Rozdział 7
Raphael
Dziś jest wieczór podczas którego zostanę Capo, a Lorenzo Barricelli straci władzę. Wiedziałem, że nie wszyscy byli z tego zadowoleni, ale to było konieczne, czy tego chcieli czy nie. Dokładnie dziś mam trzydzieści lat i dziś przejmuję Casa Nostra. Siedziałem u szczytu wielkiego stołu i patrzyłem na ludzi, których od dziecka doskonale znałem. Większość z nich fałszywych i ślepo idących za moim ojcem. Podniosłem się, reszta mężczyzn wstała zaraz po mnie. Chwyciłem sztylet który leżał na blacie. Zacisnąłem prawą dłoń na ostrzu. Patrzyłem przed siebie, gdy sunąłem wolno dłonią i rozciąłem jej wewnętrzną stronę. Po chwili krew zajęła całą dłoń, otworzyłem ją i docisnąłem do pustej strony księgi. Odłożyłem sztylet. Pochyliłem się, chwyciłem długopis i podpisałem:
Raphael Barricelli.
Wyprostowałem się. Otworzyłem czarne pudełko i wyciągnąłem z niego sygnet z literą C. Nie przejmując się tym, że z rany ciągle wypływa krew, założyłem go na palec wskazujący prawej ręki. Wszyscy zebrani, włącznie z moim ojcem, chwycili kielichy z winem i unieśli do góry.
- Raphael Barricelli. Capo, Casa Nostra!
Wykrzyczeli wspólnie i przechylili kielichy, pijąc ich zawartość.
- Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy.
Odezwałem się gdy każdy odłożył kielich na miejsce. Skłamałem. Gdybym mógł, nie widywał bym się z nimi wcale. Było kilka wyjątków, którzy naprawdę mnie szanowali i mnie popierali we wszystkim, ale od większości z nich, nigdy nie dostałem tego szacunku. Bo byłem tym drugim.
- Obowiązki wzywają.
Dodałem, po czym ruszyłem do wyjścia. Miałem dość tego cyrku i sztucznych uśmiechów z ich strony. Kątem oka widziałem męska sylwetkę, która szła z metr za mną. Do tej pory, Carlo szedł obok mnie, był moją prawą ręką. A w momencie, gdy zostałem Capo, on zawsze musi być za mną. Byłem pewien, że wie, że nie pasuje mi to, mimo że nigdy mu tego nie powiedziałem i zapewne nie powiem. Znał mnie na wylot. Lepiej niż ktokolwiek inny.
Wyszliśmy z budynku i ruszyliśmy do auta, w którym czekał jeden z moich żołnierzy. Dziś robił za kierowcę. Nigdy nie miałem problemu by wsiąść za kierownicę, ale tego wieczoru było to konieczne, by ktoś inny prowadził. Tak po prostu, dla zasady. Razem z Riccio wsiedliśmy na tylne siedzenia.
- Ruszaj.
Odezwałem się jak tylko zamknąłem drzwi auta. Carlo nigdy nie odzywał się w towarzystwie podwładnych, gdy nie było to konieczne. Wiedział, że nie wszystkim ufam, bo część z nich wcześniej pracowała dla Lorenzo. Właściwie nigdy nie dali mi powodów, bym im nie ufał, ale po prostu już taki byłem. Wszystko co było związane z moim ojcem, było śliskie, jak on sam.
Po paru minutach drogi, w końcu zatrzymaliśmy się na dużym podjeździe. Razem z Carlo wyszliśmy z auta, a kierowca pojechał zaparkować samochód do garażu. Wszedłem do domu. Poszedłem na piętro do swojej sypialni. Ściągnąłem marynarkę i skierowałem się do połączonej z pokojem łazienki. Podwinąłem rękawy koszuli, wyciągnąłem apteczkę z szafki i opatrzyłem dłoń. Wystarczyło polać płynem do dezynfekcji i zawiązać bandażem, chociaż zapewne niejeden lekarz stwierdziłby, że trzeba to zszyć. Wróciłem do pokoju. Usiadłem na ławce, która stała przed fortepianem i zacząłem grać.
Obiecałem sobie, że to będzie pierwsza rzecz jaką zrobię po zostaniu Capo. Ojciec zawsze powtarzał, że gra na fortepianie czyni mnie słabym, mimo że nie raz udowodniłem swoją siłę. Ja. Nie mój brat, który zdechł, ale nie gryzie piachu.
