Rozdział 1 - ,,Broken promises"


,,You make a mistake, you better learn from it" *


Jeżeli czegokolwiek nauczyłam się przez siedemnaście lat mojego życia, to na pewno nie tego, aby nie wtykać nosa w nie swoje sprawy. Jeśli czegokolwiek nauczyłam się przez własne lub cudze błędy, to nie tego, aby trzymać język za zębami i nie zawsze mówić, na co ma się ochotę. I jeżeli czegokolwiek nauczyły mnie rozstania, rozczarowania i przegrane, to z pewnością nie tego, aby nie pragnąć tego, czego nie można mieć.

Cześć. Jestem Juliet Andrews. Przeżyłam już dobre siedemnaście lat, lecz tak, jak wcześniej wspomniałam, nie nauczyło mnie to niemalże niczego. Miasteczko, w którym się wychowałam nigdy nie było niewinnym miejscem - kradzieże, czy dilerstwo narkotykami były codziennością, a ja, jako córka policjanta, wiedziałam o tym bardzo dobrze. Ten fakt nie sprawił jednak, że Thomson Town nie wstrząsnęła informacja o morderstwie, ponieważ było wręcz przeciwnie.


- Rusz tyłek, Andrews - usłyszałam irytujący głos mojej przyjaciółki - Carter. Dobrze wiedziała, że zarwałam noc, wsłuchując się w brzmienie mojego ulubionego, niezbyt znanego zespołu Against The Current, a mimo to wyciągnęła mnie na ten głupi piknik, bo jak stwierdziła ,,cała szkolna elita tam się pojawi". A mówiąc ,,szkolna elita" miała na myśli Jacksona Stevensa - kapitana drużyna footbolowej, w którym była zadurzona od pierwszej klasy. Powinna się cieszyć, że w ogóle zgodziłam się z nią pójść i przyglądać, jak robi maślane oczy do Stevensa, a ona jeszcze mnie pospieszała., chociaż do pikniku została jeszcze godzina.

Mimo, że nie było jeszcze południa, słońce prażyło niemiłosiernie, a ja przeklinałam siebie w duchu, że założyłam długie, czarne rurki. Natomiast Carter paradowała w krótkiej, zwiewnej sukience i co chwila chichotała, krytykując mój strój, co jeszcze bardziej mnie irytowała i tym bardziej zniechęcałam się do udziału w tym wydarzeniu.

Piknik został zorganizowany przez przewodniczącą szkoły - Lindsay z okazji zajęcia pierwszego miejsca w mistrzostwach przez naszą drużynę futbolową. Ja nigdy nie przepadałam za tego typu imprezami - już wolałam biegać po sklepach za Carter. Ale i tak najlepiej czułam się na komisariacie. Tak, dobrze przeczytaliście. Komisariat był - można tak powiedzieć - moim drugim domem. I nie, nie dlatego, że często popełniałam jakieś przestępstwa, a wręcz przeciwnie. Mój tata był policjantem, a ja, jako, że od małego często przebywałam u niego w pracy, czułam się tam najlepiej. Po prostu, wchodząc tam, byłam pewna, że bycie policjantką to moje powołanie. Może wzięło mi się to właśnie z tego, że często pomagałam tacie w pracy, ponieważ ojciec wychowywał mnie samotnie i gdy przeprowadziliśmy się do Thomson Town, nikogo nie znając, wolałam trzymać się blisko taty.

Tymczasem, zamiast pomagać mu w śledztwie na temat zaginięcia milej staruszki z sąsiedztwa, szłam na piknik, na którym wcale nie chciałam być.

- Zamknij się, Car - warknęłam, na co ona przewróciła oczami i pociągnęła mnie za sobą. Niedługo potem dotarłyśmy do Sunset Park, w którym miał odbyć się ten cały cyrk. Niektórzy uczniowie równiez byli już obecni - w większości byli to znajomi Lindsay oraz jej chłopak, który również należy do drużyny. Pomagali jej w przygotowaniach. Oprócz tego obecna już była moja druga przyjaciółka - Reachel - prowadząca szkolnej gazetki. Tak jak ja, niezbyt chciała brać udział w tym pikniku, lecz dyrektorka stwierdziła, że jest to bardzo ważne wydarzenie i nie ma opcji, aby nie został napisany o nim artykuł.

