Rozdział 23
Annabelle
Śniadanie zjedliśmy w ciszy. Raphael co jakiś czas marszczył lekko brwi, więc wiedziałam, że zawzięcie o czymś myśli. Nie chciałam pytać co chodzi po jego głowie, bo jeśli będzie chciał, sam mi powie. Zwyczajnie nie chciałam naciskać. Gdy włożyliśmy naczynia do zmywarki, chwycił mnie za dłoń i pociągnął w stronę schodów. Nie miałam pojęcia gdzie idziemy i po co. Na piętrze otworzył drzwi swojego gabinetu. Weszłam pierwsza i usiadłam na fotelu przy biurku, a on po drugiej stronie. Skoro już tutaj mnie przyprowadził, rozmowa z pewnością będzie ważna.
- Tutaj nikt nie będzie nam przeszkadzał.
Rzucił, a ja miałam ochotę się zaśmiać, bo nikogo poza nami nie było w tym domu. Zamiast tego kiwnęłam lekko głową.
- Ceremonia będzie zwyczajna, tylko to sygnety będą zastępować obrączki. Ja będę miał grawer z pierwszą literą twojego imienia, ty z pierwszą literą mojego imienia.
Momentalnie spojrzałam na swoje dłonie. Nigdy wcześniej nie nosiłam pierścionków. Tym bardziej pokaźnych sygnetów. Czy się do nich przyzwyczaję?
- Po ceremonii, od razu nastąpi przysięga krwi. Gdy do Casa Nostra wchodzi kolejny, zwykły żołnierz, wystarczy nakłucie palca wskazującego dłoni, w której trzyma broń. Ale w twoim przypadku to nie wystarczy. Zostaniesz żoną Capo. Będę musiał naciąć ci wewnętrzną stronę prawej dłoni. Dopiero gdy twoja dłoń, będzie brudna od krwi, odbijesz odcisk w księdze, podpiszesz się i założę ci kolejny sygnet, na wskazujący palec prawej dłoni.
Wytłumaczył spokojnie bym wszystko zrozumiała. Natychmiast odwróciłam prawą dłoń wierzchem do góry i spojrzałam na niego wciąż niedowierzając.
- Powiedz, że żartujesz.
Pokręcił głową na boki, dając mi do zrozumienia, że nie żartuje.
- Odcisk zrobisz na moim odcisku, który już jest w księdze.
Zmarszczyłam brwi.
- Dlaczego nie na osobnej kartce?
Zapytałam.
- Będziemy małżeństwem i też podpiszesz się moim nazwiskiem. Gdybym umarł, to ty przejmujesz władzę nad Casa Nostra. Gdyby odcisk był w innym miejscu, nawet ci co byli na ślubie, mogliby podważyć twoje stanowisko. A księga jest księgą. To co jest w niej zawarte, jest niepodważalne.
Cyrk na kółkach. Po prostu cyrk.
- To…
Odchrząknęłam lekko.
- Może nie umieraj zbyt szybko, tak na wszelki wypadek, co? Albo chociaż mnie uprzedź, jakbyś miał zamiar gryźć ziemię wcześniej, niż przed wbiciem przynajmniej sześćdziesiątki.
Przytaknął lekko.
- Nie umrę, ale tak na wszelki wypadek, chcę żebyś wiedziała, że nikt nie będzie miał prawa tego pod…
- Przestań mówić o śmierci. Dopiero mamy wziąć ślub, a ty już do grobu się szykujesz.
Przerwałam mu od razu. Nie miałam pojęcia dlaczego, ale ta rozmowa zdecydowanie mi się nie podobała, zeszła na te złe tory. Rozsiadł się wygodnie i nawilżył językiem usta.
- Na ślubie będą wszyscy członkowie rady i ich rodziny. Nie wszystkich Romeo lubi, więc proponuję zamknąć go w domu, na ten czas, albo założyć mu obrożę.
W tym momencie miałam ochotę wstać i mu kark skręcić.
- Rozmawialiśmy na ten temat. Nie chcę by miał założoną obrożę. A skoro ten wilk, kogoś nie lubi, to musi mieć powo…
- A ja nie chcę rzezi na ślubie.
Powiedział pewnie.
- A jeśli powiem, że będę go kontrolować?
Próbowałam go przekonać, ale na marne.
- To pieprzony wilk, nie pies, którego można tak łatwo oswoić.
