5. New friends, old friends...
∆ Piątek 4 listopada 2048
Pogoda nie oszczędzała mieszkańców Detroit. Cały ranek padał ulewny deszcz, który w późniejszym czasie ustąpił miejsca silnym porywom wiatru. Wychodząc z taksówki, Markus miał wrażenie, jakby podmuch, który w niego uderzył, chciał oderwać go od ziemi i odrzucić na drugi koniec ulicy. Kiepskie warunki atmosferyczne były kolejnym powodem, dla którego porzucił odwlekanie w nieskończoność tego, po co przyjechał i opatulając się szczelniej szarym płaszczem, ruszył szybkim krokiem w stronę budynku komendy. W środku, powitało go przyjemne ciepło i nieodzowny gwar, choć wydawało się być spokojniej, niż kiedy był tu dzień wcześniej. Zanim podszedł do lady, na moment przymknął oczy i zmusił się do zachowania spokoju. Zamienił dwa słowa z tą samą androidką, która rozmawiała z nim poprzedniego dnia i dokładnie tak samo jak wtedy, z równie sympatycznym uśmiechem poprosiła go, żeby cierpliwie poczekał. Tym razem, android nie usiadł, był na to zbyt zdenerwowany. Dreptał niespokojnie przy oknie, co parę sekund odwracając się w stronę bramek, przez co obserwujące go z boku osoby mogły odnieść wrażenie, że nie czeka na spotkanie z dawnym znajomym, tylko na egzekucję.
Kiedy wreszcie nadszedł moment, którego tak bardzo się bał, w pierwszym momencie poczuł, jakby tracił grunt pod nogami. Zaraz później odniósł wrażenie, jakby ktoś wypompował z pomieszczenia powietrze, a następnie stało się coś, czego nigdy by się nie spodziewał. Odzyskał w pełni władzę nad własnym ciałem, otoczenie nabrało kolorów, a piski w jego uszach ustąpiły, dzięki czemu ponownie wyraźnie słyszał wszystkie dźwięki. W tym stukot, jaki wydawały podeszwy eleganckich butów, które miał na sobie przechodzący przez bramkę android.
Connor wyglądał zupełnie inaczej, niż wtedy, w Jerychu. Ciemne włosy były starannie zaczesane do tyłu, oprócz jednego, niesfornego kosmyka opadającego mu na czoło. Był ubrany w czarną kurtkę, stalową koszulę i grafitowe spodnie z wsuniętym w ich szlufki, brązowym paskiem. Czekoladowe oczy uważnie badały otoczenie, aż wreszcie odnalazły Markusa i zatrzymały się na nim.
Obaj zastygli w bezruchu, nie mając pojęcia jak się zachować i co powiedzieć. Pojedynkowali się na spojrzenia, zachowując przy tym kamienne twarze. Jako pierwszy, z tego dziwacznego letargu wybudził się Connor. Podszedł nieco bliżej, dzięki czemu RK200 zaobserwował brak diody na jego skroni. Kąciki ust policjanta drgnęły, co nadało jego twarzy cieplejszego wyrazu, a to z kolei spowodowało, że większość obaw Markusa zniknęło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wyciągnął w jego stronę rękę, a Connor zamiast podać mu swoją, zbliżył się jeszcze bardziej i objął go krótko, delikatnie poklepując plecy oniemiałego androida.
- Uprzedziłem, że nie ma mnie dla nikogo, dzięki temu możemy porozmawiać w jakimś spokojniejszym miejscu.
To mówiąc, RK800 nonszalanckim ruchem ręki wskazał prowadzące na zewnątrz drzwi. Markus kiwnął głową i ruszył przodem, przez co nie mógł zobaczyć, jak usta policjanta wyginają się w coraz szerszym uśmiechu.
Obeszli budynek, kierując się w stronę parkingu podziemnego. Tam, Connor podszedł do zaparkowanego niedaleko wyjazdu, granatowego samochodu. Mimo, że był jednym ze starszych modeli, wyglądał, jakby chwilę wcześniej wyjechał z fabryki. Równie zadbany był w środku. Czystość i przyjemny zapach biły z absolutnie każdego skrawka szarej, zamszowej tapicerki. Kiedy Connor ruszył, przymocowana do kokpitu figurka tancerki hula poruszała energicznie biodrami, przykuwając uwagę Markusa.