- Cześć, laski - mruknęła Reachel, po czym podeszła do nas, ziewając. Tak jak ja nie pałała energią - obydwie do późna zachwycałyśmy się cudnym Audi, które jej rok starsza siostra dostała na swoją osiemnastkę. Carter odpadła jako pierwsza - już o północy stwierdziła, że jest zmęczona, poza tym musi się wyspać, żeby rano jakoś wyglądać i nie pokazać się Jacksonowi z workami pod oczami i opuściła nasz grupowy czat, podczas gdy ja i Reachel do około czwartej dyskutowałyśmy o wszystkim i o niczym.

- Cześć - odparłam równocześnie z Carter.

- Pomożecie w przygotowaniach? - spytała.

- Ja chętnie! - pisnęła Car, widząc Jacksona, noszącego koce i szybko podbiegła do niego, aby mu pomóc. Czarnowłosy zaczął rozmawiać z blondynką, na co ona co chwila wybuchała śmiechem. Wraz z Reachel przewróciłyśmy oczami, uśmiechając się pod nosem. Nagle przyjaciółka zerknęła na mnie znacząco.

- Na mnie nie licz - mruknęłam - Jak chcesz to możesz iść, ja zajmę nam miejsca - dodałam, siadając na jednym z koców.

Dziewczyna pokiwała głową w odpowiedzi, po czym spytała April - przyjaciółkę Lindsay, czy może w czymś pomóc.

Nagle ktoś dotknął mojego ramienia, zapewne myśląc, że się przestraszę.

- Akuku - zachichotał brunet.

- Odwal się, Chase - warknęłam, przewracając oczami.

- Spokojnie, królowo ciemności - zaśmiał się, siadając obok mnie. Ja i Chase przyjaźniliśmy się od dziecka, ponieważ mieszka na wprost mojego domu, a oboje nasi ojcowie pracują w policji. Nie trudno było dostrzec, że bycie przyjacielem było dla niego niewystarczające i czuł do mnie coś więcej, ale ja uparcie to ignorowałam, bo nie wiedziałam, jak mu powiedzieć, że ja nie czułam tego samego. Poza tym to, że mój chłopak Kevin wyjechał, ponieważ jego mama dostała wymarzoną pracę w Nowym Yorku, nie sprawiło, że przestałam go kochać.

- Ile razy ci już powtarzałam, żebyś mnie tak nie nazywał? - syknęłam, delikatnie uderzając go w ramię.

- Już nawet nie liczę - zaśmiał się, a ja uśmiechnęłam się do niego pod nosem, ponownie przewracając oczami.

- Nie lubisz tego typu imprez, prawda? - spytał.

- Czy to aż tak widać? - burknęłam.

Nagle w parku zaczęło zbierać się więcej ludzi. Zorientowałam się, że niemalże każdy koc został już zajęty przez grupki przyjaciół, a przygotowania dobiegły końca. Po chwili obok mnie i Chase'a znalazły się Carter oraz Reachel ze swoim chłopakiem - Todem.

Lindsay stanęła na środku, po czym z promiennym uśmiechem rozejrzała po wszystkich zebranych tu osobach.

- Witam was wszystkich serdecznie! Dziękuję wam bardzo za przybycie. Dla mnie - przewodniczącej - oraz całej drużyny znaczy to bardzo wiele - urwała na chwilę, po czym ponownie rozejrzała się po uczniach. Jej wzrok zatrzymał się na chwilę na jej chłopaku, a ona zaczerwieniła się nieco i spojrzała w bok. Zdziwiłam się tym, ponieważ wyglądało to, jakby coś przed nim ukrywała lub zawstydziła się czegoś. - Powitajmy gromkimi brawami naszych mistrzów! - krzyknęła nagle, a cała drużyna zebrała się wokół niej, a wszyscy obecni zaczęli wykrzykiwać nazwę naszej szkolnej drużyny.

Chyba ja i Reachel byłyśmy jedynymi osobami, które nie wiwatowały i nie klaskały. Zerknęłyśmy na siebie, przewracając oczami.

- Żenada - szepnęła mi na ucho, na co zaśmiałam się i pokiwałam głową, zgadzając się z jej stwierdzeniem.

W pewnym momencie zobaczyłam ubraną na czarno postać, czającą się za drzewem. Miała zakrytą niemalże całą twarz, jedynie niebieskie oczy pozostały na widoku. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, przeraziłam się. Ten ktoś nie wyglądał, jakby chciał uczcić zwycięstwo naszej drużyny. Nagle postać wyciągnęła z kieszeni pistolet. Zszokowana zakryłam buzię dłonią i zanim zdążyłam zareagować, wystrzeliła.

