2. Won't you help me see right from wrong?
∆ Wtorek 1 listopada, 2048
Wizyta na cmentarzu była czymś, czego Markus bardzo potrzebował. Uspokoił się dzięki niej, opanował system, który raz po raz wyświetlał komunikaty o zbyt wysokim poziomie stresu i na moment zapomniał, dlaczego znowu jest w tym przeklętym mieście. Obiecał też Carlowi, że odwiedzi go jeszcze, zanim wróci do Kanady.
W drodze powrotnej, wstąpił do sklepu zabawkowego. Długo przechadzał się między regałami, w poszukiwaniu zabawki, która go do siebie przekona. Okazało się, że był to miękki, puszysty pluszak w kształcie błękitnookiego, różowego królika, z białą kokardą na szyi. Miła ekspedientka zapakowała go w ozdobną torbę na prezenty i wręczyła Markusowi zaraz po tym, jak uiścił płatność. Dalej, zajrzał do sklepiku z upominkami, gdzie wypatrzył duży, elegancki wazon, a później do kwiaciarni, w której wcześniej kupił różę dla Carla. Tam, kupił duży, kolorowy bukiet, komponowany z kilku gatunków kwiatów. Dopiero wtedy, poszedł prosto do domu, w którym niegdyś mieszkała Rose z Adamem, a który od dłuższego czasu zajmowali bliscy przyjaciele Markusa, którym nie uśmiechało się zostanie na stałe w Kanadzie. Nie chciał zakłócać spokoju swoim bliskim i planował zatrzymać się w hotelu, jednak spotkał się ze stanowczą odmową i wręcz nakazem, wedle którego miał zameldować się od razu, jak tylko skończy spotkanie z Kamskim. Markus nie krył przed sobą, że bardzo mu to schlebiało, dlatego kiedy dzwonił do drzwi, jego twarz zdobił szczery, choć nieco zbolały uśmiech. Grymas, jaki zagościł na twarzy stojącej w progu Kary, był całkowicie inny. Lekki, radosny, a jej niebieskie oczy niemal iskrzyły z ekscytacji, na widok przyjaciela. Złapała Markusa za nadgarstek, wciągnęła do środka i zanim android zdążył cokolwiek powiedzieć, rzuciła się mu na szyję, obejmując go mocno.
- Markus! Tak się cieszę, że jesteś. Już myślałam, że postawiłeś na swoim i poszedłeś do hotelu - powiedziała, odsuwając się nieco.
- No skąd. W życiu byś mi tego nie darowała, wolałem nie ryzykować - odparł, zdejmując z ramienia torbę. Kara skrzyżowała ręce na piersi, mierząc przyjaciela pobłażliwym wzrokiem.
- Mówisz tak, jakbyś nie wiedział, że nie potrafię się na ciebie gniewać. Ale zrobię to, jeśli dalej będziesz robił ze mnie potwora.
- Ja miałbym robić potwora z ciebie? Żartujesz chyba. - Zmusił się do promiennego uśmiechu. - Powiedz lepiej, czy trafiłem w twój gust.
RK200 wyciągnął w jej stronę rękę, w której trzymał jedną z toreb i kwiaty. Biorąc do ręki bukiet, blondynka zbliżyła do niego nos i wzięła głęboki wdech. Przymknęła oczy, czując słodki, delikatny zapach. Zanim zerknęła do torby, zaprosiła gościa do salonu. Tam, wyciągnęła wazon i obejrzała go dokładnie, lekko otwierając usta. Podziwiała prezent przez dłuższą chwilę, ostrożnie obracając go w dłoniach, po czym podeszła do Markusa i pocałowała go w policzek.
- Bukiet jest wspaniały, a wazon przepiękny - powiedziała, kierując się w stronę kuchni. Tam, napełniła naczynie wodą, włożyła do niego kwiaty i postawiła na samym środku stojącej pod ścianą, niewielkiej komódki.
- Kamień z serca. - Rozejrzał się. - A gdzie jest moje ulubione maleństwo? Mam też coś dla niej.