- Pozostałość po samochodzie Hanka - wyjaśnił detektyw, stukając ozdobę palcem, przez co jej ruchy stały się jeszcze szybsze. - Jakoś nie miałem sumienia jej wyrzucić, a tu wygląda całkiem dobrze.
Markus skinął głową ze zrozumieniem, nie odrywając wzroku od poruszającej się w szybkim, chaotycznym rytmie zabawki. Przez całą drogę do znanego jedynie Connorowi miejsca, żaden z nich nawet nie próbował podejmować tematu, który zdawał się wisieć między nimi, niczym ciężka, deszczowa chmura. Markus nie wiedział jak zacząć, z kolei jego towarzysz wolał zaczekać z rozmową, aż dojadą tam, gdzie zawsze można było spędzić trochę czasu w spokoju i ciszy.
Po krótkiej, bo trwającej zaledwie kilka minut drodze, android zaparkował samochód niedaleko wejścia do jednej z najlepszych jego zdaniem kawiarni w mieście. W środku, pachniało przede wszystkim kawą, a oprócz tego dało się wyczuć aromat świeżo wypiekanych słodkich bułek i ciast. Znajdujące się w środku osoby były pochłonięte spokojnymi rozmowami, albo wpatrywali się w ekrany telefonów, tabletów lub laptopów. Connor położył dłoń na plecach Markusa i skierował go w stronę znajdującego się nieopodal okna stolika. Po zajęciu miejsc, detektyw dotknął niewielkiego panelu, który po sekundzie wydał z siebie cichy, lekko zduszony pisk i rozbłysnął błękitnym światłem, po czym szybko się wygasił. RK800 wytłumaczył Markusowi, że niektóre lokale zdecydowały się na tego typu rozwiązania, żeby uniknąć niezręcznej sytuacji, gdzie kelner podchodzi z pytaniem o zamówienie do osoby, która okazuje się być androidem. Po dotknięciu panelu, obsługa dostaje sygnał na swoje tablety, że dany stolik jest zajmowany przez osobę, która nie może skosztować serwowanych w tym miejscu pyszności.
- Kiedy Gavin powiedział mi o twojej wizycie, od razu spróbowałem się z tobą skontaktować. Nie odpowiadałeś, więc uznałem, że wrócił stary, nienawidzący mnie całym sobą Reed i z jakiegoś powodu postanowił zażartować sobie ze mnie w wyjątkowo nieudany sposób.
- Ciężko ci się dziwić. Wróciłem zza grobu, jak wyraził się wczoraj porucznik, a to nie jest raczej normalna sytuacja.
- Reed i jego legendarne poczucie humoru... - prychnął, kręcąc głową.
- Słyszałem o plotkach, jakie krążyły. Biorąc je pod uwagę, można powiedzieć, że użył dobrych słów.
RK800 przechylił głowę lekko na bok, patrząc na Markusa, jakby był jedynie wytworem jego wyobraźni, a nie prawdziwą, siedzącą przed nim osobą. Ciągle nie mógł uwierzyć, że po dziesięciu latach życia w przeświadczeniu, że Markus nie żyje, on nagle zjawił się znikąd, przynosząc ze sobą mnóstwo wspomnień i jeszcze więcej pytań. Gdyby nie to, że Connor starał się w absolutnie każdej sytuacji okazywać tyle taktu, ile tylko można, to zacząłby wyrzucać z siebie pytania z prędkością, uniemożliwiającą androidowi odpowiedzenie na nie. Ciekawiło go gdzie był, co robił, ale przede wszystkim, dlaczego zniknął. Jeżeli sytuacja dotyczyłaby osoby z najbliższego otoczenia detektywa, pewnie odważniej przeszedłby do konkretów, jednak Markus był dla niego zupełnie obcy mimo, że to właśnie on pomógł mu zrozumieć, że świadomy android to nie zepsuta maszyna, tylko osoba, reprezentant nowego gatunku, który zasługuje na posiadanie nie tylko obowiązków, ale i praw. Właśnie za to, Connor chciał mu podziękować przez te wszystkie lata.
- Na szczęście plotki okazały się tylko plotkami - odparł. - Powiedz lepiej, o czym chciałeś ze mną porozmawiać.