Prychnęłam.
- Można, ale trzeba chcieć. Poza tym, polubił mnie i wiem, że się posłucha. Nie jest głupi. I nadal utrzymuje, że musi mieć powody, by chcieć kogoś zagryźć. Proste, logiczne. Jak ty za kimś nie przepadasz, zapewne też masz ochotę strzelić mu kulkę między oczy.
Zacisnął szczękę. Widziałam jak się denerwuje, ale nie pozwolę zamknąć Romeo w domu czy założyć mu obrożę.
- Żyłka ci zaraz pęknie, więc się uspokój. Porozmawiam z nim i…
- Zrobisz jak uważasz, ale wiedz, że jeśli zaatakuje, oni nie będą na nic patrzeć tylko go zabiją.
Wiedziałam, że mówi poważnie i wolałam nie ciągnąć już tego tematu. Niepotrzebnie wyjdzie z tej rozmowy kłótnia.
- Przemyślę.
Odpowiedziałam tylko.
- Masz już wszystko na ślub już czy jeszcze czegoś potrzebujesz?
Zmienił temat i dobrze.
- Suknia, buty i biżuteria jest. Nie ukrywam, że to ważny dzień i…
Nie pozwolił mi dokończyć.
- Załatwię najlepszą makijażystkę, kosmetyczkę i fryzjerkę.
Mogłabym to zrobić sama, ale nie miałam żadnych pieniędzy i jego nazwiska. A to głównie jego nazwisko robiło robotę. Chyba wszyscy wiedzieli kim jest Raphael Barricelli i ile może, dlatego mu nie odmawiali.
- Dziękuję.
Wyciągnął telefon i zaczął coś na nim stukać. Gdy skończył odłożył urządzenie na biurko i wrócił do mnie wzrokiem.
- Wysłałem ci numer Beatrice. Możesz ją zaprosić, jeśli będzie chciała przylecieć, wyśle po nią samolot i jednego z moich ludzi.
Uśmiechnęłam się delikatnie na jego słowa. To było miłe. Fakt faktem, nie spodziewałam się, że Beatrice się zgodzi i wyjdzie ze swojej nory, ale to i tak było miłe, jednak wolałam porozmawiać o czymś innym.
- Już któryś raz wspominasz o swoich ludziach, ale żadnego z nich tutaj nie widziałam… Myślałam, że tacy ludzie jak ty mają ochronę dwadzieścia cztery na siedem.
Poza Carlo nie było tutaj nikogo i byłam wręcz tego pewna.
- Za dnia się nie pokazują, bo wiedzą, że jestem w stanie sam się ochronić. Poza tym, każda szyba w tym domu jest kuloodporna. Moja posiadłość ciągnie się przez kilometr, my jesteśmy tutaj, oni po drugiej stronie.
W szoku otworzyłam usta.
- Że słucham?
Otworzył i włączył laptop. Zaczął coś grzebać, odwrócił go w moją stronę. Włączył widok z kamer całej posiadłości. Faktycznie po drugiej stronie była brama wjazdowa i drugi budynek, ale on przypominał bardziej wielką hale niż dom.
- Tutaj siedzą za dnia i zwykle trenują gdy nic się nie dzieje. W nocy chodzą po posiadłości i mają wszystko pod kontrolą.
- To dlaczego my trenujemy w ogrodzie, skoro tam masz cały sprzęt?
Wziął głęboki oddech i oparł się o krzesło.
- Bo nie chcę się afiszować i się tobą chwalić. Nie chodzi o to, że nie chce by się o tobie dowiedzieli, bo dowiedzą się już w piątek, ale niektórzy z nich, wcześniej pracowali dla mojego ojca i wiem, że mu donoszą. Dlatego do czasu ceremonii, wolę żebyś została dla nich znakiem zapytania.
Tym razem nie wytrzymałam i się zaśmiałam.
- Przepraszam, że to powiem, ale gdy zapytałam o twojego ojca, odpłynąłeś na chwilę, więc domyślam się, że jest skurwysynem, tak jak Alessandro. Twoi ludzie donoszą mu, a ty wciąż się upierasz, żeby Romeo nosił obrożę. Dam sobie rękę uciąć, że to wobec nich był agresywny.
Celowo położyłam dłoń na biurku, by wiedział, że mówię poważnie i może ciąć jeśli się mylę. Myślałam, że się wkurzy, ale on zamknął laptop, przesunął urządzenie na bok, oparł dłonie na biurku i pochylił się w moją stronę.
