Rozdział 20

Raphael 


Na resztę nocy zamknąłem się w gabinecie. Wysłałem e-maila z zaproszeniem na ślub, do każdego członka Casa Nostra, a przynajmniej do tych ważniejszych. Były dwie opcje. Albo będę dostawał telefon za telefonem, wiadomość za wiadomością, albo będą milczeć i tylko mailowo potwierdzą swoje przybycie. Jednak nie potrafiłem przewidzieć, która z opcji faktycznie się sprawdzi. 

Gdy Carlo pojechał z Annabelle po suknię ślubną i do ginekologa, nie miałem zamiaru siedzieć w domu. Pojechałem do znajomego jubilera. W tym świecie górowały sygnety, bo jeśli ktoś spojrzy na twoją dłoń, będzie wiedział kim jesteś. Każdy z nich miał swoje znaczenie. Dla siebie zamówiłem jeden. Z jej pierwszą literą imienia. To on będzie robił za obrączkę. Dla niej zamówiłem trzy, ale znacznie delikatniejsze. Jeden z moją literą pierwszego imienia. Drugi z ozdobnymi literami CN, które miały wskazywać na to, że do nas należy. I trzeci, nie był prosty i nie był też z diamentem. Był cały złoty, tyle że z różą, bo uznałem, że ten kwiat faktycznie do niej pasuje. Nie ze względu na to, że wybrała go do wystroju ogrodu na czas ślubu. Po prostu, róże były piękne, ale miały kolce. Tak jak ona.

Wszystko miałem odebrać dopiero w piątek. Wyszedłem od jubilera, podszedłem do samochodu i nawet nie zdążyłem otworzyć drzwi, a mój telefon zaczął dzwonić. Wyciągnąłem urządzenie z kieszeni i odebrałem widząc, że to Carlo. Na pewno dzwonił, żeby powiedzieć, że są już w domu. Bo co by innego? Zanim zdążyłem się odezwać, on zrobił to pierwszy:

- Przyjedź pod klinikę. Nie potrafię jej uspokoić, cały czas płacze, drapie się po rękach i nogach. Nie wiem co mam robić, do cholery.

Nawet nie odpowiedziałem. Rozłączyłem się, wsiadłem do auta i ruszyłem z piskiem opon. Wiedziałem gdzie znajduje się klinika, bo zanim zadzwoniłem do ginekolog, musiałem ją sprawdzić. Dostała atak. Była przed badaniem czy po? Dlaczego, kurwa, sam z nią nie pojechałem? Po cholerę ją tam wysyłałem, skoro wiedziałem, co jej zrobili.

Chyba jeszcze nigdy tak szybko nie jechałem, ale i tak miałem wrażenie, że droga zajęła mi wieczność. Zatrzymałem się na parkingu i wyszedłem z auta. Siedziała na chodniku oparta o auto Carlo. Szlochała i pocierała dłońmi swoją skórę. Wiedziałem, że to miejsca siniaków. Podszedłem do niej i klęknąłem przed nią. Położyłem dłonie na jej mokrych policzkach i nakierowałem jej twarz na swoją. 

- Oddychaj, Belle. 

Powiedziałem siląc się na spokojny ton głosu. Głupi by nie zauważył, że ciężko jej złapać normalny oddech. Spojrzałem na jej przedramiona, były już zaczerwienione. Chwyciłem jej dłonie, uniosłem i pocałowałem lekko jej knykcie. Nie chciałem by zrobiła sobie krzywdę.

- Dlaczego one tak bolą… 

Łkała, a ja nie wiedziałem co zrobić. Jak jej wyjaśnić, że krzywda zawsze zostawi na nas ślad?

- Zabierz ją stąd, bo ktoś to zobaczy i to wykorzysta. 