- Alice i Luther są na spacerze, chcieli wykorzystać piękną pogodę. - Usiadła na kanapie obok Markusa, zwracając się przodem do niego. Chłopak aż za dobrze wiedział, na jakie tory zejdzie rozmowa, dlatego tym bardziej pożałował, że w domu nie ma Alice. Mała z pewnością nie odstąpiłaby go na krok, a przy niej, Kara nie poruszyłaby tematu, jaki cisnął jej się na usta, odkąd Markus przekroczył próg. - Powiesz mi, czego chciał od ciebie Kamski?
RK200 rozsiadł się wygodniej. Kara zrobiła to samo, bo znała chłopaka na tyle, że bez problemu wyczytała z jego twarzy, iż czeka ich dłuższa rozmowa. Markus jednak nie miał bladego pojęcia, jak ją zacząć, jak powiedzieć, że być może w Detroit znowu wybuchnie wojna. Nie mógł znaleźć słów, którymi mógłby poinformować przyjaciółkę, że wizja kolejnej ucieczki z miasta nie jest niemożliwa i że trzeba brać ją pod uwagę. Ostatnim, czego dla nich chciał, był ponowny strach o własne życie. Właśnie dlatego, w pełni świadomie ignorował ponaglające chrząknięcia Kary, starając się znaleźć jak najlepsze słowa, którymi mógłby opisać sytuację, w jakiej się znalazł. Ku jego rosnącej w zawrotnym tempie irytacji, jego umysł nie chciał podsuwać mu żadnych łagodnych określeń, którymi nie wpędziłby dziewczyny w panikę, a w najlepszym wypadku w stres. Po kolejnej minucie milczenia okazało się, że właśnie ono powodowało u Kary zaniepokojenie.
- Markus, proszę, powiedz co się dzieje - odezwała się, kładąc dłoń na jego ramieniu i zaciskając na nim palce. - Im dłużej patrzę na twoją minę, tym bardziej się martwię, a mając na uwadze plotki, jakie krążyły swego czasu o Kamskim...
- Te plotki nie mają nic wspólnego z rzeczywistością - powiedział. - Sam nie wiedziałem, czego się po nim spodziewać, ale pozytywnie mnie zaskoczył. Prawdziwy Elijah Kamski nie ma nic wspólnego z tym żyjącym w mitach i legendach, wymyślonych pewnie przez osoby, które nie zamieniły z nim nawet jednego słowa.
Kara kiwnęła głową, patrząc zza jasnej grzywki na siedzącego obok androida.
- Coś w tym musi być, skoro tak szybko zdobył twoje zaufanie.
Markus uśmiechnął się krzywo i wzruszył ramionami. Istotnie, po wydarzeniach z 2038 roku, stał się przewrażliwiony, podejrzliwy, ale przede wszystkim nieufny. Kiedy przyszedł po pomoc do Rose, ciężko było mu uwierzyć, że kobieta rzeczywiście pomagała androidom uciec, oraz, że robiła to całkowicie bezinteresownie. Podejrzewał raczej, że obiecywała im wolność, podczas gdy tak naprawdę, posyłała ich na pewną śmierć. Zaryzykował, ponieważ nie miał już nic do stracenia i dekadę później, mógł śmiało stwierdzić, że zaufanie Rose, było jedną z najlepszych decyzji w jego życiu.
- Kamski skontaktował się ze mną, bo niedawno temu Simon poprosił go o spotkanie - zaczął, przestając zawracać sobie głowę komponowaniem ostrożnych zdań, na rzecz mówienia prosto z mostu. Blondynka otworzyła szerzej oczy, a Markus skinął głową i kontynuował czując, jak każde kolejne słowo coraz bardziej grzęźnie mu w gardle. - Podobno North zbyt dosłownie potraktowała hasło "Detroit: miasto androidów" i zażądała oddania jej fotela burmistrza. Dobrowolnie i dożywotnio.
Urwał, czekając na reakcję Kary, której nie mógł się doczekać przez dobrych kilkanaście sekund. Androidka ściągnęła brwi, patrząc na Markusa tak, jakby wygłosił tezę, mogącą śmiało kandydować do tytułu idiotyzmu dziesięciolecia. Chciała usłyszeć, że to był wyjątkowo nieudany żart, który miał rozluźnić atmosferę, ale kamienna, do bólu poważna mina chłopaka rozwiała jej nadzieje.
