Rozdział 38
"love is gonna kill us - david kushner"
Tak dla tych co lubią większe emocje.
Annabelle
Zazwyczaj jest tak, że gdy na coś czekamy, czas się ciągnie niesamowicie, ale tym razem miałam wrażenie, że pędzi jak szalony. Zdążyliśmy tylko zrobić i zjeść obiad. Z racji, że musieliśmy wyjechać przynajmniej pół godziny wcześniej, poszłam się naszykować. Nie chciałam być gotowa na styk. Raphael uznał, że jemu wystarczy tylko zmiana koszuli z białej na czarną, więc zaszył się w gabinecie. Ja poszłam wziąć prysznic, bo źdźbła trawy weszły mi pomiędzy włosy i musiałam je ogarnąć, a wiedziałam, że chwilę mi to zajmie. Gdy doprowadziłam się do porządku, ubrałam czarny, prosty, elegancki kombinezon, a włosy zostawiłam naturalnie pofalowane. Nałożyłam na twarz nowy makijaż i założyłam szpilki na stopy. Myślałam, że zostało nam jeszcze trochę czasu, jednak zaraz musieliśmy wyjeżdżać.
Spojrzałam na Romeo, który siedział w sypialni i westchnęłam.
- Musisz zostać, przyjacielu. Za niedługo wrócimy.
Pocałowałam jego głowę i poszłam do Raphaela, który wciąż siedział w biurze. Niby wszystko sobie wyjaśniliśmy, przynajmniej tak mi się wydawało, ale on i tak był jakiś dziwny. Jakby zdystansował się przez to, że miałam inne zdanie od niego. Weszłam do środka. Siedział za biurkiem, już ubrany w czarną koszulę. W dłońmi obracał telefon, który zaczął dzwonić. Spojrzał na wyświetlacz i się rozłączył.
- Kto to?
Zapytałam, a on uniósł komórkę.
- Beatrice się do mnie dobija, ale naprawdę nie mam siły dziś z nią rozmawiać.
Nie miałam pojęcia, czego chciałaby Beatrice, ale uznałam, że to może poczekać. Przecież do jutra nic się nie stanie.
- Napisz jej wiadomość, że jutro zadzwonisz i po problemie, inaczej nie odpuści.
Wzruszyłam lekko ramionami. Wątpiłam by było to coś ważnego, bo co mogłoby być? Może po prostu im czegoś brakło? Albo zdecydowała się wyjść i chciałaby o tym porozmawiać? Cholera wie, ale mogło to poczekać. Raphael kiwnął głową i napisał jej SMSa. Wyciszył telefon i odłożył na biurko. Wstał i podszedł do mnie. Zmarszczyłam lekko brwi.
- Nie masz zamiaru go wziąć ze sobą?
Od razu zaprzeczył ruchem głowy. Położył dłoń na moich lędźwiach i naparł na nie, przez co ruszyliśmy do wyjścia.
- Nie. Na pogrzebie mają być wszyscy, poza tym, to pogrzeb, więc nie będzie mi potrzebny. A chyba muszę naprawdę odpocząć od ciągłych telefonów.
Wytłumaczył spokojnie. Miał rację. Ostatnio ciągle coś się działo albo ktoś non stop dzwonił, a te półtora dnia odpoczynku przed spotkaniem z radą, nie było właściwie odpoczynkiem, gdzie cały czas gdzieś towarzyszył nam stres, związany z ich decyzją. Poza tym, mój telefon również został w domu, bo po co miałam go brać, skoro jedyne kontakty jakie w nim mam to Raphael i Carlo, a oboje mają być razem ze mną.
Wsiedliśmy do samochodu. Ricci już czekał na podjeździe w swoim samochodzie by móc ruszyć za nami. Tym nie byłam zaskoczona, ale gdy minęliśmy bramę, od razu dołączyło do nas kilka innych samochodów, przez co byłam zdezorientowana.
