Epilog. I'm stayin' on the straight and narrow.
∆ Sobota 12 listopada 2048
Markus był tematem numer jeden w całym Detroit. Na ulicach, w domach, zakładach pracy i wszelakiej maści lokalach, mówiło się tylko o nim. Jednak tym razem, dyskusje te miały całkowicie inny wydźwięk, niż przed laty. Wtedy, był zdrajcą i tchórzem, który najprawdopodobniej został zabity, gdy uciekał w popłochu. Teraz, w oczach mieszkańców miasta był skrzywdzonym bohaterem, który zniknął równie szybko, co się pojawił. Nikt już nie krzywił się w pogardliwym grymasie, gdy jego imię zostało wspomniane. Zamiast tego, były łzy i ogromny żal, że Jerycho uwierzyło w kłamstwa North i pozwoliło jej pozbawić lud androidów jedynego, słusznego przywódcy, który chciał ich dobra i dążył do zniesienia niewoli, nie zatraciwszy po drodze swojego człowieczeństwa. Każdy jego ruch opierał się na szacunku wobec ludzi, co miało za zadanie pokazać im, że wcale nie dążył do dominacji, ale do zgody, równości i przyjaźni. RK200 nie chciał uznania androidów za lepszych. On pragnął, by wszyscy byli równi, żeby mieli takie same prawa, jak i obowiązki. Chciał po prostu, żeby było normalnie. I właśnie ta myśl okazała się najbardziej bolesna dziś, gdy dzień po obchodach dziesiątej rocznicy Masakry w Detroit, nikt nie wiedział, co będzie dalej. Kto stanie na czele androidów? Jakimi zasadami będzie się kierował? Czy będzie kontynuował dzieło Markusa? Te i wiele innych pytań wisiało nad miastem jak ciężkie, burzowe chmury i nie było wiadomo kiedy i kto udzieli na nie odpowiedzi.
W Detroit było jedno, jedyne miejsce, gdzie czas zdawał się płynąć o wiele wolniej. Był to futurystyczny, ale elegancki dom, znajdujący się na Belle Isle. Tam, w jasnym salonie siedziało sześć osób. Mimo, że żadna z nich nie odzywała się nawet jednym słowem, atmosfera była tak gęsta, że można było ciąć ją nożem, a cisza nadawała wnętrzu prawdziwie upiornego klimatu. Simon, Kara, Luther, Alice, Connor i Hank, byli całkowicie pochłonięci swoimi myślami. W pewnym momencie, z gardła dziewczynki wyrwał się niekontrolowany szloch. AX400 przytuliła ją mocno do siebie, delikatnie kołysząc. Mała straciła nie tylko dom i poczucie bezpieczeństwa. Ostatnich kilka dni, a zwłaszcza ucieczka z płonącego domu, bezpowrotnie odebrała jej dzieciństwo. W umyśle YK500 zaszły pewne zmiany, dzięki którym przestała patrzeć na świat oczami dziecka. Traumatyczne przeżycia obudziły w niej dorosłą osobę, która nie wyobrażała już sobie życia w tym samym ciele. Niestety, ani ona, ani jej rodzice nie mieli okazji przeżyć tego wydarzenia tak, jakby sobie tego życzyli. Sceny, jakie miały miejsce w Ruchu, który za sprawą Simona wrócił do nazwy Jerycho, bardzo boleśnie się na nich odbiły i nikt nie miał głowy do myślenia o czymkolwiek innym, co nie było Markusem, albo nie miało z nim związku.
Bardzo podobnie czuł się Connor, który w tych trudnych chwilach mógł liczyć na obecność i pełne wsparcie Hanka. Gavin, mimo, że był częścią ostatnich wydarzeń, nie mógł być razem z nimi. Simon oddał mu bowiem detonator do brudnej bomby, zatem policja miała pełne ręce roboty. Obecność RK800 byłaby w tej sytuacji bardzo pomocna, ale porucznik w pełni rozumiał stan detektywa. Nawet mu współczuł, dlatego wstawił się za nim u kapitana i uprosił o dzień wolny dla niego, argumentując to bardzo złym stanem psychicznym androida. Eric Smith, który stanowisko kapitana objął w 2045 roku zgodził się, ponieważ doskonale wiedział, że Connor nie był w żadnym wypadku zdolny do efektywnej pracy. Detektyw nie chciał jechać do domu Kamskiego sam, dlatego poprosił Hanka, by mu towarzyszył. Emerytowany porucznik zgodził się bez najmniejszego zawahania, bo on również był przytłoczony. Od samego rana z jego ust nie wyszedł nawet jeden, kąśliwy komentarz. On też bardzo chciałby, żeby wszystko było tak, jak być powinno, żeby Markus żył.