- Czy ta dziewczyna już do reszty postradała rozum? - zapytała retorycznie. - Błagam cię, Markus, powiedz, że to tylko twoje wątpliwej jakości poczucie humoru.
- W normalnych okolicznościach, pewnie poczułbym się urażony tym, jak nisko oceniasz moje umiejętności komediowe, ale niestety nie żartuję sobie - powiedział ponuro. - Jak możesz się domyślić, otrzymała stanowczą odmowę. Wpadła w szał i postanowiła, że skoro ludzie nie chcą z nią współpracować, to wydrze im władzę nad miastem siłą.
Słowa, składające się na ostatnie zdanie wypowiedziane przez RK200 zawisły między nimi, wwiercając się w umysł i nasuwając oczywiste wnioski. W głowie Kary dominował niepokój i strach przed kolejnym konfliktem, zagrażającym życiu nie tylko jej rodziny, ale wielu innych androidów, oraz ludzi. Nie chciała znowu uciekać, ani poczuć choćby namiastki tego, co razem z Alice i Lutherem przeżyli przed dziesięciu laty. Nie teraz, kiedy ich życie jest tak dobre i stabilne.
Nieco inaczej wyglądało to, co działo się w umyśle Markusa. On się nie bał. Był za to poirytowany i mocno wzburzony. Nie mogło pomieścić mu się w głowie, że osoba, która tak bardzo zawiodła jego zaufanie, która bez mrugnięcia okiem wbiła mu nóż prosto w plecy, teraz chce, żeby po raz kolejny postawił dobro ogółu ponad swoje, żeby znowu podjął próbę ratowania ludzi i androidów przed niepotrzebnym rozlewem krwi. Był zdziwiony, że Elijah Kamski również widział w nim jedyną osobę, będącą w stanie powstrzymać North przed kolejnym ludobójstwem. Jak niby miał to zrobić? Rozkazać jej, żeby spuściła z tonu? Paść na kolana i błagać? Zabić ją w imię wyższego celu? Każda z tych opcji, jak i sam fakt powrotu, choćby chwilowego do miasta, którego nienawidził całym sobą, była przekroczeniem jego osobistych granic absurdu.
- Co ona chce przez to osiągnąć? - Głos Kary zadrżał. - Co my, jako naród, mamy na tym zyskać?
- Dobro naszych braci jest ostatnią rzeczą, która ją interesuje - odparł Markus matowym, pozbawionym emocji głosem. - Nigdy nie chodziło o innych. Chęć wyzwolenia androidów była tylko przykrywką dla jej prawdziwych zamiarów. North jest chora na punkcie władzy i jeżeli można wierzyć słowom Simona, jest gotowa posunąć się do wszystkiego, byleby zdobyć jej jeszcze więcej.
- Nie wiem, czy chcę wiedzieć, co masz przez to na myśli - powiedziała cicho, niemal szeptem. RK200 wzruszył lekko ramionami i wysuwając dolną wargę, dał androidce niemy znak, że decyzja o tym, ile informacji otrzyma, zależy wyłącznie od niej. Mimo, że blondynka bardzo bała się tego, co usłyszy, skinęła głową i w napięciu oczekiwała na ciąg dalszy. Nie nastąpił on od razu, bo Markusowi bardzo ciężko przechodziło przez gardło to, czego dowiedział się od Kamskiego, jednak prędko wziął się w garść i zaczął mówić, co prawdopodobnie wydarzy się za kilka dni.
- W pierwszej kolejności, North planuje oczywiście konflikt zbrojny, jednak jeżeli okaże się, że jej armia nie jest na tyle silna, by wygrać, ma w zanadrzu brudną bombę, której wtedy nie wykorzystała.
Ciało Kary zesztywniało, usta lekko się otworzyły, a błękitne oczy, emanujące czystym przerażeniem, zdawały się przebijać na wskroś twarz Markusa, która nie wyrażała nic, poza kompletną rezygnacją. Nagle, dziewczyna poderwała się na równe nogi i krzyżując ramiona na piersi, zaczęła niespokojnie dreptać w tę i z powrotem. Mruczała coś pod nosem, a kiedy chciała odezwać się głośniej, czuła, jakby ktoś zaciskał grubą pętlę na jej gardle. Markus nie poganiał jej, pozwalając, żeby w swoim tempie przetrawiła to, co przed sekundą od niego usłyszała. Bardzo chciałby ją uspokoić i zapewnić, że nie dojdzie do kolejnej wojny, a pogróżki North nigdy nie staną się rzeczywistością. Niestety, aż zbyt dobrze znał porywczość i agresywność liderki Ruchu, żeby sam mógł zwątpić w jej zamiary, a co dopiero przekonać do tego kogoś innego.
