Rozdział XIV
Jechałam z moim oddziałem na rekonesans. Niektórym przeszkadzało to że ja prowadzę, a niektórym że dowodzę. Jednak wszyscy musieli przyznać, że byłam dobra w tym co robię. Cholernie dobra.
Wiozłam ich nikomu nieznaną trasą. Nie wiem dlaczego tędy jechałam. Coś mi podpowiadało aby tak robić. Od paru miesięcy matka każe sprawdzać moje "przeczucie". Raz nawet zawiązała mi oczy i rzucała we mnie nożami. Większości uniknęłam. Większości. Na szczęście po paru dniach nie było ani śladu.
Skręciłam w prawo, zwolniłam i wyskoczyłam z ciężarówki.
-Wysiadamy! -krzyknęłam ostro. A przynajmniej starałam się tak brzmieć.
Wszyscy posłusznie wysiedli i ustawili się w rządku.
-Od prawej odlicz! -rozkazałam a oddział wykonał.- Pierwsza piątka skieruje się na południe, ale nie dalej niż kilometr od tego miejsca. Wasza trójka pójdzie ze mną na wschód, a pozostali udadzą się na północ. Naprzód marsz.
-Przepraszam za dociekliwość pani kapitan, ale czego dokładnie szukamy? -spytał niezwykle uprzejmie -jak na agenta Hydry- chłopak może siedem lat ode mnie starszy.
-Coś mi mówi, że zaraz się dowiemy.
-Czyli idziemy na ślepo? -zapytał ktoś inny.
-Tak. -ucięłam.
Szliśmy już jakąś dobrą godzinę. Skręcaliśmy w prawo, lewo i zawracaliśmy się, a dalej nic nie znaleźliśmy.
-To jakiś obłęd! -krzyknął ten sam chłoptaś.- Krążymy w kółko przez twoje przeczucie! Marnujemy czas!
-Wierz mi: znajdziemy to.
-"To"? "To" czyli co?
-Nie wiem.
-Koniec tego! Wracamy! -zawrócił się.
-Chciałabym ci przypomnieć, że to ja dowodzę tą jednostką. Nie ty.
-Tak? To zaraz się przekonamy. -wyciągnął nóż. A wydawał się taki miły...
Rzucił nim we mnie. Na szczęście schyliłam się przez co sztylet wbił się w drzewo za mną. Gdy chłopak biegł w moją stronę skosiłam go. Podniosłam się, a ten leżał u moich stóp.
-Jeszcze jakieś wątpliwości? -spytałam i rozejrzałam po zebranych tu osobach.
Podałam rękę chłopakowi, ale ją odrzucił. Wzruszyłam ramionami, odwróciłam się i spojrzałam przed siebie. Daleko przed siebie. W zaroślach coś dostrzegłam. Ruszyłam w tamtą stronę, a reszta podążyła za mną.
-Tam. Klapa. -powiedziałam i wskazałam na miejsce niedaleko wielkiego drzewa.
Dwoje żołnierzy otworzyło ją. W środku było ciemno. Kiwnęłam głową na najbliżej stojącą tróję i weszliśmy do środka. Rozejrzałam się. W kącie zobaczyłam skuloną postać.
-A co my tu mamy. -obok mnie stał chłopak, który ośmielił mi się sprzeciwić. Serio? Znowu on?
-Zostaw ich. Bierz zapasy i idziemy.
-Nagle zmiękłaś? -powiedział ironicznie.
-Twoje nazwisko.
-Godspielt. Fryderyk Godspielt.
-Zapamiętam. -spojrzałam w jego stronę. Ruszyłam w stronę drabiny.- Weźcie zapasy i do wozu. Wasza dwója pójdzie ze mną powiadomić resztę, by wracali. -rzuciłam do stojących przy wejściu.
Nie czekaliśmy długo na nasze znalezisko. Gdy wszyscy wsiedli odpaliłam samochód i ruszyliśmy w drogę powrotną. Nie chce nic mówić, ale śmiesznie to wyglądało. Ten cały napad na schron i prowadzenie ciężarówki. Wóz pełen żołnierzy, a prowadzi go dziewczynka. Nie byłam wysoka więc tym bardziej. Usłyszałam szloch. Nie odwróciłam się ponieważ prowadziłam. Jeżdżę odpowiedzialnie, dobra? Pewnie mi się przesłyszało...
Po godzinie byliśmy w bazie. Matka przywitała mnie osobiście. Widząc wóz pełen agentów i żywności uśmiechnęła się.
-Patrol udany? -zapytała.
-Tak. -zasalutowałam.- Znaleźliśmy schron pełen zaopatrzenia.
-Spocznij. Widzę, że przywieźliście coś jeszcze. -spojrzała w stronę wozu.
Tym "czymś" była skrępowana młoda kobieta i jej dwójka dzieci. Wytrzeszczyłam oczy, a w gardle zrobiło mi się sucho. Godspielt...
-Dobra robota. -powiedziała.- Skarbie.
Nigdy mnie tak nie nazywała. Znaczy raz. Ale to była podpucha, przez co zostałam porażona prądem...
-Dziś twoje urodziny. Masz już trzynaście lat. Niedługo będziesz mogła być prawdziwym, pełno uprawnionym agentem Hydry. -wyjaśniła. Pamięta kiedy się urodziłam? To dziwne bo nie pamięta kiedy mnie wypuścić z izolatki.
-Ach, tak. Oczywiście. Dziękuję. -trochę się zaplątałam.
-Możesz udać się na spoczynek.
-Tak jest. -jeszcze raz zasalutowałam i odmaszerowałam.
Ta rodzina będzie cierpieć przeze mnie. Co zrobiłaś Katherine? Co ty zrobiłaś?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top