Uśmiech na twarzy Lindsay natychmiastowo zniknął. Rudowłosa upadła na ziemię, a wszyscy zamarli. Przechodnie ruszyli w jej kierunku, April zadzwoniła na pogotowie, a moim ciałem nagle zawładnęła euforia i adrenalina. Rzuciłam się w pogoń za uciekającym mordercą. Słyszałam Reachel i Carter, nawołujące moje imię, lecz je zignorowałam. Biegłam dalej, nie byłam w stanie się zatrzymać. Zamaskowana postać wybiegła z parku, po czym wbiegła w jedną z ślepych uliczek. Byłam pewna, że złapię mordercę.

Również znalazłam się w uliczce, lecz tam nie zastałam nikogo. Rozpłynął się w powietrzu. Przepadł jak kamień w wodzie.

Opadłam na ziemię, a moim ciałem wstrząsnął przeraźliwy szloch.

- Pozwoliłam mu uciec - pomyślałam - Widziałam go, ale go nie powstrzymałam w porę. Gdybym to zrobiła, Lindsay nie zostałaby postrzelona.

Łzy spływały po moich policzkach, a poczucie winy wciąż wzrastało. Nie wiedziałam co zrobić, jak spojrzeć w oczy komukolwiek i przyznać się do błędu.

Wiedziałam tylko jedno - pozwalając mordercy uciec, popełniłam największy błąd mojego życia.

~~~~

- Boże, Juliet, nic ci nie jest? - spytał tata, zamykając mnie w szczelnym uścisku. Reachel i Carter gładziły mnie po plecach i szeptały do ucha, że to nie moja wina, ale ja wiedziałam swoje. Byłam im wdzięczna, że mnie pocieszały oraz znalazły mnie w tej ślepej uliczce, Gdyby siłą nie zaciągnęły mnie do domu, zapewne spędziłabym tam noc, płacząc i winiąc się za to, co wydarzyło się w parku. - Dziękuję, że ją znalazłyście - szepnął, na co przyjaciółki pokiwały głowami.

- Chcecie coś do picia?

- Herbatę - odparłam cicho. Dziewczyny wciąż mnie pocieszały, podczas gdy ojciec przygotowywał dla nas napoje. Gdy herbata była już gotowa, każda z nas zabrała swój kubek, po czym udałyśmy się do mojego pokoju.

- Reachel - zaczęła Carter - dlaczego wyszłaś z parku? - spytała.

- O co ci chodzi? - odparła czarnowłosa, spuszczając głowę.

- Przed wystrzałem widziałam, jak wychodziłaś z parku. Dlaczego?

- Byłam z Todem - mruknęła dziewczyna, na co Car rzuciła jej zdziwione spojrzenie.

- Przecież, gdy wychodziłaś, Tod był z nami... - westchnęła.

- Sądzisz, że kłamię? - Reachel nagle wybuchnęła, a my spojrzałyśmy na nią zszokowane - Sądzisz, że mam coś wspólnego z śmiercią Lindsay?

- Oczywiście, że nie - wykrztusiła Car.

- To dobrze. Bo nie mam - syknęła przyjaciółka. Wpatrywałam się w nie z szokiem, nie wiedząc co zrobić i powiedzieć. Ta rozmowa robiła się coraz dziwniejsza. - Tak jak Juliet, nie miałam ochoty, aby być na tym pikniku. Stwierdziłam więc, że pójdę do kafejki obok parku na kawę. Gdy już tam była wysłałam SMS-a Tod'owi, czy chce do mnie dołączyć i zgodził się. Przyszedł, piliśmy kawę, aż nagle usłyszeliśmy podejrzany dźwięk dobiegający z parku i szybko tam pobiegliśmy, zobaczyć co się stało. Cała prawda. Chcecie, to spytajcie Toda lub jego kumpli.

- Wierzę ci - szepnęłam, dotykając ramienia przyjaciółki, natomiast Carter milczała i unikała spojrzenia mojego i Reachel.

- Będę się już zbierać - mruknęła czarnowłosa, zabierając moją rękę z jej ramienia. - Jest późno, poza tym rodzice się zapewne martwią.

- Nie dziwię się - mruknęłam - To, co się dziś stało wstrząsnęło całym miasteczkiem. Każdy się martwi.

Moje przyjaciółki pokiwały głowami w odpowiedzi.

- Do zobaczenia w poniedziałek w szkole -pożegnała się Reachel.

- Pa - odpowiedziałyśmy, po czym dziewczyna wyszła.

- Dlaczego sądziłaś, że ona ma coś wspólnego ze śmiercią Lindsay? - spytałam.

- Nie wiem - bąknęła Car, spuszczając wzrok - Wszystko jest takie zagmatwane... Już sama nie wiem co o tym wszystkim myśleć.

- I tu się z tobą zgodzę, Carter - pomyślałam - Wszystko jest zagmatwane.

