10. Will you join me?
∆ Niedziela 6 listopada 2048
Kara siała nasiona pomidorów do niewielkich doniczek, zastanawiając się nad sytuacją, jaką nakreślił jej przed sekundą Markus. Chciała dać mu jak najlepszą radę, a im bardzie wysilała swój umysł, tym mniej pomysłów się w nim pojawiało. Każdy wybór, bez względu czego dotyczy, ciągnie za sobą plusy i minusy. Nie inaczej było w tym przypadku, dlatego kluczowe było wybranie opcji, która miała możliwie jak najmniej wad. Androidka nie dziwiła się, że podjęcie decyzji było dla przyjaciela tak ciężkie. W grę wchodziło w końcu bezpieczeństwo jego, ale też innych zamieszanych w to osób. North była nieobliczalna, dlatego wszystko musiało dziać się dyskretnie z udziałem jak najmniejszej liczby wtajemniczonych. Z drugiej strony, wsparcie, zwłaszcza w osobie policjanta, mogło okazać się bardzo przydatne, lub wręcz niezbędne.
Blondynka westchnęła głęboko, przygotowując na blacie ostatnią partię doniczek.
- A co na to Simon i Kamski? - zapytała, rozrywając papierowe opakowanie z nasionami. - Rozmawiałeś z nimi o Connorze?
- Elijah sam zaproponował mi, żebym przemyślał wprowadzenie go w sprawę, a Simon jest prawdopodobnie tak samo rozdarty, jak ja.
- Wiem, że nie ma wielu osób na świecie, którym ufasz, ale coś mi mówi, że warto dodać do tej krótkiej listy Connora - powiedziała, przenosząc na moment wzrok na Markusa. - Nie chce mi się wierzyć, że osoba, która czuje wobec ciebie tak ogromną wdzięczność, mogłaby chcieć ci zaszkodzić, albo zacząć działać wbrew ustaleniom. Dzięki tobie stał się wolny i prawdziwie żywy, bo utwierdziłeś go w przekonaniu, że jest do tego zdolny, dlatego sądzę, że będzie chciał się odwdzięczyć i mimo, że to zabrzmi wrednie, to uważam, że powinieneś tę chęć rewanżu wykorzystać.
- Fakt, nie zabrzmiało to najlepiej - stwierdził, wywołując u Kary ciche, zniecierpliwione westchnienie.
- Oj, daj spokój. - Machnęła ręką, strącając z rękawicy grudki wilgotnej ziemi. Android w ostatniej chwili odsunął się w bok, dzięki czemu jasne ubrania, które miał na sobie, pozostały nienaruszone. - Z resztą, gdyby się nad tym zastanowić, to wcale nie jest wykorzystywanie, tylko szukanie pomocy w trudnej sytuacji.
RK200 parsknął pod nosem, uśmiechając się lekko.
- Jesteś mistrzynią w usprawiedliwianiu. Jeżeli kiedykolwiek będę potrzebował ubrać jakiś swój niezbyt szlachetny pomysł w płaszczyk wyższego celu, zwrócę się prosto do ciebie.
- Ale co ty opowiadasz, przecież to jest wyższy cel! - rzuciła z oburzeniem. - Connor na pewno doceni to, że stanie się częścią operacji ratującej Detroit przed wojną. A jeżeli jeszcze raz powiesz, że dobrze idzie mi usprawiedliwianie szemranych pomysłów, to chyba zacznę poważnie zastanawiać się nad naszą przyjaźnią.
Zachowanie powagi przy wypowiadaniu ostatniego zdania szło androidce równie dobrze, co Markusowi obdarzanie zaufaniem każdej, napotkanej na swojej drodze osoby. Dlatego, po krótkiej chwili wpatrywania się w siebie w milczeniu, oba androidy wybuchnęły śmiechem.
- Może gdybym cię nie znał, to uwierzyłbym - powiedział z rozbawieniem. Położył dłonie na ramionach Kary i zacisnął na nich palce. - Ale wiesz co? Chyba mnie przekonałaś. Spróbuję zapytać go, czy mógłbym liczyć na jego wparcie i dyskrecję. Jeżeli sytuacja rozwinęłaby się nie po naszej myśli, to Connor może okazać się naszym asem w rękawie.
