45

Enzo

Byłem wkurwiony.

Cholera, to mało powiedziane. 

Czułem niewyobrażalną wściekłość. Nie miałem pojęcia, kim byli ludzie, którzy mnie zaatakowali, ale domyślałem się, że mieli niewyrównane porachunki z moim ojcem. Byłem pewien, że tacy ludzie prędzej czy później po mnie przyjdą. Nie spodziewałem się jednak, że znajdą mnie tutaj. Ten dom bowiem był moim schronieniem. Nikt o nim nie wiedział. Komuś chyba musiało jednak bardzo zależeć na tym, aby mnie ukarać. 

Wszedłem do łazienki i podszedłem do umywalki. Złapałem się dłońmi blatu i spojrzałem na swoje lustrzane odbicie.

Podczas ataku na szczęście nic mi się nie stało. Mężczyźni jednak chcieli nas tylko postraszyć, co bez wątpienia im się udało. Czułem jednak złość, że to się stało. To oznaczało, że ten dom dłużej nie był bezpieczny. Co więcej, naraziłem życie dwóch osób, na których niesamowicie mi zależało. 

Byłem wściekły i przerażony. Gdybym stracił Vaianę i Nooka, albo jedno z nich, nie byłbym w stanie dłużej funkcjonować. Byli dla mnie wszystkim, dlatego nie brałem nawet tak mrocznego scenariusza pod uwagę. Nie mogłem jednak być ignorantem. Zagrożenie było realne, dlatego musiałem wziąć się w garść i zacząć planować.

Obmyłem dłonie i usiadłem na brzegu wanny. Schowałem twarz w rękach. Gdybym był tutaj sam, podjąłbym już jakieś kroki. Nie mogłem jednak działać tak lekkomyślnie i szybko. Gdybym był sam, nie zależałoby mi na moim życiu. Chodziło jednak o to, że miałem o kogo się troszczyć.

Miałem przy sobie Vai i Nooka. Ludzi, dla których byłbym gotów zginąć. Byłoby to jednak bardzo przykre. Byłem pewien, że jakoś by sobie beze mnie poradzili, ale nie chciałem umierać. Wizja śmierci nie była dla mnie atrakcyjna, co może było z mojej strony hipokryzją, skoro sam niosłem ludziom śmierć. 

Pokręciłem głową. Nie miałem pojęcia, co robić. Wiedziałem, co działo się w takich akcjach jak ta z dzisiaj. Miałem teraz czekać na kontakt. Nie wiedziałem tylko, czy ktoś do mnie zadzwoni czy postanowi złożyć mi wizytę osobiście.

W tej chwili cholernie żałowałem, że moja rodzina zginęła. Choćby z tak egoistycznych pobudek jak ta, że sam nie chciałem zajmować się bagnem ojca. To on wplątał się w krzywe interesy, a teraz ja musiałem za to pokutować. Nie dość, że ojciec uczynił mi z życia piekło, to jeszcze w dodatku po jego śmierci dalej musiałem cierpieć. Życie było jednak niesprawiedliwe. Czasami mnie męczyło, ale było również pięknym darem. Zamierałem ten dar cenić.

- Kochanie?

Drzwi łazienki zostały uchylone. Spojrzałem tam i ujrzałem zmartwioną twarz mojej ukochanej.

Chciałem być w tej chwili sam, ale nie mogłem być dłużej dupkiem. Dlatego rozłożyłem ręce, tym samym prosząc dziewczynę o to, aby do mnie podeszła. Vaiana jednak wcale mnie nie przytuliła. Uklęknęła między moimi lekko rozłożonymi nogami i wtuliła się w moją łydkę.

- Bałam się. Tak bardzo się bałam...

Jej głos drżał. Czułem się jak ostatni skurwysyn. Nigdy nie powinienem doprowadzić do tego, aby moja kobieta tak okropnie się bała z mojego powodu. Czasami myślałem, że mimo szczerych chęci nie byłem dla niej właściwym chłopakiem.

- Vaiano, muszę wyjechać.

Kurwa. Nie chciałem wypowiedzieć tych słów na głos.

- C-co? Enzo, co ty mówisz?

Położyłem dłoń na jej głowie. Przeczesałem palcami jej miękkie włosy i posłałem jej delikatny uśmiech.

