8. I don't want to say yes, but I can't say no.
∆ Sobota 5 listopada 2048
Przybycie do willi Kamskiego, choć ciągle stresujące, nie było dla Markusa tak ciężkie, jak pojawienie się tu dzień wcześniej. Napędzany energią, którą wtłoczyła w niego Alice, pewnie przekroczył próg i ruszył do pokoju, gdzie czekał na niego Simon. Android uśmiechnął się na widok RK200. Był to szczery, promienny grymas, który każda inna osoba odebrałaby zapewne jako wyraz szczerych uczuć, jednak nie Markus. On był czujny i podejrzliwie obserwował każdy, nawet najdrobniejszy gest lub słowo byłego przyjaciela. Nawet teraz, kiedy Simon był szczerze przejęty jego samopoczuciem, on był pewny, że to tylko maska, której blondyn używa do ukrycia swoich prawdziwych zamiarów.
- Cześć, Markus. Mam nadzieję, że z tobą wszystko dobrze. Jak się czujesz?
- Jak ktoś, kto jest w stanie poświęcić jeszcze jedno popołudnie na dyskusję z osobą, której miał nadzieję nie zobaczyć już nigdy więcej - odparł lekko, zdobywając się nawet na ironiczny uśmieszek. PL600 zwinął usta w cieniutką linijkę i zwiesił głowę. Nie miał żalu do Markusa, bo wiedział, że sam zapracował sobie na takie traktowanie. I tylko Elijah, który po raz kolejny obserwował sytuację nieco z boku, nie narzucając się ze swoją obecnością wiedział, że to wszystko było jedynie formą obrony, jaką stosował, żeby nie ujawnić swoich prawdziwych emocji. Im więcej stresu, tym mocniejszy sarkazm, ironia i kpina.
- Cóż... I tak się cieszę, że przyszedłeś.
- Nie mogę powiedzieć tego samego, ale zostawmy to. Mów, co to za błyskotliwy plan z graniem na dwa fronty i zastraszaniem mnie.
Simon był jednocześnie zaskoczony i zadowolony, że tak szybko przeszli do meritum, bo racjonalna strona jego umysłu cały czas uparcie podpowiadała mu, że to wszystko nie ma żadnego sensu. Dotarło do niego, że tak naprawdę sam nie wierzył, że Markus zgodzi się mu pomóc i w tym momencie miał ochotę po prostu stąd wyjść, wcześniej mówiąc, że nie było tematu. Nie było to jednak takie proste, bo resztki optymizmu, jakie zdołał zachować, podsuwały mu mniej prawdopodobny, ale nie niemożliwy scenariusz, gdzie były lider Jerycha zgadza się wziąć udział w ratowaniu miasta i jego mieszkańców. Trzymając się kurczowo resztek nadziei, wziął głęboki oddech i zaczął wszystko tłumaczyć.
- North doprowadziła do tego, że oczy wszystkich są zwrócone na Ruch. Ludzie obserwują nas uważniej, niż kiedykolwiek i dokładniej analizują każde słowo, czy inicjatywę, dlatego przychodzę do niej z propozycją. Ściągamy ciebie i stawiamy w roli przywódcy. Wypowiedziałbyś się raz, czy dwa publicznie, ogłosiłbyś swój powrót obiecując, że od tego momentu, wszystko będzie tak, jak planowałeś dziesięć lat temu. Spokojnie, pokojowo i bez niepotrzebnych nikomu spięć. To odwróciłoby uwagę ludzi i pozwoliłoby North na spokojne przygotowywanie się do przejęcia miasta. Byłbyś jednocześnie jej marionetką i tarczą, za którą mogłaby się schować. Żyłaby w takim przekonaniu, zupełnie nieświadoma, że to my jesteśmy panami tej sytuacji i w momencie, kiedy będzie chciała rozpętać piekło, my stajemy na jej drodze, pozbawiamy władzy i oddajemy w ręce policji.