- Muszę gdzieś sobie zapisać, by nie umrzeć zbyt szybko.
Zmarszczyłam zdezorientowana brwi. Co ma piernik do wiatraka?
- Dlaczego?
- Bo śmiało mogę stwierdzić, że mając odpowiednią władzę i możliwości, jesteś w stanie wybić przynajmniej połowę Casa Nostra.
Powiedział pewnie. Położyłam drugą dłoń na biurku i pochyliłam się w podobny sposób co on, więc dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów. Nie miałam pojęcia skąd wzięła się mój przypływ odwagi, ale wypaliłam:
- Jeśli umrzesz z rąk kogoś z Casa Nostra, wybije ich wszystkich. Razem z Romeo.
Uniósł lekko brew.
- Dlaczego?
- Bo strata mojej bezpiecznej osoby, będzie czymś znacznie więcej niż tylko stratą. Będzie czymś, z czym nie będę potrafiła żyć. Czymś, co popchnie mnie do czynów, o których nigdy wcześniej nawet bym nie pomyślała. Byłaby konsekwencją, ale to inni by ją ponieśli.
Świadomość, że to on jest moją bezpieczną osobą, bezpiecznym miejscem, dała mi nadzieję. Nadzieję na nienormalnie normalne życie u jego boku, być może też na uczucia. Bo życie w Mafii również nie może być zwyczajne, ale też z pewnością nie jest porównywalne do życia Florence razem z Alessandro. Tym bardziej jeśli należy się do Raphaela Barricelli.
Wiedziałam, że jeśli coś mu się stanie, zbiorę resztki sił, bo skoro dotarłam aż tutaj, wiem, że gdzieś ta siła jest schowana. Zemszczę się na każdym, tak jak on swoimi rękoma zemścił się na moich oprawcach. Być może to był impuls, przypływ nagłego poczucia siły, że gdyby coś mu się stało, to byłabym w stanie pozbyć się każdego kto miałby coś wspólnego z jego śmiercią. Ale zaczął o niej mówić, o swojej śmierci, tak jakby tego chciał, czy wiedział, że to nastąpi. A ja nie czułam strachu, nie bałam się, że mogłoby go zabraknąć. To uczucie było dziwne, tak jakby ktoś sięgnął po moje serce, ale czekał na odpowiednią chwilę, by je wyrwać.
Raphael chyba nie spodziewał się takich słów. Nawet nie drgnął. Po prostu siedział w tej samej pozycji i patrzył w moje oczy. Zjechałam wzrokiem na jego usta. To normalne, że znów miałam ochotę go pocałować? Tym bardziej w takiej chwili? Chciałam by znów odebrał mi oddech. I jakby czytał mi w myślach, położył dłoń na moim karku i wpił się w moje usta. Natychmiast zaczęłam odwzajemniać pocałunek, starałam się nadążyć za jego tempem. Chciałam być jeszcze bliżej niego, dlatego nie odrywając się od jego warg, weszłam na czworakach na biurko, zeszłam dopiero będąc po jego stronie i usiadłam na jego udach. Położył dłonie na moich biodrach i przysunął mnie jeszcze bliżej siebie. Wplotłam palce w jego włosy. Czułam narastające podniecenie. Poruszyłam biodrami, chciałam znacznie więcej jego dotyku. Zaplusował pode mną i docisnął mnie do swojego twardego krocza, ale zaraz po tym mnie puścił i oderwał się od moich ust.
- Dwa dni, Belle. Tylko o tyle cię proszę.
Wysapał wyraźnie podniecony. Przytaknęłam lekko, bo co miałam zrobić? Nawet jak będę błagać i tak mnie nie dotknie. Gdy uspokoiłam oddech, bez słowa zeszłam z jego kolan i wyszłam z gabinetu. Musiałam się w końcu ubrać. I trochę ochłonąć.
Sytuacja wygląda następująco: mój mały człowiek, chyba rezygnuje z drzemek, więc nie wiem czy dam radę wam wstawiać codziennie rozdziały, bo odejdzie mi godzina pisania i zostaną tylko wieczory, gdy już wszyscy śpią. Jeśli drzemki będą - będą też codziennie rozdziały. Jeśli z nich zrezygnuje, myślę, że rozdziały będą co dwa dni.❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top