Przez melodię, nie słyszałem pukania do drzwi. Dopiero gdy Riccio stanął obok fortepianu, zorientowałem się, że przyszedł. Wiedziałem, że już pierwszego wieczoru nie odpuści i będzie musiał powiedzieć swoje, ale ja byłem na to przygotowany. Przestałem grać, tym samym pozwalając mu dojść mu do słowa.
- Dobrze wiesz, że nie będą cię szanować tak jakbyś chciał, jeśli nie będziesz miał żony, która da ci następcę. A żadna, zwykła kobieta nie wejdzie dobrowolnie do Casa Nostra.
Zaczął przechodząc od razu do rzeczy. I dobrze. Nie lubiłem podchodów. Kiwnąłem głową w geście zgody. Doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Rada Casa Nostra, liczy na to, że poślubię córkę jednego z nich. Ale to nie wchodziło w grę. Susana była pierdolnięta i to nie w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Miała niezdrową obsesję na moim punkcie. Może nigdy nie powiedziałem jasno, że jej nie poślubię, ale też nie powiedziałem, że to zrobię. Ale kobiety z normalnego świata, są za słabe na mój świat. A zostać żoną Capo, nie może kobieta, która boi się zabić chociażby muchę. Może jeśli znalazłaby się jakaś odważna, to i tak zrezygnuje, gdy dowie się, że ma wejść do Casa Nostra, do mafii. Te opcje nie wchodziły w grę, bo z góry byłem na przegranej pozycji. Ale wiedziałem, że jeśli faktycznie będę miał kobietę, oni odpuszczą i będą patrzeć na mnie zupełnie inaczej. A temat ślubu, z pewnością będzie poruszony na kolejnym spotkaniu, bo już powinienem mieć kobietę, która towarzyszyłaby mi w momencie “mianowania” na Capo.
Ale wiedziałem co się dzieje w Rzymie, że tam sprzedają kobiety. Casa Nostra nigdy tego nie popierała, ale nie wchodziliśmy im w drogę, bo oni nie wchodzili nam. I tak jak upierałem się, że nigdy moja noga tam nie stanie, tak teraz nie miałem innego wyjścia.
- Wiem, dlatego ją sobie kupię.
Powiedziałem pewnie, a Carlo się zaśmiał, sądząc, że żartuje, ale ja nie żartowałem. Nigdy nie żartowałem. Mogłem pomijać prawdę, kłamać, ale nie żartować. Uniosłem brew, czekając aż skończy. Dopiero gdy zobaczył moją minę, faktycznie przestał.
- Casa Nostra nie popiera tego, co tam się dzieje. Doskonale o tym wiesz. A ty chcesz tam tak po prostu jechać i kupić sobie żonę?
Przytaknąłem. Miał mnie za idiotę czy sam nim był? Przecież doskonale o tym wiedziałem i przed chwilą powiedziałem, że kupię sobie żonę, czego on nie zrozumiał?
- Jeśli się dowiedzą, gówno będziesz miał, a nie szacunek.
- Czyżby? Wiemy jak oni działają. Każda kobieta jest badana, dostanę papiery na jej temat. Będę wiedział o niej wszystko. A gdy już będzie moja, wystarczy ją wyszkolić, by potrafiła się obronić. Co w tym trudnego?
Znów się zaśmiał, tym razem bez krzty wesołości.
- Nie chodzi o nią, a o fakt, że ją kupisz, Raphael. To nijak ma się z naszymi zasadami.
Naprawdę robił ze mnie głupca. Wstałem i stanąłem przed nim, zaznaczając tym, że to ja mam władzę.
- Jednym z punktów przysięgi krwi, jest by nie wykorzystywać prostytucji. Nie wykorzystuję. Nie ma wspomniane nic, o kupnie kobiety na stałe, dla swoich korzyści. Jest mi potrzebna tylko po to, by zostać moją żoną i dać mi syna. Nic więcej.
Carlo prychnął. Gdyby to zrobił inny z moich ludzi, z pewnością leżałby już martwy, ale Carlo lubił sobie pozwalać, bo wiedział, że nic mu nie zrobię. Nie zastąpie go, bo nie ufam nikomu tak jak jemu. Fakt, nigdy nie korzystałem z prostytutek, ale jeśli jakaś przypadkowa kobieta była chętna, nie odmawiałem.
- Naprawdę masz na wszystko wytłumaczenie.
Minął mnie i ruszył w stronę drzwi.