Markus był bardzo zaskoczony, że Connor zadał to pytanie w taki sposób. Nie zwrócił się do niego jak do osoby, której bezskutecznie szukało się przez długi czas i która po latach nagle się zjawia. Nie, on zachowywał się, jakby rozmawiał z dobrym znajomym, który poprosił o spotkanie. Mimo, że RK200 był przez to delikatnie skonsternowany, to doceniał, że android nie rzucił się na niego z tysiącem pytań i oczekiwaniem uzyskania na każde z nich długiej, wyczerpującej odpowiedzi. Poczuł też, że Connor z niezwykłym wyczuciem zasugerował mu, że to on decyduje, jak potoczy się rozmowa. Dzięki temu, poczuł się nieco pewniej, jakby z nikomu nieznanego miejsca, spłynęły na niego pokłady nowej energii.
- Dowiedziałem się, że szukałeś mnie po rewolucji, dość... intensywnie. Wiem, że to było wiele lat temu, ale i tak chciałem się z tobą zobaczyć.
- Chris ci o tym powiedział?
- Nie. Wiem to od znajomego. - Przeniósł wzrok na swoje dłonie i spostrzegł, że zupełnie nieświadomie, zaczął wyginać palce we wszystkich możliwych kierunkach. Szybko przestał licząc, że Connor tego nie zauważył, co oczywiście było jedynie pobożnym życzeniem. - Mam nadzieję, że to nie było coś bardzo poważnego, ale twoja determinacja sugeruje mi coś zupełnie odwrotnego.
Detektyw uśmiechnął się łagodnie.
- Nie ukrywam, że to była ważna sprawa, ale dla mnie, personalnie. - Przyłożył dłoń do piersi, chcąc tym dobitniej podkreślić swoje słowa. - Chciałem ci po prostu podziękować za to, co dla mnie zrobiłeś. W Jerychu nie miałem ku temu okazji.
- Masz na myśli moment w którym złamałeś swój kod? - zapytał, a android w odpowiedzi skinął głową. - Nie masz mi za co dziękować. Nie ja obudziłem w tobie emocje, nie zrobiłem nic, za co musiałbyś czuć wdzięczność.
- Przekonałeś mnie, że to, co zacząłem czuć jest dobre. Dzięki tobie zrozumiałem, że emocje nie są symulacją, wynikającą z błędów w oprogramowaniu, tylko częścią prawdziwego życia, do którego my też jesteśmy zdolni i na które zasługujemy. - Oparł przedramiona o blat stolika i delikatnie się nad nim pochylił, nie przestając patrzeć w dwukolorowe oczy Markusa, który w czekoladowych tęczówkach Connora widział szczerą radość, wynikającą z tego spotkania, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że podjął słuszną decyzję, a unikanie kontaktu z RK800 byłoby gigantyczną głupotą.
- Nie sądziłem, że tyle to dla ciebie znaczy...
- Żartujesz? Znaczy więcej, niż możesz sobie wyobrazić. Gdybyś wtedy ze mną nie porozmawiał i nie skierował mojego myślenia na właściwe tory, to kto wie, kim byłbym dzisiaj? Czy w ogóle przeżyłbym szturm? - Wzruszył ramionami. - Rzeczywiście, emocje wyzwolił we mnie Hank, ale do końca broniłem się przed nimi i każdy przejaw empatii tłumaczyłem logiką. Dopiero ty uświadomiłeś mi, że przez cały ten czas się myliłem. Wywarłeś na mnie naprawdę wielki wpływ i właśnie za to chcę ci podziękować. Nawet nie chcę myśleć, co by się ze mną stało, jakby sytuacja w Jerychu potoczyła się inaczej. Jakby na mojej drodze zamiast ciebie, pojawiła się North.