~~~~

Carter jeszcze trochę u mnie posiedziała. W przeciwieństwie do Reachel, mieszkała tuż obok mnie, a nie na drugim końcu miasta, więc często zostawała u mnie do późna. Gdy wyszła, już miałam wrócić do swojego pokoju i naszykować do spania, lecz tata zawołał mnie z kuchni, Siedziałam przy stole i popijał kawę.

- Usiądź.

Posłusznie wykonałam jego polecenie. Przez chwilę tata wpatrywał się we mnie surowym, ale jednocześnie opiekuńczym wzrokiem.

- Co dokładnie stało się w parku? - spytał, a ja opowiedziałam mu całą historię, aż do momentu powrotu do domu.

- To będzie pracowity weekend - podsumował - Nie wiadomo kim jest morderca i gdzie się znajduje. Powody zabicia twojej koleżanki również są nieznane. Ale proszę cię tylko o jedno, Jul - tata pogładził kciukiem moją dłoń, leżącą na stole. - Obiecaj mi, że nie będziesz się do tego mieszać.

Spojrzałam na ojca na początku z szokiem, a potem z wyrzutem. Jak to ,,mam się nie mieszać'?!

- Że co? - wykrztusiłam.

- Jul, nigdy nie miałaś do czynienia z morderstwem. To poważna sprawa, nie to co kradzieże batonów ze stacji benzynowej. Ta sprawa jest o wiele poważniejsza i bardziej niebezpieczna. A ja za dobrze cię znam, żeby nie domyślić się, że pewnie będziesz próbowała dojść do tego, kto zabił. Twoja ciekawość kiedyś cię zgubi.

- O co ci chodzi? - spytałam zdenerwowana jego zachowaniem.

- O to, że nie chcę, aby coś ci się stało! - krzyknął, wstając z krzesła. - Morderca wciąż jest na wolności. Może wyjechał z miasta, a może nie. Może planuje kolejne morderstwa, a może nie. Ale jedno jest pewne: ci co będą się mieszać w tą sprawę, są zagrożeni.

- Tato - zaczęłam, siląc się na w miarę spokojny ton - jeśli morderca jest w mieście, każdy z nas jest zagrożony. Ty, ja, Carter, Reachel, a nawet niewinne dziecko.

Ojciec przez chwilę wpatrywał się we mnie spod przymrużonych powiek, po czym pokręcił głową.

- Po prostu proszę cię, żebyś trzymała się na uboczu. Obiecasz mi to? - spytał z nadzieją.

- Dobrze - westchnęłam. Powiedziałam to dla świętego spokoju. Skłamałam. Miałam zamiar złamać tą obietnicę. Wydaje mi się, że tata wiedział o tym równie dobrze, jak i ja. - Dobranoc - mruknęłam, udając się do swojego pokoju.

- Dobranoc - odpowiedział tata.

Weszłam do swojej sypialni i od razu poczułam chłód. Objęłam ramiona rękami i rozejrzałam po pokoju. Zobaczyłam, że okno było otwarte, na co zmarszczyłam brwi - nie przypominałam sobie, żebym zostawiła je otwarte. Nagle zobaczyłam coś na parapecie, więc podeszłam do okna, aby zobaczyć co to. Była to kartka. Jeszcze bardziej się zdziwiłam, ponieważ moje parapety zawsze były puste i nigdy nic na nich nie kładłam.

Karteczka była pusta, lecz gdy odwróciłam ją na drugą stronę, moim oczom ukazał się napis - ,,I tak mnie nie znajdziesz" ~ Shadow".

Zamarłam. Shadow? Czyja to ksywka?

- Za późno, tato - pomyślałam - Wydaje mi się, że jestem w tą sprawę jeszcze bardziej zamieszana, niż sama bym chciała.



* Fragment utworu Ariany Grande ,,Knew better part 2"

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top