- To wszystko brzmi tak potwornie... Naprawdę ciężko mi wyobrazić sobie, że można być tak okrutnym i bezmyślnym i... i... och! - Zacisnęła dłonie w pięści, mocnym ruchem zwieszając ręce w dół. Markus podniósł ciężko głowę, ze współczuciem patrząc na Karę, której podenerwowanie rosło w zawrotnym tempie. Dziewczyna była prawdziwym bastionem dobra i empatii, dlatego zachowanie North wzbudzało w niej oburzenie i odrazę. W tym konkretnym przypadku, chodziło też o coś więcej, co dogłębnie ją przerażało. O fakt, że owo zachowanie, a raczej jego skutki, uderzą również w jej rodzinę, czyli największą świętość w życiu androidki. - Ok, po kolei... Dlaczego Simon poszedł z tym do Kamskiego? I czemu Kamski wciąga w to ciebie?
- Simon twierdzi, że jakby o całej sprawie dowiedziała się policja i FBI, to mogłoby mieć tragiczny wpływ na przyszłość naszych braci. No wiesz, brutalna liderka Ruchu Androidów planuje kolejny atak na ludzi. Media z radością podjęłyby temat, a nasi przeciwnicy mieliby kolejny dowód, że przyznanie nam praw było największym błędem ludzkości. Dlatego, Simon przyszedł do Kamskiego, żeby on skontaktował się ze mną i namówił do próby powstrzymania North.
Kara na ułamek sekundy zastygła w bezruchu, rzucając mu pełne niedowierzania spojrzenie. W odpowiedzi, Markus jedynie wolno kiwnął głową.
- Przestań... - szepnęła, z powrotem siadając obok niego.
- Tak. - Westchnął i mówił dalej cichym, monotonnym głosem, pustym wzrokiem wpatrując się w okno. - Dziesięć lat temu, wbił mi nóż w plecy. Zdradził mnie, wybierając najgorsze z możliwych rozwiązań mimo, że wcześniej nie popierał agresji North. Teraz, cała sytuacja zaczęła go przerastać, więc poszedł do jedynej osoby, która mogła mnie znaleźć, żebym tu wrócił i po raz kolejny próbował wszystko ogarnąć, podczas gdy on będzie chował się za moimi plecami. - Rozłożył ramiona pozwalając, żeby gorycz wylała się nie tylko z tonu jego głosu, ale i wyrazu twarzy, oraz całego ciała.
- A Kamski?
Prychnął.
- Kamski, moja droga, również wierzy, że tylko ja mogę ocalić Detroit przed kolejną rzeźnią.
Kara odbyła z Markusem niezliczoną liczbę rozmów. Bardziej i mniej poważnych, krótkich i tych trwających kilka godzin, jednak żadna z nich nie przypominała tej, która rozgrywała się między nimi obecnie.
- Ale jak oni sobie to wyobrażają? Przecież Jerycho za sprawą North uznało cię za zdrajcę. Co ja mówię, za jakiego zdrajcę... Za potwora! I co, masz teraz tam wrócić jakby nigdy nic?
- To samo powiedziałem Kamskiemu, ale on twierdzi, że los Detroit leży w moich rękach - odparł, rozkładając ramiona.
- A czy przez moment pomyślał, na co możesz się narazić, próbując wkupić się w jej łaski? Czy zastanowił się, jak do cholery masz to zrobić? North jest nieobliczalna, wstrętna i okrutna, ale z pewnością nie jest głupia i nigdy nie uwierzy, że wróciłeś po dziesięciu latach, żeby pomagać jej szerzyć bestialstwo.
Użycie przez Karę słowa cholera, było najlepszym dowodem na to, jak silne emocje nią targały. Normalnie, dziewczyna nie używała takich słów, przez co Rose, Adam, ale i Luther często nie mogli wyjść z podziwu, jak można nie przeklinać, żyjąc w tak chorym świecie. Blondynka zazwyczaj wzruszała wtedy ramionami i odpowiadała, że nie ma bladego pojęcia, jak jej się to udaje.