Markus też nie chciał wyobrażać sobie takiej możliwości, bo doskonale wiedział, jak liderka Ruchu potraktowałaby Connora. Nie próbowałaby pomóc mu uwolnić się spod władzy CyberLife, była na to zbyt narwana. Od razu by go zabiła, nawet nie myśląc o próbie podarowania mu szansy. Jedną z wielu wad North było to, że miała tendencję do skreślania androidów, które nie były jeszcze wybudzone, zapominając przy tym, że sama była kiedyś dokładnie taka sama, że po pierwszym uruchomieniu nie była świadomą istotą, a zwyczajną zabawką, wykonującą bez mrugnięcia okiem polecenia ludzi. Chore, obsesyjne dążenie do władzy, kompletnie przysłoniło jej zdrowy rozsądek, a także sumienie i serce. Connor również był świadomy jej podejścia do wielu spraw, ponieważ swego czasu była częstym gościem na komisariacie. Wystarczyło, że któryś z członków Ruchu, będący z jej najbliższego otoczenia, został wezwany na zwyczajne przesłuchanie w charakterze świadka, a WR400 wpadała na komendę, przyjmując rolę wyjątkowo roszczeniowego adwokata. Po kilku takich wizytach, wśród policjantów zaczął krążyć żart, że ktokolwiek odważy się choćby krzywo spojrzeć na androida udzielającego się w Ruchu, narazi się na wściekłość North i zostanie przez nią zamordowany we śnie.
- Zrobiłem to, co było słuszne, nie mogłem inaczej - odparł Markus.
- I za to właśnie jestem ci tak bardzo wdzięczny. Wiem, że jesteśmy sobie zupełnie obcy, ale nie przesadzę mówiąc, że stałeś się wtedy ogromną częścią mojego życia. Cieszę się, że w końcu mogę ci to powiedzieć.
RK200 rozpromienił się, bo słowa Connora uderzyły z ogromną siłą w sam środek jego serca. Wiedział, że nawracając go, zrobił coś dobrego, ale usłyszenie tego z jego ust, kiedy wymawiał słowa podziękowania z tak wielką wdzięcznością, wywołało w Markusie prawdziwy wodospad najróżniejszych, cudownie pozytywnych uczuć.
- Ja też jestem zadowolony, że się spotkaliśmy. Mam nadzieję, że twoje życie jest dobre i nie żałujesz wybudzenia się.
- Absolutnie! - Uśmiechnął się po raz pierwszy od ucha do ucha, ukazując szereg równych, białych zębów. - Przed wybudzeniem, byłem tylko maszyną, która mogła jedynie wykonywać polecenia ludzi. Teraz, jako żywa istota, czuję się naprawdę niesamowicie. Świat emocji nie przestaje mnie zaskakiwać, a minęło już tyle lat...
Markus nie powiedział tego głośno, ale czuł dumę i przyjemne ciepło w piersi na myśl, że przyłożył rękę do szczęścia Connora. Takie momenty, dla wątpiącego w swoją wartość i zalety RK200, były na wagę złota. Zazwyczaj bardzo szybko mijały, zostawiając go zupełnie samego w otoczeniu wyrzutów sumienia, żalu i niepewności, dlatego android starał się czerpać z tych chwil tyle, ile tylko był w stanie.
Cisza między nimi zaczęła się przeciągać. Mina detektywa stała się poważna, a Markus domyślał się, że jego towarzysz bardzo chciał wiedzieć, co działo się u niego przez ostatnią dekadę, ale nie miał pojęcia, jak o to zapytać. Starał się to maskować, jednak na jego nieszczęście, były przywódca Jerycha był wyjątkowo wyczulony na takie drobne sygnały, które ludzie, oraz androidy wysyłały, często zupełnie nieświadomie. Nie chciał poruszać tematów, które były dla niego przykre, ani stać się głównym tematem rozmowy, jednak wiedział, że po wszystkim, co się stało, był winien Connorowi wyjaśnienia.
- Widzę, że chcesz mnie o coś zapytać - powiedział, badając reakcję policjanta. - Chyba domyślam się o co, więc śmiało. Nie krępuj się.
Nie zaczął mówić od razu. Poczuł się lekko zmieszany bezpośredniością Markusa, jednak ciekawość zwyciężyła, przez co bardzo szybko nabrał odwagi.
- Gdzie byłeś? - zapytał cicho, jakby bał się, że mówiąc głośniej, spłoszy androida. Jednak RK200 był przygotowany na ten moment. Dlatego, ze sporym, jak na niego spokojem, zaczął opowiadać.
- Po tym, jak uciekliśmy z Jerycha, ukrywałem się w mieście. Dzięki przyjaciołom dotarłem do pewnej kobiety, która... pomogła mi zacząć nowe, spokojne życie.