Kiedy skończył mówić, jasny pokój wypełnił się ciszą, która wpędzała Simona w zakłopotanie tym bardziej, im dłużej trwała. Kamski siedział w fotelu z przedramionami nonszalancko opartymi o podłokietniki i z szelmowskim uśmieszkiem oraz lekko przymrużonymi oczami, spoglądał to na Simona, to na Markusa. Niecierpliwie czekał na odpowiedź ze strony RK200 licząc, że będzie ona kolejną lawiną ironii. Nie mówił tego na głos, ale czerpał dziwną satysfakcję patrząc, jak android prowadzi rozmowę w taki sposób. Jednak on milczał, krzyżując ramiona na piersi, ściągając brwi i kiwał powoli głową, analizując wszystko, co powiedział blondyn.
- No dobrze, a co z rzekomym zastraszeniem mnie? - zapytał, zachowując maksimum czujności.
- North w życiu nie uwierzy, że dobrowolnie zgadzasz się na współpracę. Jedyną opcją jest szantaż, dlatego wczoraj pytałem, czy masz w Detroit kogoś, na kim ci zależy. - Widząc, że Markus cały się spiął, szybko zaczął się tłumaczyć. - Spokojnie, nie denerwuj się. Po twojej ostatniej reakcji domyśliłem się, że jest ktoś taki, ale nie zgodzisz się na wciąganie bliskiej ci osoby w tę sprawę. Nie zrobimy tego. Wiem, co o mnie myślisz, ale uwierz, że ja naprawdę nie chcę zrobić krzywdy ani tobie, ani twoim bliskim.
- To co zrobimy, skoro zostawiamy ich w spokoju? - Ugryzł się w język. Niepotrzebnie sugerował, że chodzi o więcej, niż jedną osobę, ale PL600 albo tego nie wyłapał, albo udawał, że tak się nie stało.
- Dokładnie to samo. - Wzruszył ramionami. - Nie znasz North? Oczywiście, kiedy może, stara się wszystko analizować i sprawdzać, ale na jej nieszczęście, bywa cholernie narwana. Wtedy, rozsądek schodzi trochę na bok, a my to wykorzystamy. Teraz, kiedy sytuacja zaszła tak daleko i zaczęła przygotowywać się do wojny, pójdzie we wszystko, co pomoże jej wygrać, dlatego nie sądzę, żeby chciała weryfikować to, co jej powiem. A nawet jeśli, to znajdziemy kogoś, kto zgodzi się udawać twojego przyjaciela.
Markus nie był przekonany do niczego, co usłyszał. Miał wrażenie, że przyjście tu było jedynie stratą czasu. Cały wielki plan Simona cuchnął mu sromotną klęską, która mogła pociągnąć za sobą konsekwencje, na jakie nie mógł pozwolić.
- Naprawdę wierzysz, że ktokolwiek podejmie takie ryzyko? - zapytał RK200. - Wiesz, co North może zrobić z takim pseudo przyjacielem.
- Wiem, ale wiem też, że są osoby, które z radością wbiją jej szpilę, jeśli nadarzy się ku temu okazja.
- Jesteś pewny, że uda się tak łatwo okręcić ją sobie wokół palca? - wtrącił milczący dotąd Kamski.
- Normalnie nie, ale w takiej sytuacji, to może być łatwiejsze, niż mogłoby się wydawać - powiedział pewnym głosem. - Kiedy do głosu dochodzi porywcza strona jej natury, North zaczyna popełniać błędy. Nie jest dobrą przywódczynią, bo wizja osiągnięcia celu całkowicie ją oślepia i odbiera rozsądek. To jej słaby punkt, w który my uderzymy, żeby ją zdominować i wysłać w diabły, gdzie jej miejsce.
Ton Simona był bardzo pewny, a mina bojowa. Zupełnie inaczej prezentował się Markus, którego wyraz twarzy wyglądał, jakby została mu przedstawiona wizja rodem z filmów science fiction kręconych w czasach, kiedy świadome androidy były uznawane za wyjątkowo szaloną wizję kompletnie oderwanego od rzeczywistości reżysera. Kamski nie wiedział, czy to rzeczywiście może pójść tak łatwo, jak według zapewnień Simona, w końcu nie znał North. Znał jednak osoby, które zachowywały się podobnie i brnąc do narzuconego sobie celu, gubiły po drodze rozum. Niektórym z nich udało się go odzyskać, pozostałe traciły go bezpowrotnie.