- No właśnie... - mruknął Markus. - Kamski powiedział mi wiele miłych rzeczy, między innymi to, że był ze mnie dumny i widzi we mnie osobę, która jest w stanie uratować miasto przed kolejną wojną. Nie powiedział tylko najważniejszego, czyli jak powinienem to zrobić. Nie czuję się na siłach, żeby po raz kolejny narazić się dla dobra ogółu. O wiele bardziej pasuje mi ten jeden raz wyjść na kompletnego egoistę i skupić się na sobie.
Androidka ani trochę nie dziwiła się temu, jakie podejście do sprawy obrał jej przyjaciel. Po ucieczce do Kanady, Markus długo pielęgnował w sobie pewne uczucia, nie dopuszczając przy tym do siebie absolutnie nikogo. Zanim wreszcie jego przyjaciołom udało się rozbić mur, jakim się otoczył, minione wydarzenia zostawiły trwały ślad w jego głowie, stając się częścią jego myślenia, która bezpośrednio rzutowała na to, jak odbierał niektóre rzeczy. Pewne było, że chcąc zaprzyjaźnić się z Markusem, trzeba było mieć morze cierpliwości i jeszcze więcej serca. Bez tego, każda próba przebicia się do jego świata, była z góry skazana na porażkę.
- Nie jestem też pewien, czy intencje Simona są szczere - dodał, wyrywając Karę z chwilowego zamyślenia.
- Myślisz, że mógłby chcieć zrobić North to samo, co ona tobie? - zapytała. Kiedy RK200 potwierdził, zaczęła szybko analizować w myślach prawdopodobieństwo takiego scenariusza. - Nie, Markus. Nie wydaje mi się, żeby chodziło o przejęcie władzy nad Ruchem. Z resztą, nawet, jakby chciał zostać liderem, to po co fatygowałby się do Kamskiego i wymyślałby całą tę historyjkę o rzekomym zamachu, jaki planuje North?
- A może jest wręcz przeciwnie? Może współpracują ze sobą i próbują skupić uwagę na wojnie, żeby móc spokojnie wcielać w życie inny plan?
Kara westchnęła cicho i obdarowała przyjaciela ciepłym spojrzeniem, starając się zawrzeć w mimice swojej twarzy tyle pozytywnych uczuć, ile to tylko możliwe.
- Gdyby chodziło o którąkolwiek z tych dwóch rzeczy, na pewno nawet nie pomyśleliby o angażowaniu w to ciebie - powiedziała łagodnie, wpatrując się w dwukolorowe oczy. - Jesteś przewrażliwiony, Markus. Masz do nich uraz i nikt cię za to nie potępia, ale tym razem, twoje obawy są trochę na wyrost.
Widząc, że przyjaciel smutnieje w zastraszającym tempie, Kara przysunęła się bliżej niego, wyciągnęła ręce i objęła go za szyję. Tuliła go przez chwilę z nadzieją, że taka forma wsparcia okaże się dla niego pomocna, jednak jego mina uświadomiła jej, że nie uzyskała efektu, na jaki liczyła. Bolało ją to, bo nie znosiła oglądać na twarzy Markusa nawet najmniejszego smutku.
- Może rzeczywiście jestem paranoikiem - burknął.
- Nie jesteś. Posłuchaj, każdy inaczej przeżywa zdradę. Ty stałeś się po prostu bardziej podejrzliwy, ale w żadnym wypadku nie jesteś paranoikiem - zapewniła, uśmiechając się. Usta androida wygięły się w niepewnym, podobnym do uśmieszku grymasie, pod wpływem kojącego spojrzenia blondynki. - Powiedz lepiej, co zamierzasz.
- Jeszcze nie wiem - przyznał. - Obiecałem Kamskiemu, że się odezwę, ale nie mam żadnego pomysłu na to, co mu odpowiedzieć.
- Coś wykombinujesz. Wychodziłeś nie z takich sytuacji.