- Nie mogę pozwolić, aby coś ci się stało. Ci ludzie czegoś ode mnie chcą. Może namierzyli ten dom, ale nie obchodzisz ich ty. Chcą mnie. Czegoś ode mnie potrzebują, a ja muszę im to dać.

W oczach Vaiany widziałem zaskoczenie, niezrozumienie i nienawiść. Pytanie tylko, do kogo ta nienawiść była skierowana. 

- Nie ma mowy. Nie pozwolę ci na to.

- Skarbie, ale...

- Nigdzie nie pojedziesz, Enzo - warknęła, wstając i kładąc dłonie na moich ramionach. - Nie pozwolę ci narażać życia. Nie możesz mnie tutaj zostawić. Gdyby coś ci się stało, nie darowałabym ci tego. Wyciągnęłabym cię z grobu, ożywiła i znowu zabiła za to, że zrobiłeś mi takie świństwo.

- Kochanie, ty niczego nie rozumiesz.

- Właśnie, że rozumiem! - krzyknęła. - Chcesz mnie tutaj zostawić, Enzo! Nie wiem, dlaczego ty mi to robisz! Musisz wziąć za mnie odpowiedzialność! Porwałeś mnie, do cholery! Nie jestem zabawką, którą mogłeś wyrwać z jej życia po to, aby się nią pobawić, a potem mnie oddać! Jestem człowiekiem! Tak się składa, że zakochałam się w swoim porywaczu! Może los chce mnie za to ukarać, ale nie dam się! Jestem twoja, a ty jesteś mój! Nie pamiętasz tych słów?! Codziennie je sobie powtarzamy! To nie jest pusta obietnica!

Wstałem. Przyciągnąłem Vaianę do siebie. Nie chciałem, aby płakała i na mnie krzyczała, ale rozumiałem jej emocje. Miała do nich prawo. Nie mogłem jednak pozwolić na to, aby wyrwało się to spod kontroli. Dlatego trzymałem ją mocno przy sobie. Po to, aby nie zrobiła krzywdy sobie albo mnie.

Głaskałem płaczącą Vai po głowie. Niepotrzebnie tak szybko wypaliłem z tym, że byłem gotów stąd wyjechać. Dla Vaiany mogło być to równoznaczne z końcem świata i rozumiałem ją. To, co działo się w ostatnich dniach zdecydowanie nie należało do normalnych. Vaiana miała prawo czuć się niepewna. Nigdy jednak bym się nią nie zabawił.

- To moja praca, słoneczko - wyszeptałem tak łagodnie, jak potrafiłem. - Mówiłem ci, że to się nigdy nie skończy. Będę miał w życiu wielu wrogów. Nawet jeśli tego nie chcę, oni i tak będą się pojawiać. Proszę, zrozum to. Zaakceptuj moje życie. 

- Nie tak miało być, Enzo - załkała w moją pierś. - Miałeś być zwyczajnym studentem. Gdy cię poznałam...

Nie była w stanie dalej mówić. Jej głos drżał. To wszystko było moją winą.

- Wiem, że nie tak miało być, ale stało się, co się stało. Nie będziemy nad tym rozpaczać. Powinniśmy cieszyć się tym, że mamy siebie i wszystko jest dobrze.

- Właśnie, że nie jest dobrze! Ktoś do nas strzelał!

Złapałem jej twarz w dłonie. Oparłem swoje czoło o czoło Vai i spojrzałem jej w oczy. 

- Nigdy bym nie pozwolił, aby coś ci się stało. Zginąłbym dla ciebie, Vaiano.

- Nie mów tak! Błagam, nie mów tak!

Vai zasłoniła dłońmi uszy. Potrząsnęła głową.

- Nigdzie stąd nie pojedziesz! Nie będziesz narażał swojego życia!

- Vaiano, błagam cię. Uspokój się. Nie możemy tak rozmawiać.

- Enzo, daj mi spokój! Kurwa, nigdzie nie pojedziesz!

Do łazienki wszedł Nook. Mój przyjaciel z pewnością był zaniepokojony krzykami dobiegającymi z pomieszczenia. I tak długo wytrzymał nie sprawdzając, co miało tutaj miejsce. 

Nook zrobił duże oczy na widok zapłakanej Vaiany. Próbował do nas podejść, ale Vai okropnie krzyczała. Przekazałem Nookowi wzrokiem, aby zrobił to, co było słuszne. Mój przyjaciel zacisnął usta i skinął głową. Widziałem, że robił to niechętnie, ale musiał to uczynić. Wcale tego nie chciałem i czułem się z tym bardzo źle, ale miałem nadzieję, że Vaiana nie będzie na mnie wściekła, gdy zrozumie wszystko.