- Nie sądzę, żebyś miał kiedykolwiek żałować tej decyzji - odparła z uśmiechem.
- Obyś miała rację. Obyście wszyscy mieli rację.
- Przekonasz się, że mamy. Nie przyjaźnisz się w końcu z bandą idiotów. - Mrugnęła do niego. - Wiesz, w sumie szkoda, że Connor nie jest człowiekiem. Gdyby nim był, moglibyśmy dać mu, kiedy będzie już po wszystkim, trochę świeżych, pysznych warzyw w ramach podziękowania za pomoc. No chyba, że lubi kwiaty. Wtedy, znalazłoby się coś dla niego.
RK200 zachichotał krótko. Jedną z cech Kary, było okazywanie swojej wdzięczności przez obdarowywanie kwiatami, albo wielkim koszem wyhodowanych przez nią warzyw.
- Nie mam pojęcia, czy jest miłośnikiem kwiatów, ale dziś rozmawialiśmy przez telefon i powiedział mi, że mieszka u porucznika Andersona, swojego byłego partnera z pracy, więc pomysł z warzywkami nie jest pozbawiony sensu - powiedział z rozbawieniem. - Obiecuję, że z nim o tym porozmawiam.
Wyraźnie usatysfakcjonowana Kara, wróciła do umieszczania nasion w wypełnionych ziemią doniczkach. Markus jeszcze przez chwilę stał obok i obserwował przyjaciółkę. Patrzenie na spokojne, pełne pasji ruchy, działały na niego uspokajająco, jednak godzina, na którą umówił się z Connorem powoli się zbliżała, więc chłopak pożegnał się z przyjaciółką i poszedł prosto na przystanek autobusowy, skąd pojechał na spotkanie z RK800.
Dom w którym mieszkał android, był niezbyt dużym, parterowym budynkiem, otoczonym schludnie przystrzyżonym trawnikiem. Markus minął stojący na podjeździe samochód i nacisnął przycisk dzwonka. Z wnętrza domu rozległ się głośny, nieco ochrypły głos, nawołujący Connora do odtworzenia drzwi. Kilka sekund później, oczom androida ukazał się ubrany w dżinsy i czarną koszulkę polo detektyw. Jego fryzura była w lekkim nieładzie, a mimo to, wciąż prezentowała się świetnie. Brunet wsunął palce prawej dłoni we włosy i szybkim ruchem zaczesał je do tyłu, po czym gestem ręki zaprosił Markusa do środka.
- Cieszę się, że przyszedłeś - powiedział, prowadząc go do salonu, gdzie na jednym z foteli siedział siwowłosy mężczyzna.
- Przecież obiecałem - odparł, po czym zwrócił się do Andersona. - Dzień dobry, poruczniku.
- Cześć, Markus, cześć. - Mówiąc to podniósł się i wyciągnął dłoń, którą RK200 momentalnie uścisnął. - Ale na początek, jedna sprawa. Daj spokój z tym panem, bo nie jestem jeszcze aż tak stary. Hank w zupełności wystarczy.
- W porządku, jak pan... To znaczy, jak sobie życzysz.
Mężczyzna uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem. Kiedy cała trójka usiadła w salonie, Hank dość koślawo próbował nieco rozluźnić atmosferę, zadając, zdaniem Connora, dość nieodpowiednie pytania. Mimo, że Markus na każde z nich odpowiadał ze stoickim spokojem i ciepłym uśmiechem na ustach, RK800 posyłał Andersonowi dyskretne, sugestywne spojrzenia. Były lider Jerycha mimo to je zauważał i z jednej strony był wdzięczny, że Connor dba o jego komfort, a z drugiej, Hank momentalnie zaskarbił sobie jego sympatię, dlatego nie miał większych problemów z odpowiedzeniem na większość zadanych przez niego pytań. Mężczyzna miał w sobie coś, co pozwalało się przy nim uspokoić.