Jednak to Simon był osobą, która czuła się chyba najgorzej ze wszystkich. Plan się powiódł. North została unieszkodliwiona, wręcz zneutralizowana. To oznaczało, że wojny nie będzie. Detroit i jego mieszkańcy są bezpieczni, zagrożenie minęło, ale PL600 przeklinał w myślach dzień, w którym poprosił Elijaha o odnalezienie Markusa. Mógł przecież rozwiązać to inaczej, mógł sam coś zrobić. Niewykluczone, że poszłoby równie dobrze. Markus pewnie ciągle miałby go za największego wroga, ale byłby bezpieczny w Kanadzie. Simon zdecydowanie bardziej wolałby, żeby chłopak gardził nim, będąc spokojnym i szczęśliwym, niż odzyskać jego przyjaźń w taki sposób. Z resztą, teraz to nie miało żadnego znaczenia. Nie można cofnąć czasu, ale każda ze znajdujących się w pokoju osób, miała realny wpływ na przyszłość swoją i nie tylko. Trzymali się więc ostatnich niteczek nadziei, że następne miesiące i lata przyniosą jeszcze wiele momentów, które udowodnią im, że są w życiu rzeczy, dla których naprawdę warto żyć.
Kiedy w progu salonu stanął Elijah, wszystkie oczy skupiły się na nim. Mężczyzna wyglądał źle. Jego twarz, która na co dzień charakteryzowała się niemal idealną, alabastrową cerą, teraz była poszarzała i zapadnięta. Pod oczami miał dwa gigantyczne, fioletowe cienie, policzki pokryte lekkim zarostem, a po perfekcyjnym kucyku zostało jedynie wspomnienie. Zawsze wyprostowany jak struna, z dumnie uniesioną głową, teraz, był zgarbiony, a ruchy jego rąk, gdy pocierał wewnętrzną częścią nadgarstków przekrwione oczy, były nie tyle powolne, co wręcz ociężałe. Biały fartuch, który miał na sobie pokrywały niebieskie plamy i smugi. Słowem, określeniem, które najlepiej opisywało go w tym konkretnym momencie, było obraz nędzy i rozpaczy. Jego pojawienie się, jeszcze bardziej zagęściło atmosferę i nawet Hank zapał się na tym, że przestał oddychać. Cały budynek, a zwłaszcza salon był napęczniały od emocji, dlatego Kamski bardzo się cieszył, że mógł odkręcić kurek i spuścić tę parę, zanim jego piękny dom zostanie przez nią rozerwany.
- Jeżeli za to, czego dokonałem, nie dostanę Nobla, to będzie najlepszy dowód na to, że świat oszalał i nie można już zrobić nic, żeby ten obłęd wyleczyć.
Sześć par oczu wymieniło między sobą skonsternowane spojrzenia. Kiedy ponownie skupiły się na mężczyźnie, brunet powoli wchodził w głąb pokoju, bokiem do drzwi, nawet na moment nie odwracając wzroku od korytarza. Nikt nie był pewny co i czy w ogóle coś mówić, dlatego siedzieli cicho, patrząc to na Kamskiego, to na rozciągający się za drzwiami korytarz.
Zza framugi powoli, nieśmiało wyłonił się Markus. Dwukolorowe oczy spojrzały po kolei na każdą z obecnych w pomieszczeniu osób, a śniada twarz rozpromieniła się w uśmiechu, który tak uwielbiali jego przyjaciele. Ten ciepły, łagodny grymas, zdawał się nie tylko leczyć każde zło tego świata, ale przede wszystkim, dawał nadzieję, siłę i zmuszał do pozytywnego myślenia, bez względu na okoliczności. Widząc, że Kara, Alice i Luther są cali, zdrowi i bezpieczni, ten piękny uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.
Nie było krzyku, wybuchów histerycznego płaczu, ani rzucania się sobie w ramiona. Oni patrzyli na niego, a on na nich. Byli jak zahipnotyzowani, zupełnie oniemiali tym, co właśnie się działo. Nie mogli uwierzyć, że widzą go żywego. Że po tym, co stało się w Jerychu, w nocy z dziesiątego na jedenastego listopada, on stoi przed nimi, a wyraz jego twarzy wyrażał tyle, ile nie byłyby w stanie wyrazić żadne słowa.