- Ok, uporządkujmy to sobie... - odezwał się Markus, nerwowo drapiąc tył głowy. - Idziesz do North z propozycją ściągnięcia mnie do miasta i postawienia w roli marionetki, przy wykorzystaniu szantażu. Jak połknie haczyk, zjawiam się razem z tobą w siedzibie Ruchu i zrzucamy królową z tronu. Dobrze zrozumiałem? - Blondyn skinął głową. - Świetnie. Nie powiedziałeś tylko, jak mamy to zrobić.
PL600 wciągnął powietrze i przez chwilę zatrzymał je w sobie, zaciskając mocno usta. Bał się, że to, co powie, całkowicie przekreśli ich współpracę ale nie miał wyboru.
- No... tak dokładnie, to nie wiem - przyznał, czując, jakby wstyd palił całe jego wnętrze żywym ogniem. Wpatrywał się w przeciwległą ścianę, próbując uciec przed spojrzeniem Markusa, które gdyby tylko mogło, zabijałoby bez litości.
- Jak to nie wiesz? A kto ma to do jasnej cholery wiedzieć, ja?! - Z ust RK200 wydobył się nerwowy śmiech. - Nie, nie... no nie! Po prostu nie wierzę, jak można porywać się na taki krok bez planu przemyślanego w stu procentach, no jak?!
- A czy walcząc o wolność dziesięć lat temu, działaliśmy według sztywnego schematu? - zapytał, ponownie skupiając wzrok na dwukolorowych tęczówkach w których powoli zaczęła gasnąć drapieżna iskra. - Odhaczaliśmy spisane wcześniej punkty, czy każdy kolejny krok dział się sam, często niemal całkowicie spontanicznie?
- No tak, ale...
- Akcje, będące wynikiem improwizacji potrafią być nie mniej efektywne, niż skrupulatnie zaplanowane wydarzenia - powiedział Elijah, nie robiąc sobie nic z przerwania androidowi. - Nie chcę cię naciskać, Markus. Decyzja należy wyłącznie do ciebie, ale Simon ma rację. Każdy kolejny element działalności Jerycha był opracowywany na bieżąco. Wszystko z pewnością poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie North. Miej to na uwadze, kiedy będziesz podejmował decyzję, ale pamiętaj, żeby nie robić nic wbrew sobie. Musisz być pewny, że tego chcesz.
Markus nie był pewny. Gdyby miał być szczery, powiedziałby, że to była jedna z tych rzeczy, których absolutnie nie był pewny. W jednym jednak musiał przyznać rację swoim towarzyszom. Podczas jego pobytu w Jerychu, jedynie to, co stało się w wieży Stratford było rozplanowane w najdrobniejszych szczegółach, a każdy możliwy scenariusz dokładnie przemyślany. Nawet uwalnianie androidów ze sklepu i zamienianie Capitol Parku w jeden, wielki apel o przyznanie im praw, miał jedynie ogólnie naszkicowaną strategię. Pozostałe mniejsze i większe akcje, działy się bez wcześniejszej burzy mózgów. I zawsze kończyły się sukcesem. Markus wcale nie uważał, że brak pomysłu na ostateczną konfrontację z North wszystko przekreślał. Zagrał oburzonego, bo wyczuł w tym swoją szansę na definitywną odmowę. Oczami wyobraźni już widział, jak pakuje torbę i wraca do swojego może nieco nudnego, ale za to spokojnego życia. Jak na złość, dokładnie w tym samym momencie, jego umysł podsunął mu jeszcze jeden obraz. Przerażonej Alice, która kolejny raz musi uciekać w akompaniamencie wybuchów, salw z karabinów i zrozpaczonych krzyków, a także Kary i Luthera, starających się ochraniać nie tylko ją, ale również i siebie. W jednej sekundzie okazało się, że bycie skończonym egoistą nie mogło się w jego wypadku udać. Nie całkowicie i nie, dopóki ma osoby, które są dla niego tak ważne.
- Markus? Powiesz coś?
- Najchętniej powiedziałbym, żebyś dał mi wreszcie święty spokój i sam sprzątał bałagan North, ale niestety nie mogę - odparł chłopak. - Wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego nie możesz zrobić tego beze mnie, skoro twierdzisz, że bez większego problemu znalazłbyś osobę, która z radością by ci pomogła, ale dobrze.
Oczy Simona, które i tak były duże, stały się jeszcze większe po tym, co usłyszał.
