3. I'm lost, you're scared, she's angry.

∆ Środa 2 listopada 2048

Simonowi ciężko byłoby zliczyć, ile razy od dnia bitwy zapragnął cofnąć czas. Przez wszystkie te lata miał nieodparte wrażenie, że dwa słowa, które wypowiedział pod wpływem wielu silnych, negatywnych emocji, bezpośrednio przyczyniły się do sytuacji, w jakiej on i wiele innych osób znajduje się obecnie. Jestem z North. To krótkie zdanie ciągnęło się za nim, bezlitośnie przypominając, że błąd, jaki popełnił, doprowadził ich w to miejsce. Na próg kolejnego konfliktu, którego ani on, ani żadna inna, logicznie myśląca osoba nie chciała. Czuł koszmarny wstyd za każdym razem, kiedy pomyślał, że jedna, cholerna North owinęła sobie wokół palca tyle osób i zjednała ich w swoim chorym planie, który nie miał absolutnie nic wspólnego z walką o godne życie androidów. Uważał, że ludzie zrobili kawał dobrej roboty i jego braciom nie brakowało już niczego. Jedynie North kręciła nosem i uważała, że odmawianie jej przejęcia władzy nad miastem było wyrazem kompletnego braku szacunku dla jej osoby, a tego nie była w stanie wybaczyć. Chciała, żeby wszyscy się jej bali, żeby bili przed nią pokłony i potulnie oddawali wszystko, czego tylko zapragnie. Marzyła o byciu centrum wszystkiego, co zostało zapoczątkowane w 2038 roku, o tytule pępka świata, wokół którego skupi się cała uwaga i którego każdy będzie się bał. Do tej pory, realizacja tego planu szła jej nad wyraz dobrze, Detroit poczuło oddech wojny na karku, a powoli rosnący w podziemiach siedziby Ruchu arsenał broni, przelał czarę goryczy Simona, która od jakiegoś czasu i tak była wypełniona niemal po brzegi.

Zanim pierwszy raz spróbował skontaktować się z Markusem, długo zastanawiał się, co tak właściwie powinien mu powiedzieć. Żadne słowa nie wydawały się odpowiednie, a przeprosiny, jakie układał w głowie, były w jego ocenie żałosne do granic możliwości. Wreszcie postanowił, że pójdzie na żywioł i niech się dzieje co chce. Był zdziwiony, że nie może nawiązać połączenia z Markusem, jednak szybko domyślił się, że były przyjaciel najprawdopodobniej wyłączył sobie tę opcję. Pamiętał, jak kiedyś RK200 wspominał mu, że Kamski stworzył go osobiście, dlatego to do niego udał się po pomoc.

Kiedy Kamski przekazał mu, że Markus zjawił się w mieście i rozmawiał z nim, pierwszy raz od bardzo długiego czasu, udało mu się dostrzec iskierkę nadziei, nawet mimo bardzo negatywnego nastawienia byłego lidera Jerycha. Nie był głupi i nie spodziewał się, że Markus rzuci wszystko i przybiegnie ratować miasto, ale sam fakt, że przyjechał, mógł być naprawdę dobrym znakiem.

Simon był w trakcie rozmowy z Kamskim, kiedy drzwi do pokoju, służącego im za salę konferencyjną otworzyły się z hukiem, a do środka jak burza, wpadła rozwścieczona North. Blondyn szybko przerwał połączenie i w milczeniu obserwował, jak dziewczyna bierze do ręki leżący na biurku tablet, a następnie ciska nim o ścianę, wydając z siebie krótki, nieco zduszony okrzyk. Urządzenie z trzaskiem spadło na ziemię, prezentując rozbity ekran.

- Nie wierzę, po prostu nie wierzę! - krzyknęła, krążąc po pomieszczeniu. - Oni chyba naprawdę nie wierzą, że jestem zdolna zrobić wszystko, co powiedziałam!

- Niech zgadnę, dostałaś definitywną odmowę? - zapytał Simon, rzucając znudzone spojrzenie tabletowi, leżącemu pod ścianą. - A to ci niespodzianka.

- Ciebie to śmieszy? - warknęła, na co android cicho prychnął.

- North, czy ty naprawdę myślałaś, że ludzie tak po prostu oddadzą ci fotel burmistrza i to dożywotnio? Błagam cię, nie możesz być aż tak naiwna.

WR400 skrzyżowała ramiona na piersi, parząc na chłopaka zimnym, przeszywającym spojrzeniem, które nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia. Ta sprawa przewijała się przez ich rozmowy na tyle długo, że zdążył uodpornić się na wybuchy furii liderki.