- To Soldato. Ci z drugiego końca posiadłości. Na takich pogrzebach jak ten, są wszyscy członkowie Cosa Nostra, nawet ci najmniej ważni.
Odezwał się Raphael. Chyba musiał widzieć moje zmieszanie, na widok tylu samochodów. Obstawa lepsza niż ma papież czy prezydent.
Resztę drogi pokonaliśmy w ciszy. Byliśmy na miejscu parę minut wcześniej, ale zanim wszyscy się zbiorą, to pewnie chwilę potrwa. Raphael wyszedł z auta, jak tylko zaparkował i otworzył mi drzwi. Wyszłam od razu i też natychmiast dołączył do nas Carlo, a reszta żołnierzy już szła do grobu, przy którym miał odbyć się pochówek. Żadne z nas nic nie powiedziało, po prostu szliśmy za nimi. Raphael się nie spieszył. Szedł tak, jakby był na spacerze, a nie szedł na pogrzeb. Ricci co chwilę na niego zerkał, jakby chciał mieć pewność, że Raphael się nie wycofa. Ale nawet jakby chciał to zrobić, to będę starać się przemówić mu do rozsądku, bo jeśli wycofałby się teraz, to jakby to wyglądało dla niego, jako Capo?
Im byliśmy bliżej, tym bardziej nie mogłam wyjść z podziwu, ile ludzi liczy Cosa Nostra. Nie byli sami mężczyźni, a były też kobiety, więc to pewnie ich żony. Każdy ubrany na czarno, przez co zlewali się w jedną czarną plamę. I za cholerę nie wiedziałam, skąd Raphael mógł mieć pewność, że są tutaj wszyscy. Łatwo się zgubić w tym tłumie, a co dopiero kogoś znaleźć. Ale my nie wchodziliśmy w ten tłum. Ludzie zebrali się po jednej stronie grobu, do którego miały być włożone prochy Lorenzo, a my z drugiej strony. Nie wiedząc dlaczego, ale zaczęłam czuć dziwny niepokój, zdając sobie sprawę, że nasza trójka jako jedyna jest tak widoczna, w tak dużej i otwartej przestrzeni. Ale chyba zaczęłam wariować, bo co mogłoby się stać na pogrzebie? Poza tym samo słowo pogrzeb, nie jest przyjemne, biorąc pod uwagę, że jest związane ze śmiercią.
Jak tylko wszystko się zaczęło, Raphael chwycił moją dłoń i splótł nasze palce. Miałam ochotę się uśmiechnąć, jednak tego nie zrobiłam, bo na takiej uroczystości nie wypada.
Wszyscy byli cicho. Jedyną osobą, która cokolwiek mówiła, był ksiądz. Nikt nie płakał, nikt nie szlochał. Nikt nie tęsknił za Lorenzo, ale i tak każdy miał grobową minę. Nikt nie miał chociażby kwiatka, ale każdy miał okulary przeciwsłoneczne na nosie, mimo że dziś było pochmurno i zapowiadało się na deszcz. Wydawało mi się, że każdy był pogrążony w swoich myślach, ale nie krążyły one koło starego Barricelli. Może zastanawiali się, co zjedzą dzisiaj na kolację? A może zastanawiali się, co oni właściwie tutaj robią? Niektóre z kobiet namiętnie oglądały swoje paznokcie, więc zapewne zastanawiały się, na jaki kolor tym razem je pomalować. A ja? Ja po prostu stałam i obserwowałam wszystkich. Raphael również, bo nie opuścił głowy nawet na chwilę.
W miejscu pochówku nie było dużej dziury na trumnę, a mały prostokątny murek, do którego miała być włożona urna. Zapewne miała zostać zalana betonem i dopiero na to położona tablica z danymi zmarłego. Chciało mi się śmiać, bo koniec końców i tak Lorenzo trafi w beton. Tak jak chciał Raphael, więc on, decydując się na kremację, wiedział co robi.