- To znaczy, że się zgadzasz? - zapytał, nawet nie starając się hamować uśmiechu, który w szaleńczym tempie rozpełzł się z ust na całą jego twarz.
- To znaczy, że jutro dostaniesz oficjalną odpowiedź. - PL600 już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale Markus uciszył go, unosząc otwartą dłoń. - Muszę sobie to wszystko jeszcze raz, dokładnie przemyśleć, więc daj mi czas do jutra. Obiecuję, że nie zniknę bez słowa, ale skoro nie masz tyle czasu...
- W porządku. Wierzę ci.
Spotkanie zostało zakończone. W międzyczasie, Simon otrzymał wiadomość od North. Czym prędzej pożegnał się i wrócił do siedziby Ruchu, żeby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Markus natomiast, postanowił jeszcze chwilę spędzić z Elijahem. Miał mu parę pytań do zadania.
- I co o tym wszystkim myślisz? - mruknął.
- Że zaufanie, jakim cię darzy, nie jest jedynym powodem, dla którego tak bardzo się upiera, żebyś to właśnie ty mu pomógł.
- No właśnie. Odniosłem takie samo wrażenie i chyba wiem, o co jeszcze może chodzić. - Elijah dał mu niemy znak, by kontynuował. - Simon dobrze wie, że żaden członek Ruchu nie odważy się na obalenie przywódczyni, nawet, jeśli nienawidzi jej całym sobą. Bałby się po prostu konsekwencji, które dopadłyby ich, jakby coś poszło nie tak. Liczył, że pójdę w to w ciemno, mając na uwadze wydarzenia z 2038, oraz to, że nie jestem już z nimi w żaden sposób powiązany, więc nie mam nic do stracenia.
- Bingo - Uniósł kąciki ust. - Powiedz mi Markus, ale tak szczerze... Zmieniłeś zdanie?
Android westchnął i rozłożył ramiona.
- Zrozumiałem, że to nie jest kwestia moich chęci, albo ich braku. Mam przyjaciół, którzy okazali mi tyle serca i pomogli w tak wielu sprawach, że jeżeli mogę ustrzec ich przed powtórką z rozrywki, to muszę spróbować. Jestem im to winien.
- Doskonale to rozumiem i podziwiam, ale nie możesz zapominać o jednej, bardzo ważnej rzeczy - powiedział poważnie. - Nie pomożesz nikomu, kiedy sam będziesz w rozsypce. Musisz przede wszystkim zadbać o siebie, bez tego nie będziesz w stanie stawić czoła North. Nie zrobisz nic, będąc kłębkiem nerwów. Właśnie dlatego, tak ważne jest, żebyś był nie na sto, nie na dwieście, ale na tysiąc procent pewny, że dasz radę to wszystko unieść.
- Muszę to zrobić - odparł z mocą. - I poradzę sobie, możesz być spokojny.
Kamski skinął krótko głową. Markus sprawiał wrażenie niesamowicie pewnego siebie, jednak po ostatnim ataku stresu, mężczyzna wiedział, że to tylko zasłona dymna, mająca ukryć prawdziwe odczucia i emocje, a te z pewnością nie miały w sobie nic miłego.
- Elijah? - Cichy głos Markusa rozniósł się nieśmiało po pokoju.
- Mhm?
- Mogę cię o coś zapytać?
- Oczywiście, śmiało.
Android nieco się speszył. Być może było za wcześnie na zadawanie takich pytań, ale ta kwestia zastanawiała go odkąd po raz pierwszy przekroczył próg tego domu. Wydawało mu się, że mimo, iż on i Kamski w zasadzie nic o sobie nie wiedzieli, to nie popełni wielkiego faux pas, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o swoim stwórcy. Szczególnie w momencie, gdy był już o krok od oficjalnego i nieodwołalnego wyrażenia zgody na podjęcie się próby posłania North w diabły, jak wyraził się Simon. Kamski utrzymywał, że jest jego przyjacielem, a Markus postanowił spróbować sprawdzić, czy to szczere słowa, a nie tylko doskonale wyćwiczona gra aktorska.
- Wiesz, zastanawiam się, dlaczego tak bardzo angażujesz się w tę sprawę - powiedział w końcu, odważnie patrząc prosto w błękitne oczy mężczyzny. - Mam na myśli, że ty nie musisz się niczego obawiać, jesteś bezpieczny.
