×16×

//Zaha//

Mijały dni, tygodnie, miesiące spędzone u jego boku.

Nie wiem czy kiedykolwiek czułem się szczęśliwszy.

Każdy wolny moment poświęcałem jemu, każdą myśl, każde pragnienie. On nie pozostawał mi dłużny.

W szkole jednak nasz związek pozostawał tajemnicą. Obaj uznaliśmy, że tak będzie lepiej. Wiedział jedyne Kamil, Dzunior oraz Burak - nasze największe shipperki i zarazem najwierniejsi przyjaciele.

Odbiegłem nieco od swoich myśli, skupiając wzrok na wskazówkach zegara, wołających, że przyszła pora na wyjście z domu, jeżeli nie chcę się spóźnić.

***

- Gdzie mnie ciągniesz? - spytał chłopak, po raz kolejny w ciągu minuty.

- Zobaczysz no - westchnąłem, nadal próbując go ciągnąć.

Zboczyliśmy z głównej drogi w nieco odludne miejsce. Przeszliśmy przez most, a po chwili dotarliśmy w miejsce, gdzie droga się urywała.

- Ślepy zaułek. Super miejscówa - westchnął Marcel. Ja jednak nie zatrzymywałem się i pociągnąłem go w lewo, do lasu.

Chłopak, widząc to, od razu przystanął.

- Las? Serio Zaha? Nie dość, że błoto, a ja mam nowe buty, na dodatek ja się boję z tobą do lasu iść. Zgwałcisz mnie, zabijesz, a zwłoki zakopiesz. Ten las wygląda, jakby był do tego stworzony.

- Weź już skończ - obróciłem się do niego zirytowany. - Dobrze wiesz, że prędzej ty mnie.

Czarnowłosy wykorzystał fakt, że trzymam jego dłoń i przyciągnął mnie do siebie.

- Dobrze wiem? - spytał roześmiany. - A może nie wiem?

- Ufasz mi? - spytałem, chcąc jak najszybciej zabrać go w moje ulubione miejsce.

Marcel zmrużył oczy i uśmiechnął się lekko.

- Tak mi się wydaje.

- A pieprz się - puściłem jego dłoń i obróciłem się, ale ten szybko przywrócił mnie do poprzedniej pozycji, przy okazji całując zachłannie moje usta.

- Przecież wiesz, że ci ufam. Nie obrażaj się młody - rozpromienił się uroczo, co na mnie również podziałało.

Powróciłem do prowadzenia go, lecz tym razem dorównywał mi kroku.

Mimo, że to właściwie ja powinienem narzekać na błoto, on mnie wyręczał. Jego glany wydawały się być zdecydowanie bardziej odporne od moich adidasów, a mimo to skargom i wyzywaniu całego świata nie było końca.

Wyszliśmy z lasu, a przed nami rozpościerała się urokliwa łąka, obok której płynęła niewielka rzeka. Przed nami znajdowały się także tory kolejowe, co jedynie dodawało temu miejscu klimatu.

Przeszliśmy przez niewysokie trawy, by zaraz znaleźć się obok starego bunkra, położonego w dole rzeki. Wydawał się być idealnym miejscem do odpoczynku.

Wdrapaliśmy się na dach bukru, i usiedliśmy obok siebie. Starałem się chłonąć widok jak tylko umiałem, przy czym postanowiłem położyć głowę na ramieniu mojego chłopaka. Ten tylko objął mnie ręką, przytulając mocniej, i dalej trwaliśmy w przyjemnej ciszy, nasłuchując jedynie śpiewu ptaków i szumu rzeki.

W tamtej chwili dotarło do mnie, jak wiele on dla mnie znaczy.

***

Było cudownie. Jest cudownie.
Ale czy będzie...?

Wieczór powoli mnie przytłaczał. Następnego dnia czekał mnie ważny sprawdzian z biologii, lecz byłem w stanie, w którym jakakolwiek myśl o tym paskudnym przedmiocie przyprawiała mnie o chęć zwymiotowania. Wiedząc, że nie wymyślę już nic więcej, uznałem, że idealnym pomysłem będzie wybranie się na spacer uliczkami mojego osiedla, które o zachodzie słońca wyglądały jak zaczarowane. Tak, to zdecydowanie była dobra decyzja.

Nie zwlekając, włożyłem do uszu słuchawki, ustawiając także swoją ulubioną playlistę, poczym wyszedłem z domu, wzdychając z ulgą.

Chodziłem tak i chodziłem, zdecydowanie zbyt długo. Już dawno zrobiło się ciemno, lecz mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, świat wydawał się tak jakby piękniejszy o tej porze dnia.

Przypatrywałem się szeleszczącym drzewom, śpiewającym wciąż ptakom, świecącym się oknom jednorodzinnych domów, jak i ludziom, których mijałem. Tak długo, aż nie rozpoznałem jednego z nich.

Co Marcel robił w tej części miasta o tej porze dnia?