- Oczywiście, że go nie oddadzą, dlatego wezmę go sobie sama - odparła. - Jak ci powiem, na jaki pomysł wpadli ludzie, od razu podziękujesz mi, że chcę walczyć o Detroit. - Simon nic nie mówił, dając jej tym samym znak, żeby kontynuowała. - Myślą nad odebraniem nam prawa do startowania w wyborach i wyrzuceniem wszystkich androidów z ważniejszych stanowisk politycznych.

Blondyn prychnął, wzruszając beztrosko ramionami. Jej słowa wzbudziły w nim mnóstwo emocji, głównie strachu o przyszłość swojego narodu, jednak nie chciał jej tego pokazać. Zbyt wiele razy pokazał przed nią swoje przerażenie. North lubiła to wykorzystywać, dlatego jakiś czas temu postanowił sobie, że nigdy więcej nie zdradzi jej swoich prawdziwych uczuć.

- Zgadnij, kto do tego doprowadził i domyśl się, dlaczego tą osobą jesteś ty - rzucił.

Kipiący bezczelnością ton zupełnie nie pasował dziewczynie do naiwnego, wiecznie przerażonego Simona, którego można było bez trudu rozstawiać po kątach. Przez moment obserwowała go w milczeniu, a po jej głowie kotłowało się wiele sprzecznych myśli. Z jednej strony, schlebiało jej, że potrafi doprowadzić do sytuacji, w której kompletna ślamazara przeinacza się w pewną siebie osobę. Z drugiej, nie mogła sobie pozwolić na to, żeby obok niej rozwijał się potencjalny kandydat na pozbawienie jej pozycji liderki Ruchu Androidów.

- Ja tylko walczę o dobrobyt dla naszego ludu - powiedziała mocnym, zdecydowanym tonem. - Dość zła doświadczyli ze strony ludzi, a ja nie pozwolę, żeby to kiedykolwiek się powtórzyło.

- Naszym braciom niczego nie brakowało, North - odparł z narastającym zniecierpliwieniem. - Mieliśmy wszystko a nasze prawa były na równi z ludzkimi. Fakt, że ciężko nazwać sytuację między nami pokojem, ale żyliśmy we względnej harmonii, bo ją na nich wymusiliśmy. - Ton jego głosu z każdą sekundą stawał się coraz bardziej wzburzony. - Odsunięcie androidów od polityki, jest mądrym ruchem, patrząc na to z ich punktu widzenia, bo po twoich żądaniach będą się bali, że jak już któryś z nas dojdzie do władzy, to nie będzie chciał jej oddać.

- I tak nie udawało nam się wygrać żadnych wyborów bez fałszowania wyników - warknęła.

- Bo ludzie nam nie ufają. I nigdy nie zaufają po tym, co zrobiliśmy w 2038.

Dziewczyna rozłożyła szeroko ręce, wysuwając dolną wargę w grymasie kompletnej obojętności.

- Jeżeli chcesz podwinąć ogon i liczyć na ich litość, to droga wolna, nie będę cię zatrzymywać.

Blondyn parsknął, kręcąc głową. Był o krok od wygarnięcia North wszystkiego, co dusi w sobie od długiego czasu i wyjścia, jednak coś go powstrzymało. Myśl, która spadła na niego jak grom z jasnego nieba i która po ekspresowej analizie wydawała mu się godna uwagi, a na pewno przedyskutowania jej z Kamskim. No i z Markusem, którego zaangażowania tak bardzo oczekiwał Simon. Ugryzł się więc w język i wzruszył ramionami.

- Nie chcę zdradzić moich braci - odparł. - Powiedz mi tylko, po co ci to? Naprawdę planujesz ziścić scenariusz starych filmów, gdzie androidy przejmują władzę nad światem i eliminują ludzi? Nie lepiej by było, jakbyśmy żyli z nimi w zgodzie?

Androidka powolnym krokiem ruszyła w stronę drzwi. Zanim opuściła pomieszczenie, odwróciła się jeszcze w stronę Simona, patrząc na niego chłodno.

- Dobrze wiem, co jest dobre, a co nie. Zastanów się, po czyjej jesteś stronie.

Po tych słowach, opuściła pokój, zostawiając go samego ze swoimi myślami. Nie była jednak świadoma, że Simon już od jakiegoś czasu wiedział, po czyjej stronie stoi i które wyjście z sytuacji byłoby najkorzystniejsze. Właśnie dlatego, nie tracąc nawet chwili, spróbował dodzwonić się do Kamskiego. Miał pewien plan na powstrzymanie North i chciał jak najszybciej go z nim skonsultować.