Kamski przez moment nie mówił nic, a na jego twarzy nie drgnął żaden, nawet najdrobniejszy mięsień. Jasne oczy błądziły po twarzy Markusa, aż w końcu usta mężczyzny pokrył smętny grymas, który przy odrobinie dobrej woli można by określić czymś na kształt uśmiechu.
- Nie pasuje to do obrazu mojej osoby, jaki utrwalił się w plotkach, prawda? - zapytał, a RK200 pokiwał głową, nie spuszczając z niego wzroku. - Widzisz, Markus, nie jest tajemnicą to, że bycie oszczędnym w rozpowszechnianiu informacji na swój temat, ciągnie za sobą pewne konsekwencje. Największą z nich jest rozbudzanie w ludziach ogromnej, wręcz niezdrowej ciekawości, a kiedy nie mogą dowiedzieć się tego, co ich interesuje z wiarygodnego źródła, zaczynają snuć domysły i tworzą się plotki, które niekoniecznie są jakkolwiek związane z prawdą.
- Nie przeszkadza ci to?
- A dlaczego miałoby? - zapytał ze zdziwieniem.
- Chyba każdy woli, żeby mówiono o nim dobrze, a w przypadku legend, jakie urosły wokół ciebie, nie zawsze jest miło. Ludzie gadają różne rzeczy.
Elijah zaśmiał się przyjaźnie i poklepał androida po ramieniu.
- Ludzie gadali, gadają i będą gadać, a ja nie mam wpływu na to, co uroi się w ich głowach. Nie widzę potrzeby tłumaczenia każdemu z osobna, że mam niewiele wspólnego z miejską legendą o tajemniczym panu Kamskim. Sam decyduję, kto będzie mnie znał, a cała reszta niech myśli co chce.
- Niewiele? To znaczy, że jednak w tych wszystkich plotkach jest ziarno prawdy?
- Podobno w każdej można jakieś znaleźć - odparł ze śmiechem. - Prawdopodobnie jestem człowiekiem, który ma gdzieś absolutnie wszystko i wszystkich, a jeżeli już się czymś przejmę, to jest to mój własny, przepraszam za wyrażenie, tyłek. No i... rzeczywiście, coś w tym jest.
- Czyżby? - prychnął. - Nie dałeś mi zbyt wielu powodów, żebym mógł w to uwierzyć.
- Nie powiedziałem, że to sama prawda, tylko, że coś w tym jest. Coś, Markus. Malutka cząstka rzeczywistości, często wyrwana z kontekstu.
Markus miał nieprzyjemne wrażenie, jakby Elijah zaczął do niego mówić dziwnym kodem, którego on nie mógł w żaden sposób rozszyfrować. Było coś w tym człowieku, co do niego przyciągało i sprawiało, że chciało się za wszelką cenę odkryć wszystkie jego tajemnice, choć już po kilku minutach rozmowy jasne stawało się że nie ma na to najmniejszych szans. Jak sam powiedział, osobiście dobiera osoby, którym zdradza swoją prawdziwą naturę. Wiele wskazywało na to, że Markus miał dołączyć do grona osób, znających prawdziwy charakter najbardziej tajemniczego człowieka w Detroit.
- Czy to, że stworzyłeś mnie osobiście, ma wpływ na twoją chęć pomocy?
Zanim odpowiedział na zadane przez androida pytanie, na ułamek sekundy głęboko się zamyślił, przywołując w pamięci wydarzenia sprzed dziesięciu lat i te jeszcze wcześniejsze, kiedy przesiadywał w pracowni przez wiele godzin, starając się powołać do życia istotę, która będzie dla Carla Manfreda kimś więcej, niż niebywale inteligentną zabawką.
- Nie będę ukrywał, że mam do ciebie słabość - powiedział w końcu. - Na pewno nie bez znaczenia jest fakt, że cały proces projektowania i tworzenia ciebie, był wyłącznie moją pracą. Chciałem dać Carlowi możliwie najlepszego opiekuna i wątpię, czy ktokolwiek jest w stanie wyobrazić sobie dumę, którą czułem, kiedy okazało się, że wykonałem swoje zadanie, nieskromnie mówiąc, perfekcyjnie. Później, gdy zacząłeś głośno domagać się praw dla was i robiłeś to w tak mądry sposób, obserwowałem to z wielką przyjemnością. Byłem i wciąż jestem naprawdę zawiedziony, że nie doprowadziłeś tego do końca, ale to nie twoja wina. Nie miałeś czasu, ani możliwości przekonania swoich braci, że nie jesteś tym, za kogo za sprawą North cię mieli.