Vai dalej krzyczała. Prosiła, abym nie wyjeżdżał. Błagała, abym jej nie zostawiał i zatroszczył się o swoje życie. Ona jednak nie znała realiów życia w mafii tak dobrze, jak ja. Nie miała pojęcia, jak wiele razy ryzykowałem swoje życie. Zawsze wychodziłem z opresji żywy, jednak nie byłem głupi i wiedziałem, że pewnego dnia podczas akcji mogłem po prostu zginąć.

Nie mogłem zignorować niebezpieczeństwa. Dlatego uznałem, że zrobię to, co było w tej sytuacji słuszne. Zostawianie Vai samej było niemądre i na pewno miałem tego pożałować, ale ufałem mojemu przyjacielowi i wiedziałem, że wszystkim się zajmie.

Gdy Nook wrócił do łazienki, Vaiana nawet go nie zauważyła. Była tak zaaferowana krzyczeniem na mnie i wyrywaniem się z moich objęć, że nie zarejestrowała momentu, w którym Nook z bólem widocznym na twarzy wstrzyknął jej środek nasenny w ramię.

- Co? 

Głos Vaiany brzmiał tak, jakby poczuła się zdradzona. Powoli odwróciła się do Nooka i spojrzała na strzykawkę. Mężczyzna wyjął igłę z jej ramienia. 

Był to środek, który został opracowany przez moją rodzinę. Znałem go, gdyż nawet na mnie został zastosowany. Ktoś przecież musiał być królikiem doświadczalnym, prawda?

Wiedziałem więc, że środek ten był w pełni bezpieczny. Był jednak również bardzo silny. Potrafił sprawić, że człowiek zaśnie w ciągu minuty i jego sen będzie trwał długo.

Nogi ugięły się pod moją ukochaną królową. Złapałem Vai i ostrożnie położyłem ją na puchatym łazienkowym dywaniku. Uśmiechnąłem się do niej, obejmując dłonią jej policzek.

- Enzo? C-co ty mi z-zrobiłeś?

- Za chwilkę zaśniesz, aniołku - powiedziałem i poczułem, jak po moim policzku spływa samotna łza. Wyrażała jednak cholernie dużo bólu. - Obiecuję, że niebawem do ciebie wrócę. Twój organizm uspokoi się we śnie i wszystko będzie dobrze.

Vai próbowała złapać mnie za rękę. Była już jednak tak słaba, że jej dłoń po prostu opadła.

Chwyciłem ją za tą rękę i złożyłem na jej wierzchu pocałunek. Pragnąłem pokazać mojej ukochanej, jak wiele dla mnie znaczyła. Wiedziałem, że po tym, co zrobiłem, miała być na mnie nieziemsko wściekła, ale miałem nadzieję, że mnie zrozumie.

- Błagam... Enzo... Błagam cię... 

- Już dobrze. Śpij, królowo. Twój rycerz będzie przy tobie, gdy się obudzisz - powiedziałem, mając na myśli Nooka. Miałem wrażenie, że Vaiana zrozumiała, co chciałem jej przekazać. 

Moja dziewczyna zamknęła oczy i odpłynęła w sen.

- Kurwa mać.

Odsunąłem się od Vai. Płakałem. Płakałem jak pieprzone dziecko.

- Enzo... 

Nook próbował mnie pocieszyć, ale nie tego w tej chwili potrzebowałem. Chciałem móc cofnąć czas. Najlepiej do momentu, w którym przyszedłem na świat. Mimo, że nie można było wybrać rodziny, w której przyszło się na świat, tak ja właśnie o tym fantazjowałem. Gdybym urodził się w zwyczajnej rodzinie, byłbym normalnym chłopakiem. Takim, który mógłby chodzić z Vaianą na randki, zabierać ją na wakacje i zakradać się do jej pokoju przez okno. Niestety żyłem w takim świecie, w którym aby być z ukochaną, musiałem posunąć się do porwania.

Po chwili opanowałem się i wziąłem dziewczynę na ręce. Zaniosłem ją do sypialni i ułożyłem wygodnie na łóżku. Nie chciałem zbyt długo na nią patrzeć, aby nie zmienić zdania.