Wyjście na miasto okazało się bardziej stresujące, niż Markus mógłby sobie wyobrazić. Wszystko, przez irytujące przewrażliwienie, które wyczuliło go na wiele różnych rzeczy, między innymi na spojrzenia. Kiedy jakaś osoba patrzyła na niego dłużej, niż sekundę, czy dwie, momentalnie odnosił wrażenie, że rozpoznała w nim byłego lidera Jerycha. Wtedy, do głowy przychodziło mu mnóstwo pytań. Czy rzeczywiście został rozpoznany? Jakie odczucia wzbudził w konkretnej osobie jego widok? Jakie zdanie mieli o nim jego bracia, ale i ludzie, którzy popierali jego łagodne, ale zdecydowane prośby o uznanie androidów za żywe istoty? Musiał jednak przyznać sam przed sobą, że nie był pewien, czy chciałby poznać odpowiedzi. Życie w niewiedzy często bywa prawdziwym błogosławieństwem i Markus lubił się w nim pławić, kiedy mógł sobie na to pozwolić.

Po namowach Luthera i Kary uległ ich propozycji i postanowił dać sobie kilka dni na przemyślenie całej sytuacji. Zadzwonił też do Rose, która jak zawsze wykazała się wręcz niewiarygodną wyrozumiałością mówiąc, żeby nie zawracał sobie głowy pracą i został w Detroit tak długo, jak będzie potrzebował. Właśnie dlatego, RK200 wybrał się na małe zakupy, w których dzielnie towarzyszyła mu Alice. Dziewczynka była tak podekscytowana wizytą ukochanego wujka, że chciała spędzać z nim absolutnie każdą chwilę. A jemu było to bardzo na rękę. Córka przyjaciół potrafiła z łatwością sprawić, że problemy i zmartwienia malały, przynajmniej w pewnym stopniu. Dzięki jej obecności, nerwy dawały się utrzymać w ryzach, a Markus nie poświęcał im zbyt wiele czasu.

- Powiesz mi, o czym rozmawiałeś wczoraj z rodzicami? - zapytała dziewczynka, przyglądając się z boku, jak wujek przegląda bluzy.

- A czemu chcesz to wiedzieć? - odparł pytaniem na pytanie, rzucając małej przelotne spojrzenie.

- Mama była rano bardzo smutna. Pytałam ją co się stało, ale nie chciała mi nic powiedzieć. - Zrobiła obrażoną minę. - Cały czas powtarzała, że nie stało się nic złego, ale ona jest naprawdę beznadziejnym kłamcą.

Markus westchnął głęboko, ściągając wieszak z popielatą kangurką. Alice była bardzo mądra, wiele rzeczy rozumiała i można było rozmawiać z nią na różne tematy, ale chłopak nie był przekonany do wspominania jej o szczegółach jego przyjazdu. Koniec końców była dzieckiem, a mówienie jej o konflikcie w momencie, gdy nie był on jeszcze całkowicie pewny, tylko niepotrzebnie by ją wystraszyło.

- Nie wiem co mogło się stać, że Kara była smutna. Ja rozmawiałem z nimi o pewnej osobie, która koniecznie chciała się ze mną zobaczyć.

Było mu bardzo źle z tym, że okłamuje osobę, która widzi w nim ogromną część świata. Z drugiej strony, chyba można było to zakwalifikować do kłamstwa w dobrej wierze. Był przekonany, że jak kiedyś powie jej prawdę, to mu wybaczy.

- Mam wrażenie, że wszyscy coś przede mną ukrywają - poskarżyła się. - Ja naprawdę potrafię zauważyć, kiedy mamę coś męczy. Ty też jesteś zdenerwowany.

Markus westchnął i zanim poszedł do przymierzalni, przysiadł obok Alice na sporej, obitej granatowym pluszem sofie i pogłaskał małą androidkę po głowie.

- Sprawa, przez którą tu przyjechałem, nie jest przyjemna. Nie mogę zdradzić ci żadnych szczegółów, ale wszystko będzie dobrze.

- Mam nadzieję - odparła, patrząc prosto w oczy wujka. - Nie lubię, kiedy jesteś przygnębiony.