RK200 poczuł po słowach Elijaha zadowolenie, pomieszane z narastającą ciekawością.
- Nie zastanawiałeś się gdzie jestem, czy w ogóle żyję?
Kamski prychnął cicho pod nosem. Podszedł do stojącego obok okna barku i nalał sobie whisky.
- Oczywiście, że o tym myślałem - powiedział, obracając w palcach szklankę.
- A jednak nie skontaktowałeś się ze mną - stwierdził.
- Próbowałem. Proste metody nie przynosiły skutku, dlatego pomyślałem, że albo to, co wszyscy mówili było prawdą i nie udało ci się przeżyć, albo, że zwyczajnie nie chcesz, by ktokolwiek zakłócał ci spokój. Całym sobą wierzyłem, że prawdziwa jest opcja numer dwa. Trzymałem się tej wiary przez cały czas. Wiadomość, z jaką przyszedł do mnie Simon była na tyle poważna, że postanowiłem postarać się bardziej i nieco namieszać w twoim nowym, spokojnym życiu.
- Trzeba przyznać, że jak się za coś zabierasz, to robisz to naprawdę porządnie. - Westchnął. - Nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek będę musiał tu wrócić. Nie z takiego powodu.
- Domyślam się, jaki to musiał być dla ciebie szok. Rozumiem też twoje zdenerwowanie, dlatego chcę, żebyś dobrze przemyślał swój udział w tej sprawie. Pozbawienie North dowództwa i oddanie jej w ręce policji może być dla ciebie pewną formą oczyszczenia, ale jeżeli uważasz, że dla ciebie za dużo, po prostu odpuść.
- Nie mogę - odparł od razu. - Mam zobowiązania wobec przyjaciół. Wczoraj dotarło do mnie, że nie mogę tak po prostu odpuścić.
- Rozumiem. Chcę, żebyś wiedział, że masz we mnie przyjaciela. Zawsze zrobię co w mojej mocy, żeby ci pomóc.
RK200 miał jeszcze kilkanaście godzin na dogłębne przeanalizowanie całej sytuacji, oraz wszystkich za i przeciw, ale android już podjął decyzję. Nie był w stanie przeobrazić się w osobę, którą był dekadę temu. Tamtego Markusa już nie ma, zniknął bezpowrotnie, zabierając ze sobą wszystko, czego android w tym momencie potrzebował najbardziej. Dałby wszystko, żeby mieć choć połowę swojej pewności siebie sprzed lat. Nie wierzył, że kiedykolwiek ją odzyska, ale udało mu się wykrzesać z siebie chociaż namiastkę tamtego Markusa. Mimo, że Elijah miał rację i wykiwanie North rzeczywiście byłoby dla niego w jakimś stopniu satysfakcjonujące, to chodziło o coś zupełnie innego. O coś, co android już wytłumaczył i czego zamierzał się trzymać.
- Mogę w takim razie cię prosić, żebyś skontaktował się z nim jeszcze dziś?
Kamski uniósł lewą brew.
- Nie musisz się aż tak spieszyć - odparł. - Masz jeszcze czas...
- Którego nie potrzebuję - wtrącił. - Podjąłem decyzję, wchodzę w to.
Nie było już o czym dyskutować. Markus był pewny swoich słów, a Elijah zapewnił go o swoim wsparciu, dlatego jedyną rzeczą, jaką mógł zrobić, było przekazanie Simonowi, że nadszedł czas, by rozpocząć przedstawienie.
∆
Trochę zastanawiałam się nad tym w jakim świetle chcę przedstawić Kamskiego w tym fanfiku. Od początku było jasne, że interesujący się wyłącznie czubkiem własnego nosa dziwak, absolutnie nie był kierunkiem w który chciałam iść. Pomyślałam więc, że nieco dziwny, ale będący w stanie wykrzesać z siebie empatię człowiek, to dobra opcja :)
Rose.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top