Pocałowałem Vai w usta i wyszedłem, nie obracając się. Zszedłem na dół. Porwałem w rękę kluczyki do samochodu i wyciągnąłem spod szafy skrzynkę z bronią. Wybrałem to, czego mogłem najbardziej potrzebować. 

Do torby spakowałem jedzenie i picie. Nie miałem pojęcia, jak długo miało mnie nie być. Mogły być to godziny, ale mogły być to także dni. Nie wspominałem o pieprzonych tygodniach, gdyż taka wersja także była możliwa.

Przez cały czas, gdy się przygotowywałem, czułem na sobie spojrzenie Nooka. Mój przyjaciel milczał. Po prostu mnie obserwował, choć wiedziałem, że chciał coś powiedzieć.

Kiedy byłem gotów, podszedłem do Nooka. Położyłem na lśniącej podłodze torbę z bronią i prowiantem. Następnie zrobiłem coś, czego nie pomyślałbym zrobić jeszcze rano.

Brutalnie objąłem dłonią kark Nooka i przyciągnąłem go do pocałunku. Całowałem go długo. Powinienem poprosić o zgodę Vaianę, ale bałem się, że mogło to być moje ostatnie pożegnanie z nimi i nie chciałem niczego żałować.

- Zaopiekuj się nią - wyszeptałem błagalnie, przerywając pocałunek.

- Enzo, zaczekaj!

Nook złapał mnie za nadgarstek. Odwróciłem się do niego, choć byłem już gotów wyjść.

- Nie mogę czekać. Muszę ruszać.

- Nawet nie wiesz, gdzie jechać!

- Myślisz, że zaraz do mnie nie zadzwonią?

Uniosłem w górę telefon komórkowy. Nagle się rozdzwonił. Parsknąłem śmiechem. Znałem ten świat aż za dobrze. Zawsze wiedziałem, czego i kiedy mogłem się spodziewać.

Odebrałem połączenie i przełączyłem na tryb głośnomówiący tak, aby Nook także wszystko słyszał. Każdy związek zasługiwał na szczerość. Na razie nie mogłem nazwać naszej relacji związkiem, ale mimo wszystko zawsze chciałem być z nim szczery. Nook był przede wszystkim moim najlepszym przyjacielem. Powierzył mi swoje najmroczniejsze sekrety. Ja nie mogłem pozostać mu dłużny. 

- Enzo Vacciarelli - oznajmiłem sucho do właściciela nieznanego numeru.

- Oczywiście, że wiem, kim jesteś - zaśmiał się facet po drugiej stronie. Wystarczył jeden dźwięk, a już go rozpoznałem. - Mam nadzieję, że spodobał ci się nalot helikoptera. Mam też nadzieję, że moi chłopcy nie poczynili dużych szkód.

- Wal się, Hector - odparłem, na co mężczyzna parsknął śmiechem. 

- Wyszczekany jak zawsze! To właśnie w tobie lubię, Enzo! Zapraszam cię do mnie! Wpadniesz jeszcze dzisiaj?

Nook patrzył na mnie tak, jakby nic nie rozumiał z tej rozmowy. Wziąłem wdech i przytaknąłem, choć mój rozmówca nie mógł mnie przecież zobaczyć.

- Wpadnę dzisiaj. Niech tylko twoi strażnicy choćby mnie dotkną, a odetnę im jaja i wepchnę je do ich gęb.

Mężczyzna znowu parsknął śmiechem.

- Upewnię się, aby cię nie przeszukiwali. Ja chętnie to zrobię. Do zobaczenia, Enzo.

Połączenie zostało zerwane. Schowałem telefon do kieszeni spodni i zarzuciłem torbę na ramię. Odwróciłem się, aby odejść, ale Nook nie pozwolił mi na to tak szybko.

- Kto to był? Znasz go?

Byłem mu winny wyjaśnienia. Choćby dlatego, że go, kurwa, kochałem.

- Hector Vasquez. Była prawa ręka mojego ojca. Pokłócili się o kasę i Hector stał się naszym wrogiem. Może wrócę w jednym kawałku. Jeśli nie, to zaopiekuj się Vaianą. 

Skradłem mu jeszcze jeden pocałunek, po czym wyszedłem z domu ze świadomością, że mogłem już nigdy więcej nie przejść przez te drzwi.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top