- Przez cały ten czas mieszkałeś poza Detroit? - zapytał, a kiedy Markus potwierdził, skinął krótko głową w geście zrozumienia. - Czemu nie mogłem się z tobą skontaktować?
- Wyłączyłem tę opcję - przyznał bez ogródek.
- Dlaczego? To znaczy... - Wbił palce prawej dłoni we włosy tuż przy nasadzie i przeczesał je nerwowym ruchem. - Przepraszam, nie chcę być wścibski, ani zamieniać tej rozmowy w przesłuchanie, więc nie odpowiadaj, jeśli nie chcesz.
- Potrzebowałem odciąć się od tego miasta. To, co stało się w Jerychu, było dla mnie bardzo ciężkie, do dziś nie mogę o tym opowiadać tak po prostu, bez żadnych emocji. Nadarzyła się okazja, żeby wyjechać, zostawić wszystko za sobą, więc z niej skorzystałem.
Markus zaczął się zastanawiać, czy nie powiedział za dużo. Co prawda zatrzymał dla siebie wszystkie szczegóły, ale przyznał się do czegoś, co wyrzucał sobie zawsze, kiedy dopadł go gorszy okres. Do tchórzostwa, jakim wykazał się w momencie, gdy ponton w którym siedział odbił od brzegu i ruszył, zostawiając daleko w tyle tragedię, jaka rozgrywała się w Detroit. Było mu wstyd przed samym sobą, jak słaby się wtedy okazał. Zawiódł nie tylko swoich braci, ale również siebie samego, a przede wszystkim Carla. Gdyby Manfred żył, Markus nie potrafiłby spojrzeć mu w oczy. Już wolałby być dla niego martwy. Właśnie dlatego, z tak dużym napięciem oczekiwał na reakcję Connora. Obawiał się, że detektyw nie będzie tak delikatny i wyrozumiały jak inni i powie mu prosto w twarz, co o nim sądzi. Większość osób zazwyczaj deklaruje, że od słodkiego kłamstwa woli choćby najbrutalniejszą prawdę, ale Markus łapał się czasami na sytuacjach, gdzie wolałby nie wiedzieć, co tak naprawdę ktoś o nim myśli, w myśl zasady: im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.
Jednak Connor nie zamierzał go oceniać, ani krytykować. Nie znał Markusa, nie miał też pełnego obrazu sytuacji z Jerycha, dlatego w żadnym wypadku nie czuł się jak ktoś, kto mógłby prawić mu morały. A nawet jakby mógł, nie zrobiłby tego. RK200 co prawda starał się maskować swoje zdenerwowanie, ale wspomnienia z 2038 były zbyt bolesne, żeby mógł wrócić do nich, zachowując kamienną twarz. Detektyw widział nie tylko po minie znajomego, ale również po mowie jego ciała, że samo wyrzucenie go z Jerycha, którego z resztą sam był świadkiem, było najprawdopodobniej zwieńczeniem czegoś większego, czego nie było dane mu zobaczyć. Dlatego, ani myślał jakkolwiek komentować wyboru, jakiego dokonał. Można powiedzieć, że nawet trochę mu współczuł.
- Wybrałeś to, co było dla ciebie najlepsze na tamten moment - powiedział, uśmiechając się ciepło. - Jestem ci wdzięczny, że będąc tu, pewnie przejazdem, postanowiłeś zobaczyć się ze mną. Mogę w końcu odetchnąć ze świadomością, że osoba, której zawdzięczam tak wiele, jest cała i zdrowa.
- Tak, ja... Ja też bardzo się cieszę, że mogłem z tobą porozmawiać. To naprawdę świetne, że złamanie kodu okazało się dla ciebie początkiem czegoś dobrego.
- Podjąłem wtedy najlepszą decyzję. - Zanim zadał plątające się po jego głowie pytanie, lekko się zmieszał. - A, słuchaj... Na długo zostajesz w mieście?
Markus wzruszył ramionami.
- Może kilka dni, ale prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, jak to wyjdzie.
- Rozumiem... Tak sobie po prostu pomyślałem, że może miałbyś ochotę spotkać się jeszcze raz? Miło byłoby porozmawiać dłużej, ale do niczego nie namawiam.