Markus z kolei, nie był pewien, co tak naprawdę powinien myśleć. Kolejny raz wywinął się śmierci, jednak wcześniej nie czuł nawet namiastki tego, co teraz. Miał wrażenie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę, ale racjonalna strona jego umysłu wręcz krzyczała, że to prawda. Przeżył, został uratowany i to był najlepszy moment, żeby za to podziękować. Nie wiedział tylko, od kogo zacząć. Serce rwało się do małej Alice, Luthera i Kary, których widok sprawił, że gigantyczny kamień spadł mu z serca. W pewnym momencie Markus poczuł na swoim ramieniu dłoń Elijaha. Uśmiechnęli się do siebie i już po chwili, ramiona mężczyzny oplotły androida, który momentalnie oddał gest.
- Dziękuję - wyszeptał RK200 czując, jak łzy zaczynają wypełniać jego oczy.
- Przestań... - Poklepał go po plecach i delikatnie odsunął od siebie. - Idź do nich. Niewiele brakowało, żeby odeszli od zmysłów.
Kiwnął głową i zrobił kilka kroków w głąb pokoju, podczas gdy Kamski nalał whisky dla siebie i Hanka, po czym opadł ciężko na jeden z dużych, skórzanych foteli. Alice wstała prędko, podeszła do wujka i mocno go uściskała. Chłopak wziął małą na ręce, ale zamiast standardowego dla niej entuzjazmu, otrzymał krótkie pokręcenie głową. Zmieszał się i postawił ją na ziemi. Nie miał pojęcia, dlaczego dziewczynka podeszła do niego z takim dystansem. Czy to możliwe, że nie dowierzała w to, co widzi? A może bała się, że w trakcie naprawy wkradł się jakiś błąd, przez który nie był już tą samą osobą, którą zapamiętała?
Kucnął i złapał ją za dłonie, wpatrując się w duże, załzawione oczy.
- Alice, to naprawdę ja - powiedział cicho. - Ta naprawa w żadnym stopniu nie miała wpływu na to, kim jestem. Co się dzieje, szkrabie?
- Wiesz, ja...
- Alice zdecydowała się na transfer pamięci do dorosłego modelu - wyjaśniła Kara, kiedy podeszli z Lutherem bliżej. Markus objął mocno ich oboje, po czym przeniósł wzrok na YK500.
- Naprawdę?
- Tak. - Westchnęła. - Kiedy wybuchł pożar i musieliśmy uciekać, coś się stało. To było bardzo dziwne, jakby jakiś... impuls. Zrozumiałam, że nie mogę dłużej żyć w ciele dziecka. Nie, kiedy zaczęłam myśleć jak dorosła osoba.
RK200 kiwnął z uśmiechem głową. Rozłożył ramiona i mocno przytulił całą trójkę. Żadne z nich nie próbowało powstrzymywać łez wzruszenia, które cisnęły się do ich oczu. Byli żywi i bezpieczni, to liczyło się najbardziej.
Rodzina odsunęła się nieco na bok widząc, że Connor nieśmiało zbliża się w stronę przyjaciela. Obaj reprezentanci modelu RK obdarowali się pełnymi wzruszenia uśmiechami i padli sobie w ramiona.
- Skanowałem cię wtedy co dziesięć sekund - szepnął mu Connor na ucho. - Widziałem, że przeszedłeś w tryb oszczędzania energii i całym sobą wierzyłem, że uda się wyciągnąć cię z tego.
Markus potarł pokrzepiająco plecy detektywa, a czoło oparł na jego ramieniu.
- A ja wiedziałem, że mnie tak nie zostawicie. Wiedziałem, że zabierzecie mnie do Elijaha, dlatego chciałem zachować tyle sił, ile tylko dam radę - odparł. - Dziękuję ci, Connor. Gdybyś wtedy się nie zjawił... Proszę, podziękuj porucznikowi w moim imieniu, jeśli nie będę miał okazji się z nim widzieć.
- Przekażę mu, możesz być spokojny - zapewnił.
Markus skinął mu głową, a kiedy wypuścili się z objęć, poczuł, jak na jego ramię ciężko opada czyjaś dłoń. Kiedy się obrócił, spostrzegł, że należała do Hanka. Emerytowany porucznik uśmiechał się do niego, jednocześnie walcząc z cisnącymi się do oczu łzami. Chłopak widział, że niebieskie tęczówki Andersona migoczą od zbierającej się w nich wilgoci, ale udawał, że tego nie zaobserwował.