- Musi wam się dobrze razem mieszkać - powiedział Markus z niegasnącym uśmiechem na ustach, chcąc choć na chwilę odsunąć dyskusję od siebie. Między Hankiem a Connorem było czuć silną więź, której nie zaburzały nawet uszczypliwe komentarze, jakimi się wzajemnie obdarowywali. Potwierdziło to słowo "tato" jakie android skierował do porucznika. Jednak po pytaniu Markusa, zamiast wybuchu uczuć, z ust emerytowanego policjanta wydobyło się krótkie parsknięcie.
- Zdążyłem się przyzwyczaić - rzucił lekceważącym tonem, palcem wskazującym mierząc w przybranego syna. - Ta menda przyczepiła się do mnie jak rzep psiego ogona i od dziesięciu lat nie mogę się go pozbyć.
Connor wybuchnął głośnym śmiechem, powodując, że również RK200 wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Nie no, oczywiście, że to ja się uczepiłem. Ale jak zaproponowałem, że poszukam sobie jakiegoś mieszkania, to zaczął mi obrzydzać. A to, że drożyzna, a to, że dalej do pracy... Dopiero po paru tygodniach, kiedy miałem umówione spotkanie z jednym facetem, zaczął mnie prosić, żebym został.
- Co ja niby robiłem? Prosiłem cię? Serio, Connor, jesteś cholernym narcyzem i to jest powszechnie znany fakt, ale w tym momencie za bardzo sobie schlebiasz.
W pierwszej chwili Markus odniósł wrażenie, jakby Hank nie chciał dać po sobie poznać, że nie uśmiechało mu się samotne mieszkanie, jednak nie była to do końca prawda. Ta dwójka operowała po prostu specyficznym poczuciem humoru, do którego trzeba było przywyknąć.
Temat prędko wrócił do spraw związanych z życiem RK200. Chłopak czuł, jak nieuchronnie zbliża się moment, którego się obawiał. Żeby dodać sobie otuchy, przywołał w myślach zapewnienia, jakimi raczyła go wcześniej Kara. Pomogło, bo duży lęk zmienił się w obawę, a ta nie paraliżowała go tak bardzo. Zarówno Connor, jak i Hank sprawiali pozytywne wrażenie, które uśpiło nieco podejrzliwość, co z kolei pomogło androidowi ze względnym spokojem brnąć przez to spotkanie.
- Ani trochę ci się nie dziwię, że zostawiłeś ten pierdolnik za sobą - mruknął Anderson, machając ręką. - Jedyny chciałeś dobrze, a skoro się na ciebie wypięli, to niech spierdalają. Chuj z nimi.
- Hank... - wycedził przez zaciśnięte zęby Connor.
- Powiedziałem coś nie tak? - zapytał, szukając ratunku u Markusa. Chłopak pokręcił głową.
- Prawdę mówiąc, to była moja dewiza przez ostatnie lata. Miałem gdzieś wszystko i wszystkich. Aż do teraz. - Nadął mocno policzki, na moment zatrzymał w nich powietrze i wypuścił je powoli, zbierając w sobie odwagę. - Ale niestety, musiałem wrócić. W Detroit nie dzieje się dobrze.
- Masz na myśli coś konkretnego?
Mina Andersona zdradzała zainteresowanie, ale i nutkę niepokoju. Bardzo podobnie wyglądał Connor, dlatego Markus nie chciał fundować im dramatycznych pauz i przeszedł do konkretów.
- To bardzo poważna i w pewnym sensie delikatna sprawa, dlatego proszę was o dyskrecję.
- Wszystko zostanie między nami, nie musisz się niczego obawiać - powiedział Connor.
Podążając za wiarą, jaką starała się wtłoczyć w niego Kara, RK200 zaczął opowiadać wszystko, co działo się przez ostatnie dni. Obaj policjanci, zarówno obecny, jak i emerytowany, słuchali androida z wielkim zainteresowaniem, a grymasy na ich twarzach zmieniały się jak w kalejdoskopie, jednak najbardziej przebijał się szok. Dokładnie taki sam, jaki gościł na twarzy Markusa, Kary i Luthera, kiedy dowiedzieli się o planach North.
