thomas! - pisnęłam, lecz zanim zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch, mężczyzna przystawiał broń do skroni zaskoczonego i przerażonego chłopaka.
Shadow.
* Fragment utworu Ariany Grande ,,Breathin'"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top