Rzucił Carlo. I miał cholerną rację. Nie martwiłem się o swoją dupę, a o nią. W naszym świecie, ludzie uwielbiają niszczyć, tym bardziej, jeśli znają twoje czułe punkty. Bez zastanowienia wziąłem ją na ręce. Wtuliła się we mnie jak dziecko. Łzami moczyła moją koszulę, ale nie przejmowałem się tym. Poszedłem z nią do samochodu, otworzyłem tylne drzwi i wciąż trzymając ją w ramionach, usiadłem z nią na siedzeniach. Zamknąłem drzwi i objąłem ją szczelnie. Nie miałem zamiaru jej puszczać, dopóki się nie uspokoi. Chciałem by wylała swój żal, by wypłakała to co złe. Ale przy mnie. Nie przy Carlo, nie w samotności. 

Po paru minutach przestała płakać, a jej oddech się unormował. Myślałem, że zasnęła, ale myliłem się. 

- Nie chcę tego ślubu. Nie chcę być twoją żoną. Nie chcę być pierwszą, drugą czy nawet dziesiątą.

Wyszeptała. Poczułem się tak, jakby wyrwała mi serce. Nie jest pierwszą, jest jedyną. Jedyną przy której czuję, że mogłaby mnie uratować.

- Dlaczego?

To było jedyne, co potrafiłem z siebie wydusić.

- Bo przy tobie zaczynam czuć dobre rzeczy, a konsekwencje tych złych, bolą bardziej niż za pierwszym razem.

Mówiła łamiącym się głosem. Moje serce chyba było na miejscu, bo czułem dziwny ścisk w jego miejscu. 

- Ale za zasługujesz na wszystko co najlepsze.

Zapewniłem. 

- Ale jestem słaba, jestem zepsuta. To oni mnie zepsuli i nie ma możliwości naprawy. 

Zaczęła drżeć i zaraz wyszlochała.

- Nie dam ci dziecka, nie mogę ci go dać. Dlatego nie chcę żebyś mnie chciał. Zabij mnie, sprzedaj dalej, ale nie możesz mnie chcieć. 

Przełknąłem wielką gulę w gardle. Nie mogłem już tego słuchać.

- Nigdy nie chciałem mieć dzieci, nigdy nie chciałem ciągnąć nazwiska Barricelli, ale gdybyś jakimś cudem zaszła w ciążę, dałbym mu swoje nazwisko, ale również dałbym wybór. Bo bezpieczeństwo rodziny jest dla mnie najważniejsze. 

Mówiłem cicho, ale pewnie.

- Nie zrobię ci krzywdy i cię nie zostawię. Jeszcze nie wiem jak, ale postaram się, żeby tak nie bolało. Żeby konsekwencja, przestała być konsekwencją, bo za te dobre uczucia, nie powinno się płacić takiej ceny. 

Szloch wydobył się z jej gardła i wtuliła się we mnie jeszcze bardziej, mocniej. Jakby w ten sposób chciała podziękować, że jestem przy niej. Pocałowałem delikatnie jej czubek głowy.

- Zabierzesz mnie do domu? Jestem zmęczona.

Zapytała słabo, gdy jej oddech wrócił do normy.

- Zabiorę.

Posadziłem ją na siedzeniu i przeszedłem na miejsce kierowcy. Wyjechałem z parkingu. Całą drogę zerkałem we wsteczne lusterko. Annabelle siedziała i po prostu patrzyła w boczną szybę. Widziałem, jak ze zmęczenia zamykają jej się powieki, więc wiedziałem, że zanim dojedziemy, ona zapewne będzie już spała. Dlatego korzystając z okazji, że staliśmy na czerwonym świetle, napisałem smsa do Carlo, żeby czekał na mnie w moim gabinecie. 

Reszta drogi nie trwała długo, ale wystarczająco by Belle faktycznie zasnęła. Zatrzymałem się na podjeździe, wyszedłem z auta i otworzyłem tylne drzwi. Od razu wziąłem ją w ramiona i poszedłem prosto do jej sypialni. Romeo jak tylko ją zobaczył, zerwał się na równe nogi. Położyłem ją na łóżku, a wilk od razu położył się obok niej i ją obserwował.