- Cieszę się, że wszystko tak szczęśliwie się skończyło. Dobrze, że jesteś.
- Ja też, Hank. Też jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy.
Mężczyzna wrócił na swoje miejsce, czując, że rozpłacze się, jeśli nie przerwie tej sytuacji. W końcu, została już tylko jedna osoba, z którą Markus chciał zamienić dwa słowa. Kiedy stanęli z Simonem naprzeciwko siebie, długo nie mogli wykrztusić ani jednego słowa. Patrzyli na siebie w milczeniu, wciąż nie do końca wierząc, że to wszystko już za nimi. Plan, który wydawał się niemal niemożliwy do wykonania, został zrealizowany. Co prawda, żaden z nich nie spodziewał się takiego zakończenia, ale to nie miało dla nich obecnie większego znaczenia. Byli zupełnie innymi osobami niż w dniu, w którym spotkali się pierwszy raz po dziesięciu latach. Nabrali nie tylko pewności siebie, ale też odwagi i wiary, że nie ma w życiu sytuacji z której nie da się wyjść cało. Może z bliznami, może z bolesnymi wspomnieniami, ale cało.
- Chyba odkupiliśmy nasze winy, co? - zapytał cicho Markus, na co blondyn zacisnął mocno usta i pokiwał głową.
- Myślę, że tak - mruknął. - Markus... czy to źle, że nie jest mi przykro, kiedy o niej myślę?
- Nie wiem - odparł po chwili zastanowienia, wzruszając ramionami. - Ale ja mam tak samo i nie zamierzam za to przepraszać.
Objęli się, szczęśliwi z zakopania topora wojennego. Simon czuł, jakby odzyskał brata. Jednocześnie bardzo się bał, że w pewnym momencie wszystko zniknie, Markus rozpłynie się w powietrzu i okaże się, że to była jedynie wyjątkowo piękna iluzja, jednak sekundy mijały jedna za drugą, a oni wciąż stali w salonie Elijaha Kamskiego, w mocnym, braterskim uścisku. RK200 był nie mniej wzruszony zaistniałą sytuacją i w szczerości z sobą samym przyznał, że był po prostu szczęśliwy. Nie tylko z wykonania planu i przeżycia, ale również z ponownego odnalezienia w Simonie przyjaciela. Takiego prawdziwego, który oczywiście zachował się skandalicznie, ale w ciągu ostatnich dni udowodnił, że tego żałuje i w oczach Markusa zasłużył na drugą szansę. Bo należała się ona każdemu, kto szczerze i z całego serca stara się naprawić swoje błędy.
- Co będzie z Jerychem? Może przemyślisz jeszcze swój wyjazd?
- Zostawiam go pod dobrą opieką - odparł, spoglądając sugestywnie na blondyna. Android otworzył lekko usta potrząsnął szybko głową.
- Nie, Markus, ja nie sądzę, żebym...
- Posłuchaj, Simon... - zaczął, sugerując gestem dłoni, żeby usiedli. - Ja naprawdę nie chcę wracać do Detroit. W Kanadzie mam swoje życie, które jest miłe, uporządkowane i za którym tęsknię. Z drugiej strony, nagadałem mediom, że wróciłem, dlatego proponuję kompromis - urwał na moment, uśmiechając się jeszcze szerzej. - Zostajesz kierownikiem, który będzie sprawował pieczę nad Jerychem na miejscu. Ja, jako dyrektor, raz za czas wpadnę z niezapowiedzianą wizytą, żeby sprawdzić, jak się sprawy mają. To co, deal?
- Czuję, że chyba nie mam większego wyboru - odparł. - Musimy jeszcze ogłosić naszym, że żyjesz. Kiedy Elijah cię ratował, ja... nie wiedziałem, czy jeszcze kiedykolwiek cię zobaczymy, dlatego nic nie mówiłem.
- Dobrze zrobiłeś. - Poklepał blondyna po ramieniu.
Nagłe klaśnięcie w dłonie, zwróciło uwagę wszystkich na Kamskim, który stanął na środku pokoju. Omiótł spojrzeniem swoich błękitnych oczu całe zgromadzenie, a jego twarz nie wyrażała żadnych większych emocji. Co bardzo nie pasowało do wieści, jakie miał do przekazania.