Markus czuł się nieco podbudowany, że kolejna osoba pokazuje mu, jak bardzo wierzy. Niestety, odezwał się w nim również pesymizm i już chciał powiedzieć jej, że wcale nie jest taki odważny i zaradny, jednak przerwał im dźwięk otwierających się drzwi, rozemocjonowany pisk Alice i mocny tupot jej butów, gdy biegła w stronę salonu.
- Wujek Markus! - krzyknęła, z impetem wskakując na kanapę i obejmując z całej siły androida. Jego ramiona oplotły dziewczynkę, a w głowie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zapanował względny spokój, który zapewne nie opuści go, dopóki mała będzie dbała, żeby cała jego uwaga skupiała się na niej.
- Cześć, rozrabiako - powiedział, delikatnie muskając palcem wskazującym czubek jej nosa, wywołując tym gestem jej wesoły śmiech. Wyswobodził prawą rękę i sięgnął po torbę z prezentem, po czym wręczył go Alice. - Przyplątał się do mnie i powiedział, że szuka kogoś, kto dobrze się nim zajmie. Od razu pomyślałem o tobie - rzucił żartobliwym tonem, wskazując brodą wnętrze ozdobnej, pudrowo różowej torebki.
Na czole Alice zarysowała się niewielka zmarszczka, gdy zerkała na podarunek. Kwestią ułamków sekund było, kiedy brązowe oczy dziewczynki rozszerzyły się, a twarz pokrył szeroki uśmiech. Najszerszy i najszczerszy, jaki Markus miał okazję oglądać ostatnimi czasy. Chwilę później, dziewczynka mocno przytulała maskotkę, wyraźnie i bardzo głośno dając do zrozumienia, że jest zachwycona prezentem. Kara i wchodzący powoli w głąb domu Luther, z równie radosnymi grymasami na twarzach obserwowali, jak ich córka przytula RK200, niemal urywając mu głowę i całuje go w policzek.
- Dziękuję wujku, jest śliczny! - Przyglądnęła się królikowi, obracając go w dłoniach. - Będziesz miał coś przeciwko, jeśli dam mu na imię Markus?
- Skąd, to byłby dla mnie zaszczyt - odparł, przeczesując palcami jej brązowe włosy. - Myślisz, że to chłopak?
- Oczywiście, przecież ma kokardkę na szyi.
Dorosła część towarzystwa zaczęła rzucać sobie dyskretne spojrzenia, a fakt, że Markus nie pojął czegoś, co dla Alice było jasne jak słońce, wyraźnie ją zniecierpliwił.
- Och, wujku, to proste! - oburzyła się. - W bajce o dolinie króliczków widziałam, że chłopcy mają kokardki na szyi, a dziewczynki na głowach.
Chłopak pokiwał ze zrozumieniem głową, pozwalając, żeby uśmiech rozpełzł się na całą jego twarz. Jak się okazało, z dziecięcą logiką nie ma szans absolutnie nikt. Ani najinteligentniejszy człowiek, ani najbardziej zaawansowany android. Alice jeszcze raz mocno uściskała Markusa i pobiegła do swojego pokoju, trzymając pod pachą nową zabawkę. Luther wykorzystał moment, gdzie uwaga przyjaciela nie była w pełni oddana małej i przywitał się z nim krótkim uściskiem, delikatnie poklepując go po plecach.
- To ja pójdę przygotować ci pokój, a wy sobie porozmawiajcie - powiedziała Kara, kładąc dłoń na ramieniu Markusa. - Coś mi mówi, że Alice za chwilę cię porwie i odda dopiero, jak zaśnie.
Blondynka poszła na górę, zostawiając mężczyzn samych. Luther również chciał wiedzieć, z jakiego powodu Kamski ściągnął Markusa do Detroit. RK200 po raz drugi opowiedział o wizycie Simona w CyberLife, o planach North i swoim zagubieniu, które znowu zaczęło w nim narastać, gdy pomyślał, że czeka go ponowna rozmowa z Elijahem. Luther słuchał cierpliwie i w przeciwieństwie do Kary, nie zareagował paniką. Gdyby ktoś go nie znał, mógłby pomyśleć, że okropieństwa, o jakich słuchał, nie robiły na nim większego wrażenia, co nijak miało się do rzeczywistości. Czarnoskóry android wychodził z założenia, że odchodzenie od zmysłów w niczym nie pomaga, a jedynie mocno komplikuje każdą sprawę. Właśnie dlatego, starał się zachować względny spokój w absolutnie każdej sytuacji. Kara była szczęśliwa, że jej mąż był osobą będącą w stanie zawsze ją uspokoić, cokolwiek by się nie działo.