- Zaopiekuj się nią przez chwilę. 

Wyszedłem z jej sypialni i poszedłem do swojego biura. Wszedłem do środka, Ricci już czekał.

- Co tam się stało?

Zapytałem i usiadłem na fotelu przed biurkiem.

- Mówiła, że wejdzie sama do gabinetu i weszła. Wybiegła po paru minutach i po prostu zaczęła płakać.

Zagotowałem się.

- Miałeś jedno, kurwa, zadanie.

Wycedziłem wkurwiony.

- Nie obwiniaj mnie, a tego który ją w to wpakował. Doskonale wiem, jak działał Antonio, ale jej stary, ma tyle forsy, że gdyby tylko chciał, zniknąłby z powierzchni ziemi i wcale nie musiałby jej oddawać. Ale nie chciał.

- Nie cofnę czasu.

I byłem egoistą, bo nawet jeśli mógłbym to zrobić, nie zrobiłbym. Bo w innych okolicznościach na pewno nie trafiłaby do mnie.

- Nikt nie każe ci tego robić. Ona nie jest słaba, bo ma siłę, ale jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. Więc niech ją sama odkryje.

Zacisnąłem szczękę. Przez chwilę czułem zapach benzyny, ale to nie było możliwe. Mój umysł wrócił do tamtego pomieszczenia, ale tym razem, szybko z niego wyszedłem.

- Jeśli sądzisz, że zrobię z nią to, co zro…

- Nie, bo tego, nawet ja się boje. Po prostu uważam, że jej stary powinien dostać to, na co zasłużył. Z jej rąk. Nie z twoich. Dzisiaj wyraźnie powiedziała, że gdyby mogła, to posadziłaby ojca koło tej szóstki. Więc dlaczego mamy tego nie zrobić? My go dorwiemy, ale to ona pozbędzie się ostatniej osoby, której nienawidzi. Sama.

Wiedziałem, że Ricci nie może kłamać w takiej sprawie, że skoro powiedział, że właśnie to wyznała Annabelle, to tak musiało być. Wierzyłem mu. I tak jak wcześniej nie miałem zamiaru pozbyć się jej ojca, bo zapewne siedzi we Francji, tak teraz zmieniłem zdanie. Jeśli tylko w ten sposób, Annabelle miała poczuć się bezpieczna i usatysfakcjonowana, to dlaczego nie. Carlo znał mnie na wylot, tak jak ja jego, więc nie czekał aż się odezwę, a zrobił to pierwszy.

- Postaram się wrócić na wasz ślub. 

Przytaknąłem. Lot z Sycylii do Paryża trwał około czterech godzin. To nie był problem. A samo dorwanie jej ojca, bo to nie był nasz teren i Carlo musiał być ostrożny.

Miałem nadzieję, że wyjdzie bo uzna to za koniec rozmowy, ale ten siedział dalej. Więc to nie był koniec.

- Domyślam się, dlaczego tak zareagowała i to nie jest tylko trauma. Możesz być pewien, że nie powiem nikomu, ale…

Wziął głęboki oddech.

- Rada będzie naciskać na dziecko. Co jeśli się dowiedzą, skąd się wzięła i dojdą do tego, że nie może zaj…

- To skąd się wzięła, jakoś wyjaśnię. A jeśli będzie trzeba, brak dziecka wezmę na siebie. Powiem, że to ja jestem bezpłodny. Nie widzę problemu, by nakłamać w papierach lekarskich. 

Wytłumaczyłem spokojnie. To mnie będą mieli za zepsutego, nie ją. Ona nie jest i nigdy nie będzie zepsuta.

- Co się zmieniło? Widziałem jak na nią patrzysz.

Uniosłem brew.

- Jak patrzę? 

- Jak na nadzieję. Tak, jakby to ona miała cię uratować i wyciągnąć z tej czarnej dziury, w której siedzisz. A przecież to ty ratujesz ją. 

