×2×
//Marcel//
Dzunior i Burak od piętnastu minut próbowali mnie namówić na kebaba po lekcjach, ale jakoś mi się to nie widziało. Jak zwykle wykręcałem się treningiem i lekcjami, ale oni z dnia na dzień byli coraz mniej skłonni by uwierzyć, że naprawdę to są powody, dla których nie chcę z nimi wyjść. Od tego wszystkiego poprzewracało im się w głowie i zaczęli wymyślać dziwne teorie na moich popołudniowych zajęć.
- Dobra Burak, nie ma co. Ewidentnie ma kogoś i idzie dzisiaj na randkę, tylko nie chce nam nic mówić - no jeszcze czego.
Na sekundę podniosłem wzrok znad ekranu telefonu. Obydwoje patrzyli na mnie znacząco.
- Wasz debilizm czasem załamuje - prychnąłem, ponownie skupiając wzrok na telefonie.
- Zawsze może jeszcze mieć chłopaka, takiej opcji pod uwagę nie brałeś Dzunior.
Przetarłem oczy z zażenowania całym tym dialogiem, na co Burak zaśmiał się ochryple.
- Dzunior, czyś ty jest ślepy? Przecież z twarzy można wyczytać, że przeżywa jakieś załamanie nerwowe. Jakaś idiotka go zdradziła, i tyle w temacie. Chyba że...o kurwa, Magister, czy ty jesteś gejem?
- O wow, ty myślisz - westchnąłem. Oboje spojrzeli na mnie wymownie. - Ja nie mówiłem poważnie!
- Miejmy nadzieję - stwierdził Burak, poczym oboje zanieśli się śmiechem.
- Burak...a zresztą, co ja będę. Spadam na biologię - zgasiłem ekran, poczym podirytowany ruszyłem szybkim krokiem w stronę mojej sali.
Cała lekcja była dla mnie wyjątkowo nudna i nużąca. Zapał, którym pałałem niegdyś do tego przedmiotu ulotnił się kilka miesięcy temu. Nie będę się przenosił nigdzie w klasie maturalnej, poza tym co nieco już z tego wiem. Jakoś to zniosę.
Jeśli mam być szczery, nawet nie wiem kiedy przysnąłem. Może na początku lekcji? Może w jej połowie? Nie jestem w stanie określić. Wiem jedynie, że pobudka nie była zbyt przyjemna.
- To może odpowie nam...pan Kowal? - ale że słyszałem tą kobietę nawet w śnie? To musiał być jakiś koszmar w takim razie. - Panie Kowal? Żyje pan? - Boże dobry, to już podchodzi pod paranoje.
W moich uszach rozległ się stukot obcasów, który z każdą sekundą stawał się głośniejszy. Już wtedy zacząłem coś podejrzewać.
- Ekhem - tuż nad głową usłyszałem chrząknięcie, na co dynamicznie podniosłem głowę. Obraz przed moimi oczami powoli nabierał kolorów i konturów, przez co już po chwili mogłem ujrzeć zdenerwowaną minę mojej nauczycielki.
A, to w takim razie chyba nie był sen.
Już po mnie.
- Taka nudna jest ta lekcja? - widać było, że kobieta wręcz kipi ze złości.
Miałem do wyboru dwie opcje. Albo przyjąć minę zbitego psa i ładnie ją przeprosić, albo zrobić jej na złość i wkurzyć jeszcze bardziej.
Wiadomo którą wybrałem.
- Pani pamięta, złość piękności szkodzi - uśmiechnąłem się uroczo w jej stronę. Cała moja klasa wstrzymała oddech. - A tak poza tym, sen jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodził.
- Co ty niby po nocach robisz, że potem przysypiasz na lekcjach? To nie jest pierwsza taka sytuacja.
Odwróciłem od niej głowę, by nie była w stanie zobaczyć mojego delikatnego uśmiechu. To wszystko i tak skończy się dla mnie źle, nie chcę przynajmniej, żeby było tragicznie.
- Pracuję.
- O jejku, taki zapracowany jesteś bidulo? - sarkazm w jej piszczącym głosiku był nie do zniesienia.
- Przynajmniej zarabiam więcej niż pani.
Po tych słowach rozległ się dzwonek na przerwę. Cała moja klasa wręcz dusiła się ze śmiechu podczas gdy opuszczali pomieszczenie. Zadowolony z siebie również miałem wychodzić miałem wychodzić, jednak kobieta mnie zatrzymała.
- O nie nie kochany, myślisz, że pozwolę ci teraz iść? Nagrabiłeś sobie! Dzwonię do twoich rodziców.
Uśmiech prędko zszedł z mojej twarzy. Gdyby nauczycielka faktycznie to zrobiła, to byłby mój koniec. Myślałem gorączkowo jakby się tu wywinąć, jednak każda opcja wydawała się zła. Musiałem więc zaryzykować.
- A gdybym zrobił coś innego...to wtedy odpuściłaby sobie pani ten telefon może...? - powiedziałem powoli, zachowując spokój.
Kobieta spojrzała na mnie podejrzliwie. Ewidentnie miała dzisiaj dzień dobroci dla uczniów. Poza tym, miałem o tyle dobrze, że przez poprzednie lata łapałem z tego przedmiotu same dobre oceny, przez co nauczycielka (choćby minimalnie) darzyła mnie sympatią.
- Ja nie odpuszczę, panie Kowal - jej usta zacisnęły się w wąską kreseczkę.
- Zdaję sobie z tego sprawę - westchnąłem.
Przez chwilę panowała cisza. Widać było, że przez jej głowę przelatują setki myśli.
- Po twoich lekcjach zobaczymy się w sali 15 - no chyba nie.
- Koza? Poważnie? W jakich czasach my żyjemy?
- Wolisz żebym poszła po telefon?
- Nie! Nie, dobra... będę - posłałem jej najbardziej nieszczery uśmiech na jaki mogłem się zdobyć, poczym wyszedłem z sali.
Od razu zaatakowała mnie banda gapiów.
- Ale żeś ją pojechał!
- Końcówki nie dosłyszałem, co ci kazała?
- Tak trzymaj!
- Dobrzeee!
Dosłownie, czułem się jak na meczu. Ale tam bym to jeszcze jakoś przeżył, nie to co na korytarzu. Czy mogę prosić jedynie o chwilę świętego spokoju?
Nie mówiąc praktycznie nic, dotarłem do drzwi od męskiej toalety, odwracając się do reszty licealistów.
- Zamierzacie dalej za mną iść? - mruknąłem zmęczony. Mimo poprzedniej drzemki wciąż nie byłem wyspany.
***
Serwus
Rozdział wleciał szybciej niż powinien, cieszcie się.
Następny jakoś w przyszłym tygodniu...tak dobrze nie będzie.
Szczególnie, że niejaka jamafi męczy mnie o clintashe. Więc jak coś to do niej pretensje.
Do next!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top