- Przepraszam, że przerywam waszą rozmowę, ale mam coś ważnego do powiedzenia. - Zrobił krótką pauzę, żeby wszyscy słuchali go jeszcze uważniej. - Dzisiejszy dzień jest niewątpliwie wyjątkowy i szczęśliwy. Nasz drogi Markus wrócił do nas i jak sami słyszeliśmy, ma zamiar ponownie zostać głową Jerycha. Jednak w całym tym szczęściu nie możemy zapomnieć o tragedii, jaka spotkała tę rodzinę. - Wskazał Karę, Luthera i Alice. - Utrata domu, jest niewyobrażalnym koszmarem. Nie powiem, że rozumiem co czujecie, bo byłoby to wierutne kłamstwo. Mogę się tylko domyślać, jaki koszmar przeżyliście i wciąż przeżywacie, dlatego chcę wam pomóc. Sfinansuję odbudowę domu. W międzyczasie, możecie mieszkać w moim apartamencie w centrum. Ja i tak z niego nie korzystam, a wy musicie mieć dach nad głową.
Podał Karze komplet kluczy i ponownie rozsiadł się w fotelu. Dziewczyna wymieniła z mężem szybkie, pełne szoku spojrzenia, oczy Alice z nadmiaru emocji wypełniły się łzami, a Markus mimowolnie otworzył szeroko usta.
- Panie Kamski, my jesteśmy naprawdę bardzo wdzięczni, ale nie możemy... - Głos Kary załamał się, kiedy emocje ścisnęły jej gardło. - To gigantyczne koszty, ja nie wiem, kiedy będziemy mogli oddać...
Przerwał jej, unosząc w górę otwarte dłonie.
- To w żadnym wypadku nie jest pożyczka. Nie chcę wyjść na chwalipiętę, czy zarozumiałego burżuja, ale nie proponowałbym tego, gdyby nie było mnie stać. Zapewniam, że nie będzie to dla mnie dotkliwe. - Uniósł na ułamek sekundy kąciki ust. - Jesteście przyjaciółmi Markusa, więc w pewnym sensie również i moimi, a ja nie zostawiam przyjaciół bez pomocy. Dlatego nie przyjmuję odmowy.
Nie mieli argumentów, których mogliby użyć, dlatego podziękowali i zdecydowali przyjąć wyciągniętą do nich przez Elijaha dłoń. Wszyscy byli tym zaskoczeni, wręcz zaczęli się obawiać, że stanie się coś, co zaburzy ten idylliczny obrazek.
Ale nic takiego się nie stało. Reszta spotkania przebiegła w spokojnej, przemiłej atmosferze.
Wczesnym popołudniem, Markus przeszedł przez bramę cmentarza, trzymając w ręce białą różę. Pogoda była inna, niż kiedy był tu poprzednim razem. Gorsza. Wiał porywisty, lodowaty wiatr, ale to ani trochę mu nie przeszkadzało. Dokładnie tak samo, jak pierwszego dnia po przyjeździe, położył kwiat na grobie Carla. Tak jak wtedy, spędził tam dużo czasu, ze łzami w oczach mówiąc do Manfreda, ponieważ wciąż wierzył, że życie pozagrobowe nie było bajką, a ojciec słyszał go, gdziekolwiek znajdowała się jego dusza. Wiara w to, dodawała mu mnóstwo siły i powodowała, że czuł się nieco lepiej. Jakby Carl ciągle przy nim był. Patrząc na złote litery, składające się na imię i nazwisko malarza Markus pomyślał, że największą niesprawiedliwością na świecie jest to, że nie ma nic na stałe. Że każda relacja prędzej czy później, zostanie przerwana przez śmierć. A najgorsze w tym wszystkim było to, że ludzi nie dało się przywrócić do żywych. I to bolało go najbardziej, gdy stał przy grobie Carla.
Postanowił wrócić do Jerycha, gdy na zewnątrz było już ciemno. Musiał spakować się przed wyjazdem do Kanady i ustalić z Simonem kilka szczegółów, dlatego pożegnał się i obiecał, że od teraz będzie odwiedzał go częściej.
Tym razem miał pewność, że uda mu się dotrzymać danego słowa.
∆
Każdy, kto rozpoczyna pisanie nie tylko fanfika, ale również własnej, autorskiej historii jest świadomy, że prędzej czy później dobiegnie ona końca. Taka jest kolej rzeczy i nie da się tego uniknąć. Mimo to, kiedy stawiamy tę ostatnią kropkę, czujemy smutek, często wręcz ogromny żal, ponieważ uświadamiamy sobie, że już nigdy nie zasiądziemy do pisania swojego dzieła, już nigdy nie "spotkamy" się z naszymi bohaterami i chcąc nie chcąc, musimy się z nimi pożegnać. Nie inaczej jest w moim przypadku i teraz, kiedy piszę te słowa, jest mi naprawdę przykro, że mój ff dobiegł końca. Pozwólcie więc, że krótko Wam o nim opowiem.