RK200 potarł jej ramię i cmoknął w czoło, po czym poszedł do przymierzalni. Szybko uporał się z niewielkim stosikiem ubrań i kiedy wyszli ze sklepu, postanowili skorzystać ze słonecznej pogody i zamiast od razu do domu, spokojnym krokiem ruszyli na spacer.

Markus zastanawiał się, kiedy Alice poczuje potrzebę wkroczenia w dorosłość. Rozmawiał na ten temat z Karą, jednak niej mimo upływu lat, dziewczynka nie mówi nic o chęci transferu pamięci do dorosłego modelu. Ma w tej kwestii całkowitą wolność, więc jeżeli za jakiś czas zechce porzucić dzieciństwo, Kara z Lutherem zrobią wszystko, żeby jej to umożliwić. Od przyjaciół dowiedział się, że mimo swojej mądrości i pewnego rodzaju dojrzałości, jaką wymusiła na niej bitwa, którą przeżyła, mała uwielbia spędzać czas z innymi dziećmi, bawić się, oglądać kreskówki i robić wszystko to, co każda dziewczynka, bez znaczenia jaki gatunek reprezentowała. Markus czasami zazdrościł jej tego niekończącego się dzieciństwa. Zwłaszcza teraz, kiedy dorosłość wymuszała na nim mądre wyjście z ciężkiej sytuacji.

Po kilkunastominutowym marszu, podczas którego rozmawiali dużo wesołych tematów, których inicjatorką była oczywiście Alice, skręcili do niewielkiego parku, który w tak piękne, słoneczne dni, był oblegany przez miłośników spędzania czasu wolnego na świeżym powietrzu. Markus rzucił dziewczynce ukradkowe spojrzenie. Mała była tak pochłonięta obserwowaniem biegających nieopodal psów, że nie zarejestrowała obserwujących ją, dwukolorowych tęczówek. Chłopak wykorzystał to, znienacka klepnął ją w dłoń i odsunął się od niej szybkim krokiem.

- Berek! - krzyknął i puścił się pędem przed siebie.

Dziewczynka przez ułamek sekundy, nie poruszając się nawet o milimetr patrzyła, jak nastrój wujka uległ poprawie. Zachwycona tym faktem, uśmiechnęła się od ucha do ucha i pobiegła w jego stronę. Android chwilę przed nią uciekał, aż w pewnym momencie nieco zwolnił, pozwalając Alice się dogonić. Gdy berek został mu przekazany, ruszył w pogoń za YK500, która piszcząc i śmiejąc się głośno, biegła krętymi alejkami, zwinnie omijając napotkane na swojej drodze osoby. Uciekała z takim zacięciem, że nie zauważyła, jak Markus zmienia kierunek i odbija nieco w bok, poświęcając krótką chwilę na upewnienie się, czy nie zgubił po drodze spakowanych w torbie z logiem sklepu ubrań. Przeciął pod skosem trawnik, po czym jednym susem schował się za drzewem, obok którego według jego obliczeń powinna przebiegać mała. Zaczekał na odpowiedni moment i wyskoczył zza grubego pnia, rozkładając ramiona, w które wpadła zaskoczona Alice. Markus podniósł ją i obrócił się kilka razy wokół własnej osi, w akompaniamencie jej radosnego śmiechu. Szybko postawił ją z powrotem na ziemię i kolejny raz to on przejął rolę ściganego. Chłopak był tak rozemocjonowany i pochłonięty przez beztroską zabawę, że nie zauważył idącego w jego stronę mężczyzny. Zderzył się z nim mocno, wytrącając z jego ręki papierowy kubek z kawą. Gdy jego spojrzenie napotkało twarz stojącej przed nim osoby, słowa przeprosin uwięzły mu w gardle. Zdał sobie sprawę, że wpadł na policjanta, który dziesięć lat temu razem z innym stróżem prawa klęczał przed nim, błagając o litość po tym, jak zastrzelili kilkanaście androidów po akcji w sklepie CyberLife. Mężczyzna w zasadzie w ogóle się nie zmienił. Jedynie kilka siwych pasemek na jego włosach, zdradzało upływający czas. Czarnoskóry wydawał się równie zaskoczony tym spotkaniem. Nie zwrócił uwagi na kawę, która powoli wylewała się na chodnik, bo ogromnymi oczami przypatrywał się androidowi, szybko mrugając, jakby chciał odgonić urojenie.

- Markus? - wydusił w końcu, robiąc minę, jakby mówienie sprawiało mu ból.

- Przepraszam, nie zauważyłem... - mruknął w odpowiedzi RK200 czując, jak Alice bierze go za rękę. Wolną dłonią wyjął z kieszeni pieniądze i podał policjantowi. - Proszę, to za tę kawę.