Kiedy były lider Jerycha skończył, jego rozmówcy patrzyli się na niego w milczeniu, kompletnie oniemiali. Znali North i wydawało im się, że wiedzą, czego się po niej spodziewać. Tak było do tego momentu.
- Kurwa jego pierdolona mać... - mruknął Hank.
- Lepiej bym tego nie określił - odpowiedział smętnym tonem Markus. - Nie chciałem się tego podejmować, bo za bardzo cenię swoje życie, jakie zacząłem w Kanadzie, ale tutaj są osoby, które kocham i chcę zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby oszczędzić im ponownej ucieczki z miasta.
- To bardzo szlachetne, ale czy nie lepiej byłoby pozwolić nam się tym zająć? - zapytał ostrożnie Connor. - Narażasz się na wielkie niebezpieczeństwo. Nie pomożesz przyjaciołom, samemu będąc w tarapatach.
- Wiem, ale akurat w tym zgadzam się z Simonem. My ją znamy i jesteśmy w stanie podejść ją sposobem.
W zachowaniu, postawie, a nawet mimice twarzy Markusa, Connor zobaczył siebie sprzed dziesięciu lat. Był wtedy równie zagubiony i niepewny. RK200 wyciągnął do niego rękę, przekonał i pomógł uwierzyć, że emocje to nie błąd oprogramowania, a obsesyjne doszukiwanie się w sobie usterek, było bezcelowe i głupie. Los okazał się w ich przypadku przewrotny i teraz, gdy spotkali się po latach, role się odwróciły. Dziś, to Markus potrzebuje pomocy, a Connor czuje, że jest w stanie mu jej udzielić, a wręcz, że musi to zrobić. Nie wybaczyłby sobie, gdyby zostawił na lodzie osobę, której zawdzięcza tak wiele.
- Skoro tak mówisz... Tylko Markus, uważaj na siebie. No i pamiętaj, że możesz na mnie liczyć.
RK200 poczuł, jakby ogromny kamień spadł mu z serca. Odważnie spojrzał prosto w oczy Connora i rozpromienił się, widząc w nich tyle ciepła i przyjaźni. Jednak gdzieś w głębi siebie, było mu głupio. Nie odzywał się przez wiele lat, aż nagle pojawił się znikąd i oczekuje pomocy. Obiecał sobie, że jak będzie już po wszystkim, spróbuje mu to jakoś wynagrodzić.
- Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy, ale... jeżeli mógłbym coś zasugerować, to zależałoby mi na cichym, dyskretnym wsparciu. Wiesz, w razie, jakby zrobiło się gorąco.
- Masz bardzo wysoki poziom stresu - powiedział detektyw, ignorując słowa androida. - Nie chcę kwestionować twojej siły, ale czy jesteś pewny, że sobie poradzisz?
- Muszę, Connor. Nie mam na to siły, ale muszę ją z siebie jakimś sposobem wykrzesać.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Powiedz mi w takim razie, jak będę mógł ci pomóc.
Markus zaczął wszytko tłumaczyć. Począwszy, od planu Simona, a skończywszy na roli, jaką w całej operacji miał odegrać RK800. Co kilka chwil, do rozmowy włączał się Hank i albo udzielał androidom cennych rad, albo wymieniał docinki z Connorem. Dyskusja była więc burzliwa i trwała dość długo, aż wreszcie udało się opracować plan działania. Polegał on na tym, że Markus będzie na bieżąco informował go o postępach w sprawie i powiadomi, jeśli sytuacja zacznie wymykać się spod kontroli. Connor natomiast, obiecał być w ciągłej gotowości, żeby w razie potrzeby wkroczyć.
- Jakoś ciężko mi uwierzyć, że Kamski robi to wszystko bezinteresownie - mruknął Hank.
- Bo znasz go tylko z plotek - wtrącił Connor, przewracając oczami. - Nigdy z nim nie rozmawiałeś, więc nie wiesz, jaki jest naprawdę, a masz już wystarczająco dużo lat na karku, żeby wiedzieć, że ludzie często gadają kompletne bzdury.
