Rozdział XVI
3 lata później
-Więc pamiętajcie: Katherine zarządza ośrodkiem. Jasne? Gdy mnie nie będzie cały legion podlega jej. -powiedziała matka na forum do wszystkich tam zebranych.
Wyjeżdżała ze Schmidtem na jakąś ważną misję, więc nie było komu pilnować żołnierzy. Oczywiście mógł to zrobić Zola ale od jakiś dwóch tygodni nie wychodzi ze swojej nory. Ach tak! Prawie bym zapomniała: wspominałam coś o Schmidtcie, tak? Tak na szybko: jest to nieudany (nie mówicie mu, że tak go nazwałam) projekt super-żołnierza. Podobno Amerykanie pracują nad swoim. Ciekawe, jak im idzie? Tak czy siak, spadła na mnie wielka odpowiedzialność. Znaczy... mam niby szesnaście lat, więc tak naprawdę ktoś inny powinien przejąć pieczę nad bazą. Nie to żebym peniała! Co to, to nie! Wiedziałam, że nikt mi nie podskoczy. Byłam jedną z najlepszych (jeżeli nie najlepszą... tak wiem: skromność) agentką Hydry. Dostałam już pełne (no... prawie pełne...) uprawnienia, więc zarządzanie bazą nie powinno być problemem. Poza tym, że nie mają się o co czepiać to wywołuję u innych strach. Tak, dokładnie. Uczono mnie zabijać od najmłodszych lat. Nie dziwota, ze mój wskaźnik wynosi 95%. Nieźle nie? Strzelanie 100%, więc nie radzę uciekać. Jednym słowem: będę miała wszystko pod kontrolą. Chyba, ze Godspielt znowu coś wywinie...
-Jesteś na to gotowa? -podeszła do mnie po swojej przemowie.
-Tak jest. -krótko odpowiedziałam jednocześnie salutując.
-Świetnie. Wyruszam za dwie godziny. Jeżeli tylko spisz się dobrze, to zostaniesz sowicie nagrodzona. -odwróciła się.- Jeżeli znajdziemy to, czego szukamy... -dodała nieco ciszej i odeszła.
Nie powiedziała kiedy wróci, bo oczywiste było że nie wiadomo czy w ogóle wróci. Jednak dobrze się spisałam. Magazyn był cały czas dobrze zaopatrzony, żołnierze w formie, broń skatalogowana, a ja czułam się ważna. Na szczęście nie było incydentów typu: napadnięcie na nas więc nie miałam się czym martwić. Teraz tylko wytrzymać tak do końca i czekać na matkę.
2 tygodnie potem
-Kapitan Fate! Kapitan Fate! Pani matka wraca! -krzyczała jakaś kobieta wbiegając do sali ćwiczebnej.
-Już idę. Dziękuję za poinformowanie... -zrobiłam gest zachęcający ją do mówienia.
-Taz. Helena Taz. -zasalutowała.
-Z pewnością zapamiętam. Zwołaj wszystkich na podjazd. -tak mówiliśmy na plac przed bazą. Albo po prostu plac... Ewentualnie forum... Jak zwał tak zwał.
-Tak jest. -powiedziała salutując na szybko i odbiegła.
Te dwa tygodnie niebyły aż takie złe. Może trochę rozluźniłam atmosferę wśród personelu, ale nic więcej. Pora wracać do szarej, smutnej rzeczywistości.
-Witamy z powrotem. -zasalutowałam przed matką i Schmidtem.- Jak misja?
-Zdobyliśmy to co chcieliśmy zdobyć. To się liczy. Dzięki temu będziemy mieli zdecydowaną przewagę nad innymi krajami. -powiedziała i ruszyła przed siebie wraz z Johannem. Podążyłam za nimi.
-Nie doceniasz potencjału Anno. Dzięki temu będziemy w stanie wygrać wojnę. -powiedział Red Skull i odmaszerował do magazynu wraz z przywiezionym łupem. Udałyśmy się za nim.
Otworzyłam kolejną skrzynię z bronią. Kazałam ją komuś skatalogować, a sama wzięłam następne pudło. Dopiero teraz zauważyłam małą dziewczynkę siedzącą pod ścianą. Odłożyłam ładunek i podeszłam w jej stronę.
-Cześć. Jestem Katherine.
-Seven Moon.
-Jestem córką szefowej. A ty?
-Wiem kim jesteś i... -westchnęła i spuściła głowę- zazdroszczę ci...
-Jak to? Nie masz czego... Naprawdę. -prychnęłam. Nienormalna jest czy co?
-Przestań! Moi rodzice byli słabi, strachliwi i głupi! -poczerwieniała.- Cieszę się, że zginęli... -uśmiechnęła się i spojrzała na mnie psychopatycznym wzrokiem- Cieszę się, że ich zabiłam.
-Co? -jest... mała... Jak ona w ogóle...- Nie! Nie mogłaś!
-Mogłam i chciałam. To było mi przeznaczone. Udało mi się tylko dzięki twojej matce. Jestem jej dłużniczką. -popatrzyła się na mnie pustym wzrokiem.
-Dziewczynki! Podejdźcie tu na chwilę! -zawołała wyżej wymieniona. Przywiozła ją tu? Po co?
-Idziemy! -pomaszerowałam.
-Spójrzcie! -W skrzyni przed sobą zobaczyłam niebieski sześcian. Był piękny, lecz jednocześnie straszny. Mienił się niezwykłym blaskiem. Chciałam go dotknąć, ale jednocześnie bałam się go.
-Co to?
-To, moja córko, jest Tesseract. Potęga dzięki, której wygramy wojnę!
-A jak działa?
-O to już się nie martw! -popatrzyła na mnie z dziwnym uśmiechem. Nie wiedziałam co oznacza. A przynajmniej nie wtedy...
Po rozładunku miałam zamiar udać się do mojej klitki, ale jedno nie dawało mi spokoju.
-Matko?
-Tak Katherine?
-Kim jest ta dziewczyna?
-Jest nam potrzebna. Bardzo mnie urzekła i postanowiłam ją trenować. Problem?
-Nie. Wolałam wiedzieć z kim mam do czynienia.
-Świetnie. Możesz odmaszerować.
-Tak jest. -zasalutowałam i odeszłam do siebie.
Już jej nie lubię...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top