Rozdział III

10 miesięcy potem

John nie mógł uwierzyć, że Anna ukrywała przed nim ciążę. Mimo, iż zniknęła tamtego wieczoru on nie mógł o niej zapomnieć. Wiedział jedno: coś się zbliża, a on musiał ochronić ją i dziecko. Obiecał sobie, że ją odnajdzie. Musiał chociażby spróbować. Akurat nadarzyła się idealna okazja: niedawno znaleziona baza Hydry. Była dość duża, więc jeżeli dopisze mu szczęście to trafią na jedną z ich głównych siedzib. Nie to się jednak liczyło. Dla Johna najważniejsza była nadzieja na znalezienie w środku Anny i dziecka. Jego dziecka.

-Dobra chłopaki skupcie się! Plan jest taki: grupa A wchodzi od przodu i przyciąga ich uwagę, zróbcie to tak jakbyście chcieli naprawdę się tam wkraść. Ma być prawdziwie, ale bez przesady! Grupa B razem ze mną wchodzi od tyłu. Następnie rozdzielamy się na dwie mniejsze: moja szuka szefowej, a ta druga pomaga A. Jasne? Nie mamy na to zbyt wiele czasu, więc robimy co do nas należy i się zmywamy. Jest nas ponad sto i chciałbym aby wszyscy wrócili. Na nasze szczęście część z nich wyjechała wczoraj na patrol. Do dzieła! Powodzenia wszystkim. -krzyknął i poszedł sformować swój oddział.

-John, o nią chodzi prawda? O tą kobietę i dziecko. To nie misja osłabiająca wroga, tylko ratunkowa prawda? -zapytał jeden z najbardziej cenionych przez Kapitana ludzi: Porucznik Mariusz Zakrzewski.

-Nie chciałbym aby to się rozeszło, jasne? Mam dziecko, o którym nawet nie wiedziałem! Wiesz jakie to uczucie?

-Nie. John, ufam ci. Wszyscy ci ufamy.

-Wiem. Doceniam to.

-Zrobiło się za bardzo ckliwie, co?

-Tak. Ruszajmy już. Oddział za mną!

Maszerowali w ciszy i skupieniu. Wszyscy wiedzieli, że gra toczy się o coś więcej niż żywność i broń. Kapitan czegoś tu szukał i jeżeli to znajdzie wycofa się ze służby. Obiecał to sobie i nikt ani nic go od tej myśli nie odwiedzie.

Snajperzy oddziału B nie mieli problemu ze strażnikami. Szybko ich zdjęli i wszyscy weszli do środka.

-Dobra, tu się rozdzielamy! Porucznik i wasza siódemka idzie ze mną, reszta uwalnia grupę dywersyjną i idzie do magazynów.

Ruszyli w "ważną" stronę ośrodka. Nie wiedział czego szukał, ale jeżeli to znajdzie to będzie wiedział. Znalazł to. Znalazł JĄ. Biegła z bronią w ręku. Była wolniejsza i osłabiona. Po chwili Kapitan zobaczył dlaczego. W prowizorycznym nosidełku spało, jakby nigdy nic, małe dziecko.

-Biegnijcie za nimi! Ja ją dogonię! -krzyknął i rozpoczął pościg.

Anna wbiegła do sali operacyjnej. To jedyne bezpieczne pomieszczenie. Młody i nie-aż-tak-brzydki wówczas Armin Zola stał skołowany.

-Co się dzieje? -zapytał.

-Zaatakowali nas! Nie dajemy rady. Jest nas za mało. Musimy się--

-Anna! -przerwał jej lekko zdyszany John.

-Co? Jak ty tu... -otworzyła z przerażenia oczy.

-Musimy porozmawiać... Czemu? Czemu nie powiadomiłaś mnie o dziecku? Dlaczego tak nagle zniknęłaś? Czy ono jest zdrowe? -miał tysiąc pytań.

-John ja... -zawahała się. Tęskniła za nim i chciała stworzyć z nim normalną rodzinę. Jednak Hydra nigdy by na to nie pozwoliła, ponieważ Hydra nie zapomina.- To dziewczynka. -odezwała się i uchyliła kawałek tkaniny.- Jest silna i czeka ją wielka przyszłość. Zostanie najlepszym zabójcą Hydry i nikt nie przeżyje z nią spotkania. Będzie kimś wielkim. Zobaczysz. Własnoręcznie tego dopilnuję. My...

-Nie. Nie pozwolę aby moja córka wyrosła na potwora! -kobieta nie zdążyła zareagować, a mężczyzna już biegł z dzieckiem w rękach w stronę wyjścia.

-Anno łap go! Ona jest mi potrzebna! -krzyknął doktor.

-John! Nie! -łzy zaczęły jej lecieć po policzkach. Bądź co bądź, ale to było jej dziecko. Kochała je, na swój dziwny i nikomu normalnemu niezrozumiały sposób, ale kochała. Była matką, a każda matka oddałaby życie za swoje dziecko.

John wybiegł co sił w nogach przed budynek, gdzie czekały już samochody. Szybko wsiadł do jednego i czym prędzej stamtąd odjechali. Czekało ich pięć godzin drogi. Wszyscy byli wykończeni. Szczególnie on. Wiedział, że teraz wszystko będzie wyglądać inaczej. Mimo, iż wciąż miał to dziwne przeczucie katastrofy, to teraz nic nie mogło zmącić jego szczęścia. Miał ją przy sobie. Będzie bezpieczna.

-Nie pozwolę aby ktoś cię kiedykolwiek skrzywdził. Obiecuję. -przytulił córeczkę.

-John, co tam masz? -zapytał Porucznik Mariusz- Czy to... ona... To twoja córka?

-Tak. -uśmiechnął się Kapitan.

-Jest śliczna. -powiedział ktoś w wozie.

-Podobna do ciebie. -odezwał się ktoś inny.

-Będzie miała wspaniałego ojca. -kiwnął z uznaniem żołnierz siedzący naprzeciwko.

-Jak się nazywa? -spytał pan Zakrzewski.

-Co powiecie na Katherine? To piękne angielskie imię. Oznacza "czysty". Taka będzie, bez skazy.

-Mi tam się podoba. -powiedział jak zawsze stoicki Mariusz.

Podczas, gdy u ojca sprawy miały się cudownie u matki było odwrotnie. Po tym incydencie stała się jeszcze bardziej żądna krwi, nieobliczalna. Zaczęła wariować.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top