Anderson burknął ciche "odpierdol się" czego android nie skomentował nawet jednym słowem. Markus nie dziwił się emerytowanemu porucznikowi. Nie tak dawno temu rozmawiał z Elijahem na temat krążących wokół niego plotek i sam zainteresowany powiedział mu wtedy, że niespecjalnie zależy mu na dementowaniu ich. Hank, tak samo jak większość ludzi, może wyrabiać sobie zdanie na jego temat wyłącznie z usłyszanych na mieście pogłosek. No i od Markusa, któremu dane było zobaczyć prawdziwą twarz najbardziej tajemniczego człowieka w Detroit.
- Connor ma rację. Istnieje dwóch Kamskich. Jeden, jest tym, który żyje w legendach, a drugi, ten prawdziwy, mieszka na Belle Isle. Chociaż w przypadku tej pomocy, fakt, że byłem jego osobistym projektem nie jest tu bez znaczenia.
- To wiele wyjaśnia - odparł mężczyzna. - Nie chcę być wścibski, wybacz, jeśli poczujesz się urażony i nie odpowiadaj, jeśli nie chcesz. - Zaczekał na odpowiedź androida, która ograniczyła się do krótkiego skinienia głową. - Tak się zastanawiam... Nigdy nie widziałem drugiego takiego androida jak ty. Byłeś jakimś... tajnym projektem ze specjalną misją?
Jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej, Connor pewnie w dyskretny sposób zasugerowałby ojcu, że nie powinien zadawać takich pytań, ale Markus sprawiał wrażenie o wiele bardziej wyluzowanego, niż w momencie, gdy przekroczył próg ich domu i zdawał się nie mieć pretensji o zadawane mu pytania nawet, jeśli były tak bezpośrednie, jak to, które padło przed kilkoma sekundami.
- Nie, nic z tych rzeczy. Kiedy po wypadku, Carl stracił władzę w nogach, Eljah postanowił zbudować dla niego androida, który będzie potrafił się nim zaopiekować. Byli naprawdę dobrymi przyjaciółmi, dlatego Kamski chciał podarować mu model, który będzie wyjątkowy. - Wypowiadając ostatnie słowo, ułożył palce w cudzysłów. - Taki, którego nie można dostać w żadnym sklepie. Szybko przeszedł od myśli, do czynów i stworzył mnie. Byłem prototypem serii RK, ale wszyscy wiemy, że jesteśmy jedynymi jej przedstawicielami.
Wskazał Connora, a następnie siebie.
- Więc bez względu na rozwój wydarzeń, nigdy nie powstałaby twoja kopia? - drążył Anderson.
- Nie. Elijah jest człowiekiem honoru i skoro dał słowo, że będę jedyny, to za żadne skarby nie złamałby obietnicy. - Nagle, na jego twarz wkradł się błogi grymas. Nietrudno było zgadnąć, że Markus przywołał w pamięci coś miłego. - Carl był człowiekiem, który kochał rzeczy unikatowe. Czerpał dużą satysfakcję z posiadania czegoś, czego nie ma nikt inny na całym świecie. Elijah doskonale o tym wiedział, dlatego zadbał, żeby nawet zajmujący się nim android był niepowtarzalny.
- No to chyba można powiedzieć, że w całym tym nieszczęściu pozytywem jest twoja wyjątkowość. I to, że jesteś oczkiem w głowie Kamskiego.
- Mój model jest wyjątkowy, Hank, nie ja - odparł pewnym tonem. - Nigdy nie użyłbym takiego określenia wobec mnie, jako osoby. Mam wady jak każdy i zrobiłem coś, czego bardzo się wstydzę, ale to temat na dłuższą rozmowę.
- Nikt nie jest czysty jak łza, a posiadanie wad, czy popełnianie błędów, nie ujmuje wyjątkowości osobom, które naprawdę są niepowtarzalne.