Shades of fear, było początkowo tylko luźnym pomysłem, który wpadł mi do głowy końcem lutego, tego roku. Spodobał mi się na tyle, że zaczęłam pisać prolog, mając w głowie jedynie ogólny, niedokładny zarys fabuły. Mimo to, od samego początku wiedziałam, jak będzie wyglądał koniec. Śmierć North była oczywista od pierwszej chwili i nawet przez moment nie pomyślałam, żeby to zmienić. Założyłam konto 26 lutego i wtedy też opublikowałam obsadę, oraz prolog. To był przełomowy moment. Wtedy, Shades przestało być jedynie pomysłem, który może się uda, może nie. Stał się historią, którą bardzo chciałam doprowadzić do końca i jestem szczęśliwa, że mi się to udało.
Opowieść ta, jak chyba każda ma swój morał, jednak nie będę nikomu nic narzucała. Każdy może wynieść z niej coś innego. Czy jestem z niej zadowolona? Tak. Czy zmieniłabym coś? Absolutnie nie. Nie zmieniłabym nic, żadnej relacji, żadnego charakteru, żadnej sceny ani dialogu. Pod żadnym pozorem.
Jako, że historia Markusa dobiegła końca, zdradzę Wam jakie zmiany nastąpiły w trakcie pisania:
- Elijah Kamski miał mieć wtykę w Ruchu i to ona miała poinformować go o planach North, a nie Simon,
-North nie miała dowiedzieć się o Karze i jej rodzinie, ale kiedy już okazało się, że stanie się inaczej, nie miała zrobić tego grzebiąc w smartfonie Markusa, ale o tym w następnym punkcie,
- Markus mógł wychodzić z siedziby Ruchu. Miał pójść do lunaparku z rodzinką, będąc śledzonym przez North i właśnie w taki sposób WR400 miała odkryć, że Connor był zasłoną dymną, za którą chowała się Kara wraz z Lutherem i Alice,
- Nie było pożaru. North miała z pomocą swoich "poddanych" porwać całą trójkę i więzić w Ruchu,
- Simon i Markus mieli zostać zdemaskowani przez jednego z członków Ruchu, który dowiedziawszy się o ich planach, miał poinformować o nich North,
- Do końca ważył się los Simona. Myślałam o uśmierceniu go, jednak finalnie zrezygnowałam z tego pomysłu,
- Markus miał całkowicie odciąć się od Jerycha, mimo pojednania z Simonem.
Myślę, że o niczym nie zapomniałam. Jak widzicie, w większości nie nastąpiły drastyczne zmiany. Koniec końców, finał byłby taki sam. Uratowanie Markusa przez Kamskiego było dla mnie jasne, ale nie ukrywam, że specjalnie zasugerowałam w ostatnim rozdziale, że kochany RK200 zmarł na skutek ran postrzałowych. Na szczęście, Elijah jest geniuszem i udało mu się naprawić Markusa. Ja bardzo się z tego cieszę, a Wy? :)
No i nadszedł czas na najprzyjemniejsze, czyli podziękowania :)
frauporko - za burzę mózgów, która pomogła mi pchnąć tę fabułę i sprowadzić ją na właściwe tory. Za trzymanie kciuków i wszystkie miłe słowa. Dziękuję! <3
BeauTraumatisme - za wsparcie, rozmowy, zrozumienie i każde piękne słowo, jakie od Ciebie otrzymałam. Ty doskonale wiesz, ile to dla mnie znaczy. <3
Ann554xx - za to, że przeżywałaś tę historię wraz ze mną, za komentarze, które zawsze z radością czytałam, za bezbłędne analizy bohaterów i komplementy, które pisałaś pod adresem Shades. Jestem Ci wdzięczna, że byłaś tu i czytałaś <3
W końcu, dziękuję każdemu, kto poświęcił swój czas na Shades. Mam nadzieję, że się podobało, mimo, że nie był to najweselszy fanfik pod słońcem.
Tymczasem, żegnam się i mam nadzieję, do zobaczenia pod innymi dziełami, które mam nadzieję tu jeszcze tworzyć.
Rose.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top