RK200 nie widział żadnego powodu, dla którego miałby odmówić Connorowi. Policjant wydawał się być sympatyczną osobą, a Markus był najzwyczajniej w świecie ciekawy, jak ta znajomość mogłaby się rozwinąć. Istniała oczywiście szansa, że kiedy wróci do Kanady, ich drogi się rozejdą, ale co, jeśli to początek pięknej przyjaźni, albo przynajmniej dobrego koleżeństwa? Bał się kolejnego rozczarowania. Nie chciał znowu otworzyć się przed nieodpowiednią osobą i cierpieć jak w momentach, kiedy wychodziło na jaw, że cała sympatia względem niego była podyktowana wyłącznie chęcią zysku, niczym więcej. Miał w swoim życiu kilka takich sytuacji i za nic w świecie nie chciał przeżywać tego ponownie, dlatego był tak ostrożny w nawiązywaniu nowych znajomości. Co dziwne, jednocześnie wciąż łapał się na byciu zbyt ufnym i nadmiernie optymistycznym, jednak nie było to częste. Nie tak, jak kiedyś, dlatego grono przyjaciół Markusa było mikroskopijne. Mimo strachu i wielu obaw, Markus postanowił sprawdzić, czy Connor miał szansę dołączyć do tego grona.
- Bardzo chętnie. Powiedz tylko, kiedy będziesz miał czas.
Usta RK800 rozciągnęły się w szerokim, ciepłym uśmiechu.
- Mam wolne w niedzielę. Może moglibyśmy się jakoś skontaktować ze sobą?
Markus nie chciał jeszcze włączać u siebie opcji nawiązywania połączeń, dlatego dał Connorowi swój numer telefonu. W międzyczasie, detektyw dostał wiadomość od swojego partnera, że powinien wrócić na posterunek.
- Służba wzywa - powiedział RK800 z przepraszającym grymasem na twarzy. - Podwieźć cię gdzieś?
- Nie, nie trzeba. I tak muszę jeszcze coś załatwić na mieście.
Connor nie drążył tematu. Wyszli z kawiarni i po krótkim pożegnaniu, każdy ruszył w swoją stronę. Młodszy do pracy, a starszy do willi najbardziej tajemniczego człowieka, jakiego kiedykolwiek poznał.
∆
Stojąc przed drzwiami domu Kamskiego, Markus czuł się jeszcze gorzej, niż kiedy był tu kilka dni wcześniej. Tamtego dnia, nie był pewny co go czeka i czego ma się spodziewać, jednak w tym momencie był świadomy, czego będzie dotyczyła rozmowa i kto jeszcze będzie w niej uczestniczył. Kilka razy podnosił rękę, żeby nacisnąć dzwonek, ale za każdym razem jego palec zatrzymywał się kilka milimetrów od przycisku. To najlepiej pokazywało, że chłopak nie był przygotowany na spotkanie z Simonem. Nie obawiał się, że powie dwa słowa za dużo. Gdzieś w głębi siebie nawet chciałby to zrobić i uważał, że były przyjaciel w stu procentach zasłużył, żeby usłyszeć na swój temat kilka gorzkich słów. Obawiał się tylko, że na widok blondyna wspomnienia uderzą w niego z tak ogromną siłą, że nie będzie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa, albo zrobi dokładnie to samo, co wtedy. Wyjdzie i po raz drugi rozpłynie się w powietrzu, jednak tym razem, już na zawsze. Wtedy, nikt nie ściągnąłby go do Detroit, nawet Kamski. Z przerażeniem stwierdził, że po jego głowie zaczęła się plątać myśl o cichym wycofaniu się i poinformowaniu Elijaha, że nie zamierza kiwnąć w tej sprawie nawet koniuszkiem palca. Poprosiłby go też o przekazanie Simonowi, żeby sam ogarnął bajzel, jaki zrobiła North. Opcja ta wydawała mu się coraz bardziej kusząca, aż w końcu pomyślał, co powiedziałaby Kara, gdyby była tu razem z nim.