Słowa Connora sprawiły Markusowi dużą przyjemność. RK800 mrugnięciem dał mu do zrozumienia, że to jego uważa za kogoś wyjątkowego. Były lider zaczął nieśmiało dopuszczać do siebie myśl, że skoro w ostatnich dniach usłyszał pod swoim adresem tyle pięknych, pokrzepiających słów, to może coś w tym jest. Może nie jest tak beznadziejny, jak myśli, a przez otaczające go osoby przemawia szczerość, a nie jedynie próba podniesienia go na duchu? Bardzo chciałby w to uwierzyć i liczył, że kiedyś mu się to uda. Zarówno życie w nieustającym żalu do samego siebie, jak i ciągłe gdybanie spowodowało, że czuł ogromne zmęczenie.
Szczęśliwie, Connor zmienił temat na luźniejszy, co pozwoliło na rozładowanie atmosfery. Najtrudniejsze momenty miały dopiero nadejść, dlatego detektyw robił wszystko, żeby pomóc przyjacielowi choć na moment zapomnieć o tym, co go czekało. A mając na uwadze nieobliczalność North, było to zadanie porównywalne z rozbrojeniem bomby. W obu przypadkach, błąd oznaczał wybuch, ciągnący za sobą zniszczenie i rozlew zarówno czerwonej, jak i niebieskiej krwi.
∆ Poniedziałek 7 listopada 2048
Cierpliwość w żadnym wypadku, nie była mocną stroną North. Od momentu, gdy miła androidka poprosiła ją i Simona, żeby usiedli i zaczekali, minęło około dwóch minut. Tyle wystarczyło, żeby liderka zaczęła się koszmarnie niecierpliwić. Krążyła po jasnym pomieszczeniu, co chwilę rzucając stojącej za białą ladą dziewczynie ponaglające spojrzenie, na które blondynka nie reagowała, co wprawiało WR400 w jeszcze większą furię.
- Co ten cały Kamski sobie myśli? Że to wszystko, co osiągnął daje mu przyzwolenie na kompletny brak szacunku dla czasu innych? Nie będę tu sterczeć cały dzień!
Szare oczy recepcjonistki na moment przeniosły się na przybyszów, jednak szybko wróciły do przeglądania wyświetlonych na ekranie plików. Simon natomiast, miał ochotę roześmiać się na całe gardło, prosto w twarz swojej towarzyszki. W jego ocenie, North była ostatnią osobą, która miała prawo wymagać od innych szacunku. Sama w końcu nie miała go dla nikogo, poza sobą.
- Nie jesteśmy jedynymi osobami, które mają do niego jakąś sprawę - warknął. - Siedź i czekaj.
Androidce nie podobało się, w jaki sposób Simon się do niej odzywał. W jego głosie było za dużo nie tylko pewności siebie, ale też złości, czy wręcz pogardy. Niepokoiło ją to i najchętniej od razu wykrzyczałaby mu, żeby się nie zapominał, ale robienie scen w siedzibie CyberLife nie było im do niczego potrzebne, zatem powstrzymała swój temperament i krzyżując ramiona na piersi, najspokojniej, jak tylko mogła, oczekiwała na ich kolej.
Po niecałych dziesięciu minutach, recepcjonistka powiedziała, że Kamski oczekuje ich w swoim gabinecie. North poderwała się z krzesła i niemal biegiem ruszyła w kierunku wskazanym przez blondynkę. Idący tuż za nią PL600 błagał w duchu wszystkie bóstwa, jakie znał, żeby spotkanie przebiegło gładko i bez żadnych, najmniejszych nawet komplikacji.
Wjechali windą na trzecie piętro i bez trudu odnaleźli odpowiednie drzwi. Simon zapukał, a gdy z wnętrza dobiegło zaproszenie, nacisnął klamkę.
Blondyn dobrze znał to biuro. Jasne wnętrze, umeblowane w futurystycznym stylu nie zrobiło więc na nim wrażenia. Inaczej było z North. W jej oczach można było dostrzec błysk, kiedy siedzący za biurkiem Kamski zwrócił na nią uwagę. Patrzyli na siebie w milczeniu, a ich głowy wypełniały zupełnie inne myśli. Dziewczyna widziała w nim interesującego, tajemniczego człowieka, którego chciałaby rozgryźć mimo świadomości, że to raczej niemożliwe. On natomiast, patrzył na śliczną androidkę, opętaną rządzą władzy i ludzkiej krwi. Musiał przyznać, że ta bezwzględność i nienawiść w ogóle nie pasowała do pięknej twarzy, jaką miał przed oczami.