- Wszyscy mówili, że nie żyjesz - odparł, niepewnie zaciskając palce na banknocie. - Krążyło wiele plotek, ale wszystkie mówiły, że zginąłeś.

Markus wiedział, że duża część mieszkańców miasta była przekonana o jego śmierci, jednak usłyszenie tego od kogoś innego, niż najbliżsi przyjaciele, nie było dla niego niczym przyjemnym.

- Nigdy nie miałem okazji podziękować ci, że nas wtedy nie zastrzeliłeś - kontynuował, widząc, że Markus nie zmierza się odzywać. - Myślałem, że już po nas, ale ty okazałeś tyle serca mimo, że zabiliśmy wiele androidów.

- Zabijając się nawzajem, nic nie osiągniemy - powiedział chłopak, delikatnie zaciskając pace na dłoni Alice.

- Tak... - Mężczyzna zwiesił głowę i kopnął mały kamyk, wyjątkowo nieudolnie maskując tym swoje zakłopotanie. - Nie wiem, co się wtedy wydarzyło, ale wszystko na pewno wyglądałoby lepiej, jakbyś to ty stał na czele swoich ludzi.

- Z pewnością byłoby inaczej - odparł.

Cisza zaczęła robić się coraz bardziej niezręczna. Policjant uśmiechnął się krzywo i podał androidowi rękę, którą ten bez wahania uścisnął. Pożegnali się krótko, po czym każdy ruszył w swoją stronę.

Spotkanie tego człowieka pozbawiło Markusa znacznej części dobrego humoru, jakim tryskał jeszcze kilkanaście minut wcześniej. Wróciły wspomnienia, gdzie stał z bronią wycelowaną w przerażonych policjantów, a ten konkretny mężczyzna, który według pamięci Markusa miał przy mundurze plakietkę z nazwiskiem Miller, płacząc, błagał go o litość. Nie mógł strzelić, dlatego pozwolił im odejść, przez co North nieustannie ciosała mu kołki na głowie. Gdyby to ona była wtedy przywódczynią Jerycha, policjant nie przeżyłby tamtej nocy.

- Kim był ten pan?

Pytanie Alice wyrwało go z głębokiego zamyślenia i przywróciło do rzeczywistości.

- To policjant, spotkałem go pewnej nocy, kiedy byłem jeszcze w Jerychu - odparł. - Ratowaliśmy wtedy naszych braci ze sklepów CyberLife, a on był akurat na patrolu i otworzył do nas ogień.

- A ty go uratowałeś - stwierdziła.

- Po prostu nie strzeliłem. Wiem, że było tam dużo androidów, którzy na to liczyli, ale to nie miałoby żadnego sensu. Bezmyślne eliminowanie się nawzajem jest głupie i nie przynosi niczego dobrego. Rozmowa jest kluczem do spokoju i harmonii, ale każdy woli iść na łatwiznę i używać przemocy, zamiast spróbować się dogadać.

YK500 podniosła głowę, żeby spojrzeć na wujka. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, dziewczynka uśmiechnęła się szeroko, mając nadzieję, że to doda mu nieco otuchy, bo po wesołym nastroju zostało już tylko wspomnienie. Markus bardzo doceniał starania Alice i odwzajemnił grymas.

- Ten policjant miał rację - powiedziała, poważniejąc nieco. - Byłeś najlepszy i dzięki tobie ludzie na pewno by nas lubili.

Markus chyba nigdy nie usłyszał tylu pochwał, co w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin. Czuł się z tym nieswojo, bo sam nie widział w sobie już materiału na zbawcę Detroit, jednak musiał coś zrobić. Musiał wymyślić sposób, by zapobiec wojnie, bo nie darowałby sobie, jakby Kara, Alice i Luther ponownie musieli zmierzyć się z koszmarem, jaki rozegrał się na ich oczach dziesięć lat wstecz.


Dzisiaj trochę krócej, bo uważam, że nie ma sensu przeciągać nic na siłę.

Chyba dopadło mnie wiosenne przesilenie, bo nie mogę się na niczym skupić, wliczając w to oczywiście pisanie Shades. Mam ogromną nadzieję, że to rozkojarzenie prędko minie, bo niesamowicie irytuje mnie, kiedy opisywanie historii Markusa idzie mi wolno i ciężko. Zatem weno, bądź dla mnie łaskawa. Przesilenie, won!

Rose.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top