- Daj znać kiedy jest aukcja, zorganizuje wszystko by dotrzeć do Rzymu na czas.
Rzucił na odchodne i wyszedł, zostawiając mnie samego. Sam to załatwię. Trzymałem się naszych zasad, karałem tych, którzy tego nie robili. Carlo dobrze wiedział, że nie mam czasu na użeranie się z kobietą, ale może uznał, że dawno nie zszedłem do piwnic, bo nie miałem po co, więc potrzebuję rozrywki. Przejechałem dłonią po twarzy. Wyszedłem na balkon i wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów. Wsunąłem jednego do ust i odpaliłem. Wyciągnąłem również telefon. Wybrałem numer do Antonio. Odebrał przy ostatnim połączeniu.
- Czego?! Zajęty jestem.
Wypalił zapewne nie zdając sobie sprawy z kim rozmawia.
- Raphael Barricelli. Wpisz mnie na listę kupców najbliższej aukcji.
Chwila ciszy.
- Przepraszam panie Barricelli, nie wiedziałem, że to pan.
Oczywiście, że nie wiedział. Gdyby tak było to byłby znacznie milszy. Nie wchodziliśmy sobie w drogę, ale on się mnie bał. Zapewne gdybym miał wcześniej władzę i gdyby nie fakt, że on “pracuje” w Rzymie, a ja siedzę na Sycylii, już dawno zrobiłbym z nim porządek. Nie podobała mi się ta jego “firma”, ale nie miałem podstaw by go odjebać, skoro nie ruszał naszych kobiet i turystów. Poza tym, mój ojciec też nie palił się, żeby coś z nimi zrobić. A jeśli on do tej pory nic z nimi nie zrobił, w tym przypadku niekoniecznie rada może mnie poprzeć.
- Kiedy najbliższa aukcja?
Zapytałem.
-Jutro wieczorem. O godzinie dwudziestej dziewczyny zaczną się prezentować, od godziny dziewiętnastej trzydzieści można już zajmować swoje loże. Wyślę panu adres.
- Czekam.
Rozłączyłem się. Zgasiłem papierosa w popielniczce i wszedłem do środka. Oparłem się o fortepian, napisałem wiadomość do Carlo, z informacjami na temat aukcji i lotu który planowałem. Napisałem również do pilota prywatnego samolotu, że jutro ma być na pasie startowym o godzinie osiemnastej. Lot z Sycylii do Rzymu trwał godzinę, a ja nie miałem zamiaru siedzieć tam dłużej niż było to konieczne. Aukcja i powrót do domu. Bez zbędnych “wakacji”. Riccio nie odpisał, ale dostałem SMSa od Bruce z adresem. Odepchnąłem się od instrumentu, rzuciłem telefon na łóżko i ruszyłem do łazienki. Rozebrałem się, wszedłem pod prysznic i włączyłem letnią wodę. Pora zacząć dalej grać w grę, którą mój ojciec zawsze chciał wygrać, ale od tej pory i ja będę grał nieczysto. Na swoich zasadach. Wyłączyłem wodę, wyszedłem z kabiny i owinalem się w pasie ręcznikiem. Ruszyłem do garderoby, po drodze orientując się, że dioda mojego telefonu miga. Podszedłem do łóżka i sięgnąłem po urządzenie. Odblokowałem i odczytałem wiadomość od Susany.
Susana Favaro: Zapewne świętujesz. Może potrzebujesz towarzystwa?
Gdybym mógł, to wyłączył bym telefon, bo wiedziałem, że zapewne nie da mi spokoju. Ale nie mogłem. Dlatego postanowiłem dać jej jasno do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany.
Ja: Nawet jeśli bym go potrzebował, z pewnością byłabyś ostatnią kobietą do której bym się odezwał.
Odpisałem, wiedząc, że będzie czuła się urażona i odpuści na jakiś czas. Na jakiś czas, nie na zawsze. Bo była nienormalna. Czasami zastanawiałem się, czy stary Favaro nie upuścił jej gdy była mała. Może zrobiła to jej matka, która do tej pory jest wielką tajemnicą? Ponoć to była przypadkowa kobieta, która oddała mu dziecko w dniu narodzin. Cholera wie, ale nie miałem zamiaru spędzić z nią chociażby minuty, bez faktycznej konieczności.
Rozdział miał trochę wam naświetlić, jak wygląda świat Raphaela, ale i tak nie wiecie wszystkiego. Raphael też ma swoje ciemne strony.😈 Podoba wam się?🤔
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top