- Proszę, siadajcie - odezwał się głębokim głosem, wskazując dwa stojące przy biurku krzesła. Androidy zajęły miejsca, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. - To zaszczyt, gościć u siebie przywódczynię ludu androidów i jej prawą rękę. Słucham, w czym mogę wam pomóc?
- Chcemy pana prosić o pomoc w namierzeniu naszego starego przyjaciela - powiedziała bez ogródek North. - Nie możemy się z nim skontaktować.
- Skąd pomysł, żeby przyjść z tym do mnie? - zapytał, wygodniej moszcząc się w fotelu. - Może warto byłoby najpierw porozmawiać z jego znajomymi, rozpytać w miejscach w których bywał?
- Nie widzieliśmy się dziesięć lat, nie mam pojęcia gdzie jest i z kim się przyjaźni. Poza tym, mówił kiedyś, że został stworzony przez pana osobiście, więc pomyślałam, że jeżeli ktoś ma możliwość skontaktowania się z nim, to tylko pan.
Kamski uniósł brwi i pokiwał głową.
- Chodzi o Markusa - dodała, gdy cisza przeciągnęła się dłużej, niż sekundę. Mężczyzna rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
- Markus RK200... - Kamski zdawał się smakować każde słowo, a na jego kamiennej dotąd twarzy, wkradł się cień emocji. Simon spiął się myśląc, że dyrektor celowo lub nie, wyszedł z roli, co oczywiście nie było prawdą. - Zgadza się, jest moim dziełem. Za każdym razem, jak o nim pomyślę, napawa mnie wielka duma. To ogromny zaszczyt, być stwórcą androida, który okazał się tak szlachetną osobą.
- Markus był... jest nam bardzo drogi - odparła. - To naprawdę wspaniały android.
Simon miał wrażenie, że bierze udział w spektaklu teatralnym. Każdy doskonale odgrywał swoją rolę. Nieskromnie przyznał przed samym sobą, że jemu również całkiem dobrze idzie. Napędzał go dług, jaki miał u RK200. Obiecał sobie, że zrobi wszystko, co tylko może, żeby Ruch Androidów na powrót stał się Jerychem i działał w sposób, jaki zapoczątkował Markus.
W pewnym momencie, Kamski zmrużył oczy i przeskoczył spojrzeniem z North na Simona i z powrotem. W jego błękitnych tęczówkach błysnęła jakaś niepokojąca iskierka, która spowodowała, że przez przewody androidów przebiegło delikatne spięcie.
- Dlaczego przyszliście do mnie dopiero teraz? - zapytał. Spokojny ton głosu kontrastował z podejrzliwym grymasem na jego twarzy, co wpędziło North w zakłopotanie. Dziewczyna rzuciła szybkie, nerwowe spojrzenie blondynowi. Ten, dyskretnie mrugnął, z trudem powstrzymując złośliwy uśmieszek, który bezlitośnie próbował wcisnąć się na jego usta. Nawet najmniejsza oznaka paniki widoczna u liderki sprawiała, że PL600 miał przyjemne wrażenie unoszenia się nad ziemią.
- Ciężko mi to wyjaśnić - mruknęła, idealnie odgrywając zawstydzenie, przez zwieszenie głowy i niespokojne skubanie opuszków palców. - 2038 był ciężkim rokiem. Po bitwie, cała moja uwaga skupiała się na losie moich braci. Oczywiście, próbowałam go szukać, ale przepadł jak kamień w wodę, nie odpowiadał na próby kontaktu... - Westchnęła i podniosła głowę. Odważnie spojrzała prosto w twarz Kamskiego. Gdy w jej brązowych oczach nagromadziły się łzy, Elijah pomyślał, że nie brakowało wiele, by uwierzył w jej fałszywy żal. - Na mieście zaczęły krążyć plotki, że zginął, próbując ewakuować się z miasta. To tłumaczyłoby brak odpowiedzi z jego strony, ale... ja i tak przez te wszystkie lata starałam się trzymać nadziei, że on gdzieś jest, żyje i ma się dobrze.
