×1×
//Zaha//
Stukałem długopisem o kant ławki, bezczynnie wgapiając się w tarczę zegara wiszącego na ścianie naprzeciw mnie. Według moich obliczeń, za dokładnie 2 minuty i 34 sekundy powinniśmy usłyszeć ulubiony dźwięk uczniów, jakim jest dzwonek.
Nie żeby coś, ale matma nie była jeszcze taka zła. Nie bez powodu poszedłem na mat-fiz.
To, że teraz żałuję tej decyzji to już inna kwestia.
Sprawa jest taka, że nie ma żadnego innego profilu, na którym rozumiałbym więcej niż tu.
Odliczałem już w głowie sekundy, aż nareszcie usłyszeliśmy ten charakterystyczny dźwięk. Jako pierwszy poderwałem się z ławki, z zamiarem szybkiego zabrania plecaka i odwiedzenia stołówki, żeby cokolwiek tam jeszcze zostało.
Na moment zmarszczyłem brwi. Czułem na sobie wiele par oczu. Powoli zaprzestałem pakowania zeszytów i podręczników i rozejrzałem się ostrożnie po klasie. Wzrok każdej osoby w tamtym pomieszczeniu był utkwiony we mnie. Ja już wiedziałem. Odwróciłem głowę w stronę nauczycielki i spojrzałem demonowi prosto w oczy.
- Dzwonek jest dla nauczyciela, panie Czajkowski - wycedziła przez zęby. Niezauważalnie zacisnąłem pięści i pilnowałem się, żeby przypadkiem jej czegoś nie odszczeknąć.
- Wiem o tym proszę pani, jednak chciałbym, by cokolwiek zostało mi z obiadu...
- Jak skończę, droga wolna. A teraz siadaj z powrotem i przepisuj do końca.
Popatrzyłem z bólem na tablicę z milionem literek i cyferek, poczym westchnąłem cierpienniczo, nadal nie mając zamiaru ponownie zająć miejsca w ławce.
- Pani mnie posłucha - zacząłem. - Dzisiaj siedzę tu do późna. Muszę jeść - mówiąc to jęknąłem i złapałem się za brzuch, dla wiarygodności. - Naprawdę umieram z głodu. Muszę już tam iść.
- Co cię zbawi te kilka minut? - widziałem jak kipiała ze złości, jednak nadal niewzruszony zbliżałem się do drzwi.
- Niech mi pani wierzy, że wiele - rękę już trzymałem na klamce, gotowy do ucieczki.
- Zachariaszu, jeśli teraz wyjdziesz, zobaczymy się w sali nr. 15 po twoich lekcjach.
- Dobrze w takim razie - westchnąłem już dość zirytowany. Z tą kobietą dzisiaj nie dało się negocjować, więc musiałem w końcu postawić na swoim. - Ale teraz do widzenia.
Posłałem kobiecie uroczy uśmiech, lecz gdy tylko opuściłem salę znów przybrałem zdenerwowaną mimikę twarzy i idąc wgłąb korytarza, wywróciłem nieznacznie oczami.
Ciekawi pewnie jesteście, jak mi tam w szkole było? Przyjaciół nie miałem, przynajmniej nie w tej szkole. Jakiś tam znajomy czasami się do mnie odezwał, przynajmniej od święta. Sam z siebie bez przymusu nigdy do nikogo nie zagadałem, lepiej mi było samemu. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Wszedłem dość szybkim krokiem na stołówkę. Zobaczyłem, że zostało jeszcze kilka porcji tego szkolnego jedzonka - miłe zaskoczenie. Co tym razem? Jakiś makaron, co już chyba przeleżał w torebce kilka lat i widocznie zbyt długo się gotował.
Pychotka.
Przynajmniej tanie i na głodnego biegać nie będę. Najwyżej po szkole się na kebaba skoczy.
Wziąłem pierwszą tacę z brzegu i zaniosłem do stolika przy oknie, najbardziej oddalonego od innych i, co najważniejsze, pustego.
I z dobrym widokiem na szkolną drużynę.
Nawet nie ogarnąłem kiedy tak mocno pochłonęły mnie moje myśli. Totalnie nie zarejestrowałem, że po kilku minutach znajomy z mojej klasy dosiadł się do mnie.
- Nieźle żeś tą babę pojechał - na dźwięk jego głosu wzdrygnąłem się jak poparzony.
Kamil był w zasadzie moim jedynym kolegą. Zawsze jak do zrobienia był jakiś projekt w parach, wszędzie doczepiał się do mnie właśnie on. Taki drobny, niepozorny, z wiecznie nie ułożonymi blond włosami i okularami na nosie, które dodawały mu uroku.
Fakt, był trochę upierdliwy, ale był takim trochę kujonem, więc zawsze można było od niego zadanie zwalić. Trzeba korzystać, póki jego dobra dusza na to pozwala.
- Należało jej się. Prawdę mówiłem no - spojrzałem na niego żeby się upewnić, że mi uwierzył. - A zresztą. Jakoś przeżyję tą kozę...chyba - jęknąłem na samą myśl o siedzeniu tam sam na sam z matematyczką.
Blondyn tylko mruknął coś pod nosem i zatopił swój wzrok w lekturze. Kątem oka zerknąłem na tytuł i nagle mnie olśniło.
- Co ty czytasz? - spytałem załamany. Dobrze znałem odpowiedź.
- Zaha, to jest nasza lektura na jutro...
Zakląłem głośno, słysząc jego słowa. Po chwili nieco zmieniłem ton głosu i spojrzałem na kolegę słodkim wzrokiem.
- Ale jak da nam test z lektury to usiądziesz przede mną przy ścianie, no nie?
- A mam jakiś wybór? - na jego twarz wkradł się lekki, litościwy uśmiech.
- Jak zwykle ratujesz dupę stary - westchnąłem i ponownie chwyciłem w rękę widelec, nawijając na niego spaghetti. Z braku lepszego zajęcia, jeszcze raz spróbowałem uporządkować swoje wyjątkowo dziś chaotyczne myśli.
- Zaraz rozgrzebiesz ten makaron na dobre - zaśmiał się Kamil.
Jakoś mało mnie to wtedy obchodziło. Wlepiłem wzrok w jednego kolesia z koszykarskiej drużyny, Marcela Kowala, siedzącego trzy ławki dalej wraz z resztą koszykarzy. Powróciłem także do zabawy widelcem.
- Ten to się ma dobrze - mruknąłem - ma wszystko. Talent, wyniki w nauce, znajomych, hobby. Czego mu więcej trzeba?
- Dziewczyny - Kamil spojrzał na mnie podejrzliwie - albo chłopaka.
Odwróciłem leniwie głowę do Kamila i spojrzałem na niego spod byka.
- Pff, chciałbyś - podsumowałem krótko, zaczynając wreszcie jeść tą ochydną papkę.
***
Serwus
Rozdział na ten tydzień odhaczony ;)
Kolejny może w środę/czwartek.
Jakiś większych informacji na dzisiaj nie mam.
Albo mam, ale nie pamiętam.
Do next!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top