- To nie w porządku, że wywierają na tobie taką presję - odezwał się Luther. - Mówienie, że jesteś jedynym, który może zapobiec masakrze, to zwalanie na twoje barki odpowiedzialności za coś, czym powinna zająć się choćby policja. Nigdy nie wątpiłem w twoją siłę i odwagę, ale co oni sobie wyobrażają? Że wpadniesz do siedziby Ruchu jak superbohater i w hollywoodzkim stylu zrzucisz North z tronu?
- Nie wiem, czego oni ode mnie oczekują. Obiecałem Kamskiemu, że się do niego odezwę, ale mam zero pomysłów na to, co mu powiem.
- Jeżeli chcesz mojej rady, to powiem ci, co ja bym zrobił na twoim miejscu. - Rzucił krótkie spojrzenie Markusowi, który skinął głową. - Gdyby to padło na mnie, wywaliłbym kawę na ławę. Bez owijania w bawełnę powiedziałbym, co mi w duszy gra. Nie można przecież robić nic wbrew sobie.
- Problem polega na tym, że sam jeszcze nie wiem, co powinienem zrobić - odparł. - Jutro wracam do domu, muszę myśleć szybko.
- Markus, przecież dobrze wiesz, że możesz zostać tu tak długo, jak potrzebujesz. Nasze drzwi zawsze są dla ciebie otwarte i jesteś tu bardzo mile widziany.
Brunet uśmiechnął się i lekko zawstydzony, zwiesił nieco głowę, uciekając przed spojrzeniem brązowych oczu Luthera.
- Nie mogę nadużywać waszej gościnności - powiedział. - Poza tym, nie wziąłem ze sobą zbyt wiele - dodał, wskazując brodą leżącą pod ścianą torbę.
- Zawsze możesz sobie coś kupić - odpowiedział Luther, wzruszając ramionami. - Nie spiesz się, przemyśl to dokładnie i nie podejmuj pochopnych decyzji. Pośpiech to najgorszy doradca.
- Dziękuję.
Rozmowę przyjaciół przerwała Alice, z impetem wbiegając do salonu. Zaraz za nią szła Kara, wyrazem twarzy dając do zrozumienia, że w żaden sposób nie mogła powstrzymać córki przed chęcią spędzenia całego wieczoru w towarzystwie ukochanego wujka.
- Wujku, obejrzysz ze mną bajkę? - zapytała dziewczynka, z nadzieją wpatrując się w dwukolorowe oczy.
- Alice, ale może wujek chciałby odpocząć? - zasugerowała Kara, na co Markus stanowczo pokręcił głową.
- Chcę przede wszystkim oderwać się od myślenia o Kamskim, Simonie i North - powiedział, usadawiając się twarzą do telewizora i objął ramieniem małą. - Z przyjemnością z tobą pooglądam.
Radość Alice mocno udzieliła się Markusowi. Kara i Luther zajęli się swoimi sprawami, jak tylko salon wypełniły dźwięki piosenki grającej podczas wstępu do bajki, zostawiając córkę w towarzystwie RK200, który był bardzo wdzięczny małej, że po raz kolejny całkowicie zawładnęła jego umysłem sprawiając, że zmartwienia, problemy i wszystko, co złe, zostało zagłuszone przez wesołą melodię i kolorowy świat, składający się na ukochaną przez Alice Króliczkową Dolinę.
∆
Planując Shades wiedziałam, że chcę umieścić w fabule Karę, Alice i Luthera. Markus jest według mnie niedocenioną postacią i ciężko mu przebić się przez chwałę, jaką otoczony w fandomie jest Connor, jednak ta trójka jest naprawdę dramatycznie pomijana. Uznałam więc, że dam im nieco miejsca w moim ff :) Czy będzie go dużo, to się jeszcze okaże.
Co do Markusa, to trochę mnie boli, że wymyśliłam historię, w której jest skrzywdzony. Cóż, tym mocniej trzymam za niego kciuki, żeby wyzbył się demonów, które uparcie zatruwają jego życie.
Rose.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top