Pierwszym co przyszło mi do głowy było zwrócenie na siebie jego uwagi, lecz zrezygnowałem szybko z tego pomysłu. Postanowiłem przyglądać mu się z daleka i zobaczyć, po co się tu kręci.

Był poddenerwowany i ewidentnie gdzieś się spieszył. Zaciekawiło mnie to, ponieważ obiecał mówić mi o wszystkim, co się dzieje w jego życiu. Byłem przekonany, że wiem o wszystkich zdarzeniach, aż do tej pory.

Szedłem tak za nim przez pewien czas, aż ten wreszcie się zatrzymał. Schował się pod zadaszeniem przystanku autobusowego, jakby czekał na autobus.

Lub na jakiegoś człowieka.

Po paru chwilach nie wiadomo skąd zjawił się obok niego obcy facet, w średnim wieku. Zmarszczyłem brwi i podszedłem bliżej, by móc lepiej widzieć całe zajście. Marcel wręczył coś temu mężczyźnie, a ten za to wyciągnął z kieszeni kilka banknotów. Wcisnął je gwałtownie w ręce czarnowłosego, poczym ulotnił się jak najszybciej potrafił.

Gdy tylko Marcel zaczął odchodzić z przystanku, ja także postanowiłem wrócić do domu, nie chcąc zostać przez niego zauważonym. W głowie miałem milion pytań.

Ostatecznie postanowiłem wypytać go o to przy najbliższej możliwej okazji.

***

- Marcyś?

- Hmm? - mruknął chłopak, wciąż skupiony na rysunku, jaki robił mi długopisem na ramieniu. Poprosił, bym nie patrzył, ale za cholerę byłem ciekawy, co on mi tam bazgroli.

- Mogę? Weź, będzie fajnie - szturchnął mnie, uśmiechając się lekko.

- A co mi chcesz nabazgrolić? - chłopak zmarszczył brwi, przyglądając mi się.

- Zaufasz mi? Będziesz miał niespodziankę - Marcel puścił mi oczko. Zmrużyłem lekko powieki.
- No weź - czarnowłosy podszedł do mnie i pocałował mnie w usta, na co skrzywiłem się.

- Musisz mnie zawsze całować gdy coś chcesz? - Marcel zaśmiał się, wciąż trzymając moje policzki i robiąc na nich leciutkie kółka.

- To bardzo skuteczna metoda. To jak?

I tym sposobem skończyłem tu, gdzie skończyłem.

Był to dobry czas na przemyślenia. Gdy tylko doszedłem do dość przykrego wniosku, postanowiłem zadać nurtujące mnie pytanie na głos.

- Co przede mną ukrywasz, kochanie?

Poczułem, jak Marcelowi lekko zadrżał długopis, dotąd trzymany luźno w dłoni. Nie byłem pewien, czy to ze względu na nagłe przerwanie ciszy, czy może moje przypuszczenia wydają się słuszne.

Albo po prostu zareagował tak przez to, że nazwałem go "kochaniem".

- No, przed twoim przyjściem wrzuciłem cały syf do szafy. A tak na serio, o co chodzi?

- Nie wiem, ty mi powiedz - odwróciłem się do niego nieco, przez co musiał zaprzestać rysowania. Spojrzałem mu w oczy.

- Jak mam ci powiedzieć, skoro nie wiem, o co chodzi - prychnął nerwowo, a ja zmarszczyłem brwi.

- Gdzie się wymykasz w nocy?

Marcel wytrzeszczył na mnie wzrok, a ja odwróciłem się do niego w pełni, siadając po turecku.

- Nigdzie się nie wymykam - zaprzeczył. - Skąd w ogóle masz takie durne informacje?

- Okej, czyli nic mi nie powiesz - mruknąłem. Ewidentnie się zdenerwował, ale wciąż próbował zachować rozwagę w słowach.

- Powiesz mi skąd?

- Aha, czyli to cię najbardziej interesuje? Nie to, żeby powiedzieć mi prawdę?

- Przecież mówię ci, że nigdzie nie wychodzę w nocy - żachnął się, przewracając oczami.

Westchnąłem. Nic mi nie powie.
Postanowiłem na razie odpuścić, by nie doprowadzić do niepotrzebnej kłótni.

- Okej. Załóżmy, że ci wierzę - wstałem z dywanu i ruszyłem w stronę drzwi wyjściowych. - Jak będziesz chciał mi to wyjaśnić, to daj znać.

I wyszedłem.

***

Serwus

Długo nie było rozdziału, wiem...

Potrzebowałam przerwy. Ale już się skończyła. Wracam do pisania ^^

Ten rozdział jest ze specjalną dedykacją dla cudownej, wspaniałej i przekochanej jamafi która dzisiaj jest oficjalnie bardziej stara, niż była

Jeszcze raz, wszystkiego naj naj 3<<

Tak jeszcze co do rozdziałów, teraz powinno już pójść gładko. Prawdopodobnie w tym tygodniu pojawi się następny rozdział :))

Do next!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top