Pod koniec ceremonii jeden z mężczyzn, który stał przy kapłanie, wziął urnę w dłonie i włożył do otworu. Jeszcze chwila i będziemy mogli iść.
Wzięłam głęboki oddech, bo duchowny na sam koniec wymyślił sobie minutę ciszy, żeby każdy z nas tą minutę wykorzystał na refleksję. Nie by by czcić zmarłego, a by pomyśleć o życiu.
Nie myślałam, a ta minuta wydawała się nie mieć końca i trwać wieczność. Tą minutę, nie przerwał ksiądz, a strzały pistoletów dochodzące z jednej z dróg w środku cmentarza.
Zaczęło robić się zamieszanie. Jedni zaczęli uciekać, drudzy odpierać atak. Ale tamci, nie celowali w nich, a w nas. We mnie, w Raphaela i w Carlo, bo stał obok. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Nie miałam przy sobie broni, by chociaż spróbować strzelić. Raphael objął mnie jedną ręką i przesunął bym stała za nim. Ricci poszedł do przodu, a ja po prostu stałam jak ten kołek, nie potrafiąc się ruszyć. Próbowałam dostrzec, skąd dokładnie strzelają, ale plecy Raphaela mi to uniemożliwiały. Oddawał strzały, jeden po drugim. Byłam przerażona, słaba i nieprzydatna.
W końcu strzały ucichły. Mignęło mi się tylko kilka czarnych samochodów, które wyjeżdżały z cmentarza i nie były one nasze, nie było rejestracji.
Czekałam aż Raphael się do mnie odwróci, powie, że już po wszystkim, ale zamiast tego, opuścił rękę i upadł na dwa kolana, przez co serce podeszło mi do gardła.
Nie, nie, nie.
Natychmiast znalazłam się przed nim. Moje nogi odmówiły posłuszeństwa, gdy zobaczyłam jego koszulę, przesiąkniętą krwią. Upadłam przed nim. Do moich oczu napłynęły łzy, a po policzkach płynąć ich wodospad. Patrzył na mnie tymi swoimi brązowymi oczami. Nie widziałam w nich bólu, mimo że zapewne bolało w cholerę. Widziałam w nich smutek i żal.
- Żałuję, że nie mieliśmy więcej czasu, Belle.
Wyszeptał, a ja zaszlochałam. Upadł na trawę, natychmiast znalazłam się przy nim. Pociągnęłam za materiał koszuli i wzięłam urywany oddech, gdy zobaczyłam, że ma kilka ran postrzałowych w klatce piersiowej i z każdej z nich wypływa krew. Zaczęłam uciskać te, z których płynęła najbardziej, najszybciej.
- Nie możesz mi tego zrobić, Raphael. Zaraz ktoś ci pomoże.
Łkałam, nawet na niego nie patrząc. Starałam się chociaż coś zatamować, ale on położył dłoń na mojej, dlatego przeniosłam wzrok na jego twarz.
Raphael Barricelli uśmiechnął się. Czekałam na ten uśmiech tyle dni. Ten uśmiech był najpiękniejszy jaki widziałam, zdecydowanie mu pasował. Tak bardzo mu pasował… Rozpłakałam się bardziej, łzy zamazywały mi obraz, a tak bardzo chciałam widzieć ten uśmiech.
- Sei i miei sette minuti.
Tłumaczenie: Jesteś moimi siedmioma minutami.
Powiedział cicho.
- O czym ty mówisz?
Zapytałam słabo, bo mimo że znałam ten język, nie miałam pojęcia o czym mówi.
- Po śmierci nasz mózg, przez siedem minut, odtwarza najlepsze wspomnienia.
Koniec pierwszej części.
Dla tych co nie przewijają dalej - druga część już jest publikowana, a nazwa to "Bon Appétit". ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top