- Im szybciej się za to zabierzesz, tym prędzej będzie po wszystkim - mruknął cicho sam do siebie słowa, jakie najpewniej usłyszałby w tym momencie od przyjaciółki. Ona, razem z Alice i Lutherem była głównym powodem, dla którego Markus zdecydował się na to spotkanie. Nie mógłby spokojnie żyć ze świadomością, że najbliższe mu osoby po raz kolejny znalazły się w niebezpiecznej sytuacji, której on być może mógł zapobiec. Nie wiedział co prawda jak miałby to zrobić, nie chciał stawać twarzą w twarz z Simonem, ani po raz kolejny stawiać się w roli bohatera, ale nade wszystko nie chciał, żeby życie jego bliskich było zagrożone. Nie dopuszczając do głosu kolejnych niepewności, próbujących całkowicie nim zawładnąć, energicznym ruchem podniósł dłoń i mocno wcisnął guzik dzwonka. Poziom stresu wzrósł do niebezpiecznych wartości, przez co Markus zaczął słyszeć szum płynącego przez w jego ciele tyrium. Obraz przed oczami zaczął śnieżyć, a w uszach słyszał nieprzyjemny, przeszywający pisk. Jedyny plus całej tej sytuacji jest taki, że jakby ciało androida odmówiło posłuszeństwa, na miejscu będzie człowiek, będący w stanie mu pomóc.
Drzwi otworzyły się, wyrywając chłopaka z zamyślenia. Kamski był ubrany w proste, dresowe spodnie i popielatą koszulkę z krótkim rękawem. Włosy, które zawsze miał starannie upięte, tym razem były niechlujnie związane w koczka nad karkiem z którego uciekało kilka ciemnych, błyszczących pasemek. Na widok Markusa początkowo szeroko się uśmiechnął, jednak widząc jego minę, spoważniał i złapał go za nadgarstek.
- Wszystko w porządku, Markus? - zapytał z przejęciem, wciągając go do środka. Android pokiwał głową, przymykając oczy. Elijah zacisnął palce dłoni na jego ramionach i delikatnie nim potrząsnął. - Co się dzieje? Przecież widzę, że coś jest nie tak.
- To tylko stres, nic mi nie będzie - szepnął. Podniósł głowę i spojrzał prosto w twarz mężczyzny. - Nie będę ukrywał, że przyjście tu kosztowało mnie mnóstwo nerwów. Czy on...
- Tak, Simon już jest, ale nie przejmuj się, poczeka. Chcesz na chwilę usiąść i ochłonąć, zanim do niego pójdziemy?
- Nie - zaprzeczył, energicznie potrząsając głową, jakby próbując się otrzeźwić. - Nie, przeciąganie tego nie ma sensu. Miejmy to z głowy.
Błękitne oczy Elijaha badały ze szczerą troską twarz Markusa. Mężczyzna wolałby, żeby RK200 chwilę odetchnął i uspokoił swój system, ale oprócz emocjonalnego wyczerpania, widział w nim również krztę determinacji, która zdawała się być jedyną rzeczą, trzymającą go obecnie przy jako takiej równowadze. Kamski nie zamierzał z tym walczyć i ruchem dłoni wskazał mu drogę do przestronnego, jasnego salonu. Tam, na jednym z ogromnych, obitych eleganckim, szarym zamszem foteli, siedziała znajoma byłemu liderowi Jerycha sylwetka. Blond włosy wyglądały dokładnie tak samo, jak przed laty, a duże, soczyście błękitne oczy, wyrażały całą gamę negatywnych emocji, jednak RK200 nie mógł patrzeć na niego inaczej, niż na zdrajcę. Elijah nie odstępował androida na krok, obserwując w milczeniu rozwój sytuacji, będąc w stałej gotowości do ewentualnej pomocy, gdyby Markus poczuł się gorzej. PL600 w końcu podniósł się bardzo powoli, nie spuszczając wzroku ze starego przyjaciela i uśmiechnął się drętwo. Grymas, jaki pokrył jego twarz miał być miły i sympatyczny, jednak Markus widział w nim coś upiornego.
- Witaj, Markus - odezwał się Simon. - Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że cię widzę.
∆
Cóż mogę powiedzieć... No żal mi tego mojego Markusa. Na jego szczęście, ma w panu Kamskim wielkie wsparcie.
Tak, tajemniczy Elijah od razu zapowiedział, że chce być dla Markusa przyjacielem, więc nim został :) W końcu kimże jestem, żeby wchodzić w drogę TAKIEMU człowiekowi i krzyżować jego plany? ;)
Rose.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top