- Ja to wszystko rozumiem, ale wciąż nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Co takiego się stało, że po tylu latach postanowiłaś wrócić do poszukiwań?
Androidka skrzywiła się, bo mimo, że przygotowywali się na chyba wszystkie pytania, jakie mogą paść, to dociekliwość mężczyzny i tak powodowała u niej duży dyskomfort, jednak jeszcze większy problem miała z przekonaniem go, że jest słaba, zmęczona i niemal bezbronna. Przełknęła więc zbierającą się w niej gorycz, uspokajając samą siebie, że to wszystko jest wyłącznie na pokaz.
- Potrzebuję jego pomocy. Bycie głową mojego narodu okazało się trudniejsze, niż myślałam. Przerosło mnie to, dlatego postanowiłam przyjść do pana, mojej ostatniej deski ratunku, żeby przy pana pomocy upewnić się, co stało się z Markusem.
- Masz jakiś plan B, gdyby nie udało mi się go odnaleźć?
- Podzielę się fotelem lidera z Simonem - powiedziała pewnym tonem, z uśmiechem kładąc dłoń na ramię androida. - Oczywiście, to nie będzie to samo, co Markus i jego niesamowite zdolności przywódcze, ale w takim wypadku nie widzę innego wyjścia.
Elijah skinął głową. Przepytywanie North wyraźnie go bawiło, dlatego przed zadaniem ostatniego pytania, nie powstrzymał go nawet błagalne spojrzenie Simona.
- Skoro wiesz o plotkach, jakie krążą po mieście, to na pewno słyszałaś tą mówiącą, że ty jesteś odpowiedzialna za śmierć Markusa. Skąd mogę wiedzieć, czy to nie jest prawda, a wy z jakiegoś powodu odstawiacie przede mną teatrzyk?
- Po pierwsze, nie rozumiem dlaczego miałabym marnować pana i swój czas na takie głupoty. Po drugie, nigdy nie skrzywdziłabym osoby, którą cenię nade wszystko. A po trzecie, z całym szacunkiem, panie Kamski, ale akurat pan najlepiej powinien zdawać sobie sprawę z tego, jak okrutne i krzywdzące potrafią być podobne spekulacje. Przecież doskonale pan wie, jaką legendą owiany jest tajemniczy Elijah Kamski.
North była bardzo pewna tego, co mówiła. Rysy jej twarzy stężały a głos stał się szorstki. Brunet uniósł otwarte dłonie w uspokajającym geście.
- Wybacz mi tę wścibskość, nie jestem najbardziej ufną osobą na świecie. - Wstał z fotela i zaczął kierować się w stronę drzwi, sugerując, że ich spotkanie dobiegało końca. - Zobaczę, co da się zrobić. Mam dziś trochę luźniejszy dzień, więc pewnie znajdę chwilę. Skontaktuję się z wami, jak tylko czegoś się dowiem.
Po wymienieniu szybkich uprzejmości i uściśnięciu dłoni, North oraz Simon opuścili gabinet Kamskiego. W drodze powrotnej do siedziby Ruchu, nieustannie dyskutowali o kolejnych krokach, jakie muszą poczynić. W tym samym czasie, Elijah zadzwonił do Markusa z informacją, że musi być czujny, bo akcja, której jest ogromną częścią, właśnie się rozpoczęła.
∆
Wiem, że w scenie spotkania Markusa z Hankiem i Connorem RK800 powiedział, że znają Kamskiego jedynie z plotek i nigdy nie mieli z nim styczności osobiście. Nie jest to mój błąd, ani niewiedza. Jak wspominałam przy okazji pierwszego rozdziału, nie trzymam się sztywno oryginalnej fabuły gry, dlatego pewne kwestie mogą się u mnie nieco różnić. W tym wypadku, nigdy nie miał miejsca przeprowadzony na Connorze "test Kamskiego".
Rose.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top