Zaprzeczyłem ruchem głowy. Nie zdążyłem nawet otworzyć ust, a on dodał:

- Albo wciągniesz ją w swoją otchłań, albo ona cię z niej wyciągnie. Ale jeśli traficie do tej dziury oboje, kto wam pomoże się wydostać?

Milczałem. Traktowałem go jak przyjaciela, ale nie będę się spowiadał ze swoich uczuć. Nawet sam nie potrafiłem ich nazwać. Są granice, a on chciał je przeskoczyć.

- Zaprowadzę cię do drzwi. 

Wstałem z fotela, a Carlo zaraz po mnie. Wyszedłem pierwszy, a on szedł za mną. Otworzyłem drzwi wejściowe, bez słowa mnie minął, a jak tylko spojrzałem na podjazd, zobaczyłem Susane wychodzącą z auta.

- To jest, kurwa, jakiś żart. 

Wycedziłem przez zęby. Lepszego dnia nie mogła sobie wybrać. 

- Może jednak zostanę? 

Zapytał Ricci, próbując się nie zaśmiać. 

- Francja czeka.

Przypomniałem wkurwiony, a on parsknął śmiechem i poszedł do swojego samochodu. Susana szła zdeterminowana w moją stronę. Była wściekła.

- Dostałam e-maila z zaproszeniem na ślub. Twój ślub. Co ty robisz? Kim ona jest? Przecież to ze mną miałeś się pobrać.

Zaczęła gadać jak najęta. Chciała mnie minąć i wejść do mojego domu, ale od razu położyłem dłoń na framudze, by nie mogła przejść. 

- Nic nie miałem i dobrze o tym wiesz. Nie muszę się nikomu spowiadać co robię i z kim robię. A o ile wiem, dostałaś zaproszenie dopiero na sobotę, nie na dziś. 

Jej wściekłość rosła, ale zaśmiała się po chwili i przytaknęła. 

- Powinieneś jednak wpuścić mnie do domu, pokażę ci co możesz stracić i…

Położyła dłonie na mojej klatce, bez zastanowienia chwyciłem jej nadgarstki i odsunąłem od siebie. 

- Naprawdę staram się być miły, ale mi to utrudniasz. 

I naprawdę się, kurwa, starałem, ale z nią najwidoczniej nie szło po dobroci.

- Dobrze wiesz, że robisz błąd. Rada nigdy nie zgodzi się na ten ślub. Skąd ona się wzięła? Nie słyszałam wcześniej, żebyś kogoś miał. Tej wywłoce na pewno zależy tylko na twojej forsie i…

No i mnie wkurwiła. Od razu zacisnąłem dłoń na jej szyi i spojrzałem w jej przerażone oczy.

- Jeszcze jedno słowo, a cię odjebie i nie będę patrzył na to, że jesteś córką Favaro. 

I nie odezwała się, ale skierowała wzrok na punkt za mną, więc wiedziałem, że mamy towarzystwo. Tylko jeszcze nie wiedziałem, czy to Romeo czy Annabelle. Puściłem Susane, a ona bez słowa poszła do samochodu. Zamknąłem drzwi dopiero, gdy miałem pewność, że wyjechała z posesji. Odwróciłem się i zobaczyłem Annabelle z Romeo u szczytu schodów. 

- Ładna jest. 

Odezwała się. Na jej słowa nawet Romeo spojrzał na nią jak na wariatkę. 

- W tej kwestii, zaufam temu skurczybykowi.

Kiwnąłem w stronę wilka. Od razu na niego spojrzała i uśmiechnęła się delikatnie. 

- Weźmiesz ze mną kąpiel? Moja skóra cały czas piecze, a boję się, że mogłabym znów stracić kontrolę. 

Miała w łazience wannę. Mogła z niej skorzystać i założyć słuchawki, ale ona wolała mnie. Byłbym debilem gdybym odmówił.

- Wezmę. 

Odpowiedziałem i ruszyłem w jej kierunku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top